Pewnego
razu błazeński telefon odebrał intrygującą wiadomość tekstową.
- Kocie, nie uwierzysz.
- Miau?
- Pamiętasz tamto przesłuchanie do tefałenów? Sprzed
kilku miesięcy?
- Miau.
- No to właśnie poinformowali mnie, że szukają ludzików z
mniej więcej moimi cechami. Do jakiegoś „serialu kostiumowego”.
- Miau?
- Dodali, że proszą tylko o przemyślane zgłoszenia, więc
jeszcze to przemyślę.
Przez kilka kolejnych godzin Błazen zajmując miejsce na
swoim ulubionym kocu zajmował się swoimi zajęciami i ogólnie był zajęty, ale co
jakiś czas poświęcał chwilę na przemyślenia.
- Co mi szkodzi, może będzie zabawna przygoda –
powiedział w końcu i odpisał nadawcy.
Odpowiedź otrzymał po pięciu dniach, gdy zdążył już o tym
zapomnieć.
- Zapraszają mnie na przymiarkę stroju na jutro. Czy oni
są niepoważni? Mam już inne plany.
- Miau?
- No spróbuję, zobaczymy…
Zalecono napisać o której się stawi, a do wyboru miał
godziny między dwunastą a osiemnastą. Błazen spędził więc dwie godziny na
przestawianiu planów tak, aby o szesnastej móc napisać im, iż zjawi się jutro na
przymiarkę o szesnastej trzydzieści. Później odłożył telefon i zapomniał o nim
na kilka kolejnych godzin, zatracając się w pracy. Postanowił sobie, iż będzie
pracować całą noc, aby wyrobić się z tym wszystkim, i że pójdzie spać dopiero
rano, więc wypił mocną kawę…
Kiedy ponownie spojrzał na telefon, po dwudziestej,
zobaczył kilka świeżo nieodebranych połączeń. Najpierw zastanowił się dlaczego
ich nie słyszał, ale później przypomniał sobie, że przecież telefon mu się
psuje i to nie pierwszy raz, gdy nie wydał z siebie dźwięku, gdy powinien.
Dopiero później zdziwiły go ów połączenia i wpierw rozważył zignorowanie ich,
bo przeważnie czuje niechęć do nieznanych numerów, ale później pomyślał sobie, iż
może to ktoś z tefałenów czegoś chce. Oddzwonił zatem, aby usłyszeć:
- Tak, tak, chcieliśmy pana zapytać czy mógłby pan
przyjść na ósmą rano.
- . . .
- W pańskim wyglądzie nic się nie zmieniło od kiedy był
pan na przesłuchaniu?
- . . .
- Halo?
- Raczej nic.
- Bo pan ma takie piękne nietypowe włosy… To naturalny
kolor?
- Tak.
- Chcielibyśmy, aby pan zamiast na przymiarki jako
statysta przyszedł do nas na sesję zdjęciową. Zostałby pan przebrany, uczesany,
pomalowany i zrobilibyśmy panu kilka zdjęć, które później wykorzystamy w
filmie.
- No… Mi to wszystko jedno, ale czy to koniecznie musi
być na ósmą rano, nie da się trochę później?
- No nie, niestety, to musi być rano.
- Muszę pomyśleć… - powiedział w nadziei, że usłyszy, iż
za jakiś czas oddzwonią, ale nic takiego nie nastąpiło i musiał dokonywać
przemyśleń słuchając jak ktoś czeka na odpowiedź.
- Czyli pan nie ma wtedy czasu? – kobieta przerwała mu
przemyślenia.
- No właśnie myślę czy mogę poprzestawiać plany…
- Ma pan wtedy jakąś pracę?
- Coś w tym rodzaju.
- Aha…
Nastąpiły kolejne sekundy ciszy zbyt niezręcznej, aby
Błazen mógł w spokoju się zastanowić.
- No dobrze, to spróbuję być na ósmą – powiedział w końcu
ryzykofizykując, byle tylko móc odłożyć wreszcie ten telefon i pomyśleć na
poważnie. – Czy mam się w jakiś sposób przygotować na jutro?
- Nie, nie, nic nie trzeba.
- Na pewno? – zapytał wątpiąc. – Będą mi robić makijaż i
fryzurę, więc pewnie mam przyjść z czystą twarzą i włosami? – zasugerował
oczywistość.
- A, tak, tak, proszę nie mieć niczego na twarzy i we
włosach.
- Dobrze. I później to już będzie tyle, tak? Bo
poprzednio miałem być dostępny przez dwa dni.
- Tak, to już będzie wszystko, nie będzie pan musiał
przychodzić drugiego dnia.
- Rozumiem.
Kiedy rozmowa dobiegła końca Błazen nareszcie mógł w
spokoju usiąść i się zdenerwować.
- Kocie, to jest jakaś tragedia! Jeszcze plany poustawiać
z powrotem mogę, ale tej wypitej kawy już nie cofnę, więc niby jak ja mam jutro
być gdzieś na ósmą, i to jeszcze wyglądając w miarę żywo tak, aby nadawać się
do bycia fotografowanym?! To jest po prostu niewykonalne!
- Miau…
- Tak, tak, mogłem odmówić… W razie czego to ich wina,
nikt normalny nie robi planów w ostatniej chwili. Wielcy profesjonaliści… Jeśli
wcześniej myślałem, że może jednak mam powód do traktowania ich poważnie, to
teraz rozwiali wszelkie wątpliwości.
Błazen, przewidując brak snu tej nocy, postanowił
wykorzystać tajemne babskie techniki maskujące zmęczenie. Nałożył sobie na
twarz jakieś świństwa. Na wszelki wypadek położył się jednak do łóżka, a około
piątej nad ranem zmorzył go sen. Budzik rozbrzmiał o szóstej. Błazen wyłączył
go przez sen, ale po minucie nagle zerwał się tak, jakby został zaatakowany.
„Zaspałem?!” Rozejrzał się wokół, a następnie spojrzał na telefon. „A, nie,
uff…”
- Miau?
- Tak, tak, wstaję… - wyczłapał spod koca i od razu zajął
się swoją twarzą. Dzięki paskudztwu wyglądała w miarę znośnie, choć
zdecydowanie daleko jej było do szczytowej formy. – Sami chcieli – powiedział
do lustra. Następnie zaczął gotować wodę na kawę. Nie przewidywał śniadania,
więc czekając na wodę zmieniał piżamę na ubranie. Później zalał kawę wodą, w
proporcjach 1:1, i zabrał się za mycie twarzy. W tym czasie kawa akurat
przestygła na tyle, aby mógł ją wypić. Po wypiciu umył zęby, a następnie
nałożył na facjatę kolejne cudotwórcze specyfiki, aby jeszcze bardziej
zneutralizować skutki niewyspania. Zdawało mu się, że robi wszystko bardzo
sprawnie, więc ogromnie się zdziwił odkrywając, iż minęła już prawie godzina i
za chwilę ma autobus. Włożył więc wielkie ciemne okulary i w rozsypce, z
grzebieniem we włosach, wybiegł na przystanek. W autobusie rozczesał włosy, a
później przesiadł się do tramwaju i tam zabrał się za wcieranie w nie mikstur
ochronnych przewidując, że zostaną potraktowane niszczycielskimi prostownicami
i lakierami.
Ludzie się gapili, a ci siedzący najbliżej przesiedli się
dalej.
Ostatnia przesiadka w kolejny autobus wyglądała groźnie i
Błazen na chwilę nawet się zgubił, ale tym razem, na szczęście, mapa była w
miarę aktualna i udało mu się trafić w umówione miejsce. Niestety ów miejsce składało
się z wielkiego dziko wyglądającego placu pełnego gęsto rozsypanych rozsypujących
się budynków, ponumerowanych bez ładu, a więc będąc na miejscu i tak się
zgubił. Zadzwonił zatem pod numer, z którego się z nim kontaktowano, aby
usłyszeć, że to nie ta osoba jest dziś jego przełożonym. Poradzono mu pójść do
głównego budynku i tam zapytać o drogę. Mimo iż główny budynek nie miał numeru
„1” to wyróżniał się na tyle, aby Błazen mógł tam trafić. Po drodze zadzwoniono
do niego pytając czy jest już w drodze, bo czekają. Wyjaśnił, że już jest i
szuka właściwego budynku. Zmarnowano jego czas dając mu tę samą radę co
poprzednia osoba z poprzedniego numeru telefonu. Gdy mógł już spokojnie wejść
do głównego budynku, siedziała tam w okienku starsza pani i dostał od niej w
miarę sensowne wskazówki, zatem wyruszył ponownie w tym samym kierunku co
poprzednio, tylko tym razem w połowie drogi skręcił w lewo na jeszcze bardziej
zadupnie wyglądającą część terenu. Podobno miał wejść bocznymi drzwiami, ale
budynek boków i drzwi miał równie wiele co plam. Na szczęście jedne z bocznych
drzwi akurat zostały otwarte i wyłonił się jakiś pan, który od razu zwrócił
uwagę na Błazna. Niestety, nie miał pojęcia o co Błaznowi chodzi, bo i sam
Błazen nie miał zbyt wielu informacji na temat swojej misji, ale w ciemno
wysłał go do sąsiednich drzwi i okazało się to dobrą radą.
Obskurny korytarz pełen
kartonowych pudeł ciągnął się w dwa przeciwne kierunki. Błazen rozejrzał się,
aby po lewej zobaczyć jakieś młodo wyglądające osoby. Podobno czekały na niego,
więc podszedł do nich nieśmiało (jak zawsze w takich sytuacjach zastanawiając
się czy nie zostanie teraz uprowadzony i sprzedany w niewolę) i zaproponowano
mu podpisanie umowy. Położono ją na jednym z kartonów, ale gdy tylko znaleziono
długopis, którym miał złożyć podpis, to z sąsiedniego pomieszczenia wynurzyła
się jakaś dojrzalsza osoba mówiąca, że spieszą się i nie ma czasu, więc będzie
musiał podpisać umowę dopiero po sesji zdjęciowej. Zanim zdążył się
wypowiedzieć zabrano umowę i kazano mu iść za tamtą osobą.
„Czyli to będzie tak na słowo”, poirytował się Błazen w
myślach, podążając za nieznajomą. Dotarli do pomieszczenia na końcu korytarza,
gdzie w ogromnym bałaganie gawędziły trzy kobiety - dwie dojrzałe wizażystki i
jedna młoda aktorka. Najpierw zareagowały zachwytem na widok Błazna (jedna
nawet obmacała jego włosy), a później przez kilka minut ustalały coś między
sobą kompletnie go ignorując. Gdy już sobie przypomniały, że nie mają czasu,
zaprowadzono Błazna z powrotem na korytarz, a z korytarza do kolejnego
pomieszczenia. Tam oprócz bałaganu i kartonów stały również rzędy drążków z
wieszakami, a na wieszakach wygniecione ciuszki rodem z lumpeksu. Im dłużej
Błazen przyglądał się tym strojom tym mniej wiarygodnie wyglądało mu całe to pomieszczenie
i tym baczniej szukał oznak działalności przestępczych. Kolejne minuty spędzane
na staniu i patrzeniu jak nikt się nim nie interesuje zaczęły jeszcze bardziej
irytować Błazna, przypominając mu, że nie podpisał umowy, bo przecież podobno
jest pośpiech. Kiedy nareszcie jedna z pań zdecydowała się podejść do Błazna to
zrobiła to w celu zapytania go o rozmiar stroju i butów tak, jakby wcale nie
podawał im tych informacji kilka miesięcy temu wypełniając dokumenty przed
przesłuchaniem. „Ciekawe czy wiedzą jak się nazywam”, myślał zażenowany, z
miłym uśmiechem podając liczby.
Kobieta zanurzyła się wśród wieszaków, aby po chwili
wynurzyć się z gigantyczną kamizelką wyszywaną plastikowymi koralikami, (niegdyś)
białą spraną koszulą pełną skandalicznych wygnieceń oraz ogromnymi
wyświechtanymi spodniami bez guzika. Błazen bez komentarza zaczął się
rozbierać. Najpierw wymienił spodnie na bezguzikowe, co kobieta naprawiła
agrafką, po tym jak już oceniła ilość dziesiątek centymetrów luzu. Wtedy Błazen
zawahał się z koszulą, aż zrozumiał, że nikomu nie myśli się jej prasować.
Następnie na pogniecioną koszulę poszła gigantyczna kamizelka. Dało się w niej
wyczuć jakiś rodzaj fiszbinów, czyli w zamyśle miała przylegać do ciała.
Zawiązano mu ją z przodu przypadkowym lnianym sznurkiem, bo najwyraźniej nie
posiadała już sznurka od kompletu. Błazen śmiało zmieściłby się w tę kamizelkę
razem ze swoim klonem, gdyby jakiegoś miał. (Może ma?)
- To naprawdę nie mój rozmiar – odważył się skomentować.
- Bez obaw, zaraz to naprawię – odparła kobieta i poszła
do odległego bałaganu, w którym siedziała inna kobieta, aby po chwili wrócić z
igłą i nicią. Najpierw zaszyła ogrom luzu na plecach Błazna, a później luz
wokół przedniego wiązania. – Na zdjęciu nie będzie widać – zapewniła. –
Poszukam jeszcze jakichś butów. Zdjęcia nie obejmą nóg, ale niech już ten strój
będzie kompletny.
Pierwsze proponowane buty wyglądały w miarę normalnie,
ale minimalnie cisnęły. Drugie teoretycznie były tylko jeden rozmiar większe,
ale ktoś tak je znosił, iż Błazen czuł jak stopy swobodnie się w nich
przemieszczają. Poza tym lewy but zgnił do tego stopnia, że całkiem stracił
język. A podeszwy w obu były bardzo wyboiste. Błazen poinformował o tym
wszystkim, ale stwierdzono, iż to nic takiego i przeżyje. Wzruszył więc
ramionami, bo i tak już dawno nie traktował tego wszystkiego poważnie. „Dlaczego
miałbym traktować poważnie ludzi, którzy sami swojej pracy nie traktują
poważnie”, myślał.
- To teraz pora na te włosy – stwierdziła kobieta i
zaprowadziła Błazna z powrotem do poprzedniego pomieszczenia. Tam posadzono go
na krześle przed zabałaganionym biurkiem z lustrem, w ramach „toaletki”, a
także z przytaśmowaną świetlówką liniową, która w żaden sposób nie była w
stanie zapewnić oświetlenia odpowiedniego do wykonania dobrego makijażu, nie
ważne jak bardzo sztuczne miałoby być światło w trakcie sesji zdjęciowej.
„Nie jestem specem, ale pamiętam, że dobre lampy
pierścieniowe wcale nie są kosmicznie drogie”, zatrwożył się na chwilę.
Następnie spojrzał na ogrom śmieci z biurka i okolic. „Błagam, tylko nie
dotykajcie mnie żadnym z tych brudnych pędzli”, zaczął prosić w myślach na
widok pojemników wypełnionych niedomytymi przyborami.
Zaczęto
od spalania błaźnich włosów metalową lokówką. W tym czasie dziękował sobie za
nałożenie na nie kosmetyku ochronnego i zastanawiał się co jest bardziej nie na
miejscu: to, że korzystają tutaj z czegoś tak niebezpiecznego, czy to, że on
posiada wiedzę na ten temat.
Kobieta po lewej niedbale robiła szopę, a kobieta po
prawej umiejętnie kręciła loki. Następnie Lewa podniosła pierwszy lepszy puder
prasowany o kolorze mandarynek, a do tego pierwszy brudniejszy pędzel i
rozpoczęła stawianie łatek na twarzy Błazna. W tym czasie Prawa poprawiała
szopę po Lewej.
„Czy ja będę grał krzyżówkę człowieka z pomarańczowym
dalmatyńczykiem?” – zastanawiał się Błazen patrząc, jak Lewa nadal stawia łaty
na jego twarzy (Najliczniej po lewej stronie, bo tam miała bliżej).
Naturalny kolor skóry Błazna jest trupioblady, a nie mandarynkowy, więc nawet
przy tak kiepskim świetle było to widać, przez co nieposłuszna brew unosiła mu się
w górę zdradzając poirytowanie i najpierw miał nadzieję, iż nie zostanie za to w
zemście jeszcze bardziej oszpecony, ale później stwierdził, że to przecież i
tak już niemożliwe. Nawet zapach tego pudru kojarzył mu się ze sklepem
powszechnie znanym jako „Chińczyk”, a im dłużej miał to na twarzy tym bardziej
czuł, jak pod spodem wysycha mu skóra. Dziękował sobie za nałożenie na twarz
specyfików, ale mimo to zastanawiał się też jak bardzo liczne efekty uboczne
zaobserwuje jutro w lustrze.
Z rozmów wizażystek, przerywanych opowieściami aktorki
siedzącej gdzieś po drugiej stronie pokoju, gdzie Błazen jej nie widział,
wynikało, iż Błazen ma odgrywać niewiernego męża zabitego przez żonę. Podobno
będzie tak posiekany, że w filmie zagra go manekin, dlatego potrzebują Błazna
tylko do zdjęć. Następnie Prawa zastanowiła się na głos czy oni mają perukę
przypominającą jego włosy. Wtedy obie przestraszyły się, że przecież nie. W
końcu ustaliły, iż użyją jakichś pojedynczych pasemek z założeniem, że z włosów
też niewiele zostało. A Błazen milczał, powoli coraz bardziej rozumiejąc, iż
panuje tu ogólna dezorganizacja i film jest wymyślany na poczekaniu…
Po kilku minutach ktoś zaczął dopytywać czy aktorzy są
już gotowi. Prawa coś jeszcze sprejowała, choć wiele pasm włosów nadal czekało
na loki. Lewa skończyła sadzenie pomarańczy i sięgnęła po bordową pomadkę.
Maznęła nią dolną wargę Błazna i kazała mu potrzeć ustami. Zapach i tekstura
pomadki sprawiały przeterminowane wrażenie. Koloru praktycznie nie było widać.
Tym razem Błazen modlił się o nie otrzymanie gratisowej opryszczki.
Lewa uznała dzieło za gotowe, więc przerwała Prawej i
ustawiła Błazna obok aktorki, która wcześniej czekając opowiadała wizażystkom o
tym, jak spędzała lato w swoim ogródku razem z psami. Kiedy już stali obok
siebie, podobno będąc małżeństwem, wizażystki zrobiły im kilka zdjęć swoimi
telefonami. Następnie Lewa wręczyła Błaznowi wielką kosmetyczkę wypchaną
głównie rzeczami, których nigdy nawet na Błaźnie nie użyła, i rzekła:
- Przekażesz to pani Gosi, ma tym nanosić tobie poprawki.
Błazen
z żoną zostali poprowadzeni przez nieznajomego mężczyznę do taksówki. Wszystkie
osobiste przedmioty Błazna pozostały w „przebieralni”, co jeszcze bardziej
spotęgowało jego paranoję, ale przecież sam życzył sobie przygody, więc starał
się z niej teraz korzystać. W razie czego Kot miał wszystkie informacje
potrzebne do tego, aby ułatwić policji wszczęcie śledztwa w razie zaginięcia
Błazna. Chociaż pewnie i tak nikt już nigdy by go nie znalazł…
Zawieziono ich do zabytkowego budynku w centrum miasta.
Jeszcze przed bramą jakaś nieznajoma osoba bez przedstawiania się wzięła od
Błazna kosmetyczkę.
- Widzę, że dziewczyny postawiły na bardziej naturalny
wygląd… - powiedziała wyraźnie starając się ukryć swoją faktyczną opinię na
temat tego co Błazen miał na twarzy.
„Jeśli takie plamy mogą u kogokolwiek występować
naturalnie to tak”, skomentował Błazen w myślach.
Po drodze jakiś starszy pan, podobno scenarzysta, akurat
wychodził z bramy i zaśmiał się na widok Błazna pytając, czy jeszcze żyje.
- Jeszcze tak – odparł Błazen z grzecznym uśmiechem i
poszedł dalej za taksówkarzem i żoną.
Wprowadzono aktorów do pomieszczenia, mniej więcej pięć
na pięć, przy czym połowę tej przestrzeni zajmowały meble zepchnięte pod jedną
ze ścian. Na pierwszy ogień poszedł Błazen. Zalecono mu usiąść na krzesełku
przed zabytkowym, drewnianym aparatem fotograficznym. Usiadł więc, mając za
plecami rozstawione tło jakiegoś typowego krajobrazu. Fotograf najpierw
ustawiał światło, a następnie schował się pod płachtę aparatu i próbował złapać
ostrość. W tym czasie Błazen zapytał czy powinien robić jakąś konkretną minę.
- Miłą – powiedziała kobieta z kosmetyczką, zza pleców
fotografa.
- Nooo… - zastanowił się fotograf. – Jesteś mężczyzną
bardzo pewnym siebie, takim, powiedziałbym, aż zanadto. Dosyć dumnym,
materialistycznym. Ale starasz się być uprzejmy. – Następnie zwrócił się do
kobiety zza swoich pleców – Nałóż bardzo dużo pudru, zwłaszcza w tych
środkowych miejscach jak nos, broda, czoło. Z tym aparatem jest tak, że ludzie
bardzo się świecą na zdjęciach, nawet jeśli na żywo wyglądali normalnie. No i
tak ogólnie te lampy raczej nagrzewają, więc to też może nasilić błyszczenie
skóry…
Błazen pokornie wykonywał polecenia fotografa i poddawał
się staraniom pudrującej pani. Nieruchomiał gdy miał nieruchomieć, wstrzymywał
oddech kiedy miał wstrzymywać oddech, bo ponoć ten aparat jest aż tak wyczulony
na ruch… Przez cały czas starał się być dumnym, pewnym siebie mężczyzną, który
zdradza żonę.
Fotograf opowiadał Błaznowi o scenariuszu tak, jakby
Błazen widział go wcześniej na oczy. Błazen słuchał i udawał, że faktycznie już
to wszystko wie, bo ani nie chciało mu się wdawać w dyskusje, ani też nie
chciał sprawiać przykrości fotografowi, wyraźnie zawiedzionemu niską jakością
pracy, jaką tu wykonywał. W którymś momencie niezadowolenia z tła wymknęło mu
się na głos:
- Dobra, nikt nie będzie zwracał na to uwagi, nie w takim
filmie, gdzie poziom widza… - Nie dokończył tego zdania.
Następne zdjęcia wykonano Błaznowi razem z żoną. Mówiono
mu tylko gdzie ma patrzeć, a miny ponoć robił bez zastrzeżeń. Żonę co chwila
instruowano, aby starała się patrzeć na męża z większą miłością, bo podobno
jest ślepo zakochana. Po kilku upomnieniach instrukcje przestały padać. Albo
osiągnięto pożądany efekt, albo zaprzestano próbom.
Później robiono zdjęcia samej żonie. Wszystkie trzy sesje
na tym samym tle i z tym samym krzesłem. Dopiero pod koniec sesji Błazen
zorientował się, że rozpadła mu się fryzura. Zastanawiał się czy dopiero teraz,
czy przed lub w trakcie robienia zdjęć, ale… Tak naprawdę wcale go to nie martwiło.
„To nie ja miałem pilnować”, pomyślał sobie z przekąsem.
Kiedy małżeństwo zostało odwołane z pokoju i czekało na
korytarzu aż wróci po nich taksówkarz, do robienia zdjęć pobiegła trójka ich
małych synków.
„Nareszcie
koniec, spać mi się chce”, myślał sobie Błazen wracając do zagraconej
kostiumowni.
- Jak było? – dopytywały kobiety tak, jakby spodziewały
się po Błaźnie ekscytacji.
- Normalnie – odpowiadał każdej po kolei. W jego obecnym
stanie to była najgrzeczniejsza odpowiedź jaką mógł ich uraczyć. Tak naprawdę
niczego tutaj nie uważał za normalne. Wszystko mieli brudne, śmieszne,
zdezorganizowane i nawet nie „amatorskie”, bo amatorskie projekty w których
zdarzało mu się brać udział przy tych tutaj próżnych staraniach były
Hollywood’em.
- A gdzie moja kosmetyczka? – zapytała kobieta, która
wcześniej wręczała Błaznowi kosmetyczkę z poleceniem przekazania jej jakiejś
Gosi.
- Została tam – odpowiedział zwięźle Błazen, w myślach
mówiąc: „Poprosiła mnie pani, aby przekazać to Gosi, bez dalszych instrukcji”.
Kobieta spojrzała na Błazna jak na idiotę i zaśmiała się
pobłażliwie. Tymczasem Błazen czuł się tak, jakby odbywał wolontariat w ramach
pomocy przy bezbudżetowym projekcie. I właściwie to tak było, bo przecież nawet
pieniędzy nie oferowano tutaj prawdziwych. Z doświadczenia wiedział, że przy
takiej sesji zdjęciowej powinien zarobić minimalnie sześćset złotych. To wtedy,
gdy on miałby zerowe doświadczenie i z tego powodu był skłonny dać się
wykorzystać, a zdjęcia nie służyłyby do tak komercyjnych celów. Tymczasem
wykonał tę pracę za pięć dych (I nie otrzymał absolutnie żadnych praw do
wykonanych zdjęć, ani nawet własnych kopii na pamiątkę). Gdyby zamiast tego był
statystą i pracował dwa dni, dostałby siedem dych (i również brak jakichkolwiek
praw). Czyli teoretycznie bardziej mu się opłaciło, choć jedno i drugie nie ma
nic wspólnego z zarobkiem.
„Czy ktoś da mi teraz tę umowę do podpisania?” –
zastanawiał się Błazen stojąc już we własnych ubraniach. Na korytarzu było
więcej aktorów do przymiarek, a pracujące kobiety kompletnie ignorowały ich
wszystkich, włącznie z Błaznem. Ale uparcie stał dalej wierząc, iż w końcu ktoś
się do niego zwróci. Dopiero po kilku minutach, zniecierpliwiony, sam zaczepił
jedną z pań.
- Tak? Jaaakie zagubione dziecko… - zaczęła pieścić się
nad nim odbierając jego tłumioną irytację jako urocze roztrzepanie, co dało mu
jeszcze więcej irytacji do stłumienia.
- Czy mogę już podpisać tę umowę?
- Oooo, ale to się tam robi. A nie chcesz najpierw zmyć
makijażu?
- Nie – odparł stanowczo, wyobrażając sobie te parafiny i
waciki, które z pewnością by mu wręczono.
- Na pewno? – Chwila ciszy. – No dobrze, jak wolisz. Bieeedne,
zaprowadzę ciebie – poszła do drzwi wyjściowych i zwróciła się do dwójki
młodych ludzi stojących za stołem zbudowanym z kartonów. – Tutaj zguba chce
podpisać umowę.
Na szczęście Błazen był zbyt zmęczony, aby ujawnić swoje
zażenowanie rosnące wprost proporcjonalnie do jej braku szacunku. Poza tym, już
dawno temu zrezygnował z prób uświadamiania takich ludzi. „Niech sobie będzie taka
już do końca życia, skoro tak jej dobrze”, pomyślał protekcjonalnie, odbierając
swoją umowę. Okazało się, iż nie tylko musi ją podpisać, ale całkiem wypełnić
wszystkie okienka, bo nawet tego nie chciało im się zrobić, mimo że podawał im
te dane już dawno temu.
Kartonowy stół bardzo się kiwał, a jego kartonowy blat
uginał się przy dotyku, bo był pusty w środku, zatem Błazen ulokował się na
podłodze pod przeciwległą ścianą. Otrzymał przerywający zagryziony długopis,
dzięki któremu jego brzydkie pismo stało się jeszcze brzydsze. „Powodzenia w
rozczytywaniu”, myślał sobie starając się nie połamać długopisu w napadzie niekontrolowanego
gniewu. „Wypełnij to i wracaj do obozu”, powtarzał to sobie w myślach niczym
mantrę. „Tak, tak, wyrażam wszelkie zgody, wyrzekam się wszelkich praw do tych
śmiesznych zdjęć, niechaj robią wam złą reklamę ile wlezie”. Nagle poczuł jak
cała zła energia z niego umyka. „Ha, no tak, ja miałem przygodę tak jak
chciałem, a teraz wrócę do domu i będę zajmował się wartościowymi rzeczami… A
oni muszą ślęczeć w tych brudach codziennie, zajmować się tymi godnymi
politowania produkcjami, o których przecież nawet oni sami wiedzą, że są godne
politowania. Więc czym ja się denerwuję? To jest materiał do śmiechu! Muszę
tylko się wyspać. To będzie zabawne wspomnienie.” Popatrzył na wypełniony
dokument. „Równie dobrze mogłem wpisać tu jakieś bzdury. Ba, nawet później
rościć sobie prawa do tych zdjęć, odszkodowań za bezprawne rozpowszechnianie i
tak dalej… Niech się cieszą, że jestem uczciwy.” Oddał im dokument, a oni
faktycznie nawet na niego nie spojrzeli. Otrzymał pięć dyszek i wyszedł na
zewnątrz. „Jaka przyjemna pogoda”, wziął głęboki wdech.
- Miau?
- Ooo, czekałeś tutaj…
- Miau.
- Haha, Kocie… Czy wiesz czym różnią się
„profesjonaliści” od „amatorów”?
- Miau?
- „Profesjonaliści” nie muszą starać się o zapłatę.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny