niedziela, 3 lipca 2016

Duży jazz, mały pasjonat, czy niewidoczny fortepian? Ktoś i tak przeszkodzi.

                W każdej muzyce można znaleźć coś dobrego. Nie ważne kto ją gra i jak ją nazywa. W to wierzył Błazen wspinając się stromymi schodami na Starówkę, aby w upale posłuchać jazzu na żywo. Ponoć miało to być na jakimś rynku, więc widok małej sceny z wielkim fortepianem nieopodal kolumny Zygmunta trochę zbił Błazna z tropu.
- Miau – doradził Kot.
- Dobrze, idźmy dalej.
Kiedy dotarli na rynek koncert jazzowy trwał już może od jakichś piętnastu minut. Ustali sobie między tłumem stojącym przy scenie, a tłumem siedzącym na krzesłach restauracji. Nie zdążyli jeszcze wsłuchać się w graną tam muzykę, gdy usłyszeli za plecami:
- I jak, koncert się podoba?
Błazen odwrócił się zdziwiony i zobaczył chłopaka o niebieskich, inteligentnie wyglądających oczach. Niestety, Podróżnik nie potrafił jeszcze udzielić odpowiedzi, więc wzruszył tylko ramionami i próbował uśmiechać się uprzejmie. Kot również nie wiedział co powiedzieć.
– Co najbardziej lubicie w jazzie?
Kot i Błazen znowu zbłaźnili się nie wiedząc co powiedzieć.
- To wy chyba wcale nie słuchacie jazzu – zawiódł się nieznajomy. Następnie wspomniał o tym, jakie to wielkie arcydzieło jest teraz grane na scenie i jakimi słynnymi artystami są obecni tam muzycy. Po usłyszeniu tej wypowiedzi Błazen przestał widzieć jego oczy jako inteligentne. Czy było to protekcjonalne, czy po prostu ludzkie? Co za różnica.
- Miau? – szepnął Kot Błaznowi.
- Kupmy wodę i znajdźmy siedzisko.
- Miau.
Zaczęli rozglądać się za miejscem, w którym mogliby kupić wodę na wynos. Wokół widzieli tylko restauracje. Nieznajomy zrozumiał aluzję i odszedł. Kot i Błazen ruszyli w przeciwnym kierunku, w nieznane, mijając po drodze różnych gitarzystów i gitarzystki, a czasem nawet wokalistów lub wokalistki.
- Trochę dziwnie wyszło z tamtym nieznajomym – zagadał po drodze Błazen, a Kot milczał. – Jak jakaś muzyka mnie poruszy to nie ma dla mnie znaczenia, czy jest uważana za arcydzieło, ani czy wykonawca to ktoś słynny – westchnął sobie. Kot nadal milczał. – Ci muzycy na pewno są bardzo uzdolnieni, ale jakoś nie zdążyłem wczuć się w te melodie, chyba nie odpowiadają mojemu dzisiejszemu stanowi emocjonalnemu.
Kot nie komentował. Sklep spożywczy znaleźli dopiero jakieś pół kilometra od sceny, gdzie nie było już słychać jazzu. W środku sklepu była kolejka na całą jego długość, więc Błazen musiał ustać w kolejce jeszcze zanim wybrał sobie napitek. Wziął butelkę wody dopiero wtedy, gdy mijał ją powolnym ruchem kolejki. Po wyjściu ze sklepu usiadł z Kotem na parapecie okna pobliskiej restauracji. Naprzeciwko srebrnowłosy pan grał na gitarze utwory klasyczne, nie będąc w stanie ukryć swojej wielkiej pasji do muzyki. Zza zakrętu przedostawał się przyjemny podmuch wiatru, czyniąc słońce znośnym.
- Ach… - westchnął Błazen po napiciu się wody. – Mógłbym tu zostać już na zawsze.
- Miau – potwierdził Kot dostając wodę od Błazna.
Siedzieli tam jakiś czas, nie patrząc na zegarek. Pan gitarzysta oprócz utworów klasycznych grywał również tradycyjne polskie piosenki, znane melodie z filmów i takie piosenki, o których Błazen nie wiedział skąd są, ale brzmiały znajomo.
- Miau – zauważył Kot.
- Faktycznie, śmierdzi – skrzywił się Błazen. Następnie rozejrzał się i zidentyfikował źródło odoru. Na sąsiednim parapecie siedział jakiś zmarszczony gniewnym życiem pan, bezpretensjonalnie paląc papierosa.
- Czy to jest nadal legalne? – zastanowił się głośno Błazen.
- Miau – odparł Kot, a gdyby miał ramiona to pewnie by nimi wzruszył.
W końcu dym papierosowy stał się tak nieznośny, że Kot zaproponował powrót na jazz. Błazen nie zaoponował („I ja tu chciałem zostać już na zawsze?”), zamiast tego zajrzał do kieszeni, gdzie znalazł tylko dwa złote. „Będzie musiało wystarczyć”, pomyślał sobie i wstał z parapetu. Zamierzał wrzucić monetę do futerału leżącego przed gitarzystą i wrócić na jazz, ale kiedy tylko Kot i Błazen podeszli blisko, pan muzyk przestał grać i zagadał po rosyjsku. Najpierw zapytał Błazna skąd jest, a później zaczął grać różne utwory po kawałku, informując o tytułach i autorach. Opowiadał też o sobie, swojej karierze i swojej rodzinie. Pokazywał swoje płyty, które przechowywał w futerale. Poprosił o zainteresowanie się nim, jego córką i jego uczniem, bo ponoć można posłuchać ich w Internecie. Błazen zapisał sobie nazwisko muzyka, Valery Gaydenko, i oboje dali się przetrzymać jeszcze jakiś czas.
W drodze powrotnej na jazz dla odmiany mijali akordeonistę i skrzypaczkę. Wrócili akurat wtedy, gdy zapowiadano już ostatni występ. Podeszli pod samą scenę i wypatrzyli wolne miejsce na ławce, jednak zanim tam podeszli to tuż naprzeciwko tego miejsca ustała jakaś niepełnosprawna pani podpierająca się kulami. Stała tak i stała…
- Myślisz, że w końcu usiądzie?
- Miau… - Kot znowu pożałował, iż nie ma ramion.
Po iluś minutach zaczęli rozglądać się za innym miejscem i na szczęście coś znaleźli. Gwoździem występu chyba była gitara, ale im najbardziej podobał się kontrabas. Błazen wyraził Kotu swój żal co do kontrabasu będącego na wyginięciu na rzecz gitar basowych, które jego zdaniem wcale mu nie dorównywały. Kot potwierdził.
W pewnym momencie gitarzysta i kontrabasista zamienili się instrumentami, co wywołało małą furorę wśród publiczności. Grali tak podmienieni przez kilka chwil, aż zamienili się z powrotem.
                Tłum szybko zaczął się przerzedzać, gdy koncert dobiegł końca.
- Czyli byliśmy dzisiaj na dwóch koncertach – zaśmiał się Błazen wstając z ławki.
- Miau – poprawił go Kot.
- Ach, masz rację, mijaliśmy tego więcej.
Szli sobie spacerkiem przez rynek, zamierzając pobłądzić jeszcze chwilę bez celu. Nagle Błazen ustał i się zamyślił. Patrzył na restaurację przed sobą i myślami cofał się w przeszłość.
- Kocie, ja już kiedyś tutaj byłem! – ucieszył się nagle. – Kilka lat temu, to był późny wieczór. Przechodziłem tędy i usłyszałem piękną muzykę fortepianu dobiegającą właśnie z tej restauracji. – Gdy tylko to powiedział z restauracji zaczęła dobiegać muzyka fortepianowa.
- Miau! – zauważył Kot podekscytowany.
- Tak, ach! Cóż za nostalgia…
Stali przed restauracją słuchając fortepianu, którego kawałek dało się zobaczyć przez okno. Niestety, ktoś im przerwał, pytając:
- Przepraszam, widziałem was wcześniej pod sceną… Jestem fotografem i po prostu muszę zapytać, czy mógłbym porobić Ci trochę zdjęć? – To pytanie skierował do Błazna.
                Tak zaczęło się następne dziwne wydarzenie w podróżniczym życiu Błazna i Kota, ale o tym będzie za tydzień. Teraz już tylko wniknijmy na chwilę w błaźni umysł, aby odnaleźć jakąś w miarę sensowną puentę...
„Każda muzyka może zachwycić, jeśli tylko okoliczności pozwolą”? „Ustań na chwilę, a dostrzeżesz więcej piękna”? Jeśli brnąć w to dalej to zaraz powstanie tutaj druga część „Sztuki doczesnej mądrości”... „Poczochraj włosy i ubierz się w łachmany, aby nie prowokować ludzi do zakłócania Twojego spokoju?” Skierujmy się może w bardziej uniwersalnym kierunku. Trudno stwierdzić co i w jakim stopniu było tego dnia absurdalne, ale ten wieczór bez wątpienia zawiewał dziwacznością i papierosami. Czasami warto oddalić się od wielkiej, głośnej sceny, aby gdzieś pod sklepem znaleźć mały, piękny koncert. Czasem też warto zatykać nos i zasłaniać uszy, aby utrudnić nieznajomym rujnowanie miłych doświadczeń. Ale nie… Najlepiej będzie poszukać puenty u tego, który potrafi się zdystansować i niezręczne zakłócenia nie wzruszają nim zanadto:
- Miau. 
 
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.