niedziela, 28 maja 2017

Jak szybko zostać złodziejem.

                Jak szybko zostać złodziejem? Czasem wystarczy wejść do sklepu. A czasem, jeśli okoliczności są wyjątkowo „sprzyjające”…
- Kocie, poczekaj tu, skoczę szybko po kefir.
- Miau?
- Tak, to będzie tylko chwila.
- Miau.
Błazen w pośpiechu zamachnął się już pierwszą nogą za drzwi sklepowe i miał postawić stopę na podłodze, gdy bramki antykradzieżowe zaczęły piszczeć. Szedł powoli zastanawiając się, czy potraktować to poważnie. „Przecież dopiero wszedłem”, wzruszył ramionami i miał już przyspieszyć, gdy usłyszał głos ochroniarza.
- No to zobaczmy co pan tu ma.
„Hę? Że co? Przeszukanie? Że jak? Dopiero wszedłem. Może po prostu wyjdę, chyba nie jestem aresztowany. Ale kefir… Ojej… Ale on nie ma prawa mnie przeszukiwać. Czy ma jakiś nakaz przeszukania? To nawet nie policjant. Ochrona chyba nie ma takich uprawnień? Powiedzieć mu to?” Błazen zawiesił się w tych przemyśleniach i stał bez ruchu, patrząc zdziwionymi oczami jak ochroniarz się do niego zbliża - a gdy wkroczył w przestrzeń osobistą, Błazen zrobił jeden krok w tył i stał na nogach rozstawionych tak, jakby miała go zaraz uderzyć wichura. Ochroniarz zatrzymał się wtedy, jakby rozpoznając w tym gotowość do ataku.
- Ma pan coś przy sobie?
„Hę? Że jak? Ale co? Pistolet? Bombę? O to chodzi? No bo… O co chodzi? Raczej nie o kradzione rzeczy, skoro dopiero wszedłem?” Pytał o to wszystko wyrazami twarzy.
- Może zrobił pan wcześniej zakupy i bramka zareagowała na nie.
Błazen spojrzał na samego siebie jakby w poszukiwaniu potwierdzenia, że nie ma przy sobie żadnych zakupów. I owszem, niczego nie wypatrzył. Wrócił więc oczami na Ochroniarza.
- Nigdzie wcześniej nie byłem, dopiero co wyszedłem z domu – powiedział zażenowany tym, że musi mu o tym mówić.
- Coś pan musi mieć.
Błazen znów zamarł w niedowierzaniu. „Wszedłem do sklepu i muszę zeznawać o wszystkim co mam przy sobie? To ja naprawdę równie dobrze mogę wyjść.” I już miał wyjść rozgniewany, ale… „Kefir…”
- Jakaś karta może? - zasugerował Ochroniarz.
Błazen już ubierał w słowa przemyślenie o swoich prawach, gdy Ochroniarz dodał:
- Bo to później znowu zapiszczy, jak pan będzie wychodził.
Zdenerwowany Błazen westchnął, spojrzał na Kota czekającego w cieniu okiennej ściany i niechętnie zdecydował się zostać popychadłem bez żadnych praw. Odwiesił okulary przeciwsłoneczne z kołnierzyka...
- Okulary – rzekł machając nimi między bramkami.
- Nie no, okulary to nie…
- Telefon  – machnął telefonem wydobytym z kieszeni. W tym czasie wszedł do sklepu jakiś chłopak i tak, jakby był na bieżąco z wydarzeniami, powiedział:
- Czasami telefony mają w sobie takie coś…
- Tak? – zainteresował się Ochroniarz.
W tym czasie Błazen wyjął z kieszeni kartę bankową, ale Ochroniarz stracił zainteresowanie. Pogawędził chwilę z Chłopakiem o telefonach, a później spojrzał na zdenerwowanego Błazna i rzekł:
- Dobrze, to niech pan już idzie, bo jeszcze pan zawału serca dostanie z tego zdenerwowania, a byłaby szkoda, żeby taka młoda osoba umarła na zawał serca.  
Błazen z gorzkim uczuciem obnażenia się poszedł szybko po kefir, chowając z powrotem okulary, telefon i kartę, co postawiło mu przed oczami obraz dziewczyny ubierającej się po zostaniu zgwałconą. Szybko wybił to sobie z głowy i wziął ten pechowy kefir. Następnie stał w długiej kolejce do jedynej czynnej kasy, a później poirytował się jeszcze zanim wszedł między bramki, bo już czuł co go czeka. I miał rację, bramki znowu zapiszczały.
- Wie pan – zaczął ochroniarz. - Ja czasami pracuję w sklepach odzieżowych, i tam są przy tych ubraniach takie… - nie mógł się dalej wysłowić, ale Błazen i tak zrozumiał o co chodzi. „Więc mam się teraz rozbierać do naga?”
- Niczego przy moich ubraniach nie ma – powiedział stanowczym głosem.
„Przecież przy kasie odczepiają od ubrań te cosie, więc w ten sposób oskarża mnie pan o kradzież w innym sklepie”, pomyślał krzywiąc się jeszcze bardziej, choć wydawało się to wcześniej niemożliwe.
- Na pewno? Może jak to jest nowe…
„Nowe czy nie, nie ukradłem tego.”
- Nic nie jest nowe.
- Naprawdę? To wszystko jest stare?
Słowo „stare” zabrzmiało Błaznowi dziwnie. Trochę jak próba ośmieszenie potencjalnie starych ubrań, a trochę jak komplement dla starych ubrań wyglądających na nowe. Szybko jednak otrząsnął się z tych przemyśleń wiedząc, że nie mają znaczenia, a przeszedł do bardziej istotnych… „Mam wymieniać kiedy nabyłem poszczególne części garderoby? I o bieliźnie też powiedzieć?” Czuł nadchodzącą napaść na swoją intymność. Najwyraźniej Ochroniarz też zrozumiał, że ta sytuacja robi się coraz bardziej nie na miejscu.
- Dobrze, dobrze, niech pan idzie…
Błazen wyszedł bez słowa. Szedł szybko, aby wychodzić z siebie gniew i nieprzyjemne uczucie mocno naruszonej prywatności.
- Miau! – krzyknął po chwili biegnący za nim Kot.
- Och, Kocie, wybacz… - zwolnił chód. – Czy widziałeś to zajście?
- Miau.
- Jestem najlepszym złodziejem na świecie, prawda? Okradłem sklep jeszcze zanim do niego wszedłem. 

 

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 21 maja 2017

Zatrudnij sobie klienta! "Marketing referencyjny".

                Szukasz pracy na część etatu, ale nie jesteś studentem? Powodzenia. To może jakaś praca zdalna? Takie nowoczesne czasy, wystarczy przecież Internet i telefon. Ale nie…
- Kocie, tyle się mówi o płatnych trollach internetowych… Ciekawe skąd się bierze taką pracę? Może to jednak tylko legenda?
- Miau miau miau.
- No niiiby tak, zawsze na czymś legendę oprzeć trzeba…
- Miau miau?
- Nie, nie chcę być trollem, tak tylko pomyślałem, bo przeglądam oferty rzekomej pracy zdalnej. Wiesz, jak się jest wędrowcem to dobrze móc zabierać pracę ze sobą.
- Miau?
- Tak, rzekomej. Nic tu nie wygląda autentycznie. Tu nie piszą o co w ogóle chodzi, tylko proszą o podanie adresu e-mail, aby otrzymać szczegółowe informacje. Czyli spam. A tutaj coś o jakichś bankowościach… Też nie wiadomo o co chodzi. Nigdzie nie ma wymagań, opisu warunków pracy, rodzaju umowy, zarobków… A, nie, w kilku są wspomniane zarobki. I to jakie! Czyżby szukali gwiazdy domowego porno? Nie wiadomo, nie jest napisane.
- Miau miau miau miau miau.
- Hm… No ciekawe, ale to chyba duże ryzyko.
- Miau miau miau.
- No tak, założenie nowego adresu e-mail pewnie nie potrwa długo.
Tak oto Błazen założył adres e-mail specjalnie po to, aby otrzymać informacje dotyczące tych podejrzanych ofert pracy. Odezwał się wówczas do kilku „pracodawców”, a pierwsze odpowiedzi otrzymał błyskawicznie. Jakieś rażąco niespersonalizowane wiadomości typu „kopiuj-wklej”. W dodatku wszystkie niemal identyczne, chociaż podobno od innych osób. Mimo, iż z większości wiadomości nadal nie można było dowiedzieć się na czym polegałaby taka „praca”, to mając je wszystkie razem dało się jasno wydedukować, że z „pracą” nie miało to wiele wspólnego. Zarejestrować się na jakimś portalu inwestycyjnym (koniecznie poprzez podany przez nich link) i inwestować tak, aby ów „pracodawca” też miał z tego korzyści. O czym oczywiście nie informował wprost.
- No tak… - westchnął Błazen tak głęboko, że aż mu czapka zadzwoniła. - Ostatnio ludzie zaczęli odkrywać istnienie inwestycji wyobrażając sobie, iż to idealne podłoże do rozwijania lenistwa, więc teraz sprytni na takich leniach próbują żerować…
- Miau miau miau?
- Bo wiesz, to po prostu łatwiejsze, niż dzwonienie do drzwi i wciskanie ludziom garnków i wełnianych kołder. Więc w zasadzie też lenistwo, tylko nieco bardziej kreatywne…
Jedno ogłoszenie wyróżniało się wśród pozostałych tym, że wymagano CV i wymieniono cechy pożądane u kandydatów. Błazen długo zastanawiał się, czy odpowiedzieć na to ogłoszenie.
- Co dokładnie mają na myśli poprzez „marketing szeptany”?
- Miau miau miau?
- Więc jeśli mam w swoim codziennym życiu lub w Internecie rozsiewać kryptoreklamy, to… W jaki sposób im później udowodnię, że faktycznie to robiłem?
- Miau miau?
- Brzmi jak spory problem, dokumentować takie rzeczy.
- Miau miau miau.
- Hm… No tak, niby tak… Ale miałbym stworzyć fikcyjne CV?
- Miau miau…
- Hm…
Po długich wahaniach i dyskusjach Błazen w końcu zdecydował się odpowiedzieć na to ogłoszenie tak, jak gdyby wcale nie uważał go za podejrzane.
- Ryzyk fizyk – powiedział wciskając przycisk „wyślij”.
I minęło wiele tygodni, aż pewnego popołudnia…
- Hę? Dzwoni do mnie jakiś obcy numer – powiedział z ustami pełnymi sałatki.
- Miau.
- Ok… - Zaczął przeżuwać bardzo szybko, ale i tak trwało to zbyt długo, więc w końcu zdecydował się odebrać z pełnymi ustami mając nadzieję, że uda mu się wszystko połknąć zanim przyjdzie mu wypowiadać jakieś dłuższe zdania. – Słucham?
W tym momencie poczuł się tak, jakby to operator sieci wciskał mu abonamenty. Praca, praca, ale żadnej konkretnej informacji na temat tej pracy. Tak dużo gadania, że Błazen mógł spokojnie jeść dalej. Tym razem nazywano to „marketingiem referencyjnym”, jednak skrzętnie pomijano zadania takiego pracownika oraz wszystko co miałoby zarysować warunki pracy. Opowiadano za to o firmie, produktach i obiecywano ogromne zarobki.
- Nie wiem co o tym myśleć, za dużo pan mówi – odpowiedział w końcu Błazen, gdy dostał taką szansę.
- Ach, wie pan, tak przez telefon to i tak za dużo się pan nie dowie, musielibyśmy się spotkać, to przedstawiłbym tę ofertę wtedy już dokładnie...
Błazen nic nie powiedział, bo próbował przetworzyć wszystkie otrzymane dane.
- Jest pan tam jeszcze?
- Tak, myślę.
- To może zróbmy tak, ja panu wyślę wiadomość e-mail z materiałami na ten temat, a pan to sobie przeczyta. Ale naprawdę najlepiej jest się spotkać, żeby dobrze to zrozumieć.
- Dobrze, to niech pan wyśle.
- I mam oddzwonić późniejszym wieczorem, czy może jutro? Żeby pan to sobie na spokojnie przemyślał…
- Może lepiej jutro – rzekł Błazen niechętnie.  
Pożegnali się, rozłączyli, a po minucie Błazen dostał e-mail. Spojrzał na miniaturki plików i już widział, że to jakieś pranie mózgu, więc postanowił odłożyć to na jutro.
„Jutro” okazało się jednak kiepskim dniem. Od rana powtarzał sobie, że będzie musiał znaleźć czas na te pliki, aż w końcu zadzwonił telefon. Błazen patrzył jak dzwoni i mówił mu w myślach: „ojej, akurat jestem zajęty, no trudno, zatrudnicie kogoś innego”. Kiedy telefon przestał dzwonić, Błazen wyluzował się, zrelaksował, dokończył to co robił i wtedy przejrzał te pliki już tylko z czystej ciekawości. Po otwarciu pierwszego zobaczył kolorowe fotografie pejzażowe i jakieś monotonne slogany, jakich pełno na billboardach. Pierwszym skojarzeniem było „sekta”. Takimi kolorowymi obrazeczkami i nieoryginalnymi sloganami zawsze odznaczają się sekty. Poważne oferty przedstawiałyby raczej solidne dane. Uśmiechnął się zatem pobłażliwie i przeglądał dalej. Poznał produkty, bajeczki o założycielu firmy, a wszelkie informacje o czymś, co mogłoby być uważane za pracę przewijały się w niejasnej formie, przeplatane z propagandą chwalącą cały ten biznes.
- Miau?
- Tak… Czyli całość opiera się na założeniu, że będę zdobywał firmie stałych klientów. A poprzez stałego klienta mają na myśli kogoś, kto się u nich zarejestrował jako stały klient, co jest równoznaczne z wzięciem na siebie odpowiedzialności do robienia zakupów online przynajmniej co miesiąc. Pewnie miałoby to sens przy sprzedaży jedzenia, ale… Nie, oni zakładają, że normalny człowiek co miesiąc będzie kupować środki czystości i kosmetyki. W dodatku za co najmniej 300 złotych. I nie wchodzi w grę znajdowanie im sklepów, które sprzedawałyby te produkty. Nie, to byłaby praca przedstawiciela handlowego. Ja mam im znaleźć osoby prywatne, które mają tak ogromne zapotrzebowanie na środki czystości i kosmetyki.
Błazen śmiał się mówiąc to wszystko, aż nagle przerwał mu telefon.
- No nie wierzę. To znowu on. I powiedz mi, Kocie, czy pracodawca tak by wydzwaniał? Bo jakoś nie sądzę. Raczej sprzedawca – skrzywił się. – Słucham?
Nastąpił kolejny zalew słów, na które Błazen odpowiadał, że nie podoba mu się taka praca, ale ignorowano to i dalej go zachęcano.
- Czy będzie jakieś szkolenie zanim podejmę się takiej pracy? Wyraźnie widać, że potrzebujecie kogoś, kto dobrze zna się na sprzedaży.
- Nooo… organizujemy regularne szkolenia.
„Aha, czyli przed zatrudnieniem szkolenia przygotowawczego nie będzie”, pomyślał Błazen.
- Ale wieee pan, najpierw to normalne, że się nic nie sprzeda. Ma pan dużo wątpliwości, ale te same wątpliwości będą mieli klienci, więc to nic takiego, nauczy się pan z nimi rozmawiać. Ale przede wszystkim, żeby wiedzieć co mówić, musi pan sam przetestować te produkty.
„No i jest… Jednak wciska mi produkty”, pomyślał i wyobraził sobie „konsultantki” Avonu, których łazienki są wypchane kosmetykami tejże firmy, ale które nadal twierdzą, że to praca.
- Czyli dostanę najpierw jakieś produkty do przetestowania?
- Nooo… każdy nowy pracownik musi najpierw nabyć taki pakiet startowy, to normalne.
Błazen dalej wyrażał jeszcze więcej i więcej wątpliwości, więc facecik sięgnął w końcu po tajną broń, czyli wyciągarkę pazerności.
- No ale niech pan pomyśli, wystarczy zdobyć dziesięciu klientów, aby zarabiać cztery tysiące. Dziesięć osób to naprawdę nie jest dużo, prawda? A daje naprawdę dobry zarobek.
Błazen sięgnął pamięcią do materiałów, które wcześniej czytał… Mniejszym druczkiem było tam wspomniane, że dziesięciu klientów musi być stałych, a do tego czternastu innych. A na innej stronie dodano, iż zdobycie ich ma zająć nie więcej, niż pięć miesięcy. To dużo czasu, co już samo w sobie sugeruje, że nie jest tak łatwo zdobywać dla nich klientów.
„Po co tak przekręcać tę informację? Dlaczego aż tak mu zależy?” Błazen zapytał siebie w myślach, ale odpowiedzi już dawno znał.
- To może umówmy się na to spotkanie – powiedział po chwili.
- O! – zdziwił się mężczyzna. - Tak, jak najbardziej. Może być w tym tygodniu, albo może na przykład w poniedziałek? W poniedziałek mam już kilka innych spotkań, więc tak mi się chyba bardziej opłaci. Po co jeździć kilka razy...
- Dobrze, dobrze, poniedziałek.
Ustalili czas i miejsce, a następnie Błazen zadowolony odłożył telefon. Gdy spojrzał na Kota, ten wyraźnie oczekiwał wyjaśnień.
- Nie martw się, nigdzie nie idę. Odwołam to w niedzielę. A do tego czasu niech ma satysfakcję, że udało mu się zatrudnić sobie klienta. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 14 maja 2017

Koci wiek w przeliczeniu na ludzki?

                Dzień nie zaczął się zbyt dobrze. Błazen kolejną noc nie mógł spać, więc rano zrobił Kotu śniadanie, napił się wody i wrócił pod kołdrę.
- Która godzina? – zapytał półprzytomny po kilku godzinach.
- Miau.
- O… To nie jest tak źle. Mam jeszcze ponad pół dnia…
Przygotował sobie koktajl, dobudzał się pijąc go, a następnie wyruszył zajmować się swoimi ważnymi sprawami. Kot bez słowa wędrował przy nim, jak to ma w zwyczaju. Aż wczesnym popołudniem wrócili do namiotu i coś zadzwoniło Błaznowi pod czapką…
- Kocie, ty chyba niedługo masz urodziny, co? Chyba nie przegapiłem?
Kot nic nie powiedział, bo sam nie wiedział. Błazen zajrzał w książeczkę zdrowia Kota…
- Czternastego. A który jest dzisiaj? – Spojrzał w telefon. – Czternasty! Kocie! To dzisiaj!
- Miau?
- Wszystkiego najlepszego! Musimy to uczcić! – Po tych słowach szybko ruszył do sklepu i kupił wysokiej jakości dorsza. Pamiętał, że to ulubiona ryba Kota. Przyniósł go do obozu, ugotował na parze i zaserwował mile zaskoczonemu Kotu.
- Miau… - podziękował Kot wynurzając się z miski, a wtedy zobaczył kolejny prezent. – Miau?
- Tak! Sam zrobiłem! Przymierz!
Kot włożył nowy sweterek i zamruczał w zadowoleniu. Niby to już maj, ale Kot był ciepłolubny, a pogoda nadal przeplatała wiosnę z zimą.
- Chyba trochę ciasny na szyi… - zmartwił się Błazen.
- Miau. Prrr… prrr… - uspokoił go Kot.
Resztę dnia Błazen rozpieszczał go machając mu kocimi wędkami i drapiąc go za uszami. Przed zachodem słońca wyszli też na miły spacer, w ostatnich ciepłych promieniach. Później usiedli w obozie przy ognisku. Błazen na ławce, a Kot na jego kolanie. Wzięło ich na wspominki…
- Siedem lat… A wydaje się, jakbyś był ze mną od zawsze. Pamiętam, gdy byłeś mały... Już wtedy chodziłeś za mną jak cień.
- Miau?
- Tak, pamiętasz? Wszystko robiliśmy razem.
- Miau miau miau miau.
- Tak, to było straszne, tyle czasu rozłąki… Mocno się martwiłem, ale ostatecznie nie wpłynęło to na nas tak bardzo.
- Miau…
- Ach, jak ten czas leci… - westchnął niczym rodzic.
- Miau miau?
- Hm… To rzeczywiście ciekawe. Siedem kocich lat w przeliczeniu na ludzkie…
Błazen ponownie sięgnął po książeczkę zdrowia Kota, gdzie znajdowała się tabelka podająca takie dane.
- Oooo, w wieku osiemnastu miesięcy byłeś dwudziestolatkiem… - uśmiechnął się Błazen na wyobrażenie Kota jako dwudziestoletniego chłopaka.
- Miau! – zaśmiał się Kot.
- W wieku dwóch lat miałeś dwadzieścia cztery lata. Od tego momentu starzejesz się co roku mniej więcej o cztery lata.
- Miau… - Kot zaczął obliczać w myślach swój obecny wiek. – Miau?
- Tak, teraz masz czterdzieści cztery! – podrapał Kota po głowie i razem zagrzmieli śmiechem, aż w pewnym momencie śmiał się już tylko Kot. Błazen umilkł i zrobił wielkie oczy wyobrażając sobie, że na jego kolanie siedzi czterdziesto cztero letni mężczyzna. 

 

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 7 maja 2017

Nagonka na psią kupę.

                Prawdziwy psiarz wygląda trochę tak, jakby szedł na wojnę. U jego pasa wiszą najróżniejsze przybory, które dla niewtajemniczonych wyglądają co najmniej dziwacznie. W plecaku ma ich jeszcze więcej. Kwadratowa deseczka, mały drewniany „hantel”, coś o wyglądzie doniczek…
- A co jest w tym woreczku? – zapytał Błazen pokazując paluchem na woreczek u pasa Psiarza.
- Worki na kupy. Patrz, tędy się je wyciąga - zademonstrował.
- O, sprytnie – Błazen pokiwał głową w zdumieniu. – A w tym?
- Przysmaki.
- A tutaj?
- Piłka.
Następnie usiadł pod drzewem, na gałęzi którego leżał Kot, i razem obserwowali jak Psiarz trenuje Collie. Na jedno słowo Collie miała ustać przednimi łapkami na deseczce, na inne podnieść hantel, na kolejne upuścić go we wskazane miejsce, na jeszcze inne pobiec wokół doniczek, stawać na dwie łapy, skakać przez przeszkodę, turlać się…
- Miau – skomentował Kot.
- Małpa w cyrku to trochę zbyt ubliżające określenie.
- Miau miau.
- Jeśli mu się to podoba, to wcale mu to nie ubliża.
- Miau miau miau?
- No fakt, nie miał wyboru.
- Miau.
- Oj, od razu niewolnik… Zobacz, miło spędza czas.
- Miau.
- Wiem, że ty też, ale każdy ma inne upodobania. Gdybym ja lubił takie rzeczy to pewnie też bym ciebie szkolił.
- Miau miau?
- Hm? Dlaczego miałoby się źle skończyć? Na pewno znalazłbym na ciebie sposób.
- Miau…
- Cóż, nigdy się nie dowiemy.
Po jakimś czasie Psiarz stwierdził, że można zakończyć trening. Dał Collie pić w jakiejś dziwnej misce podróżnej i ruszyli w stronę Błazna.
- Teraz musisz poznać realia psiej kupy – zapowiedział Psiarz z poważną miną.
- Realia psiej kupy?
- Tak, psia kupa to najbardziej stresująca część dnia każdego psiarza.
- Dlaczego?
- Zobaczysz.
Ruszyli na zielone tereny między blokami. Collie zrobiła kupę pod drzewkiem, a psiarz zapakował ją w worek i wyrzucił do kosza przeznaczonego na psie kupy, choć wystawała z niego sterta butelek i pudełka po pizzy.
- To dlatego psiarze tak się stresują? – zapytał Błazen na widok kosza.
- Nie, to jeszcze nic. Prawdziwy horror następuje w starciu z innymi ludźmi…
Po pięciu minutach wędrówki, które Collie spędziła na węszeniu trawników, przykucnęła w końcu na wybranym miejscu i zrobiła siku. Tuż obok znajdował się balkon, skąd szybko wybiegła jakaś kobieta w szlafroku.
- Nie srać mi pod balkonem!!! – wrzeszczała na całe gardło podbiegając do barierki.
- Zrobiła tylko siku – próbował wyjaśniać Psiarz.
- Posprzątać mi to natychmiast!!! – darła się coraz głośniej.
- Sików się nie da…
- Zaraz wezwę policję!!! – kompletnie ignorowała odpowiedzi na swoje wrzaski.
- Mam prawo wyprowadzać tutaj psa, to nie jest pani trawnik! – odkrzyknął zdenerwowany już Psiarz.
- Psa się w lesie wyprowadza, a nie tutaj!!! – zdawało się, że tym razem usłyszała odpowiedź.
- Jak się chce złapać pięćset kleszczy to tak!
- Chodźmy już… - poprosił cicho Błazen widząc, że to zmierza w niebezpiecznym kierunku. Psiarz posłuchał i odeszli, słysząc za sobą, jak Kobieta wrzeszczy przekleństwa.
- Wiesz… - zaczął Psiarz. – Jak się chodzi codziennie z psem to widać skąd te nieposprzątane kupy.
- Skąd?
- O, zobacz… - skinął głową w kierunku Yorka samotnie biegającego po trawie. – Zaraz będzie… - skomentował Psiarz, a już po chwili York zrobił kupę. – I teraz patrz… - York ruszył w kierunku nieco oddalonego bloku, gdzie pod drzwiami stała dziewczyna zagapiona w telefon. Psiarz poszedł za Yorkiem i widząc, że na widok psa zamierzała wejść z nim do budynku rozpoznał, iż jest właścicielką.
- Miau… - zauważył Kot.
- Tak, będzie awantura… - zatrwożył się Błazen znając temperament Psiarza.
- Dzień dobry pani! – rzekł miło Psiarz do Dziewczyny, ku zdziwieniu swoich towarzyszy. – Pani York zrobił kupę na tamtym trawniku, chyba pani nie zauważyła.
- Ach… - zaczerwieniła się Dziewczyna. – Tak, nie widziałam… Ale nie mam worków…
- To ja pani mogę dać, mam dużo! – podał jej jeden ze swoich worków na psie kupy.
- Dziękuję… - odpowiedziała zaczerwieniona i poszła szukać kupy.
- Bardziej na prawo! – pomagał jej Psiarz z pewnej odległości. – Nigdy nie zamierzała tego sprzątnąć – powiedział cicho do Błazna. – To przez takich jak ona wszyscy inni mają tu problemy.
Kiedy Dziewczyna znalazła i sprzątnęła kupę, Psiarz w przerażająco miły sposób pomachał jej na pożegnanie i odwrócił się na pięcie, prowadząc towarzystwo w stronę swojego bloku. Weszli do środka, wjechali windą na właściwe piętro, a pierwsze co Psiarz zrobił po wejściu do mieszkania to odpięcie smyczy Collie i zawieszenie jej na wieszaku obok płaszczy.
- To ja teraz spakuję jej rzeczy. No i jeszcze raz ci dziękuję za przygarnięcie jej na weekend, na pewno ci się odwdzięczę.
- Nie ma sprawy, mamy dużo miejsca w namiocie – uśmiechnął się Błazen.
Kiedy Psiarz pakował psa na weekend, Błazen zrobił sobie herbatę i skonfiskował bułkę. Kot w tym czasie badał widoki z balkonu.
- Miau – powiedział z aprobatą.
- Tak, dużo stąd widać – potwierdził Błazen siadając obok.
- Miau miau?
- Gdybyśmy mieszkali tak wysoko to nie mógłbyś wchodzić i wychodzić kiedy tylko chcesz.
- Miau…
- Spakowane! – usłyszeli za sobą zadowolony głos Psiarza.
                Pierwszy wieczór z Collie w namiocie był niezręczny. Collie leżała w jednym miejscu i popiskiwała co jakiś czas, jakby tęskniąc za Psiarzem.
- Widzisz? Wcale nie jest niewolnikiem, tęskni za nim – stwierdził Błazen.
- Miau miau miau?
- To dobry pomysł, może się rozchmurzy. – Po tych słowach sięgnął po smycz, na co Collie faktycznie trochę ożyła i chętnie dała ją sobie przypiąć.
Szli okolicą zabudowaną domkami. Było już późno, więc Błazen nie spodziewał się mijać po  drodze ludzi. Na swą błazeńską czapkę naciągnął kaptur, gdyż wiało chłodem. W uszy wetknął słuchawki, bo miał ochotę na muzykę. I tak oto spacerowali, z cieniem Kota zachowującego odległość. Collie o tej porze nie miała chęci ani na kupę, ani na siku, zatem węszyła tylko co ciekawsze obiekty, ale zwykle nawet się przy nich nie zatrzymywała.
„Śmieszny piesek z nosem w ziemi…” myślał sobie Błazen patrząc na Collie. Następnie podniósł głowę, by wziąć głęboki oddech świeżego powietrza. Ujrzał wówczas starszego mężczyznę za płotem, który właśnie mijali. Patrzył Błaznowi prosto w oczy, a po chwili zaczął też poruszać ustami. Wyglądał na rozgniewanego. Ulicą przejeżdżało akurat kilka samochodów, co w połączeniu ze słuchawkami, czapką i kapturem nie pozwalało Błaznowi usłyszeć o co chodzi. Zwolnił swe kroki, ale po szybkim wyjęciu słuchawek z uszu nadal nie był pewien co słyszy. „Ech, mógłbyś mówić głośniej. Chyba widać, że mam słuchawki, czapkę, kaptur i samochody jadą. A w ogóle to nie znam cię, człowieku, i nie muszę z tobą o niczym rozmawiać”, poirytował się i poszedł dalej. Dopiero po kilku minutach ustalił, iż w niewyraźnej mowie rozgniewanego Dziadka było słowo „posprzątać”.
                Następnego poranka należało zabrać Collie na kupę.
- Ciekawe czy Dziadek znowu tam będzie – zaśmiał się Błazen, choć wcale nie było mu do śmiechu.
Tego dnia bolał go brzuch, ale psa i tak trzeba wyprowadzić. Szedł więc powoli, z mentalnym wsparciem Kota. Collie zdawała się nie lubić żadnego z mijanych miejsc i nie zatrzymując się nigdzie wąchała tylko niektóre rośliny.
„Oby szybko coś zrobiła, muszę się położyć”, myślał sobie Błazen rażony mocnymi promieniami słońca.
- Po psach się sprząta! – usłyszał nagle.
„No nie, tylko nie to”, pomyślał rozglądając się za właścicielką głosu. Stała przy płocie, który właśnie mijali. Rozgniewana Babcia. Błazen spojrzał szybko na psa, który jednak nadal nigdzie się nie zatrzymywał. „Co mam sprzątać, ślady łap?”
- Co pan sobie myśli, że tu można tak zostawiać?! Trzeba mieć woreczki i to sprzątać!
- Mam worki – odparł Błazen wysilając się przy tym mocno, bo ból brzucha był silny.
- Ma pan worki? – zdziwiła się przez chwilę. – To niech pan posprząta!
- Nic nie zrobiła – skrzywił się obolały Błazen nadal powoli idąc.
- Nie zrobiła?! – oburzyła się kobieta tak, jakby właśnie ją obrażono. – My tu wszyscy sprzątamy przy swoich płotach! – kontynuowała wrzaski zupełnie kasując z pamięci to, co zostało powiedziane przed chwilą. – Psy mogą chodzić po swoim podwórku!
- Ja nie mam podwórka… - odparł Błazen.
- Mój chodzi po swoim i też sprzątam, ale na własnym!
- Ja nie mam podwórka… - powtórzył Błazen.
- A wy tu wyprowadzacie i srają pod płotami!
- Nie każdy, kto wyprowadza psa, jest złym człowiekiem – odparł Błazen i tym zakończył rozmowę.
„Oni chyba wszyscy oszaleli. Że też akurat boli mnie brzuch…” Szedł dalej, aż wdepnął w kupę.
- …
- Miau…
- Tak… Nikt normalny na samego siebie min nie zastawia.
Krzywił się trochę z bólu, a trochę ze złości. Wytarł buta o czystą trawę i bez dalszych komentarzy kontynuował spacer, aż kilkadziesiąt metrów dalej niespodziewanie zaatakował ich mały pies. Mijali otwartą bramę, gdzie biegały dwa, a jeden z nich postanowił się na nich rzucić. Collie spanikowała, bo jest zbyt delikatna na bójki, a więc Błazen mimo bólu zebrał się na tupnięcie kilka razy i pogrożenie kundlowi, aż ten się wycofał.
„No co za dzień”, denerwował się. Później obejrzał się jeszcze za siebie aby mieć pewność, że żaden pies nie idzie za nimi. Zobaczył wówczas, iż oba szły w kierunku płotu Babci, a jeden po drodze zatrzymał się na zrobienie kupy.
- Aha… A później krzyczą nie na tych co trzeba.
- Miau…
                Ostatni dzień weekendu zdawał się lepszy. Słońce w połączeniu z wiatrem było bardziej znośne, a Błazen czuł się zdrowiej i wyszedł z psem bardzo chętnie. Znowu mijał Babcię, która czujnie monitorowała go wzrokiem, ale tym razem nic nie powiedziała. Kierowali się w stronę małego parku, gdzie Collie zdawała się robić kupę najchętniej.
- Miau miau miau?
- Tak, kocie, to już ostatni dzień z psem… na szczęście. Haha!
Po drodze widzieli psa w obroży, samotnie spacerującego ulicami, który kupę postanowił zrobić pod ładnie zagospodarowanym płotem z tabliczką proszącą o sprzątanie po psach. Aby nie zwariować starali się w to nie zagłębiać i spokojnie poszli dalej… Nie minęło wiele czasu, gdy dotarli do parku. Między chodnikiem a trawnikiem leżały jakieś sterty kory, w której posadzono małe krzaczki. Blokowały przejście, ale między krzaczkami były półmetrowe odstępy, a więc Błazen nie krępował się tędy przechodzić i robił to odkąd pamięta. Dzisiaj jednak ogrodnicy kosili trawę. Gdy tylko zobaczyli psa to wszyscy jak jeden mąż wyłączyli kosiarki i zaczęli patrzeć, aż…
- Tutaj rośnie! – krzyknął jeden z odległości trzydziestu metrów, gdy tylko Collie weszła na korę. Błazen zdziwiony spojrzał w dal za ogrodnikiem, a wtedy usłyszał z innej strony:
- Tutaj rośnie!!! – Spojrzał i tam, gdzie dwadzieścia metrów od niego stał następny ogrodnik.
Kolejny stał najdalej i krzyknął dokładnie to samo, ale słabo go było słychać. Tymczasem Collie robiła już kupę, więc nawet gdyby Błazen chciał ją stąd szybko wyciągnąć to nie mógł. Jednak wszyscy troje krzyczeli wytrwale to jedno zdanie, z coraz większą agresją. Cóż więc mógł uczynić? „Nie będę z nikim przekrzykiwać się przez cały park”, pomyślał i spokojnie czekał aż pies skończy kupę. Później zapakował ją w woreczek i spokojnie zeszli z kory zostawiając wszystko dokładnie tak, jak było. „Ciekawe czy na wiatr też tak krzyczą? Ten to dopiero rozwala tę ich korę po całym mieście. Może wtedy ja powinienem krzyczeć na nich?”
Przeszli trawnikiem w stronę kosza na śmieci, aby wyrzucić kupę, a stamtąd miał do nich bliżej trzeci ogrodnik, więc znowu zaczął wrzaski:
- Tam rośnie! Tam rośnie! Tam rośnie!!!
Błazen zrezygnowany postanowił nie nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego, czując się jak w filmie „Gdzie jest Nemo?” Wyobraźnia podsuwała mu obrazy tamtejszych mew, które bezmyślnie krzyczały jedno słowo… „Daj!” 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny