Wielu
rzeczy spodziewamy się po ulicach, którymi kroczymy, ale od czasu do czasu i
tak czymś nas zaskakują.
- Kocie? – zagadał Błazen. - A wiedziałeś, że te
wszystkie białe plamy na chodnikach to wdeptane gumy?
- Miau? – niedowierzał Kot.
- Tak, syfiarze wyrzucali gumy, a później były deptane
przez przechodniów tak długo, aż stały się częścią chodnika. Niczym owady w
bursztynach. Tylko mniej imponujące.
Szli ze spojrzeniami skierowanymi pod nogi, podziwiając
to dziwaczne dzieło sztuki, aż w polu widzenia zaczął pojawiać się brudny,
leżący człowiek.
- A to jest bezdomny, również część chodnika, ale już nie
tak nieodłączna – wyjaśnił Błazen.
- Miau...
- Błaźnie? To ty? – dało się słyszeć gdzieś spod warstw
brudu na bezdomnym.
- Hę? – Błazen ustał, zdziwiony, i próbował przypomnieć
sobie skąd zna ten głos. W tym czasie bezdomny podniósł się na równe nogi i
zaczął przypominać istotę ludzką. Patrzyli na siebie przez chwilę…
- Babcia?! – przestraszył się Błazen.
- Co? Weź nie żartuj – skrzywił się Bezdomny.
- Ach, wybacz, to ten zapach… Czekaj… Skądś znam ten
grymas… - przez chwilę przyglądał się skrzywionej twarzy bezdomnego, aż w końcu
go rozpoznał. – Maciej!
- We własnej osobie! – Maciej otrząsnął z siebie nieco
brudu, aby wyglądać bardziej rozpoznawalnie.
- To niewiarygodne… Jesteś bezdomny?
- Nieee, po prostu dawno nie byłem w domu. Jakieś… dwa
lata... czy coś… W sumie to nie wiem.
- Hm… Brzmi jak bezdomność.
- Ale mam dom.
- No dobrze. Więc co się stało? Dlaczego nie wracasz do
domu?
- No wiesz… - zaśmiał się Maciej i machnął ręką.
- No właśnie nie, nie wiem, minęło wiele lat odkąd
ostatnio rozmawialiśmy. Chcesz może pójść gdzieś na herbatę? Mamle do nadrobienia...
- Raczej nie wpuszczą mnie do kawiarni.
- Nieopodal jest taka ze stolikami na zewnątrz, tam
nikomu nie powinieneś przeszkadzać.
Mając
już przed sobą dzbanuszek herbaty, wszyscy troje siorbali ją w milczeniu. Każdy
z własnej filiżanki, rzecz jasna. Nawet Maciej. Obsługa była dla niego równie
miła, co dla Błazna i Kota.
- Miau miau miau? – zagadał Kot po dłuższej chwili ciszy.
- A, tak… - westchnął Maciej. – Znam Błazna prawie tak
długo, jak ty. Pamiętam cię, lubiłem żartować Błaznowi, że pożrą cię pająki i
węże.
- Miau miau? – zdziwił się Kot.
- To typowe żarty Macieja – zaśmiał się Błazen. – No więc
Macieju, dlaczego nie wracasz do domu?
- Ech, no dobrze… Fundujesz herbatę, to chociaż
opowieścią mogę ci się odpłacić… - westchnął Maciej głęboko, po czym odstawił
filiżankę. – No więc może pamiętasz Ewę?
- Ewa, tak, pamiętam, złamała ci serce.
- Och, nie tylko serce… Ta kobieta złamała mojego ducha.
- Więc zostałeś bezdomnym, bo kobieta cię rzuciła?
- Gdy tak to ująłeś to brzmi głupio, ale… Przecież wiesz,
że chciałem jej się oświadczyć.Miałem gotowy pierścionek.
- No wiem. I to już?
- Nie… Jej odejście wepchnęło mnie w bardzo mroczne
miejsce… Miałem ogrom myśli i żadnej perspektywy na przyszłość… Nie mogłem
sobie z tym poradzić…
- Wspominałeś kiedyś, że pójdziesz na terapię. Nie
poszedłeś?
- Nie poszedłem.
- Więc co robiłeś?
- Moja mama chorowała i dostała takie silne tabletki,
ale dobrze się czuła i ich nie brała…
- Więc…?
- Wziąłem sobie jedną, pewnego razu.
- Hm… Po co?
- Tak wiesz, z ciekawości poczytałem co to jest i było
napisane, że uspokaja i relaksuje. No to wziąłem. Uspokoiło i zrelaksowało.
- Aha… I co później?
- Później brałem kolejne.
Błazen i Kot spojrzeli na siebie zmartwieni, a później
znów na Macieja.
- I uzależniłeś się?
- Eee, mogłem przestać gdybym chciał, ale nie chciałem…
- Czyli się uzależniłeś.
- Nie, po prostu nie chciałem przestać ich brać.
- A teraz coś bierzesz?
- No wieeesz, to i tamto…
- Czyli nadal jesteś uzależniony?
- Nie, nadal nie chcę przestać tego brać.
- Dlaczego?
- Wiesz co? Przez ciebie znowu gorzej się czuję! Może właśnie
dlatego nie chcę przestać tego brać! Zawsze ktoś się napanoszy albo coś się
wydarzy, i znów pamiętam o Ewie!!!
- Nadal tak to przeżywasz…?
- Tak! Mówiłem! Złamała mojego ducha!
- Może gdybyś nie odurzał się ciągle i pozwolił sobie to
przemyśleć i z kimś omówić…
- Nie! Chcę po prostu zapomnieć!
- Macieju… Nigdy nie pomyślałeś o długoterminowych
skutkach takiej ucieczki? Spójrz tylko, minęło wiele lat, a ty włóczysz się
ulicami w stanie odurzenia. Tego chciałeś od życia?
Maciej rozpłakał się i zaczął grzebać w kieszeni.
- Nie tego… Ja chciałem Ewy… - szlochał.
- Szukasz kolejnych tabletek? Nie lepiej szukać
prawdziwej pomocy? Nadal masz szansę…
- Po co. Wezmę tabletkę i będzie lepiej.
- Nie będzie lepiej, po prostu chwilowo nie będzie ci to
przeszkadzać.
Maciej zaczął płakać jeszcze mocniej.
- Wiesz, tu nie chodzi tylko o Ewę… Ja tak ogólnie nie
widziałem nigdy siebie w jakiejś przyszłości… Długoterminowe skutki…? Nic dla
mnie je jest długoterminowe… Zawsze płynąłem w teraźniejszości bez celu… Może to dlatego
mnie zostawiła, kto by wytrzymał z takim człowieczym wrakiem… Jasne, żałuję… Ale
teraz jest już za późno…
- Nie jest za późno, możesz wrócić do domu i otrzymać
pomoc.
- Wolę tabletki – ocierał łzy brudnym rękawem.
- Czy twoja rodzina wie gdzie jesteś?
- Już ich nie obchodzę… Nikogo nie obchodzę… Prędzej czy
później wszyscy ze mnie rezygnują…
- Macieju… Ty byłeś pierwszym, który z siebie
zrezygnował. Trudno wyłowić kogoś, kto chce utonąć.
- Nic mi nie będzie, całkiem nieźle sobie radzę. Zdobywam
leki, a później mam miesiąc błogiego raju…
- Jesteś pełen sprzeczności… - wyznał Błazen ze
zrezygnowaniem.
- Tak już mam – wzruszył ramionami i popił tabletkę herbatą. – Zaraz będę mniej nieznośny.
Po około trzydziestu minutach mdłej rozmowy o niczym
ważnym, Maciej rzeczywiście zaczął się zmieniać. Jego źrenice były coraz bardziej rozszerzone,
a intelekt coraz bardziej obniżony…
- Miła pogoda, zdrzemnąłbym się w parku… - powiedział
powoli, a jego lewe oko dziwnie zamrugało. Filiżanka w jego dłoni lekko drżała.
Maciej stawał się odmaciejony. – Idziesz ze mną?
- Nie jestem śpiący – odpowiedział Błazen.
- A ty, Kocie?
- Miau miau.
- Więc tu chyba koń… czy się nasze spot… kanko. – Dziwne przerwy
w jego wypowiedzi nie wróżyły nic dobrego.
- Na pewno nic ci nie będzie? – zapytał Błazen
zatroskany. – Poczekaj tu, zapłacę i odprowadzę cię do parku.
- Mi niiiigdy niiic nie byyyło… Ale jak chceszszszsz…
Kiedy Błazen płacił za herbatę, Maciej wstał od stolika,
wyszedł na ulicę i potrącił go samochód.
. . .
- Ewa? – otworzył oczy.
- Tu mama, nic nie mów. Wszystko będzie dobrze.
Błazen
nie wiedział, czy dobrze postąpił informując jego rodzinę, ale sumienie się nie odzywało.
- Kocie… Czy Ewa była tylko wymówką? – zapytał w drodze
wyjściowej ze szpitala.
- Miau.
- Też tak myślę… Byle uciec... Kręgosłup ma słaby. Bo serce to po prostu chwastami zarosło...
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.