niedziela, 27 sierpnia 2017

Nawet na przegrodę nosową można umrzeć.


                Nadeszła pora na operację Kota. A przynajmniej tak mu powiedziano. Miał się zjawić na ósmą, więc Błazen zabrał go tam wcześniej, aby później ich z niczym nie popędzano, jak to często bywa. Na miejscu, przy rejestracji, dano Kotu papierki do wypełnienia, w których odpowiadał w sumie na te same pytania, na które odpowiadał wcześniej w ankiecie anestezjologicznej i na wizycie u anestezjologa. Następnie stwierdzono, że nie jest ubezpieczony. Ubezpieczał się jakiś tydzień wcześniej, więc zapewnił ich, że na pewno jest. Wówczas podano mu kolejny papierek do podpisania, aby w ten sposób mógł zapewnić ich oficjalnie.
- Nie martw się, Kocie, to nic takiego – dodawał mu otuchy Błazen. – Mnie jednego razu w ogóle w ich systemie nie było, jakbym nie istniał. Więc to tylko kolejny błąd.
Gdy Kot skończył dopełnianie formalności ruszyli do windy, którą mieli podjechać na pierwsze piętro i kierować się na oddział „po prawej”. Na pierwszym piętrze nie było jednak po prawej niczego oprócz okien. Po lewej też. Mogli iść albo przed siebie, albo do tyłu za windę. Przed sobą widzieli „oddział chirurgii onkologicznej”.
- Nie jesteśmy tu do operowania raka… - zauważył Błazen.
Za windą niczego nie podpisano. Poszli więc tam, aby zapytać dokąd mają się udać na operację przegrody nosowej. Rozgniewana kobieta skierowała ich na oddział chirurgii onkologicznej tak, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Obok wejścia na ten oddział było jednak napisane, że osoby towarzyszące nie mogą tam wchodzić.
- No tooo… Odezwij się jak będzie już po wszystkim – poprosił Błazen i dalej Kot poszedł sam.
- Miau miau miau miau miau?
- Tak, to tutaj. Ma pan zrobione wszystkie badania?
- Miau – Kot podał im złożone w kostkę papierki.
- Dobrze, to proszę tu za mną.
Kot ruszył za pielęgniarką do małego pomieszczonka, gdzie zajęła się wynikami badań, które jej wręczył. Następnie zaprowadzono go do kolejnego pomieszczenia, gdzie miał się przebrać. Kobieta grzebała w szafce przez dłuższą chwilę, aż w końcu podała mu opakowanie z jednorazową piżamą rozmiaru XL.
- Miau miau miau miau miau – zdziwił się Kot.
- Nie mamy innych rozmiarów, skończyły się – wyjaśniła. Później wyszła, a Kot zaczął zastanawiać się czy ma zdjąć również bieliznę, bo nikt mu nie wytłumaczył. Akurat specjalnie na ten dzień ubrał się jak człowiek i już tego żałował. Po chwili zastanowienia zdecydował, że zostawi gatki, bo nie był w stanie wyobrazić sobie żadnego realistycznego sposobu, w jaki mogłyby im przeszkadzać w operowaniu nosa. Kiedy wypakował piżamę z folii nie mógł opanować śmiechu. Była gigantyczna. A przynajmniej jak dla kogoś, kto normalnie nosi rozmiar XS. Włożył to na siebie, a wraz z nim ubrało się w to powietrze wokół niego, tworząc kształt zapaśnika sumo. Wtedy znowu zaczął się śmiać. Spróbował przygładzić piżamę do swoich wątłych kształtów, ale nic z tego nie wyszło. Wzruszył więc ramionami i skierował się do drzwi, aby odnaleźć pielęgniarkę i dowiedzieć się co ma robić dalej.
- Zaprowadzę pana do łóżka.
Jak powiedziała, tak zrobiła. W sali były trzy łóżka, a Kotu, z braku umiejętności samodzielnego zdecydowania się, przypisano to najbliżej okna, bo przyszedł tu dziś jako pierwszy i wszystkie były wolne. Rzeczy, które uważał za potrzebne, umieścił w szafeczce, a pozostałe, typu ubrania, w których tu przyjechał, zostawił w tobołku, który następnie oddał pielęgniarce do przechowania, tak jak go poinstruowano. Słusznie przewidział, że będzie mu potrzebny przedłużacz. Niby miał dwa gniazdka przy łóżku, ale w razie konieczności podłączenia swojej elektroniki musiałby wstawać z łóżka lub mocno się wyginać, aby nadal swobodnie z niej korzystać. Podłączył więc przedłużacz, pociągnął kabel za łóżkiem i skierował go do szafeczki, aby wszystko mieć pod łapą.
- Miau – rzekł sam do siebie, zadowolony.
- Jest pan już gotowy? – zapytała pielęgniarka wchodząc do środka.
- Miau.
- Dobrze. A pan jest tutaj sam?
- Miau – odparł Kot, w myślach dziwiąc się, bo przecież widział zakaz wstępu osobom towarzyszącym. Po chwili jednak przypomniał sobie, że napis obok nazywał to miejsce oddziałem chirurgii onkologicznej, więc może niepotrzebnie potraktował tamten zakaz tak poważnie…
No i siedział. I siedział. I siedział… W tym czasie poznał nowego pacjenta zajmującego sąsiednie łóżko. Później zamontowano mu w lewej łapie wenflon. Na chwilkę wpadł nawet lekarz, pytając o jakieś badania po to, aby dowiedzieć się od Kota, że wykonał wszystko to, co mu zlecono, i wyniki są u pielęgniarki. Było już po dziewiątej, gdy nareszcie zabrano go na zabieg. Tam ponownie zadano mu te same pytania, na które wcześniej odpowiadał w ankiecie anestezjologicznej i przy rejestracji. W tym czasie przyklejano mu pod piżamą jakieś rzeczy potrzebne do monitorowania serca. Następnie nałożono mu maskę i kazano oddychać. Oddychał i oddychał…
- Miauu… - zauważył w końcu efekt i było to jego ostatnie słowo przed operacją, bo z zawrotów głowy szybko przeszedł w stan nieświadomości.
                Obudził się z krwią płynącą mu z nosa do gardła. Zastanawiał się czy to normalne, więc zapytał:
- Miau miau miau miau?
- Hę? – dziwiły się pielęgniarki.
- Miau miau miau miau? – zapytał teraz staranniej, aby było wyraźnie.
- Nie rozumiem co on mówi. A ty rozumiesz? – zapytała jedna drugiej.
- Nie, nie rozumiem – odparła druga i postanowiły później ignorować Kota sądząc, że bełkocze.
Kot rozpoczął poważne zastanowienia i dopiero po kilku minutach zrozumiał, że nie zadał tego pytania po polsku. Pomieszał koreański z angielskim i francuskim przekonany, że to język polski. Gdy już to pojął postanowił zapytać ponownie:
- Miau miau miau miau?
- My nic nie wiemy, proszę poczekać na lekarza.
I czekał. I czekał. I czekał… W tym czasie poprosił o coś do wypluwania krwi, bo przełykanie jej oprócz bycia obrzydliwym, było również bolesne. Później poprosił też o coś na wymioty, bo poczuł mdłości. Wyjaśniono, że to częsta reakcja na znieczulenie ogólne. Kiedy jednak przeniósł się z pozycji leżącej do siedzącej, mdłości ustąpiły. Znajdował się w jakiejś wybudzalni, gdzie leżeli ludzie po operacjach. Czekał jeszcze długo, aż wreszcie stwierdzono, że może jest już wystarczająco obudzony, aby go stąd zabrać. Odjechał łóżkiem na korytarz, do windy, na kolejny korytarz, i zaparkował w pokoju, gdzie wcześniej zostawił swoje rzeczy.
- Proszę sobie pospać – zalecono mu. I próbował, ale słońce zza okna świeciło mu prosto w oczy. Ogólnie czuł się dobrze. Miał nadzieję porozmawiać wkrótce z lekarzem i poznać wreszcie odpowiedzi na swoje pytania, ale lekarz się nie zjawiał. Po jakichś czterech godzinach Kotu zaczęły wracać mdłości. Bardziej jednak martwiło go to, jak silnie uderzało jego serce, poruszając całą klatką piersiową, i jak mocno trzęsły mu się przednie łapy. Wcisnął przycisk na pilocie, ale nic się nie stało. Nikt nie przychodził. Wcisnął więc kolejny raz, i kolejny… Wciskał i wciskał… i wciskał… Podobno miała przyjść pielęgniarka. W końcu wstał, chwycił stojak z kroplówką i skurczony wyczłapał na korytarz.  Kiedy podeszła do niego zdziwiona pielęgniarka wyjaśnił, że przycisk nie działa, a on bardzo źle się czuje. Zasugerował, że może ma za niski poziom cukru albo anemię, bo tylko wtedy dostaje takich objawów. Zaprowadzono go do łóżka, wymieniono przycisk na działający i pobrano mu krew oraz zmierzono ciśnienie. Ku jego zdziwieniu wszystko było w normie. Aż w końcu zwymiotował. Na szczęście dano mu wcześniej jednorazową miskę. Wystraszył się nieco, gdy ujrzał w niej krew, ale rozumiał, że przecież tylko to dzisiaj „jadł”, więc to na pewno nic złego. Aż zwymiotował kolejny raz. I kolejny. I kolejny… W pewnym momencie zachciało mu się siku. Zaproponowano jakiś dziwny nocnik, ale on wolał spacer do toalety. Zaprowadzono go zatem do łazienki, a tam robiąc siku zwymiotował sobie jeszcze. Później myjąc łapy patrzył w lustro i widział tam nieznajomego. Odprowadzono go do łóżka. Mijały godziny, a Kot liczył już na głos który raz wymiotuje, aby na pewno nikt tego nie zignorował. Po ósmym razie krwi było już niewiele i miała kolor czarny, „przetrawiony”, a większość wymiocin składała się z żółci. Normalnie wtedy chyba powinno się przestać wymiotować, ale niedługo nadszedł raz dziewiąty... i dziesiąty… Kotu leciały już łzy z oczu, a przy wymiotowaniu skręcał się jak tasiemiec po wydaleniu z organizmu nosiciela.
- Miau miau miau miau miau miau miau? – płakał.
- Gdyby nikt nie traktował tego poważnie to by mnie już tutaj nie było – odpowiedziała pielęgniarka i wierzył jej, ale nie miał siły wyjaśniać i miał tylko nadzieję, że rozumie, iż nie leżało w jego intencji zarzucanie jej czegokolwiek. Po prostu cierpiał i zaczął się bać. Podawano mu w kroplówce liczne lekarstwa, ale nic nie pomagało. Wokół zebrała się spora grupa osób. Nie wiedział już kto jest pielęgniarką, a kto lekarzem. Wymiotował sobie dalej, zwracając coraz mniej uwagi na otoczenie.
- Ja tu z nim zostanę – powiedziała jedna pani do pozostałych zgromadzonych. Usiadła wówczas na krzesełku przy łóżku i patrzyła na Kota ze współczuciem. Starał się cały czas żartować i być tym „wesołym pacjentem”, ale było coraz trudniej. W końcu zaczął czuć mrowienie na tylnich łapach, jakby miały mu zaraz zdrętwieć. I zdrętwiały. A w ich ślady poszły przednie łapy, później ogon, tułów, a na koniec głowa… Nawet nie wiedział, że może komuś zdrętwieć całe ciało. I wymiotował dalej. A im więcej potrzebnych minerałów zużywał na wymioty, tym szybciej odrętwienie przeradzało się w skurcze. Znowu zebrała się nad nim gromada ludzi i wymyślili, że włożą mu czopek w tyłek. Ponoć miało to działać szybciej od leków z kroplówki. Ale nie działało. Kot uznał, że zachowywanie zimnej krwi w ogóle mu się nie opłaca. Znowu leżał tu sam, wymiotując, coraz bardziej sztywny, z walącym sercem i ogarniającym go zmęczeniem niezdolnym do przerodzenia się w sen. Postanowił dłużej się nie powstrzymywać i zaczął płakać na pełnych obrotach. Dodatkowo napisał do Błazna, że chyba umiera. Tuż przed tym, jak zesztywniały mu wszystkie palce w dziwacznej, skurczonej pozycji, tak że nie dało się ich wyprostować. Błazen natychmiast oddzwonił przerażony i zaczął wypytywać co się dzieje. I dzwonił tak kilka razy, a Kot płakał coraz bardziej i w końcu pielęgniarka zgodziła się porozmawiać z Błaznem przez telefon. Wyjaśniła, że nie ma odwiedzin o tak późnej porze, więc Błazen nie może tu przyjść. I to powtórzył później Błazen Kotu, a więc Kot rozkazał mu wezwać policję. Już mu przed oczami pojawiały się żałosne nagłówki w telewizji, o tym jak głupio umarł w szpitalu przez zaniedbanie. Byle było o czym mówić przez chwilę. A zaraz po tym byłaby prognoza pogody.
Po wzmiance o policji chyba wystraszono się wokół, bo wreszcie przyszedł lekarz, który operował Kota, i zgodził się porozmawiać z Błaznem przez telefon, mimo wcześniejszych tekstów (przekazywanych przez pielęgniarki) o nielegalności takich działań. Tymczasem Kot płakał głośno i nie mógł już otworzyć oczu, bo mu zdrętwiały powieki. Nie wiedział więc kto jest w pobliżu, kto mówi, kto czule trzyma jego łapę. Nie wiedział nic oprócz tego, że czuł nadchodzącą śmierć. W skurczowych spazmach przeplatanych wymiotami starał się jak najwyraźniej formułować słowa swoją zdrętwiałą twarzą, gdy błagał o coś na sen, aby nie musiał już tego czuć. Zdawało się, że minęło kilkanaście wieczności… Aż w końcu o dwudziestej drugiej dostał zbawienny zastrzyk w tyłek. W ciągu trzydziestu minut skurcze ustąpiły na tyle, aby Kot mógł wreszcie zasnąć. Ktoś szeptał mu matczyne czułości i głaskał go po głowie, gdy on zasypiając wypluwał jeszcze trochę krwi do miski leżącej przy jego twarzy.
                Była północ, gdy obudził go pełen pęcherz. Czuł się zaskakująco dobrze, a więc sam poszedł do łazienki. Gdy wstał, spadły mu spodnie, bo były ogromne i nikt ich z powrotem nie zawiązał po wykonaniu tyłkowego zastrzyku. Naciągnął je szybko z powrotem rozglądając się, czy sąsiedni pacjenci na pewno śpią i niczego nie widzieli. Powstrzymywał śmiech zmierzając ku toalecie. Tuż po opróżnieniu pęcherza zrobiło mu się niedobrze i podbiegł do zlewu zwymiotować. To był piętnasty i ostatni raz. Wrócił do łóżka i zasnął na pięć godzin. Później ktoś przyszedł pobrać mu krew. Później dalej spał. Później obudził się porażony słońcem, ale z dobrym samopoczuciem, i chwycił telefon, aby poinformować o tym Błazna.
Dopiero przed wypisem nareszcie dowiedział się co mu tam robiono podczas operacji i jak im poszło. Oprócz prostowania przegrody nosowej grzebali przy zatokach, małżowinach nosowych, i wykonywali liczne czynności o dziwnych nazwach. Wszystkie ogólniki dostał na papierku, a lekarz niechętnie tłumaczył szczegóły. Następnie Kot czekał kilka godzin, aż Błazen skończy pracę, aby móc po niego przyjechać. Jego łóżko przypisano mu już następnemu pacjentowi, ale ten na szczęście poszedł na długą operację, więc stwierdzono, że nie trzeba jeszcze wyganiać Kota.
                Nastała rekonwalescencja… Dodatkowo, przez to wszystko tak mu spadła odporność organizmu, że zachorował. Przez następny tydzień nie wiedział więc czy poprawia mu się, czy nie. Leżał w łóżku i nie wiedział jak to leczyć. Gorące płyny pomogłyby na ból gardła, ale zwiększyłyby krwawienie z nosa… Kot zaczął zastanawiać się czy to na pewno dobrze, że tak szybko wypisano go ze szpitala...
- Pewnie i tak nic by ci nie doradzili w tym szpitalu, gdybyś został tam dłużej – słusznie zauważył Błazen podając Kotu szklankę wody.
- Miau miau miau…
- A tutaj możesz spać nawet za dnia – dodał, podając mu również opaskę na oczy. Tańsze od rolet, a równie skuteczne…


Miau miau, 
Kot

niedziela, 20 sierpnia 2017

Wyzwania polskiego pacjenta.

                Nastała pora na spakowanie się do szpitala. Kot ciągle chorował i stwierdzono, że trzeba mu wyrównać przegrodę nosową. Kimże on jest, aby sprzeciwiać się osądom lekarzy? Czyż oni kiedykolwiek kogoś zwiedli lub zawiedli? Jeśli tak to chyba nie dożył on okazji na zaskarżenie. Lub nie było gdzie zaskarżać. Starając się o tym nie myśleć, Kot zaczął pakować do tobołka swoje kocimiętki i martwe ptaki.
- Kocie, czy ty tego potrzebujesz? – komentował mu Błazen nad głową.
- Miau miau miau – uciszał go Kot.
Następnie rozpoczął pakowanie zabawek i sweterków.
- To chyba też się nie przyda – zauważał Błazen.
- Miau miau miau miau miau?
- No dobrze, dobrze, pakuj co chcesz.
 Wtedy Kot zaczął wrzucać do tobołka butelki z olejami.
- Czy na pewno…
- Miau! – przerwał mu Kot stanowczym głosem.
Błazen nic już nie mówił, patrząc w trwodze jak Kot pakuje książki. Tymczasem tobołek rósł i robił się coraz cięższy. Kiedy Kot w końcu zawiązał go i spróbował zarzucić na ramię, patyk się połamał.
- To może jednak coś wypakujmy…? – zasugerował Błazen gotów do ucieczki w razie napadu niekontrolowanego gniewu ze strony Kota.
- Miau… - westchnął Kot zrezygnowany i rozpakował tobołek.
- Dobrze… Więc do czego potrzebna ci kocimiętka?
- Miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau. Miau miau miau miau? Miau miau miau miau miau miau – wyjaśnił Kot.
- Hm… W sumie prawda… Skąpią środków przeciwbólowych… A i dobrze mieć coś bardziej naturalnego… Hm… To ma zadziwiająco wiele sensu. Ale po co ci zabawki?
- Miau miau miau miau miau? Miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau – wytłumaczył.
- Ojej… No prawda… Nigdy nie wiadomo… Jak innych udręczonych czymś zajmiesz to lepiej się wyśpisz…  W tym szaleństwie jest metoda… A do czego te oleje?
- Miau miau – odparł zwięźle.
- Dwa słowa, a tak wiele mówią… Szpitalne żarcie… - Błazen pokiwał głową, w której wyrastało coraz większe zrozumienie dla Kota. – A książki? Po operacji nosa raczej nie będziesz zbyt sprawnie operować oczami.
- Miau – powiedział Kot.
- Kamuflaż? Jak to?
- Miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau.
- Ach… No tak… I nikt cię nie będzie bez powodu zaczepiać wtedy… Idealnie… A te swetry? Ach, czekaj, niech zgadnę… No tak, będą otwierać okna te morsy wszystkie, a ty tam zmarzniesz jak zwykle.
Kot pokiwał głową. Następnie oboje spojrzeli z powrotem na zawartość tobołka…
- Ale tego nie rozumiem. Martwe ptaki. Do czego ci w szpitalu martwe ptaki, Kocie?
- Miau – powiedział.
- Łapówka? Za co?
- Miau miau miau miau miau? Miau miau miau miau? Miau miau miau miau miau. Miau.
- No tak, znowu masz absolutną rację, te wielkie kolejki w „służbie”… „zdrowia”… Nie wykopią cię ze szpitala przed czasem jeśli dasz im prezenty. Hm… - Błazen skonsternowany spojrzał na tobołek. - Wiesz co, Kocie? Potrzebujemy po prostu grubszego patyka. I weż jeszcze klapki od szpitalnej grzybicy. 

 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 13 sierpnia 2017

Konopia indyjska dla Kota?

                Różne rzeczy wiatr przywiewa. Idąc obok drzewa będą to liście. Idąc obok kosza będą to śmieci. Idąc obok Kota będzie to sierść, a idąc obok Błazna będzie to… też sierść.
Strząsając z siebie kolejne porcje kociego futra, Błazen rzekł:
- Kocie.
- Miau? – zdziwił się Kot na jego poważny ton.
- Pora coś z tym zrobić. Mam już dosyć. Dzisiaj rano znowu piłem twoją sierść w herbacie. Naprawdę bardzo się cieszę, że nie mam na nią alergii, bo umierałbym kilkaset razy dziennie.
- Miau miau miau?
- Wiem, że to nie twoja wina. Niemniej jednak jest to uciążliwe i wyczerpała się moja cierpliwość.
- Miauuu? – Kot zrobił słynne oczy Kota w Butach.
- Chciałbym znów móc nosić ubrania w ciemnych kolorach. Ba, chciałbym nawet mieć czarną piżamę. Ale nie mogę, bo będzie widać twoją sierść.
- Prrrr, prrr… - Kot mruczał, aby manipulować litością Błazna.
- Kocie, nie musisz kombinować, nie wyrzucam ciebie. – Tu Kot przestał mruczeć. - Po prostu pora na uparte poszukiwania czegoś, co złagodzi twoje patologicznie nadmierne całoroczne linienie. Dosyć bierności!
- Miau miau miau miau? – przestraszył się.
- Nie, nie będę codziennie płukać ciebie octem jabłkowym. Za dużo z tym zachodu.
- Miau miau?
- Zaczniemy eksperymentować z dodatkami do jedzenia, Kocie.
- Miau miau miau?!
- Wiem, że nie lubisz suplementów, ale co innego nam pozostało?
Kot skrzywił się i odwrócił do Błazna plecami, a więc zakończyli dyskusję. Ale nie oznaczało to, że Błazen zmienił zdanie. Przeciwnie, zmotywowało go to jeszcze bardziej, więc od razu wyjął z kieszeni telefon komórkowy i zaczął korzystać z jego nienaturalnej funkcji, jaką jest przeglądanie Internetu…
- Kocie, a może suplement w formie oleju? – zapytał entuzjastycznie po kilku minutach.
- Miauuu? – Kot zareagował z podobnym entuzjazmem.
- Haha, wiedziałem, że ci się to spodoba. Zawsze lubiłeś oleje… - spojrzał na namiotowy kącik kuchenny, gdzie stała butelka oleju ryżowego wylizana przez Kota na wysoki połysk.
- Hm… Olej żywieniowy z konopi?
- Miau?
Oboje spojrzeli w górę, gdzie w myślowej chmurce wyświetliło się ich wyobrażenie Kota na haju, w berecie Boba Marleya.
- To chyba jakiś chwyt marketingowy – otrząsnęli się. - Nie wierzę…
Błazen przeczytał opis i znowu się zdziwił, bo buteleczka rzeczywiście zawierała olej z konopi indyjskiej.
- Kocie, kupujemy.
- Miau?!
- Ja wiem, że wyobrażasz sobie ćpuństwo, ale to naprawdę nie to samo co palenie. Pamiętam do dziś, jak mój kolega smarował się podobnym olejem i zmniejszały mu się guzy na ciele. A ten olej jest jeszcze inniejszy, absolutnie się tym nie odurzysz. O, i tu w komentarzach kilka osób deklaruje, że ich zwierzęta chore na padaczkę przestały mieć ataki dzięki temu olejowi.
- Miau miau miau miau miau miau miau miau.
- No taaak, tak, nie masz padaczki ani guzów… Ale.
- Miau?
- Ale. Pomyśl tylko. Jesteś na naprawdę zdrowej diecie. Więc to dziwne, że masz taki problem. No i dosyć często się drapiesz bez powodu. Czasami masz małe strupki na karku…
- Miau miau miau?
- No tak, przy normalnym linieniu to by nie było takie dziwne. Ale ty liniejesz nienormalnie. Nie wiem czy to alergia, czy co… ale na pewno coś jest nie tak. I pamiętasz, że od lat miałeś ciągle brudne ucho? A lekarze mówili, że to nic. Aż na własną rękę wyleczyłem ci to preparatem przeciwgrzybiczym.
- Miau…
- No więc chyba można ufać moim instynktom.
- Miau miau miau…
- Nie dotknie cię już żaden grzyb, jak wesprzemy twój system immunologiczny. A ten olej ponoć to również czyni.
- Miau miau? – pokręcił oczami.
- Tak, masz rację, po prostu jestem zaintrygowany i koniecznie chcę to kupić, haha!
- Miau miau miau?
- Hm… No dobrze, to tak zróbmy. Kupimy różne preparaty. Zobaczmy co jeszcze tu jest… - Błazen wrócił oczami w telefon. – Tu jest jakiś inny olejek, specjalnie na problemy z linieniem. Bierzemy.
- Miau – Kot pokiwał głową ucieszony, że będzie mieć dużo nowych olejów.
- A tutaj proszek do posypania jedzenia…
- Miauuuu! – krzyknął.
- Nie panikuj, może nie będzie taki zły. W twoim obecnym jedzeniu jest dużo proszków i nawet nie wiedziałeś.
- Miau?!
- No widzisz? A to coś zawiera biotynę. Ponoć ludziom bardzo pomaga. I jest drogie, ale ty potrzebujesz mniejszych dawek, więc to nie będzie aż taki majątek.
- Miau… - pokręcił oczami.
- Będzie dobrze. Kupujemy.
Już następnego dnia przywieziono im pod namiot zamówienie i Kot rozpoczął kurację. Na początek testował tylko olej z konopi, bo tego oboje byli najbardziej ciekawi. Jednak z dnia na dzień Błazen coraz bardziej rozumiał, że efekty niekoniecznie pojawią się tak szybko, jak by sobie tego życzył… I myślał o tym akurat, gdy wędrował miastem, a kiedy podniósł głowę to zobaczył mały, prywatny sklepik zoologiczny. Wszedł tam bez zastanowienia i zapytał o kocie linienie. Po obejrzeniu kilku olejków i proszków podano mu szczotkę do wyczesywania.
- To Furminator – powiedziała sprzedawczyni.
- Słyszałem o tym… Ale my już tyle szczotek mamy i to nic nie zmienia…
- Ta szczotka jest inna. Sama mam dwa koty i nie wyobrażam sobie nie mieć dla nich Furminatora.
„Sprzedaje mi to typowym trikiem”, myślał sobie Błazen sceptycznie. Później jednak pomyślał o tych wszystkich razach, gdy polecano mu Furminator… „Coś chyba musi być na rzeczy”, stwierdził.
- Czy to jest oryginalny produkt, czy jakiś substytut?
- To akurat jest tańszy zamiennik, ale to się niczym nie różni, taki mam w domu.
- A jest oryginał? – zapytał myśląc sobie, że już zbyt wiele razy idąc po taniości kupił stos tandetnych rzeczy, przez co tak naprawdę wydał więcej, zamiast zaoszczędzić.
Kobieta zanurzyła się wśród szczotek i stwierdziła, że akurat nie ma szczotki dla kotów krótkosierstnych, ale może zamówić. Błazen poprosił więc o zamówienie i wrócił do obozu. Przez kolejne dni patrzył, jak Kot zajada się mięsem z olejami, a czesanie nadal nie dobiegało końca.
- Czeszę i czeszę, a tu cały czas coś wychodzi… - odłożył na bok jedną ze starych szczotek.
- Miau miau miau? – zdziwił się Kot.
- Nie, Twój język nie wystarcza, jak widać.
- Miau miau…
- Jutro odbiorę tę nową szczotkę i wtedy zobaczymy. A tymczasem nie ocieraj się o moje nogi, proszę, dopiero co wyczyściłem je rolką.
- Miauu…? – Kot otarł mu się o nogę.
                „Zapraszamy do sklepu po odbiór zamówienia”, mówiła wiadomość w telefonie Błazna.
- Idealnie! – wykrzyknął w autobusie, bo akurat przejeżdżał nieopodal sklepu. Wszyscy patrzyli na niego zdziwieni, gdy on jak gdyby nigdy nic wcisnął przycisk do otwarcia drzwi i z uśmiechem czekał na przystanek. Wysiadł, poszedł do sklepu, odebrał szczotkę, podziękował, wyszedł i popędził do obozu.
- Kocie! Szykuj się na czesanie – otwierał pudełko ze szczotką. – Dziwnie ona wygląda. Takie małe, krótkie ząbki w tylko jednym rzędzie… Ale gęsto usiane, więc może w tym szaleństwie jest metoda…
Przyłożył szczotkę do karku Kota i pociągnął ją po jego plecach aż po sam ogon. Następnie spojrzał na szczotkę i niedowierzał jak dużo jest na niej sierści.
- A ja się męczyłem tyle lat jak debil… - powiedział sam do siebie.
- Miau? – Kot również rzucił okiem.
- Starą szczotką dziesięć razy musiałem pociągnąć, aby tyle sierści wyszło! Ciekawe czy tańszym zamiennikiem też by tak było… - odezwał się jego wewnętrzny oportunista, dając mu pstryczka w nos za nie sprawdzenie tamtego zamiennika, tak jakby był już pewien, że uzyskaliby wtedy ten sam efekt.
Czesał dalej, a wyczesaną sierść wrzucał do torby. Postanowił zbierać ją tam przez tydzień, aby zobaczyć ile tego wyjdzie. W tym czasie Kot nadal spożywał olej z konopi, i co dzień rano zaczął budzić Błazna jakby coraz wcześniej...
- Która godzina…?
- Miauuu! – nalegał Kot.
- Śniadanie dopiero za godzinę, Kocie…
Wówczas rozległ się głośny dźwięk kociego brzucha.
- No niemożliwe… Naprawdę jesteś już głodny! Ale dlaczego? – powoli wstał i poczłapał do zakątka kuchennego. Wymieszał mięso ze standardowymi proszkami czyniącymi posiłek pełnowartościowym, później dodał standardowo trochę oleju z łososia, trochę wody, pokrojonej świeżej trawy, a na koniec olej z konopi…
- Miau! Miau! – Kot z ekscytacji potrząsał ogonem, gdy Błazen napełniał jego miskę gotowym pożywieniem. A kiedy on jadł, Błazen czesał go Furminatorem. Sierść nadal wychodziła, ale w małych ilościach. Kot ogólnie wyglądał mniej puszysto, a w dotyku łatwiej było wyczuć jego ciało pod futrem. To był już siódmy dzień, a wielka kula sierści w torbie aż się prosiła o zrobienie z niej nici i wydzierganie Kotu swetra na zimę. „Ekonomicznie tak, z jego własnych włosów”, mówił Błaznowi wewnętrzny oportunista. „Cała ta sierść mogła być na moich ubraniach”, pomyślał Błazen własnym głosem.
- Może nie potrzebujesz tego oleju, skoro szczotka jednak wystarcza? – zagadał zaspany. – No bo co on takiego robi? Hm… Ale nie… No przecież… Czytałem o tym, poprawia odporność organizmu… Zwiększa witalność, cokolwiek to znaczy… - Ziewnął zanim skojarzył kolejny efekt obecności konopi w diecie. – Przyspieszają metabolizm… To dlatego budzisz mnie wcześniej, niż zwykle! Ale... – spadł na niego promień słońca, idealnie podkreślając jego uczucie nagłego oświecenia. - Ach, właśnie odkryłem nowy ważny powód, dla którego powinienem kontynuować podawanie ci tego oleju.
- Miau? – zapytał Kot znad miski.
- Nareszcie zrzucisz trochę wagi! I ćpać nie trzeba. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 6 sierpnia 2017

Pielgrzymski zamach.

                Wakacje na Podlasiu nie były planowane, ale zdarzyła się okazja, a Kot stwierdził, że w ich obozie jest zbyt upalnie i łatwy dostęp do jezior mógłby być miłą odmianą.
- Od kiedy ty lubisz wodę? – zdziwił się Błazen.
- Miau miau miau.
- Hm… Faktycznie, trochę zipiesz. No dobrze, jedziemy.
Wtedy też zwinęli namiot i wyruszyli na siedem dni orzeźwiającego wypoczynku, na który tak naprawdę nie mogli sobie akurat pozwolić, ale zaryzykowali.
- Odwołać to… Przełożyć to… I to przełożyć… A to, hm… Może nie będzie tragedii, jeśli zrobię to dopiero po powrocie… A tym może uda się zająć przez telefon… Tym może przez Internet… - Błazen pół drogi grzebał w kalendarzu.
Kot wyobrażał sobie leżenie w cieniu przy chłodnym jeziorku, a Błazen wyobrażał sobie jeżdżenie w upale do tych jeziorek. Wspólnie tworzyli spójne, umiarkowane oczekiwanie, więc gdy dotarli już na miejsce i rozpoczęli wypoczynek to nic ich nie zaskoczyło. Nawet ławice komarów w powietrzu. One polowały na Błazna, a Kot na nie. Błazen spał niemal nigdzie i nigdy, a Kot wszędzie i o każdej porze. Błazen troskał się nad pieniędzmi traconymi na prowiant i butelkowaną wodę, a Kot nad tym, jak krótkie były dni w jego odczuciu.
- Miau miau miau?
- No tak, to ostatni dzień. Może tym razem się wyśpię…
Cienie pod oczami Błazna… nie znajdowały się już tylko pod oczami. Kolorem i objętością tworzyły raczej powiększenie jego źrenic. Z daleka wyglądał tak, jakby miał wielkie, puste oczodoły.
Kot słodko już spał, kiedy Błazen nadal pakował ich rzeczy porozrzucane wszędzie wokół. Krzątał się i krzątał, ale cały czas czuł, że o czymś nie pamięta. Krzątał się zatem jeszcze intensywniej, aż nadeszła pora pobudki. Westchnął ciężko i poszedł obudzić Kota. Później zrobił mu śniadanie i jedzenie na drogę. Gdy byli już w samochodzie - oboje na siedzeniach pasażerów - Kot oczywiście spał całą drogę, a Błazen zasnął… tylko na jedną godzinę, bo później samochód zaczął hamować niepokojąco często.
- Daleko jeszczeee…? - jęczał, jak gdyby miało to przyspieszyć podróż.
- Nie – odparł Kierowca.
- Dlaczego stoimyyy…?
- Korek.
- Specjalnie wyjechaliśmy o świcie, aby go ominąć…
- Ale to pielgrzymi idą do Olsztyna.
- Pielgrzymi? – Tego Błazen nie spodziewał się kompletnie.
- Tak, akurat w radiu o tym mówili.
Błazen wyostrzył wzrok i przykleił twarz do szyby.
- A no faktycznie, idą – stwierdził. - I oni tak pieszo całą drogę będą? W tym upale…
- A nie wiem.
- W sumie fajnie, że idą… Ale dlaczego ulicą, a nie chodnikiem? – olśniło go nagle.
- Hm… Faktycznie, to bez sensu! – zaśmiał się Kierowca. - Może to na pokaz.
- Na pokaz… A tu trzydzieści stopni w cieniu… - Patrzył jak ludzie w samochodach coraz bardziej przypominają spalone bułki w piekarniku. – Dobrze, że chociaż my mamy klimatyzację…
- Dobrze, że nie spieszymy się do pracy – dodał Kierowca.
- Dobrze, że nie jedziemy ambulansem do szpitala – dorzucił Błazen.
- Dobrze, że nie mamy w samochodzie małych dzieci – kontynuował Kierowca.
- Dobrze, że stać nas na tyle paliwa…
Wymienili w ten sposób jeszcze wiele sytuacji awaryjnych, aż w końcu Błazen zasugerował, aby skręcić w boczne uliczki i poszukać objazdu. Trasa byłaby w ten sposób niby dłuższa, ale stojąc w korku czas i paliwo marnowały się jeszcze bardziej. Kierowca posłuchał, i gdy tylko pielgrzymska armia - większość w mundurach wojskowych - zrobiła kawałeczek miejsca na skrzyżowaniu, udało im się skręcić i przejechali kilka minut trasy w normalny sposób. Spokojnie wjechali do następnej miejscowości... aż zbliżyli się do ulicy sąsiadującej z kościołem.
- No nie… - westchnął Kierowca. – Chodzą po całej ulicy, jak gdyby to był jakiś park.
Paradoksalnie, pod samym kościołem było ich niewielu. Może przez zbyt intensywne nasłonecznienie tej okolicy. Rozproszyli się więc na większy obszar.  W końcu Kot też obudził się przez to hamowanie co kilka sekund, i razem z Błaznem spoglądał przez okna na pielgrzymów siedzących z bagażami w każdym dostępnym cieniu. Jedni wyglądali na cywilów, a inni na żołnierzy. Tu i ówdzie walały się też śmieci, tworząc krajobraz przyjazny nielegalnym imigrantom. Błazen poczuł się tak, jakby wybuchła wojna, a on stał w korku uchodźców zmierzających za granicę. Przechodzili ulicami, jak gdyby to była droga zamknięta i to samochody robiły coś złego jadąc tędy. 
- Pielgrzymianie atakują - zaśmiał się Kierowca, choć wcale nie było mu do śmiechu. 
- Czy oni mają prawo to robić? – zapytał Błazen coraz bardziej zestresowany, bo przypominały mu się już wszystkie pilne sprawy, które tydzień temu przełożył.
- Prawo boskie – bąknął Kierowca pod nosem patrząc, jak kolejni pielgrzymi ocierają się o jego samochód i odbijają dłonie na masce, jak gdyby była to jakaś barierka do ułatwiania przejścia.
- Zapraszamy na kanapeczki i spacerek! – krzyczał ktoś przez megafon, prowokując jeszcze większy ruch w okolicy.
- Tylko nie ulicami ten spacerek, błagam… - Kierowca zmartwiony zerkał na poziom paliwa.
- Wcześniej pielgrzymki kojarzyły mi się z czymś pięknym i dobrym…
- To naprawdę piękny zamach na mój samochód, i dobrze im idzie. Więc wcale się nie myliłeś.


Miłego absurdu,
Błazen Podróżny