Prawdziwy
psiarz wygląda trochę tak, jakby szedł na wojnę. U jego pasa wiszą
najróżniejsze przybory, które dla niewtajemniczonych wyglądają co najmniej
dziwacznie. W plecaku ma ich jeszcze więcej. Kwadratowa deseczka, mały drewniany
„hantel”, coś o wyglądzie doniczek…
- A co jest w tym woreczku? – zapytał Błazen pokazując
paluchem na woreczek u pasa Psiarza.
- Worki na kupy. Patrz, tędy się je wyciąga -
zademonstrował.
- O, sprytnie – Błazen pokiwał głową w zdumieniu. – A w
tym?
- Przysmaki.
- A tutaj?
- Piłka.
Następnie usiadł pod drzewem, na gałęzi którego leżał
Kot, i razem obserwowali jak Psiarz trenuje Collie. Na jedno słowo Collie miała
ustać przednimi łapkami na deseczce, na inne podnieść hantel, na kolejne
upuścić go we wskazane miejsce, na jeszcze inne pobiec wokół doniczek, stawać
na dwie łapy, skakać przez przeszkodę, turlać się…
- Miau – skomentował Kot.
- Małpa w cyrku to trochę zbyt ubliżające określenie.
- Miau miau.
- Jeśli mu się to podoba, to wcale mu to nie ubliża.
- Miau miau miau?
- No fakt, nie miał wyboru.
- Miau.
- Oj, od razu niewolnik… Zobacz, miło spędza czas.
- Miau.
- Wiem, że ty też, ale każdy ma inne upodobania. Gdybym
ja lubił takie rzeczy to pewnie też bym ciebie szkolił.
- Miau miau?
- Hm? Dlaczego miałoby się źle skończyć? Na pewno
znalazłbym na ciebie sposób.
- Miau…
- Cóż, nigdy się nie dowiemy.
Po jakimś czasie Psiarz stwierdził, że można zakończyć
trening. Dał Collie pić w jakiejś dziwnej misce podróżnej i ruszyli w stronę Błazna.
- Teraz musisz poznać realia psiej kupy – zapowiedział Psiarz
z poważną miną.
- Realia psiej kupy?
- Tak, psia kupa to najbardziej stresująca część dnia
każdego psiarza.
- Dlaczego?
- Zobaczysz.
Ruszyli na zielone tereny między blokami. Collie zrobiła
kupę pod drzewkiem, a psiarz zapakował ją w worek i wyrzucił do kosza
przeznaczonego na psie kupy, choć wystawała z niego sterta butelek i pudełka po
pizzy.
- To dlatego psiarze tak się stresują? – zapytał Błazen
na widok kosza.
- Nie, to jeszcze nic. Prawdziwy horror następuje w
starciu z innymi ludźmi…
Po pięciu minutach wędrówki, które Collie spędziła na
węszeniu trawników, przykucnęła w końcu na wybranym miejscu i zrobiła siku. Tuż
obok znajdował się balkon, skąd szybko wybiegła jakaś kobieta w szlafroku.
- Nie srać mi pod balkonem!!! – wrzeszczała na całe
gardło podbiegając do barierki.
- Zrobiła tylko siku – próbował wyjaśniać Psiarz.
- Posprzątać mi to natychmiast!!! – darła się coraz
głośniej.
- Sików się nie da…
- Zaraz wezwę policję!!! – kompletnie ignorowała
odpowiedzi na swoje wrzaski.
- Mam prawo wyprowadzać tutaj psa, to nie jest pani
trawnik! – odkrzyknął zdenerwowany już Psiarz.
- Psa się w lesie wyprowadza, a nie tutaj!!! – zdawało się,
że tym razem usłyszała odpowiedź.
- Jak się chce złapać pięćset kleszczy to tak!
- Chodźmy już… - poprosił cicho Błazen widząc, że to zmierza w niebezpiecznym kierunku. Psiarz posłuchał
i odeszli, słysząc za sobą, jak Kobieta wrzeszczy przekleństwa.
- Wiesz… - zaczął Psiarz. – Jak się chodzi codziennie z
psem to widać skąd te nieposprzątane kupy.
- Skąd?
- O, zobacz… - skinął głową w kierunku Yorka samotnie
biegającego po trawie. – Zaraz będzie… - skomentował Psiarz, a już po chwili
York zrobił kupę. – I teraz patrz… - York ruszył w kierunku nieco oddalonego
bloku, gdzie pod drzwiami stała dziewczyna zagapiona w telefon. Psiarz poszedł
za Yorkiem i widząc, że na widok psa zamierzała wejść z nim do budynku
rozpoznał, iż jest właścicielką.
- Miau… - zauważył Kot.
- Tak, będzie awantura… - zatrwożył się Błazen znając
temperament Psiarza.
- Dzień dobry pani! – rzekł miło Psiarz do Dziewczyny, ku
zdziwieniu swoich towarzyszy. – Pani York zrobił kupę na tamtym trawniku, chyba
pani nie zauważyła.
- Ach… - zaczerwieniła się Dziewczyna. – Tak, nie
widziałam… Ale nie mam worków…
- To ja pani mogę dać, mam dużo! – podał jej jeden ze
swoich worków na psie kupy.
- Dziękuję… - odpowiedziała zaczerwieniona i poszła
szukać kupy.
- Bardziej na prawo! – pomagał jej Psiarz z pewnej odległości.
– Nigdy nie zamierzała tego sprzątnąć – powiedział cicho do Błazna. – To przez
takich jak ona wszyscy inni mają tu problemy.
Kiedy Dziewczyna znalazła i sprzątnęła kupę, Psiarz w
przerażająco miły sposób pomachał jej na pożegnanie i odwrócił się na pięcie,
prowadząc towarzystwo w stronę swojego bloku. Weszli do środka, wjechali windą
na właściwe piętro, a pierwsze co Psiarz zrobił po wejściu do mieszkania to
odpięcie smyczy Collie i zawieszenie jej na wieszaku obok płaszczy.
- To ja teraz spakuję jej rzeczy. No i jeszcze raz ci
dziękuję za przygarnięcie jej na weekend, na pewno ci się odwdzięczę.
- Nie ma sprawy, mamy dużo miejsca w namiocie –
uśmiechnął się Błazen.
Kiedy Psiarz pakował psa na weekend, Błazen zrobił sobie
herbatę i skonfiskował bułkę. Kot w tym czasie badał widoki z balkonu.
- Miau – powiedział z aprobatą.
- Tak, dużo stąd widać – potwierdził Błazen siadając obok.
- Miau miau?
- Gdybyśmy mieszkali tak wysoko to nie mógłbyś wchodzić i
wychodzić kiedy tylko chcesz.
- Miau…
- Spakowane! – usłyszeli za sobą zadowolony głos Psiarza.
Pierwszy
wieczór z Collie w namiocie był niezręczny. Collie leżała w jednym miejscu i
popiskiwała co jakiś czas, jakby tęskniąc za Psiarzem.
- Widzisz? Wcale nie jest niewolnikiem, tęskni za nim –
stwierdził Błazen.
- Miau miau miau?
- To dobry pomysł, może się rozchmurzy. – Po tych słowach
sięgnął po smycz, na co Collie faktycznie trochę ożyła i chętnie dała ją sobie
przypiąć.
Szli okolicą zabudowaną domkami. Było już późno, więc Błazen nie spodziewał się mijać
po
drodze ludzi. Na swą błazeńską czapkę
naciągnął kaptur, gdyż wiało chłodem. W uszy wetknął słuchawki, bo miał ochotę
na muzykę. I tak oto spacerowali, z cieniem Kota zachowującego odległość. Collie o tej
porze nie miała chęci ani na kupę, ani na siku, zatem węszyła tylko co
ciekawsze obiekty, ale zwykle nawet się przy nich nie zatrzymywała.
„Śmieszny piesek z nosem w ziemi…” myślał sobie Błazen
patrząc na Collie. Następnie podniósł głowę, by wziąć głęboki oddech świeżego
powietrza. Ujrzał wówczas starszego mężczyznę za płotem, który właśnie mijali.
Patrzył Błaznowi prosto w oczy, a po chwili zaczął też poruszać ustami.
Wyglądał na rozgniewanego. Ulicą przejeżdżało akurat kilka samochodów, co w
połączeniu ze słuchawkami, czapką i kapturem nie pozwalało Błaznowi usłyszeć o
co chodzi. Zwolnił swe kroki, ale po szybkim wyjęciu słuchawek z uszu nadal nie był pewien
co słyszy. „Ech, mógłbyś mówić głośniej. Chyba widać, że mam słuchawki, czapkę,
kaptur i samochody jadą. A w ogóle to nie znam cię, człowieku, i nie muszę z
tobą o niczym rozmawiać”, poirytował się i poszedł dalej. Dopiero po kilku
minutach ustalił, iż w niewyraźnej mowie rozgniewanego Dziadka było słowo „posprzątać”.
Następnego
poranka należało zabrać Collie na kupę.
- Ciekawe czy Dziadek znowu tam będzie – zaśmiał się
Błazen, choć wcale nie było mu do śmiechu.
Tego dnia bolał go brzuch, ale psa i tak trzeba
wyprowadzić. Szedł więc powoli, z mentalnym wsparciem Kota. Collie zdawała się
nie lubić żadnego z mijanych miejsc i nie zatrzymując się nigdzie wąchała tylko
niektóre rośliny.
„Oby szybko coś zrobiła, muszę się położyć”, myślał sobie
Błazen rażony mocnymi promieniami słońca.
- Po psach się sprząta! – usłyszał nagle.
„No nie, tylko nie to”, pomyślał rozglądając się za
właścicielką głosu. Stała przy płocie, który właśnie mijali. Rozgniewana
Babcia. Błazen spojrzał szybko na psa, który jednak nadal nigdzie się nie
zatrzymywał. „Co mam sprzątać, ślady łap?”
- Co pan sobie myśli, że tu można tak zostawiać?! Trzeba
mieć woreczki i to sprzątać!
- Mam worki – odparł Błazen wysilając się przy tym mocno,
bo ból brzucha był silny.
- Ma pan worki? – zdziwiła się przez chwilę. – To niech
pan posprząta!
- Nic nie zrobiła – skrzywił się obolały Błazen nadal
powoli idąc.
- Nie zrobiła?! – oburzyła się kobieta tak, jakby właśnie
ją obrażono. – My tu wszyscy sprzątamy przy swoich płotach! – kontynuowała wrzaski
zupełnie kasując z pamięci to, co zostało powiedziane przed chwilą. – Psy mogą
chodzić po swoim podwórku!
- Ja nie mam podwórka… - odparł Błazen.
- Mój chodzi po swoim i też sprzątam, ale na własnym!
- Ja nie mam podwórka… - powtórzył Błazen.
- A wy tu wyprowadzacie i srają pod płotami!
- Nie każdy, kto wyprowadza psa, jest złym człowiekiem –
odparł Błazen i tym zakończył rozmowę.
„Oni chyba wszyscy oszaleli. Że też akurat boli mnie
brzuch…” Szedł dalej, aż wdepnął w kupę.
- …
- Miau…
- Tak… Nikt normalny na samego siebie min nie zastawia.
Krzywił się trochę z bólu, a trochę ze złości. Wytarł
buta o czystą trawę i bez dalszych komentarzy kontynuował spacer, aż
kilkadziesiąt metrów dalej niespodziewanie zaatakował ich mały pies. Mijali
otwartą bramę, gdzie biegały dwa, a jeden z nich postanowił się na nich rzucić.
Collie spanikowała, bo jest zbyt delikatna na bójki, a więc Błazen mimo bólu
zebrał się na tupnięcie kilka razy i pogrożenie kundlowi, aż ten się wycofał.
„No co za dzień”, denerwował się. Później obejrzał się
jeszcze za siebie aby mieć pewność, że żaden pies nie idzie za nimi. Zobaczył
wówczas, iż oba szły w kierunku płotu Babci, a jeden po drodze zatrzymał się na
zrobienie kupy.
- Aha… A później krzyczą nie na tych co trzeba.
- Miau…
Ostatni
dzień weekendu zdawał się lepszy. Słońce w połączeniu z wiatrem było bardziej
znośne, a Błazen czuł się zdrowiej i wyszedł z psem bardzo chętnie. Znowu mijał
Babcię, która czujnie monitorowała go wzrokiem, ale tym razem nic nie
powiedziała. Kierowali się w stronę małego parku, gdzie Collie zdawała się
robić kupę najchętniej.
- Miau miau miau?
- Tak, kocie, to już ostatni dzień z psem… na szczęście.
Haha!
Po drodze widzieli psa w obroży, samotnie spacerującego ulicami, który kupę postanowił zrobić pod ładnie zagospodarowanym płotem z tabliczką proszącą o sprzątanie po psach. Aby nie zwariować starali się w to nie zagłębiać i spokojnie poszli dalej… Nie minęło wiele
czasu, gdy dotarli do parku. Między chodnikiem a trawnikiem leżały jakieś
sterty kory, w której posadzono małe krzaczki. Blokowały przejście, ale między
krzaczkami były półmetrowe odstępy, a więc Błazen nie krępował się tędy
przechodzić i robił to odkąd pamięta. Dzisiaj jednak ogrodnicy kosili trawę.
Gdy tylko zobaczyli psa to wszyscy jak jeden mąż wyłączyli kosiarki i zaczęli patrzeć,
aż…
- Tutaj rośnie! – krzyknął jeden z odległości trzydziestu
metrów, gdy tylko Collie weszła na korę. Błazen zdziwiony spojrzał w dal za
ogrodnikiem, a wtedy usłyszał z innej strony:
- Tutaj rośnie!!! – Spojrzał i tam, gdzie dwadzieścia
metrów od niego stał następny ogrodnik.
Kolejny stał najdalej i krzyknął dokładnie to samo, ale
słabo go było słychać. Tymczasem Collie robiła już kupę, więc nawet gdyby Błazen
chciał ją stąd szybko wyciągnąć to nie mógł. Jednak wszyscy troje krzyczeli
wytrwale to jedno zdanie, z coraz większą agresją. Cóż więc mógł uczynić? „Nie
będę z nikim przekrzykiwać się przez cały park”, pomyślał i spokojnie czekał aż
pies skończy kupę. Później zapakował ją w woreczek i spokojnie zeszli z kory
zostawiając wszystko dokładnie tak, jak było. „Ciekawe czy na wiatr też tak
krzyczą? Ten to dopiero rozwala tę ich korę po całym mieście. Może wtedy ja powinienem krzyczeć na nich?”
Przeszli trawnikiem w stronę kosza na śmieci, aby
wyrzucić kupę, a stamtąd miał do nich bliżej trzeci ogrodnik, więc znowu zaczął wrzaski:
- Tam rośnie! Tam rośnie! Tam rośnie!!!
Błazen zrezygnowany postanowił nie nawiązywać z nim
kontaktu wzrokowego, czując się jak w filmie „Gdzie jest Nemo?” Wyobraźnia
podsuwała mu obrazy tamtejszych mew, które bezmyślnie krzyczały jedno słowo… „
Daj!”
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny