niedziela, 29 stycznia 2017

Cel Twojego życia.

                Podobno jak nie zdobyłeś uprawnień do wykonywania jakiegokolwiek zawodu to nie zaliczasz się do osób dobrze wyedukowanych i bez względu na to, jak dobrze znasz się na jakiejś dziedzinie, raczej niemądrze jest oczekiwać zatrudnienia w zawodzie, który ma z nią coś wspólnego. W wielu zawodach prawdopodobnie ma to sens. Jeśli jednak ukończysz już studia z wybranej dziedziny, to... akurat w Polsce szanse na pracowanie w tym zawodzie nadal są nikłe. Natomiast nieco większe na zostanie zatrudnionym gdziekolwiek. Często więc degraduje się swoje pasje do miana "hobby" i dedukuje się, która profesja jest akurat pożądana na rynku pracy. Następnie idzie się ją studiować z nadzieją, iż po ukończeniu studiów nadal będzie duży popyt na tego typu fachowców. 
Tym sposobem utalentowani treserzy psów zostają fizjoterapeutami pracującymi w salonach kosmetycznych, gdzie wykonują masaże relaksacyjne, a zapaleni nurkowie męczą się studiując monotonną logistykę, aby później... Kto wie, bądźmy optymistyczni. Czasem nawet rozlana farba zostaje wielkim dziełem sztuki. 
                A co się dzieje z tymi, co decydują się studiować słabo zapowiadającą się profesję, którą kochają najbardziej na świecie? 
- Kocie, nie uwierzysz czego się dowiedziałem. 
- Miau? 
- Pamiętasz Bożydara? Tego gościa studiującego chemię? 
- Miau. 
- Tak się temu poświęcił, że nocami pracował w klubie ze striptizem, aby tylko było go stać na dalszą naukę. Dlatego miło było się dowiedzieć, iż ma już tytuł magistra. 
- Miau... - przekręcił Kot oczami. 
- Ale to jeszcze nie jest ta zaskakująca wiadomość. 
- Miau? 
- No więc Bożydar pracuje teraz jako instruktor pole dance'u. 
- Miau? 
- Tak. Najwyraźniej w tych czasach naukowcy nie są zbyt potrzebni, natomiast bardzo popularny stał się taniec na rurze. 
- Miau... - wzdrygnął się Kot na swoje wyobrażenie "tańca na rurze" i skutkach jego popularności. 
- Wiem co sobie myślisz, Kocie, więc od razu mówię: nie, nie każdy taniec na rurze oznacza striptiz. Jest to również rodzaj akrobatyki wykonywany dla sportu. 
Kot westchnął, zamknął na chwilę oczy, zebrał myśli i zapytał: 
- Miau miau miau? 
- Nooo... może i Bożydar nie był typem sportowca, ale... pod presją społeczeństwa próbował pracować nad swoją sylwetką, więc kto wie, być może to się zmieniło. 
- Miau miau miau? - kontynuował Kot swe pytania, najwyraźniej do czegoś zmierzając. 
- Hm... Tak, na pewno większości ten taniec kojarzy się ze striptizem. 
- Miau miau miau? 
- Hm... No tak, pewnie więc większość jego uczniów wcale nie uczy się tego, aby zostać akrobatą. 
- Miau. 
- Tak, tak, uczennic, pewnie masz rację. 
- Miau miau miau? 
- Może i zwiększy się ilość striptizerek, ale pomyśl tylko: Bożydarowi taka praca umożliwiła ukończenie studiów. 
- Miau miau? 
- Eee... nooo... Nie, nie pracuje w laboratorium... Może to tylko stan przejściowy? Może byłby teraz całkiem bezrobotny, gdyby nie to. 
- Miau miau... - zaczął Kot kolejne pytanie, ale Błazen przerwał mu, mówiąc: 
- Dobrze, Kocie, nie ma co się nad tym dłużej rozwodzić. Może po prostu odkrył, że lubi tańczyć na rurze, a co kto zrobi z pobraną od niego nauką to już nie jego rzecz. Na pewno studiując chemię nauczył się produkcji wielu substancji o wątpliwych właściwościach prozdrowotnych, a jakoś nie słychać nigdzie o tajemniczym brunecie terroryzującym miasto bronią chemiczną. 
- Miau... - skrzywił się Kot, ustępując. 
- Która to już godzina? - ocnkął się nagle Błazen i spojrzał na zegarek. - Mieliśmy dzisiaj iść do Faustyny, ojej... Jak chcemy zdążyć to lepiej już wychodźmy. 
Zebrali się i wyszli, a gdy tylko dotarli do salonu kosmetycznego, w którym Faustyna wykonuje masaże, zastali ją przebierającą w kosmetykach. 
- O, cześć - rzekła na ich widok, uśmiechnięta. - Zobaczcie ile mam kosmetyków, wszystkie z najwyższej półki. Te dostałam za darmo - wskazała jeden zbiór. - A te za jedną trzecią ceny sklepowej - wskazała drugi i zaśmiała się euforycznie. - Takie przywileje pracownika salonu kosmetycznego! - dodała. 
Kot poszedł na japoński manicure i pedicure, a Błazen na masaż wykonywany przez Faustynę. Włożył otrzymany strój, ułożył się na stole i zaczął próbować się relaksować, gdy Faustyna masowała jego zmęczone mięśnie jakby w synchronizacji z lecącą w tle delikatną muzyką. Myślał jednak cały czas o Bożydarze, więc po kilku minutach milczenia nie wytrzymał i zagadał: 
- Nie przeszkadza Ci, że nie pracujesz jako fizjoterapeutka? Tyle lat to studiowałaś... 
- Wieeesz... Trochę szkoda, bo faktycznie uczyłam się ciężko przez wiele lat... Ale tutaj ta wiedza też się przydaje. Być może samymi masażami nie każdego uleczę, ale jak w trakcie masażu wybadam coś u klienta to zawsze doradzam lub zachęcam do wybrania się na fizjoterapię. Pomagam też znajomym, rodzinie... No i nadal doszkalam się w fizjoterapii, być może kiedyś założę własny biznes. A póki co tak też jest dobrze. 
- Aha... Hm... Czyli niczego nie żałujesz? 
- Nie mam czasu na żałowanie czegoś, rachunki same się nie zapłacą. Ale widziałeś tamte kosmetyki? Wcześniej w ogóle nie interesowałam się takimi rzeczami, a teraz tyle wiem o sprawach urodowych! - zaśmiała się. - Teraz trochę zaboli - ostrzegła nagle. 
- Ał, ał... - poczuł ból w masowanym mięśniu. 
- Pewnie spędzasz za dużo czasu na nogach? - odgadła. 
- Tak, stale podróżuję... 
- Postaraj się nie przemęczać. A wracając do fizjoterapii, wybrałam ten kierunek studiów w ciemno, bo miało się opłacać - wyznała szczerze. 
- Czyli ostatecznie wszystko schodzi do pieniądza? A co z marzeniami? 
- Pieniądz, marzenia... Czasem te rzeczy chodzą w parach, a czasem nie. Niektórzy przez całe życie marzą o jednym, a innym ciągle to się zmienia. Jednego dnia pieniądze mają wartość, a innego można już tylko w piecu nimi palić. W tym czasie wszyscy mają to samo zadanie: przeżyć. Jednych doświadczeń chcemy, innych potrzebujemy... Gdziekolwiek Cię poniesie, na koniec i tak musisz płacić jebane podatki na cudze dzieci. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 22 stycznia 2017

Jak sensownie marnować pieniądze, których nie masz.

                Ciepło bijące od ogniska przyjemnie otulało stare kości Błazna. Obok wypoczywał i Kot, zadowolony, w pozycji chleba.
- Kocie, może i zdarzały nam się kłopoty z rozpalaniem ogniska, ale kupowanie niszczarki dokumentów specjalnie po to, aby stare papiery lepiej się paliły to chyba lekka przesada… Doceniam starania, naprawdę… Tylko wiesz… Te papiery to nawet nie jest nasza rozpałka pierwszego wyboru.
- Miau… – machnął Kot łapą wygaszając dyskusję.
Nie poruszyli więcej tego tematu, lecz Błazen kontynuował zamartwianie się o ich sytuację finansową. Już dawno ustalił, że tygodniowo jest w stanie wydawać trzydzieści złotych na pożywienie, dzięki czemu miesięcznie powinien mieścić się w dwustu złotych ze wszystkimi najważniejszymi wydatkami. Drugie tyle przeznaczał na Kota, a poza tym dużo pieniędzy pochłaniał ich namiotowy styl życia, więc do skarbonki nie składał jakichś szalenie wysokich sum. Normalnie nie martwiłoby go to aż tak bardzo, ale zbierał teraz na nowy ekwipunek błazeński, gdyż stary tak się postarzał, iż w każdej chwili mógł na stałe odmówić posłuszeństwa. Kot miał również jakiś przychód, jednak ostatnimi czasy, dziwnym trafem, nie udawało mu się gromadzić znaczących oszczędności.
- Miau? – zagadał Kot któregoś dnia.
- Hm? Samochód? Nie potrzebuję.
- Miaaau…?
- Ale Twój jeszcze działa.
- Miaaau, miau… Miau miau?
- Więc jest już za stary dla Ciebie, ale dla mnie do użytku w sam raz?
- Miau miau miau.
- Nie, dzięki. Do czego Ty w ogóle potrzebujesz samochodu?
- Miau miau.
- Autobusy, rowery, cztery łapy… Może zastanów się kiedyś nad takimi alternatywami. Twój organizm i nasz ekosystem pewnie też na tym skorzystają.
- Miau miau miau miau. Miau?
- Jakie wakacje? Wojna światowa, nie ma gdzie wyjeżdżać. A  w ogóle to stać cię na wakacje? To polecisz samolotem, czy coś, i pewnie też taniej wyjdzie. Odkładałbyś sobie na ten cel wszystko to, co teraz przeznaczasz na samochód…
- Miau.
- No wiem, wiem, mądrzę się, taki mój los. Może skupmy się teraz na naszym małym kryzysie braku stałego dostępu do drewna opałowego, gdy tu zima wokół się rozkręca…
- Miau… - pokiwał Kot głową, a w jego oczach rozbłysło knucie.
                Następnego dnia, gdy Błazna nie było w obozie, Kot rozpoczął szykowanie, jak mniemał, miłej niespodzianki. Zagłębił się w wirtualny świat zasadzek, aż któraś złowiła jego równie wirtualny majątek…
- Kocie, wróciłem! Mam dobre wieści!
- Miau!
- Ty też? Ooo… – ucieszył się.
- Miau.
- No dobrze, to mówię. Otóż! Załatwiłem nam dostęp do opału na amen, musimy więc przecierpieć tylko jeden miesiąc, a później będą ogniska po wsze czasy.
- Miau…
- A jaka jest twoja nowina?
Kot odchrząknął zmieszany, a następnie skierował Błazna do namiotu…
- Co to?
- Miau.
- Eee – na chwilę zabrakło mu słów. – Aha… Tylko czy nam opłaca się ogrzewać kominkiem elektrycznym?
- Miau miau?
- Z klimatyzacją, no fajnie… Tylko ona też niekoniecznie będzie nam potrzebna. Chyba pamiętasz, że zainwestowałem w lepszą izolację namiotu? Latem nie powinno być już w środku aż takiego upału…
- Miau…
- Tak, wiem, nie posądzam cię o złe chęci.
- Miau miau?
- A po miesiącu będziesz jeszcze mógł to zwrócić?
- Miau.
- W takim razie głosowałbym przeciwko zatrzymaniu tego kominka, ale twoje wydatki to twoja sprawa, także zrobisz co zechcesz.
Zachowali więc sobie kominek elektryczny i używali go przez miesiąc. Później spoczął na stercie pozostałych sprzętów, które rzadko były im potrzebne.
- Nie mamy zbyt wielu papierów do tej niszczarki i w najbliższych latach raczej się to nie zmieni. Może by się jej pozbyć? – zaproponował Błazen piekąc nad ogniem ziemniaka na patyku.
- Miau… – wykręcił się Kot.
- No dobrze… a ten kombiwar? Jak widzisz i tak pieczemy nad ogniskiem.
- Miaau… – wykręcił się ponownie.
- Okej. A ta spiralna tarka do warzyw? Użyłeś jej dwa razy.
- Miaaau… – zajęczał.
- W porządku… To może chociaż któraś z tych trzech gitar? Nadal nie nauczyłeś się grać…
- Miaaaau…
- Wyciskarka do cytrusów? I tak kupujesz soki w kartonikach.
- Miaaaaau…
- Tamto dziwne urządzenie do pieczenia ciasteczek…? Użyłeś go dwa razy, cztery lata temu.
- Kinect do konsoli gier? Nadal czekasz na odpowiednio interesującą grę…?
- Miaau…
- Lodówka samochodowa? Przydała się jeden raz, w dniu zakupu.
- Miau…
Po kilku minutach już tylko kominek nie został wymieniony. Spojrzeli na siebie w zrozumieniu.
- Miau – oznajmił Kot twardo, nim Błazen poruszył ten temat.
- Próbuję to zrozumieć… – wyznał Błazen szczerze. – Głowię się i głowię, ale dochodzę tylko do jednego wniosku.
- Miau…?
- Przyznaj się, po prostu lubisz ten szpanerski wyświetlacz kominka.
Kot nie powiedział nic, ale jego cisza wygadała wszystko. Spojrzeli oboje na kominek, a później Kot włączył w nim obraz ognia i patrzyli na realistyczny ogień zahipnotyzowani jak ćmy, mimo tego, iż siedzieli przy prawdziwym ognisku.
- Wiesz co…?
- Miau?
- Zachowajmy ten kominek – odparł, potajemnie zerkając na swój kieszonkowy „Zap-it!” wiszący przy kluczach, którego niby miał używać na ugryzienia komarów, a tak naprawdę po prostu cieszy go strzelanie iskierką...
 

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 15 stycznia 2017

Ty nudny heteroseksualisto.

                Zazwyczaj jak ktoś coś lubi i jest w tym dobry to po prostu chętnie się tym zajmuje. Bywa jednak, że słyszy: „nie zmarnuj talentu” – tak, jakby zajmowanie się tym nie miało znaczenia i należało zrobić coś więcej. Często wierzy się w takie porady i albo idzie się zdobywać jakąś oficjalną edukację w tej dziedzinie, albo zarabiać na tym pieniądze, albo jedno i drugie. Nie zawsze okazuje się to dobrym pomysłem, ale to już wówczas sprawa drugorzędna, jeśli w ogóle którokolwiekrzędna.
Błazen zawsze lubił rysować (głównie komiksy), a więc zainspirowany poradami, aby nie „zmarnować” owego talentu (jednego z kilkudziesięciu jakie posiadał), wybrał się kiedyś do szkoły artystycznej. Od tamtej pory nie miał już czasu na rysowanie komiksów (ani rozwijanie pozostałych umiejętności), gdyż codziennie od siódmej rano do jedenastej w nocy malował martwą naturę, rysował portrety, rzeźbił, tkał, zakuwał historię sztuki i tak dalej…
Czasami, w przerwach między zajęciami, socjalizował się z innymi artystami, z których dziewięćdziesiąt procent stanowiły kobiety. Zdawałoby się więc, iż był to raj dla kobieciarzy, jednak ponad połowa obecnych tam mężczyzn deklarowała się biseksualnymi i był to w szkole gorący temat. Artyści farbowali więc sobie nawzajem włosy na kolorowo, przekuwali różne części ciała i fascynowali się tą orientacją seksualną. W grupie Błazna oprócz niego było tylko dwóch facetów, oboje biseksualni. Zawsze trzymali się razem, ale już na samą sugestię o byciu dla siebie „czymś więcej, niż tylko kolegami”, krzywili się i marudzili. Gdy jednak pomijało się swatanie ich z kimkolwiek płci męskiej, to byli bardzo zaangażowani w dyskusje na gorący temat i chętnie oburzali się na nietolerancyjność społeczeństwa, której w tej szkole w ogóle nie odczuwali. Głównie jeden z nich, Gadatliwiec. Drugi był cichy i wydawał się nie mieć własnego zdania.
Ogólny poziom „oryginalności” wśród uczniów uczynił „zwyczajność” prawdziwą oryginalnością, lecz nikt nie zdawał się tego wtedy zauważać, nawet Błazen. Debatowali więc codziennie o nowych miejscach do przekłucia i nowych przemyśleniach na temat seksualności. Wyszło wówczas na jaw, iż jeden z uczniów jest gejem.
- On jest gejem – zaczęli szeptać między sobą faceci.
- O fu – przestraszył się heteroseksualny.
- Pewnie udaje – zaśmiał się biseksualny.  
- Taki chce być oryginalny – poirytował się drugi biseksualny.
 I chociaż był to całkiem zwykły, spokojny facet, to patrzono na niego tak, jakby nosił się niczym „jedyny gej we wsi” z Małej Brytanii. Po jakimś czasie wyszła na jaw również lesbijka, ale nie zrobiła już takiej furory.
- Miau? – wypytywał Kot przez telefon.
- Taaak, Kocie, nawet w weekendy mam dużo pracy… - wzdychał Błazen znowu wracając do domu przed północą.
- Miau…?
- Nie, już dawno nie miałem czasu kontynuować tamtego komiksu… Może w lato się uda…
- Miau…
- A w ogóle to ostatnio podrywał mnie jakiś facet.
- …
- Podobno mój brak zainteresowania podrywaniem kobiet wywołał takie podejrzenia.
- Miau…?
- Protekcjonalnie to zabrzmi, ale… dla mnie to zbyt dziecinne. Tak jakby odkryli seks wczoraj i nie mogli się nim nacieszyć.
                Pewnego dnia, w związku z jakąś pracą grupową, nauczyciel porozsadzał uczniów w nietypowy sposób, co poskutkowało obecnością najbardziej gadatliwego biseksualisty w bliskim sąsiedztwie Błazna, a mianowicie tuż za jego plecami. Praca nie wymagała zbyt wielkiego skupienia, dlatego w trakcie wykonywania jej każdy swobodnie rozmawiał na dowolne tematy. Najpierw Błazen słuchał jak dziewczyna obok postanawiała sobie zrobić kolczyk na karku, tuż pod linią włosów. Chociaż miała długie włosy, więc nikt by tego tam nie widział i włosy by się wplątywały. Wtedy koleżanka obok otworzyła usta, podniosła język i pokazała obecny tam kolczyk, ledwie omijający grubaśną żyłę. Machinalnie dwie następne postanowiły, że zrobią taki sam. Błazen westchnął sobie znowu czując, iż nic go tutaj nie dotyczy. „Wszystkie te bunty, niestety, już dawno mam za sobą...” 
Był nudziarzem, taka prawda. Wyłączył się zatem na chwilę i pracował w milczeniu, aż za plecami usłyszał debaty o orientacjach seksualnych. Słuchał i słuchał… głównie tekstów obronnych Gadatliwca, przed krytyką, której nie było. „To normalne”, „oni nie rozumieją”, „co im do tego”, „ich strata”,  „nie jestem taki ograniczony”, „tak jest lepiej”…
- Więc właściwie co jest takiego lepszego w byciu biseksualnym? – zareagował w końcu Błazen odwracając się do sąsiada. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż otacza go jedno wielkie tak zwane „pozerstwo”, przez co poczuł misję charytatywnej obrony wszystkich tych, którzy są „inni” z poważniejszych powodów, a którym tacy „pozerzy” wyrabiają złą opinię.
- Ha! Jest na to jeden idealny argument! – ucieszył się Gadatliwiec na okazję do powiedzenia czegoś, co najwyraźniej mówił wcześniej wiele razy. – Bo jak interesujesz się i kobietami i mężczyznami to masz dwa razy większą szansę na to, że wieczorem wyjdziesz na randkę! – zaśmiał się, a z nim reszta.
Błazen pomyślał przez chwilkę, po czym zapytał całkiem poważnie:
- Czyli to tak z desperacji? 

 

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 8 stycznia 2017

Wszyscy jesteśmy przestępcami.

                Dłuższa podróż autobusem to dobra okazja na robienie czegoś, na co normalnie nie ma się czasu lub warunków. Znajoma Błazna robi wtedy na drutach, ale on osobiście woli rysować portrety. Jeśli linia autobusu prowadzi głównie zadupiami, to w autobusie jest mały ruch. Nie są zbyt ruchliwi również sami pasażerowie, dzięki czemu stanowią idealne modele do portretowania. Wyciąga z kieszonki swój mały notesik i długopisik, a następnie szuka celu. Dlaczego akurat nieznajomi w autobusach? Bo na co dzień nie ma kogo rysować, nikomu nie chce się pozować - a jeśli jednak, to będąc zmuszonymi do siedzenia nieruchomo nagle tracą tę umiejętność.
- Kogo by tu dzisiaj narysować… - rozglądał się po autobusie.
- Miau?
- Nie będę rysować ciebie, to zbyt proste.
Błazen lubił wyzwania, a więc jego ważną zasadą portretowania było: nie dać się przyłapać. Model musiał być nieświadomy tego, iż ktoś rysuje jego portret. Jeśli więc zdarzył się czasem kontakt wzrokowy, to Błazen udawał, że po prostu coś notuje, i że w trakcie zastanawiania się nad notatką niechcący rzucił wzrok akurat na tę osobę. Przykłada wtedy długopis do ust, aby wyglądać bardziej jak ktoś, kto się nad czymś zastanawia. Później, niby nieprzytomnie, wiruje wzrokiem gdzieś bardziej w górę i na boki, aby blef był jeszcze bardziej realistyczny. Poza tym… raczej mało kto by uwierzył, że jakiś nieznajomy rysuje ich portret. Przecież to szalone, prawda? Właśnie to przekonanie działa na korzyść Błazna.
- Ach, taka piękna galeria… - przeglądał swój notesik. Przy każdym portrecie zapisywał datę i numer/nazwę/linię autobusu/tramwaju/pociągu, zależy co się akurat trafiło.
- Miau… - znudzony Kot siedział w plecaku na kolanach Błazna, jak zawsze w tych sytuacjach.
- Trochę za duży tu dziś ruch… Nawet jeśli ktoś jest na tyle zasiedziany, aby podejrzewać, że nie wysiądzie zbyt prędko, to zbyt wiele osób przewija się wokół i albo zasłaniają potencjalny cel, albo go rozpraszają, przez co robi się zbyt ruchliwy…
- Miau, miau…  - zbył go Kot sennym głosem.
- Zawsze tylko śpisz – westchnął Błazen.
„Chyba będę musiał sam zamienić się w mój ulubiony rodzaj celu: zagapiony w telefon…” Westchnął sobie na tę myśl. Zagapieni w telefon to najlepsze cele, bo nie ruszają się praktycznie w ogóle. Niestety, w tych warunkach nawet jakby się jakiś znalazł, to nic by z tego nie wyszło. Wyciągnął więc swój telefon i zagapił się w zapiski o polskim prawie. Ot, bo zastanawiał się jak wiele dziwactw mamy w naszym prawie, a wcześniej szkoda mu było czasu na sprawdzanie tego. „W tej chwili czas to jedyne, czego mam dużo…”
                Na początek wyczytał, że podobno jest obowiązek tymczasowego meldunku w każdym miejscu, w którym przebywa się dłużej, niż trzy dni. „Hę? Więc jeśli jestem w podróży pieszej przez rok to mam meldować się w każdym miejscu, w którym rozbiję namiot na nieco dłuższy odpoczynek? Albo jak jadę na tydzień do babci to muszę się u niej tymczasowo zameldować? Lub jeśli zostanę tam dłużej, to muszę domeldować te dodatkowe dni? Albo zameldować się na wyolbrzymioną ilość dni na wszelki wypadek, a później jeśli zostanę krócej to ręcznie się wymeldować? Tak samo ze szpitalami?” Wyobraził sobie ogrom papierów i wizyt w urzędach… „To dopiero byłaby biurokracja… I jak bardzo zwiększyłoby się zapotrzebowanie na urzędników!”
Następnie przeczytał, iż po trzech miesiącach pobytu za granicą ludzie mają się całkiem wymeldować ze swojego polskiego domu. „Nawet jeśli to tylko jakaś podróż służbowa…? To dobrze, że chociaż obywatelstwo pozwalają zachować…”
Później rzucił okiem na prawo nakazujące zapinanie pasów w autobusach. „Ach… Jak są to zapinam. Ale to chyba tylko w pośpiesznych międzymiastowych…”
Wyczytał również, iż rozpoznawanie i leczenie chorób przez osobę nie będącą lekarzem jest karalne. „Hm… Czyli znachorzy wszelacy są przestępcami. Ale… nawet ja sam nie raz się zdiagnozowałem i wyleczyłem z czegoś. Czy powinienem nie chwalić się tym publicznie?” Wyobraził sobie siebie jako postać z kreskówki w pasiastym stroju i z kulą przy nodze, pracującego w kamieniołomach. „Brrr, zdecydowanie wolę swój strój błazna.”
Zatrwożył się również po wyczytaniu, iż obiekty budowlane podlegają takiemu samemu obowiązkowi regularnych przeglądów technicznych co zarejestrowane pojazdy. „Z tego co wiem to nikt, kogo znam, nie robi przeglądów swoich domów. A już na pewno nie regularnych. Ciekawe jak wiele z tych budynków oficjalnie nie nadaje się do użytku?”
Kwestie humanitarnego traktowania zwierząt wolał pominąć, bo o tym akurat wiedział już i tak za dużo. Gdyby miał robić statystykę to pewnie osiem na dziesięć osób byłoby przestępcą w tej kategorii… W tym stróże prawa. „Te pieski, które nigdy nie schodzą z łańcuchów… Te świnie przewożone jak worki ziemniaków… Sklepowe pojemniki z karpikami świątecznymi z serii Zabij To Sam…” Przeszły go ciarki i głośno westchnął.
- Miau? – obudził się Kot w plecaku.
- Taaak wzdycham, nad tym co przeczytałem i nad własnymi przemyśleniami.
Po tym zdaniu autobus zatrzymał się i wsiadła dziewczyna z telefonem w dłoni.
- Miau!
- Tak, widzę, telefoniara – mówił ściszonym głosem, bo stała blisko. – Ale nie siada, więc chyba nie planuje dłuższej podróży.
- Miau…
- Ekhem, cóż… Wracając do tematu. Mamy w tym kraju wiele praw, których nikt nie traktuje poważnie. Nawet bierni obserwatorzy są współodpowiedzialni. Jednak spora część tych praw to po prostu absurd i nie ma sensu ich przestrzegać… choć nie wszystkie. Wiele praw jest zatem łamanych notorycznie, ale na co dzień nikomu to się nawet nie rzuca w oczy.
Wtedy facet siedzący w pobliżu sięgnął do torebki swojej dziewczyny i wyciągnął butelkę piwa. Błazen trochę się zmieszał, ale pomyślał później, że trzymanie butelki piwa w miejscu publicznym to chyba jeszcze nie jest łamanie prawa. Jednak po niecałej minucie wyciągnął również otwieracz do butelek, otworzył to piwo i zaczął sobie popijać jak gdyby nigdy nic.
- No dobrze, może jednak czasem rzuca się w oczy. 

 

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 1 stycznia 2017

Sylwester na trzeźwo.

                Ludzie lubią pić. I niby to normalne, w końcu bez wody nie ma życia. Ale czy bez wódy też? Błazen przez całe życie obywa się bez niej i jej podobnym, co nieodmiennie zadziwia każdą napotkaną osobę. Jednych problemów dzięki temu unika, a innych doświadcza.
- Co by tu przynieść na tę imprezę… - zastanawiał się w ostatnim dniu roku 2016.
- Miau… - pomagał Kot.
- Niektórzy zamierzają prowadzić później samochód, więc pewnie nie tylko mi przyda się jakiś wyjątkowy napój.
- Miau.
Wyszli do sklepu, a gdy już przekraczali jego próg, Kot wpadł na genialny pomysł.
- Miau!
- Hę? Ty tak poważnie?
- Miaaau! – podekscytowany pobiegł między sklepowe półki, rozglądając się we wszystkie strony. Błazen nie biegł, tylko szedł za nim pokornie, próbując nie tracić go z oczu. Kiedy już dotarł na miejsce, w którym Kot się zatrzymał, zobaczył półkę z butelkami kojarzącymi się z piwem, jednak ten dział był otoczony zwykłymi napojami gazowanymi.
- Czyli to jest bez alkoholu, mówisz? – Błazen uśmiechnięty podrapał się po podbródku.
- Miau – oznajmił Kot zadowolony z siebie.
- No to zarąbiiiście! – zaśmiał się Błazen w nagłym przypływie wspaniałego nastroju.
Oryginalnie Kot szukał bezalkoholowego piwa imbirowego, ale akurat w tym sklepie go nie wypatrzył. Obok kwasów chlebowych stały jednak podpiwki. Błazen obejrzał wszystkie dostępne opcje i po wyeliminowaniu tych, na których było napisane, iż zawierają 0,5% alkoholu znalazł taki, na którym nie było żadnej wzmianki w tym rodzaju, z czego wywnioskował, że może, i oby, było tam alkoholu w ilości zero. Załadował kilka takich butelek do koszyka i zadowolony poszedł po „szampana dla dzieci”.
- Oby doceniono nasze starania.
- Miau.
I w istocie, gdy dotarli na miejsce imprezy, wszyscy śmiali się na widok zakupu Błazna, ale ci niepijący wyrazili ulgę oraz wdzięczność, ponieważ przed jego nadejściem zdążyli paść ofiarami propagandy pijących. „Oooj tam, tylko trooochę! Nieee ma w Sylwestra żadnej poliiicji na drooogach!”
W trakcie zabawy niepijący nadal byli zachęcani do drinków przez pijących, ale ich zabawne substytuty alkoholu pozwalały wymigać się w sympatyczny sposób. Z czasem wszyscy tak się rozbawili, że nawet herbata została uznana za akceptowalny napój. Niektórzy nawet użyli jej przy szampańskim toaście o północy. 
Podpiwki były więc wisienką na torcie - tak bardzo udał im się Sylwester. Jedynym zgrzytem okazała się reakcja obecnego tam psa na dźwięk fajerwerków. Przestraszył się, zaczął szczekać i uciekł do łazienki. Wówczas Kot, pełen współczucia, postanowił dotrzymać mu tam towarzystwa aż się uspokoi. On osobiście miał fajerwerki w głębokim poważaniu.
                Następnego dnia, po południu, Błazen będąc z powrotem w swym namiotowym zaciszu rozmyślał nad tym, jakie to dziwne, że to już rok 2017.
- Jakie to dziwne, że to już rok 2017 – powiedział wtedy.
- Miau – odparł zaspany Kot, ziewając.
- Ciekawe czy ktoś z podpiwkowców miał w drodze do domu kontrolę trzeźwości – ledwie dokończył to zdanie, a usłyszał dźwięk nadchodzącej wiadomości tekstowej w telefonie…
„Heniek za mną jechał i widziałem jak policja go zatrzymała! Hahaha! Na szczęście był trzeźwy! A później mnie też jacyś zatrzymali! Hahaaa, dzięki Ci za te napitki!”
- I co? I co?! – śmiał się Błazen z triumfem pokazując Kotu tę wiadomość. – Nie ma policji, mówili! Bo to Sylwester, mówili! W dziwne rzeczy czasem się wierzy, gdy ma się dobry nastrój… 


 
Szczęśliwego nowego roku życzy
Błazen Podróżny i Kot