niedziela, 26 lutego 2017

Noitakietosąkarnawały...

                W tak zwanym „karnawale” często organizuje się bale przebierańców. Na coś takiego zostali zaproszeni Błazen i Kot.
- Ciekawe na jakim pogańskim obrzędzie oparto tę tradycję – zastanawiał się na głos Błazen, przygotowując na wieczór swój kostium Kota. – Chyba wszystkie święta i imprezy są oparte na czymś pogańskim…
Tym czasem Kot w milczeniu przygotowywał sobie kostium Błazna, a gdy dotarł wreszcie do momentu wprowadzania ostatnich poprawek, postanowił zrobić przerwę na coś do picia. Poszedł po sok wiśniowy, a następnie wracał z pełną szklaną do stołu, przy którym pracowali. Kiedy Błazen zobaczył Kota przechodzącego obok ze szklanką, krzyknął:
- Nie!
Kot tak się wystraszył, że łapa mu zadrżała i rozlał sok na kostium, nad którym pracował Błazen.
- Miau? – zdziwił się Kot.
- Nie…  – jęknął Błazen. – Nie przynoś soku do miejsca pracy… – westchnął.
- Miau miau miau – bronił się Kot przed przyjęciem winy za poplamiony kostium.
- Czy byś go rozlał czy nie rozlał, tego już się nie dowiemy. Wątpię, aby te plamy zeszły, i raczej nie mam już czasu sprawdzać…
- Miau?
- Tak, chodźmy po nowe materiały – oznajmił, wstając.
Sklep na szczęście był jeszcze otwarty, ale okazało się, że nie mają więcej sztucznego futerka, którego potrzebował Błazen.
- Miau… – mamrotał pod nosem poirytowany Kot, gdy wychodzili.
- Wiesz? Może to i lepiej, wpadłem na nowy pomysł.
- Miau?
- Zrobię na kostiumie więcej takich plam i będę tobą w wersji zombie.
- Miau! – zdumiał się Kot. – Miau miau?
- No jasne, twój kostium też możemy poplamić.
Szli do najbliższego sklepu spożywczego, ale zamknięto go im przed nosem.
- Czyli soku lub owoców nie będzie… Ech… I co teraz?
- Miau – zauważył Kot.
- Ach, no tak, monopolowe kręcą teraz niezły biznes. Idziemy.
Aby dotrzeć do monopolowego musieli przejść przez ulicę. Kot szybkim krokiem wyszedł na pasy, ale Błazen nie podążył za nim. Zamiast tego krzyknął:
- Kocie!
Wówczas Kot ustał i omal nie potrącił go samochód, którego kierowca wyliczył sobie, że przy idącym szybko Kocie nie musi zwalniać. Na szczęście miał dobre hamulce.
- Miau?! – zapytał zdenerwowany Kot, gdy przeszedł już na drugą stronę ulicy. Błazen dołączył do niego i wyjaśnił:
- Chciałem tylko cię ostrzec, że samochód jedzie…
Weszli do monopolowego i kupili kilka butelek czerwonego wina. Tańsze do plamienia kostiumów, a droższe do zabrania na bal, bo nie wypada przyjść z pustymi rękoma.
                Kostiumy wyszły niespodziewanie dobrze. Kot dla złagodzenia stresu przyniesionego wcześniejszymi wydarzeniami stwierdził, że będą mówić ludziom, iż przebrali się za siebie nawzajem w wersji potrąconej przez samochód. Zaśmiali się oboje i wyszli na autobus.
Najprawdopodobniej mocno ziało od nich tanim winem z kostiumów, bo szybko okrążyły ich dzieci z podstawówki, żądające obdarowania alkoholem widocznym w torbie niesionej przez Kota.
- Co za czasy… Ignorujmy ich, to może dadzą nam spokój – powiedział Błazen Kotu na ucho i jak gdyby nigdy nic szli dalej. Dzieci jednak nadal za nimi podążały, aż wszyscy dotarli na przystanek autobusowy.
- Miau…
- Tak, powinien być za kilka minut, może w tym czasie te gówniarze nas nie napadną.
- No weeeeźcie! Jedną buteeeelkę! – żebrały bachory coraz bardziej natrętnie, aż nagle jeden z nich krzyknął:
- Patrzcie!
Wtedy całą gromadka spojrzała tam, gdzie pokierował je palec tego jednego. A wskazywał on na porzucony przez kogoś alkohol na przystankowej ławeczce.
- Zaje******! – ucieszył się przywódca grupy, po czym polecił reszcie dokonać konfiskaty.
- Ejże! – próbował powtrzymać ich Błazen, ale widział już tylko środkowe palce znikające na horyzoncie.
- Miau… – skrzywił się Kot.
- Tak… Naprawdę kiepski dzień. Jeszcze kilka lat, a z okazji świątecznych dni po ulicach będą walać się narkotyki i pistolety. Albo i bez okazji. O ile już się nie walają. A moje krzyki mają dziś moc tylko wtedy, gdy nie powinny. Taki to karnawał… Nawał kar. 

 

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 19 lutego 2017

Ziemia komputerem, a życie trollem.

                Po wyjątkowo stresującym dniu Błazen poczuł potrzebę spędzenia czasu z ludźmi, których uważał za normalnych. Ponoć umówili się na wieczorne gry planszowe i nie mieli nic przeciwko, aby do nich dołączył. Ruszył zatem na miejsce spotkania, czyli do domu jednej z tych osób. Z jednego ciasnego autobusu przesiadł się do drugiego równie zatłoczonego, aż po dwudziestu minutach był na miejscu. Drzwi otworzył mu Kot.
- Czeeść, Kocie, długo tu już jesteś? – zapytał Błazen wchodząc do środka.
- Miau – odparł Kot.
- Ty szczęściarzu – zaśmiał się i zaczął zdejmować buty.
Weszli do salonu, gdzie trwała walka o przetrwanie w popularnej grze Kolejka. Błazen wcześniej tej gry nie widział, więc chętnie przesiedział rozgrywkę obserwując i ucząc się zasad. Przy okazji miał też ogrom śmiechu, jak i pozostali. Ustawianie pionków w kolejki do sklepów, wykorzystywanie różnych trików zapisanych na kartach, aby być pierwszym, który nabędzie wszystkie przedmioty z listy zakupów… W końcu wygrał Tomasz, najbardziej charyzmatyczna postać w całej grupie. Ponoć wygrywanie gier to jego zwyczaj.
W następnej rozgrywce wziął udział i Błazen. Dodawano mu odwagi mówiąc, iż za pierwszym razem może być trudno, więc ma się nie przejmować jeśli nie będzie mu szło. A później nikt nie mógł uwierzyć w to, że Błazen wygrał.
- Szczęście nowicjusza – zapewnił Tomasz przygotowując planszę do ponownej gry.
I Błazen znowu wygrał.
- No nieee! – śmiali się gracze.
- Miau! – Nawet Kot.
- To oznacza wojnę – oznajmił Tomasz wymuszając kolejną rozgrywkę, chociaż wszyscy chcieli już zmienić grę.
Błazen grał tak jak poprzednio, Tomasz skupiał się jakby to były szachy, a pozostali robili byle co, bo już im się nie chciało. Aż znowu wygrał Błazen.
- To co, może teraz pogramy w Sabotażystę? – zaproponował Okularnik i cały pokój (oprócz mentalnie znokautowanego Tomasza) ożył.
- Teraz to są gry… - rozbrzmiał nieznany głos z kąta pokoju, gdzie przecież nikogo nie powinno być. A jednak w fotelu siedziała tam starsza pani.
- Babciu! – krzyknął Okularnik zdumiony. – Nie widzieliśmy kiedy tu weszłaś.
- Widziałam jak gracie w te… stanie w kolejkach – powiedziała Babcia. – Teraz to są gry, dla zabawy, a kiedyś to było prawdziwe życie i nikt się przy tym nie śmiał.
- No wiem, Babciu… - Okularnik był wyraźnie zawstydzony, ale nie przed Babcią, tylko przed znajomymi.
- Pół młodości przestałam w tych kolejkach… A kartki to nie były jak te wasze…
Wszystkim zrobiło się głupio i w pokoju zapadła cisza. Dopiero po dłuższej chwili… Babcia wybuchła śmiechem, i oznajmiła:
- No co wy, żartowałam! Macie może miejsce na dodatkowego gracza?
Zabrzmiało nieprawdopodobnie, więc wszystkim opadły szczęki. Na początku były wątpliwości czy w to uwierzyć ale w końcu dołączono do śmiechu Babci i gdy pozbierano już zęby z podłogi po opadnięciu szczęk, zrobiono jej miejsce przy stole.
W Sabotażystę zagrali pięć razy, podzieleni na drużynę Babci i drużynę Tomasza. Każdą rozgrywkę wygrała drużyna Babci. Tomasz był już siny i miał ledwie wyczuwalny puls.
                Kiedy gry się im przejadły, ostatnią godzinę spotkania znajomkowie spędzili na piciu herbaty i żartowaniu z Babcią, którą wszyscy pokochali. W końcu jednak ciemność za oknem zrobiła się tak głęboka, że nie można już było jej ignorować.
- Okularniku, jutro wszyscy idziemy na obiad. Może weźmy Babcię ze sobą? – zaproponował jeden Wesołek dopijając herbatę.
- Dobry pomysł! Babciu, czy chcesz jutro z nami wyjść? – zapytał uśmiechnięty Okularnik.
- Hm… - uśmiechnęła się Babcia podejrzanie. – Tylko jeśli to ja wybiorę miejsce – odparła.
- To chyba uczciwy warunek – stwierdził Błazen, chociaż wyczuwał w Babci coś podejrzanego.
- Brzmi ciekawie – potwierdził blady Tomasz.
                Następnego dnia Babcia i Okularnik czekali na pozostały skład ekipy w parku, w centrum miasta. Kiedy byli już wszyscy, Babcia rzekła:
- Teraz idziecie za mną! – I zachichotała.
- Miau…? – szepnął Kot.
- Nie wiem – wyznał Błazen. – Ale węszę podstęp.
Wyszli z parku i wędrowali uliczkami. Ominęli dworzec, przeszli podziemnym przejściem, wędrowali jeszcze dalej, aż…
- Hę? – zdziwili się wszyscy na widok długiej kolejki na chodniku.
- Co tu się dzieje? – zapytał Tomasz.
- Na co oni czekają? – zapytała Bezimienna wcześniej nie wspomniana w opowieści, choć cały czas w niej obecna.
- Na naleśniki – wyjaśniła Babcia prowadząc wszystkich na koniec kolejki.
- Naleśniki? – zapytał pod nosem Okularnik, nieświadom tego, dokąd jest prowadzony.
- Tak  – potwierdziła Babcia. - Te same naleśniki, które my będziemy dzisiaj jeść. Za te tutaj kartki! – wyjęła z torebki banknoty. - Fajna gra, prawda? 

 

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 12 lutego 2017

Dno butelki ma kształt błędnego koła.

               Podróże Błazna odbywają się z zastosowaniem różnych środków transportu. Czasami jest to tylko wędrówka piesza, czasami pociąg, autobus, samolot, łódź, a czasem przypadkowy pojazd złapany przy drodze na kciuka.
Akurat tego dnia Błazen złapał tak zwanego „tira”.
- Dokąd jedziecie? – zapytał Kierowca.
- Miau – odpowiedział Kot, bo zwykle to on przejmował rolę rozmówcy w złapanych pojazdach.
- Aaa, to ciekawe! – zaintrygował się Kierowca. Tym oto sposobem Kot skupił na sobie całą jego uwagę, więc Błazen mógł w spokoju rozglądać się po pojeździe. Pod przednim oknem, przy kierownicy, stał laptop. Nad oknem wisiały jakieś duperele, najwyraźniej kolekcjonowane na trasie. Za fotelami, na których siedzieli, Kierowca urządził sobie małe posłanko do snu, odgrodzone grubą zasłoną. Tu i ówdzie walały się drobne przekąski. „W pewnym sensie żyje tak jak ja”, pomyślał sobie. Wtedy rzuciła mu się w ucho część opowieści Kierowcy...
- Włączam tu sobie filmy, to trochę przyjemniej się jedzie. Jak czasem złapię lepszy Internet to mogę używać Skajpa… Trochę ciężko tak się żyje, kobieta czeka na mnie w domu, jest w ciąży. Ale z czegoś żyć trzeba, dobrze płacą…
„A jednak nie…” Błazen poczuł szacunek do tego ciężko pracującego człowieka. „Poświęca życie rodzinne, paradoksalnie, właśnie dla rodziny”.
Wysiedli w takim miejscu obwodnicy, gdzie mieli blisko do miasteczka. Kierowali się w stronę gęstszych zabudowań, gdy Kot zobaczył na słupie plakat.
- Miau – powiedział. Zatrzymali się wtedy i przeczytali jego treść.
- Ha, akurat dzisiaj jest ten koncert – zdumiał się Błazen. – Chcesz tam wpaść?
- Miau!
- Dobrze, więc idziemy na koncert, ale rozglądajmy się po drodze za miejscem do rozbicia namiotu.
- Miau.
Uruchomili mapę i wyruszyli w kierunku placu przy parku, gdzie miał grać Dżem. Przy każdej przesiadce zauważali oraz więcej osób o wyglądzie sugerującym, iż zmierzają na ten sam koncert. Z ostatniego autobusu wysiedli więc razem z gromadą ludzi. Zjawili się na miejscu pół godziny przed czasem, na scenie nadal pracowali ludzie od dźwięku i świateł.
- Heeej, fajne włosy – zaczepił Błazna jakiś chłopak.
- Dziękuję – odparł Błazen skromnie.
- Czekacie tu na kogoś?
- Nie, przyszliśmy sami.
- Ooo, to może chcecie dołączyć do mojej grupy? Mam świeeetnych ziomków, gdzieś tu są, właśnie ich szukam…
Błazen nie zdążył nic odpowiedzieć, bo Kot już się zgodził. Szli więc z Nieznajomym, który komunikował się z kolegami poprzez wiadomości tekstowe w telefonie. Było wokół „trochę za głośno na rozmowę telefoniczną”, jak wyjaśnił. Po kilkunastu minutach, podczas których Nieznajomy i Kot stali się dobrymi kolegami, znaleźli wreszcie grupkę jego kudłatych znajomych. Stali na uboczu paląc papierosy i nie tylko, a obecność dwóch nieznanych im osób przyjęli bardzo dobrze – po prostu od razu się przedstawili.
Kot był w swoim żywiole i choć przyszedł tu z zamiarem posłuchania muzyki, którą tak lubi, to cały koncert przegadał z nowymi kumplami. Błazen słuchał rozmów jednym uchem, bo bardziej jednak podobała mu się muzyka. Tym większe było jego zdziwienie, gdy po koncercie dostał polecenie podążania za nimi, aby przenocować w domu jednej z tych osób.
- Kocie, jesteś tego pewien? – zapytał dyskretnie.
- Miau – odparł Kot przekonująco.
- No dobrze…
Jak się okazało, mieli nocować w domu nowego najlepszego przyjaciela Kota: osiemnastoletniego alkoholika grającego na gitarze w lokalnym zespole metalowym. A właściwie to w domu jego mamy, gdzie mieszkał. W drodze do jego dużego pokoju powitali więc jego niezadowoloną mamę. Nie był to jednak zwykły nocleg, gdyż przyszli tutaj całą gromadą, a na miejscu czekało jeszcze więcej osób, i przez pół nocy trwała popijawa. Później połowa tych ludzi nocowała na każdej dostępnej powierzchni płaskiej.
               „Rano”, czyli o trzynastej, wszyscy zostali obudzeni głośną muzyką metalową, poczęstowani chmielowym „lekiem na kaca”, nakarmieni wszystkim co było w kuchni i zaproszeni na kolejną imprezę, tym razem pod gołym niebem. Ponoć mieli taką miejscówkę na obrzeżu miasta, gdzie lubili rozbijać namioty i śpiewać przy ognisku. „Brzmi przyjemnie”, pomyślał Błazen nie protestując, gdy Kot przyjmował zaproszenie.
- Najpierw musimy zrobić zakupy! – oznajmił Alkoholik. Wziął ze sobą Kota, Błazna i Nieznajomego. Nie trzeba było mówić co muszą kupić, aby każdy i tak wiedział. Dlatego też szli do monopolowego, gdzie ponoć ich ulubione piwo było najtańsze w mieście.
- Ma ktoś szluga? – zapytał Alkoholik po drodze.
- Nie – oznajmili wszyscy zgodnie z prawdą.
- Przepraszam panią, poratuje pani papierosem? – zaczepił mijaną kobietę. Odmówiła. Wtedy od razu zaczepił następną, a ta się zgodziła, ale nie miała ognia. – Przepraszam pana, ma pan może ogień? – zapytał następną mijaną osobę i tym sposobem udało mu się zapalić papierosa.
- Kocie… - chciał powiedzieć coś Błazen po cichu, ale mu przerwano.
- O nie! – krzyknął Alkoholik. – Przecież ja mam zaraz rozmowę o pracę! Słuchajcie, spotkamy się na miejscu, okej? Pa! – przebiegł na drugą stronę ulicy nie czekając na odpowiedź.
- Hahaha, co za typ… - śmiał się Nieznajomy. – Nie przejmujcie się, on tak zawsze – powiedział, przez co zaczęli się przejmować.
               Miejscówka faktycznie była dobra. Na szarym końcu miasta, daleko od zabudowań, ruszyli łąką pełną koni i wspięli się na wzgórze, aby odkryć wąwóz zdobiony puszkami po piwie. Wszyscy byli już na miejscu, rozstawiając namioty i rozpalając ognisko.
- Siemankooo! – krzyczał Nieznajomy zbiegając do wąwozu. Za nim popędził Kot, a Błazen niezdarnie wlókł się za nimi, wspomagając się rękoma, gdyż nie miał wprawy w schodzeniu tak stromymi zboczami, zwłaszcza niosąc na ramieniu tobołek.
- To ja rozstawię namiot – powiedział Błazen w powietrze, gdy już zszedł. Kot albo nie usłyszał, albo usłyszał jednym uchem, gdyż od razu zapoznawał się z tymi, których jeszcze nie znał.
Błazen uznał, że woli rozbić swój namiot bardziej na uboczu. Źle wspominał posiadanie sąsiadów… Odgruzował więc z puszek uboczny kawałek terenu, tym samym odkrywając wyjście z wąwozu dające piękny widok na wypasające się konie, które wcześniej mijali. „Gdyby nie ci ludzie i ich bałagan, to byłoby naprawdę dobre miejsce na dłuższy pobyt”, myślał.
Zaczęło robić się ciemno, gdy wszystko było już gotowe, a na gitarze rozbrzmiewały pierwsze piosenki. Wtem ze wzgórza dobiegł krzyk:
- Tęskniliścieee?! – staczał się na dół Alkoholik. – Nie dostałem tej pracy! – poinformował, gdy już się stoczył. – Dawać piwko!
- Co to była za praca? – zapytał Ktoś.
- Kasjer w supermarkecie – odparł Alkoholik otwierając otrzymaną puszkę.
- W takim stroju poszedłeś? – zapytał Inny Ktoś, patrząc na jego poplamioną piwem koszulę i podarte spodnie ozdobione łańcuchami.
- Bo zapomniałem o tej rozmowie, ledwie tam zdążyłem! A takiego mam kacaaaa! Trzeba go zapić – siorbnął sobie piwko.
Najmłodsi imprezowicze mieli lat piętnaście, a najstarsi trzydzieści pięć. Mimo to wszyscy bawili się tak samo: pili, palili, paplali, śmiali się, śpiewali i podrywali nieliczne osobniki płci żeńskiej. Największym hitem była ich własna piosenka, której melodia leciała w kółko, a słowa wymyślano na bieżąco, spontanicznie.
- Nie miałem, kur**, dziś co pić – zaśpiewał gitarzysta typowe rozpoczęcie każdej zwrotki. – Kupiłem seee nalewkę! – dokończył improwizacją.
- Ale że skończyła się – kontynuował facet siedzący obok. – Kupiłem jeeeszcze zgrzewkę!
Wtedy wszyscy, śmiejąc się ze zwrotki, chóralnie ruszyli z refrenem polegającym na śpiewaniu na zmianę nazwy dwóch wyjątkowo trujących alkoholi. Powtórzyli je cztery razy i następny koleś wyszedł z kolejną zwrotką. Było wulgarnie, ale kreatywnie i zabawnie. Błazen pozostawał trzeźwy, więc miał podwójny ubaw, a Kot , nieco dalej od ogniska, popijał czerwone winko z Alkoholikiem i mniejszą grupą winiarzy.
               Nadchodzi taki czas na imprezach, gdy ludzie się wykruszają, a ci co jeszcze mają siły, zaczynają rozmawiać o poważniejszych, często smutnych, sprawach. Zacieśniają więzy. Błazen siedział akurat na szczycie wzgórza oglądając gwiazdy, gdy wypatrzył go z dołu Alkoholik i postanowił się przyłączyć.
- Co tak sam siedzisz?
- Aaa, wiesz… Poszedłbym spać, ale jakaś para zajęła mój namiot – wyjaśnił Błazen. – To usiadłem tu sobie, bez celu. Może wyjdą jak skończą.
- Aha… Bez celu… Znam to… A gdzie Kot?
- Upchnął się z innymi w cudzym namiocie i śpi.
- Aha… Fajny ten Kot, dobry przyjaciel…
- Taaak, Kot jest w porządku. Akurat tutaj akurat nostalgia go dopadła na widok waszego stylu życia, to niech się nacieszy odbiciem swojej burzliwej młodości.
- Tacy z nich wszystkich przyjaciele… żadni! Nie jak Kot – mówił Alkoholik tak, jakby nie słyszał tego, co przed chwilą powiedział Błazen. – Ja z nimi tylko piję i gram muzykę. Porobiłbym coś innego, ale się nie nadaję…
- Dlaczego się nie nadajesz?
- Bo piję.
- Dlaczego pijesz?
- Bo do niczego innego się nie nadaję.
Błazen zamilkł na chwilę, nie mogąc uwierzyć w to, jak bardzo ta wymiana zdań przypominała fragment książki Mały Książę. Kiedy otrząsł się już z tego skojarzenia nadal nie wiedział co powiedzieć, gdyż rozmowa zamknęła się błędnym kołem. Pomyślał więc najpierw, nim rzekł:
- Może pójdź na odwyk?
- Ale ja się nie nadaję…
- Dlaczego?
- Bo ja chcę pić.
- Dlaczego chcesz?
- Bo do niczego innego się nie nadaję.
Tutaj znowu Błazna zagięło. „Co mu powiedzieć? Czy on w ogóle kontaktuje? Czy powinienem brać to do siebie? Może to tylko alkoholowy smutek, który mu minie, gdy już wytrzeźwieje? Jeśli on czasami trzeźwieje…”
- Wiesz? – przerwał mu Alkoholik przemyślenia.
- Hm?
- Rodzina mnie nienawidzi.
- Dlaczego?
- Bo piję.
- …
- Ale ja przecież do niczego innego się nie nadaję.
- Czy próbowałeś kiedyś zasięgnąć profesjonalnej pomocy?
- Tak.
- I co z tego wyszło?
- Wyszło, że się do tego nie nadaję.
- A próbowałeś nadawać się kiedyś do czegoś całkiem nowego, że tak stwierdzasz swoją niezdatność do wszystkiego? Może… - nie dokończył zdania, bo otrzymał wymiocinami po butach.
- Ja się nie nadaję… – bełkotał między wymiocinami. – Do próbowania czegoś… – osunął się na ziemię. – Przyjacielu… – Zasnął.
               Błazen nie doczekał się zwolnienia swojego namiotu. Wszyscy usnęli, więc i on musiał znaleźć sobie miejsce. Opuścił więc wąwóz i ułożył się na łące między końmi. Patrząc w przejaśniające się niebo myślał… „Szkoda mi chłopaka, ale czy mogę z tym cokolwiek zrobić? Tylko on sam może sobie naprawdę pomóc, ale leni się zmotywować… Być może potrzebny mu bardzo niski upadek… Czasem trzeba tak upaść… Byle tylko innych za sobą nie ciągnął… Hm… W tym również mnie… i Kota…”
Po kilku minutach zaglądania do namiotów Błazen znalazł ten, w którym spał Kot.
- Kocie, wstawaj – próbował wyciągnąć Kota spod gromady ludzi.
- Miau… - mruknął zaspany Kot na lekkim kacu winnym.
- Wstawaj, Kocie.
Po następnych kilku minutach Kot był już na nogach, choć markotny. Usiedli na szczycie wzgórza i wraz ze wschodem słońca wznosiły się słowa Błazna:
- Kocie, nauczyłem się czegoś tej nocy.
- Miau?
- Że to już nie jest impreza, gdy nigdy nie trzeźwiejesz. Ale musisz wytrzeźwieć, aby to zauważyć.
- Miau…? – nie rozumiał Kot.
- Chodzi mi o to, Kocie, że musimy stąd już odejść. Ci ludzie mają na ciebie zły wpływ, a z czasem i mnie by to zrujnowało. Odejdźmy już, Kocie. Może teraz tego nie widzisz, ale te dwa dni to był krok na skraj urwiska. Musimy uciekać póki czas. Ten Twój przyjaciel ma problem…
- Miau…?
- Tak, dałoby się mu pomóc… gdyby tylko naprawdę tego chciał. A póki co jedyną pomocą jaką możemy mu zaoferować jest odcięcie go od naszej pomocy. Będzie w stanie z niej skorzystać dopiero wtedy, gdy sam zauważy, że jej potrzebuje.

I odeszli, zostawiając mu chustkę z wiadomością: „Stać Cię na więcej.” Przeczytał ją nawet, a później wytarł nią usta i napił się piwa. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 5 lutego 2017

Rzecz o feminizmie.

                Czasem tak bywa, że odwiedza się znajomych. Nie ma na to bata, jesteśmy zwierzętami społecznymi. Nawet jeśli nie uwielbiamy ich jakoś szczególnie, to i tak miewamy chęć na spędzenie z nimi czasu. Dlatego też Błazen wybrał się do kolegi, oczywiście z Kotem w cieniu.
Zamówili ogniście pikantną pizzę, dołożyli do niej papryczki jalapeno ze słoika dla jeszcze większej płomienności, otworzyli butelkę wody do gaszenia pożarów i włączyli na Xboxie Call of Duty.
Niestety, Błazen ciągle ginął, bo jedną ręką odpisywał w telefonie na wiadomości od gościa z pracy.
- Odłóż to, jest piątkowy wieczór! – krzyczał Kolega próbując ratować grę.
- Miau miau miau! – wrzeszczał i Kot.
- W niektórych zawodach nie ma wolnego – tłumaczył się zakłopotany Błazen.
- Nie pierdziel, tylko to odłóż!
- Miau!
- No juuuż, juuuż… - przestraszony konsekwencjami nie odpisywania na wiadomości odłożył telefon, zagryzł nerwy pizzą i skupił się na grze.
Osłaniali się nawzajem przez godzinę niczym trzej muszkieterowie, aż skończyła im się zagryzka.
- Dzwoń po trzy wielkie pizze, jedna na łebka – zalecił Kolega Kotu, podając mu swój telefon. – Dzisiaj gramy całą noc! A ty w tym czasie musisz zobaczyć ten filmik, kompilacja najlepszych nagrań feministek! – zwrócił się do Błazna entuzjastycznie i sięgnął po laptopa.
Przez trzydzieści minut patrzyli na wrzeszczące wulgaryzmy, atakujące mężczyzn i rozbierające się w miejscach publicznych kobiety, które domagały się prawa do robienia tych rzeczy legalnie. Dla urozmaicenia co jakiś czas przewijały się nagrania kobiet, które w zwykłych, ludzkich sytuacjach broniły się przed konfliktami swoją tajną bronią: „Bo jestem kobietą?!” Był też wywiad z kobietami w stringach i z plastrami naklejonymi na piersi - oburzały się, że przecież one też mają prawo być wyzwolone seksualnie, tak samo jak mężczyźni.
- No to śmiało! – krzyczał kolega prześmiewczo. – Ale w ubraniach też można!
Później przed półnagie kobiety wyszła kobieta w męskich ubraniach i narzekała na przedmiotowe traktowanie kobiet.
- Podziękuj gołym koleżankom! – śmiał się dalej Kolega. – Feministki. Porąbane lesbijki i wariatki.
- Wiesz, to wcale nie są femi… - zaczął mówić Błazen, ale przerwał mu dźwięk dzwonka do drzwi.
- Miau! – zerwał się Kot przodem.
- Prowiant przybył! – pobiegł za nim Kolega.
Pizzę dostarczyła im kobieta w indyjskim stroju, cały czas dziwnie patrząc na Kota. Wtedy Błazen i Kolega zobaczyli, że nakleił sobie plastry, tak jak kobiety w filmikach. Wybuchli śmiechem.
- A w ogóle to widzicie? - zauważył Kolega, gdy już zamknęli drzwi. - Pani z Indii normalnie tu sobie pracuje. Na horyzoncie żadnego seksizmu i razismu.
Następnie poszli do do kuchni, aby znów doprawić całość papryczkami jalapeno. Spotkali tam jedną ze współlokatorek Kolegi, gotującą zupę. Miała na sobie męską koszulkę, więc Kolega będąc w feministycznym nastroju nie mógł się powstrzymać…
- Czy jesteś feministką? – zapytał.
Najpierw spojrzała na niego z przemyśleniem w oczach, a później odpowiedziała:
- Zależy co rozumiesz przez pojęcie „feministka”.
- No jak to co? No feministka, po prostu. Czy jesteś feministką?
- Tak się składa, że nie ma w tych czasach „feministki po prostu”. To pojęcie zostało zniesławione i wypaczone przez równie niesławne i wypaczone persona…
- Więc nie jesteś feministką?
- Tak naprawdę nawet ty jesteś feministą – odparła.
- Co? – zdziwił się Kolega, a Błazen z Kotem chichotali w tle, bo rozumieli.
- Czy uważasz, że zarówno kobiety jak i mężczyźni mają prawo pobierać edukację?
- No tak, ale…
- Czy jedni i drudzy mają prawo głosować? Pracować? Prowadzić samochód? Wybierać sobie partnera?
- No tak, to normalne, ale… - drapał się po głowie.
- Czyli jesteś feministą. Feminizm to popieranie równouprawnienia mężczyzn i kobiet, nic więcej.
- Więc o co chodzi tym golaskom w telewizji?
- Niektórym wyprano mózgi, innym dobrze zapłacono. Nie myl feministek z feminazistkami, o to im chodzi. Jak chcesz zobaczyć prawdziwy feminizm to zainteresuj się Emmą Watson lub Malalą Yousafzai.
Gdy tylko muszkieterowie wrócili do pokoju Kolegi, w wyszukiwarkę padła Malala. Znalazł się o niej cały film dokumentalny, ale Kolega stwierdził, że nie chce mu się oglądać. Przeczytał więc najkrótszą biografię jaką znalazł.
- Postrzelona, blablabla, kobiety w jej kraju nie chodzą do szkoły… - skracał sobie pod nosem.
Później wyszukał Emmę Watson dziwiąc się, że dotyczy jej coś więcej, niż Harry Potter. Większość wyników wyszukiwania sugerowała obejrzenie jej długich przemówień, więc Kolega zdecydował się na wyszukiwanie obrazem i poczytał sobie krótkie cytaty z obrazków.
- Równouprawnienie, plepleple, mężczyźni też są ofiarami dyskryminacji… - znów skracał, a w tym czasie Kot i Błazen patrzyli na siebie porozumiewawczo. „I tak jest mniej leniwy, niż większość”, mówili bez słowa. „Rzadko ktoś w ogóle próbuje zbadać punkt widzenia odmienny od własnego”.
Niespodziewanie Kolega zamknął laptopa i wzruszając ramionami rzekł:
- Dobra, czyli jestem feministą. Ale plastrów nie nakleję. Gramy dalej! 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny