niedziela, 25 września 2016

TVN? Trudne sprawy, te "castingi"...

                Produktywny błazen powinien codziennie znaleźć dziesięć interesujących zleceń przed dziesiątą rano. Nie oznacza to, że będzie musiał wykonać wszystkie, ale coś zawsze wpadnie.
Przeglądając mniej ciekawe ogłoszenia Błazen często widuje jakieś poszukiwanie statystów. Nie ma to zupełnie nic wspólnego z tym, czym zajmuje się na co dzień, ale po pięćsetnym zobaczeniu takiego napisu w końcu ciekawość przeważyła i rzucił na to okiem…
- Jakieś tefałeny – mruknął do Kota. – Szukają jeleni. Może chcemy się tak pobawić w wolnym czasie?
- Miau… – odparł Kot obojętnie.
- No dobra.
Błazen odpowiedział na ogłoszenie zgodnie z instrukcją ogłoszeniodawcy. Nie minęła godzina, a otrzymał odpowiedź. Był to jakiś nieosobisty gotowiec, najwyraźniej rozsyłany do wszystkich osób odpowiadających na to ogłoszenie.
- Napisano, że zapraszają na casting w przyszłym tygodniu – oznajmił Kotu mało przekonany, a ten tylko spojrzał szyderczo.
                W dniu castingu Błazen akurat miał już inne spotkanie. Uwinął się z nim szybko i gdy spojrzał na zegarek to pomyślał sobie, że jeszcze by zdążył, i w sumie to jest niedaleko…
- Może zajdźmy na ten casting po drodze?
- Miau… - skrzywił się Kot.
- Oooj, no co za różnica, to przecież nic poważnego. Może nawet będzie zabawnie?
Po piętnastu minutach trafili pod podany adres, ale nie mogli znaleźć tego miejsca. Budynek otaczały cztery uliczki i było w nim wiele lokali. Mapa nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Kilka razy przeszli się wokół budynku. „To musi być tutaj”, myślał sobie, jeszcze raz widząc na ścianie tablicę z numerem. Ponownie przeszedł na sąsiednią uliczkę i zobaczył, że między dwoma lokalami jest jakaś brama prowadząca na plac pośrodku tego budynku. Całość wyglądała podejrzanie i obskurnie, ale…
- Rzućmy okiem na domofon.
- Miau, miau…
„Bingo.” Obok domofonu była malutka tabliczka z kilkoma nazwami dodatkowych lokali, do których można się dostać właśnie tą bramą. Chociaż znajdowała się ona przy sąsiedniej uliczce, a nie tam gdzie, teoretycznie, powinna.
Błazen wcisnął przycisk domofonu odpowiadający poszukiwanemu lokalowi. Czekali chwilkę, aż otworzyła się brama. Przeszli przez próg i zaczęli rozglądać się za… czymś, co wyglądałoby na to, czego szukają. Wielki betonowy plac z poobdzieranymi ścianami i drzwiami rozmieszczonymi tu i ówdzie, każde z innej epoki. Gdzieś po drugiej stronie stała stara ciężarówka. Przeszli kilka kroków aż Kot zauważył:
- Miau.
- Gdzie?
- Miau.
- Ach, już widzę.
Dziesięć metrów dalej stała tablica ze strzałką w prawo, informująca, że to tam mają iść na casting. Błazen podszedł do tablicy i zrozumiał, iż chodzi o malusi, wysoki budyneczek obok. Poczuł się jeszcze bardziej nieswojo i ostrożnymi krokami zbliżył się do wejścia. Zobaczył tylko schody w górę. Wycofał się i zaczął myśleć czy to na pewno bezpieczne. Kot siedział obok. Wtedy nadeszła jakaś dziewczyna w krótkich czerwonych włosach, wielkich butach i skórzanej kurtce. Z obojętną miną ominęła ich idąc prosto na schody tak, jakby była tu wcześniej wiele razy.
„Skoro ona się nie boi to może nic złego tam się nie dzieje…”
Wspięli się po schodach, aby trafić na coś w rodzaju zadaszonego balkonu rozciągającego się wzdłuż budynku. Nie zauważył go będąc na dole. „Dokąd teraz?”, rozglądał się.
- Miau – zwrócił uwagę Kot.
- Dobrze – odparł Błazen i podszedł do najbliższych drzwi, które przy okazji były jedynymi otwartymi na oścież. Spodziewał się, że będzie tam musiał pytać o kierunek, ale okazało się, iż to właśnie tutaj zmierzał. Ustał w wejściu do malutkiego pomieszczenia i rozejrzał się zmieszany. Pod przeciwległą ścianą widniało biureczko, za którym siedział młody pan w okularach, a po lewej i po prawej stronie znajdowały się wyjścia na słabo oświetlone korytarze. Przy wolnych ścianach stały krzesła, przy czym na trzech siedzieli ludzie.
- Dzień dobry... – zaczął Błazen.
- Dzień dobry – odpowiedział pan w okularach.
- Miau… - oznajmił cicho Kot i wycofał się z pomieszczenia.
- Miał się tutaj odbyć jakiś casting…
- Tak, tak – uśmiechał się pan. – Proszę podać imię osoby, z którą się pan kontaktował.
- Jakiś Bartek. Nie wiem czy można to nazwać kontaktowaniem…
- Pan jest jakiś spięty – zaśmiał się okularnik. – Proszę się wyluzować, tu nic złego się nie dzieje. Czy jest pan u nas zarejestrowany, czy to pierwsza wizyta?
- Pierwsza.
- Dam teraz panu dokumenty do wypełnienia, proszę sobie spokojnie usiąść.
Z kartką i długopisem Błazen usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Dane osobowe, zainteresowania, umiejętności, podstawowe informacje o wyglądzie, oczekiwane zlecenia…
„Czego nie zrobiłbym nigdy w telewizji?”, przeczytał sobie w myślach i od razu napisał: nie rozbiorę się. „Czy jestem skłonny zmienić wygląd na potrzeby filmu?”, przeczytał i zastanowił się… „Pewnie chodzi o jakieś trwałe, drastyczne zmiany? Inaczej chyba by nie pytali…” Zaznaczył: nie.
W tym czasie co chwilę pojawiały się jakieś panie próbujące zrozumieć kto na co czeka w tejże poczekalni. Raz zapytano czy ktoś z obecnych już wcześniej u nich grał, na co zgłosiła się tylko kobieta w średnim wieku, z krzesła naprzeciwko, wyglądając przy tym na bardzo dumną.
                Po jakichś trzydziestu minutach zaproszono go na przesłuchanie. Podążył za kimś w korytarz po prawej stronie, gdzie weszli w ostatnie drzwi po lewej. Błazen ustał na iksie na podłodze, który oświetlały lampy za „parasolkami”. Patrzyła na niego kamera, fotografka z aparatem i kobieta za biureczkiem naprzeciwko.
- Jakie ma pan imponujące włosy – skomentowała kobieta na wejściu. Później zadała typowe pytania o historię ów włosów, które Błazen słyszał już miliard razy. Następnie poinformowano go, iż wszystko będzie nagrywane i polecono mu się przedstawić.
- Nazywam się Błazen, mam błażń lat, obecnie jestem błaznem… – zaczął, a następnie opowiedział w skrócie o swoim życiu, starając się przedstawić tę nienormalną opowieść w normalny sposób. Wcielił się przy tym w wesołego głupka, bo „to nie ich sprawa”, jak uznał.
Później fotografka zabrała się za robienie mu zdjęć. Nie powiedziano Błaznowi do czego dokładnie będą im potrzebne, zatem nie wiedział czy ma się jakoś ruszać, czy tylko stać. Wybrał stanie. Jak słup. Aż pani zza biurka poprosiła go o uśmiech. Uśmiechnął się zatem. I z uśmiechem dalej stał jak słup. „Skoro nie kazano mi pozować…” Na koniec polecono mu zaprezentować oba profile, zakładając włosy za uszy. To polecenie wykonał równie posłusznie.
- No dobrze – zaczęła kobieta zza biurka po zakończeniu „sesji zdjęciowej”. –  Czy interesują pana również role z tekstem?
- Nooo, jakieś tam minimalne doświadczenie już mam…
- Ale to nie o to pytam. Czy interesuje pana tylko bycie statystą, czy chciałby pan również coś mówić w filmach?
- Może zależy jakie to filmy…
- Na przykład paradokumenty… – Tutaj zaczęła wymieniać tytuły, które zupełnie nic mu nie mówiły. Dopiero gdy usłyszał „Trudne Sprawy” zrozumiał o co chodzi i zaśmiał się od razu.
- Szczerze mówiąc to takie filmy mnie trochę śmieszą, no nie wiem.
- Takim osobom bez wykształcenia aktorskiego bardzo trudno jest znaleźć role w pełnometrażowych filmach… – Tutaj wyrecytowała wykład tak, jakby miała właśnie ściągnąć na ziemię kogoś, kto marzy o wielkich karierach. „Czy im się wydaje, że ja chcę być jakąś gwiazdą kina? Przyszedłem tu tylko z ciekawości, akurat było po drodze…”
Kiwał głową z uśmiechem aż skończyła, a wtedy odrzekł:
- No dobrze, pozostawię wszystkie drzwi otwarte.
- Więc chce pan spróbować odegrać scenkę?
- Spróbuję. Jaka to ma być scenka?
- Improwizacja. Pani fotograf odegra to z panem. – Następnie zaczęła czytać z laptopa, który stał przed nią. – Mieszka pan ze swoją dziewczyną i zostaliście zaproszeni na przyjęcie urodzinowe pańskiego taty. W dniu przyjęcia pańska dziewczyna powiedziała, że źle się czuje i nie może iść z panem. Poszedł pan więc sam, a gdy pan wrócił to zastał dziewczynę całkiem zdrową. Pod pańską nieobecność zaprosiła do domu przyjaciół i dobrze się z nimi bawiła.
Błazen wysłuchał tej opowieści nadal odgrywając wesołego głupka, bo głupio mu było wyrazić niesmak wobec tak płytkiej historyjki, gdy najprawdopodobniej przeczytała mu ją autorka. „Nikt nie lubi zgorzkniałych błaznów, a weseli głupcy są sympatyczni”, myślał sobie."Poza tym, młotki nie komentują wyboru gwoździ..."
- Haha, ja nie jestem krzyczącym typem człowieka… – spróbował załagodzić wyrażenie swojej niechęci do odgrywania czegoś takiego.
- Ale pan nie musi krzyczeć – odparła uprzejmie.
- Ha, no w sumie…
- Pani fotografka panu pomoże, będzie odgrywać pańską dziewczynę.
- A może mógłbym odegrać coś innego…?
- Co chciałby pan odegrać?
- No sam nie wiem… – nadal uśmiechał się jak dureń.
- Aktor jest tylko narzędziem... – Tutaj wyrecytowała kolejny wykład, a uśmiechnięty Błazen nadal grzecznie kiwał głową. 
- No dobrze, to niech będzie – odparł, gdy skończyła. – Więc jak to było? Ona udawała chorą? – Zapytał o to, bo myślenie mu się wyłączyło w trakcie słuchania tej opowieści, więc nie zapamiętał szczegółów.
- Tak, pod pańską nieobecność urządziła imprezę.
- Dobrze… I mam tak od razu teraz, czy mogę za kilka minut…? – oczami błagał o chwilkę na skupienie, bo stwierdził w myślach, iż "do odegrania czegoś tak idiotycznego trzeba stać się idiotą".
- To improwizacja, więc od razu.
- No dobrze… - potrząsł dłońmi, jakby miało to wytrząsnąć z niego jego własną osobowość. – Czyli ja teraz wracam do domu. – Zaczął wyobrażać sobie drzwi po prawej i wyciągał wymyślony klucz, a jego nogi same poczęły dreptać w stronę nieistniejącej klamki. Już prawie to miał, gdy...
- Proszę zostać na iksie, tutaj światło jest dobre – zabiurkowa wybiła go z wyobrażenia.
- Aha… – Nie wiedział już jak stać się, jak to sobie wyjaśnił, "chłopaczkiem mieszkającym z przygłupią dziewuchą, który wraca z urodzin tatusia". Zastygł więc na chwilę, szukając nieruchomego sposobu na błyskawiczne wczucie się w tak niedopasowaną do niego rolę. A gdy już sobie myślał, że może zaczynać... Gdy już spojrzał na fotografkę... Gdy już wyobraził sobie bycie jej chłopakiem i kiedy, jak to sobie obmyślił, miał zrobić jej luzackie wyrzuty za nie podzielenie się z nim tym genialnym sposobem wymigania się z nudnego przyjęcia urodzinowego…
- O. Widzę, że wróciłeś już do domu. Jak było. Kochanie – powiedziała fotografka drewnianym głosem z drewnianym wyrazem twarzy.
Przez pierwszą sekundę Błazen próbował obliczyć ten nowy obrót zdarzeń, ale znowu wybił się z wyobrażenia i nic z tego nie wyszło. Zamienił się z powrotem w siebie i wybuchł śmiechem.
- Hahahahahaha! Przepraszam, hahaha… – zasłonił dłonią twarz i zgiął się w pół.
- Dziękuję. – Uprzejma dotychczas pani zza biurka zerwała z Błaznem kontakt wzrokowy, a to jedno zimne słowo nie pozostawiało żadnych wątpliwości co miała na myśli.
Błazen oczywiście mógł jeszcze wyjść z tego obronną ręką, ale nie zależało mu na tym. Czuł, iż warto było się tu pofatygować i nie żałował swojego wybuchu śmiechu, więc po prostu śmiał się dalej, powoli zmierzając do wyjścia, aż nawet zaraził śmiechem fotografkę, choć starała się to ukrywać. Nie miała pojęcia, że to z niej się śmiał...
„Dawno się tak nie uśmiałem. Co za wesołe zakończenie popołudnia, niech no tylko opowiem Kotu”, myślał sobie wracając do poczekalni.
- Przepraszam, jak już jestem po przesłuchaniu to co teraz? – zapytał wesoło okularnika.
- To już wszystko. Mamy pana zarejestrowanego w naszej bazie, więc jak pojawią się jakieś zlecenia dla pana to będziemy się kontaktować – wytłumaczył z uśmiechem.
- Dobrze, dziękuję. Do widzenia!
- Do widzenia!
„Pewnie myślał, że tak się cieszę, bo moje przesłuchanie wypadło wyśmienicie, ha!” 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 18 września 2016

Natarczywość najlepszym przyjacielem sprzedawcy.

                Od iluś tygodni operator truł Błaznowi, że musi zarejestrować swój numer telefonu. Jedna wiadomość tekstowa za drugą… Najpierw tylko proste przypomnienie, a później także próby przekupstwa.
- Nie potrzebuję waszych darmowych minut i Internetów… - westchnął zaspany Błazen czytając kolejną zachętę. – Kocie, czy zdążymy dziś rano skoczyć do tego ich salonu?
- Miau… - odparł Kot niechętnie, przeciągając się.
- Może wstańmy już i  wyjdźmy wcześniej… - zaproponował Błazen ziewając.
- Miau…
                O dziewiątej stali już w drzwiach salonu. Nie wchodzili do środka, bo było tam za ciasno, a pracownicy zajmowali się innymi klientami. A przynajmniej jeden, podczas gdy jego współpracownica krzątała się na zapleczu. Pracownik co chwila spoglądał na Błazna przepraszająco, jednocześnie tłumacząc parze klientów, że mają simlocka w telefonie. Kiedy za Błaznem ustała jakaś dziewczyna, tym samym tworząc kolejkę, zestresowany pracownik zaczął wzywać spojrzeniem swoją koleżankę. Wynurzyła się zatem z zaplecza i zaprosiła Błazna do biurka.
- W czym mogę pomóc? – zapytała, gdy już usiedli.
- Chciałbym zarejestrować swój numer telefonu – odparł.
- Rozumiem, proszę o dowód osobisty i… - W tym momencie klienci obok zaczęli szeleścić jakąś torbą i Błazen nie usłyszał pozostałych słów kobiety, jednak patrzyła na niego tak groźnie, że bał się poprosić o powtórzenie, więc spróbował wywnioskować o co chodziło z usłyszanych urywków. Coś o wysłaniu wiadomości i o numerze telefonu… „Pewnie potrzebuje wysłać mi jakąś wiadomość?”, pomyślał i po wręczeniu jej swojego dowodu osobistego zaczął dyktować swój numer.
- Nie potrzebuję pańskiego numeru. Proszę wysłać wiadomość o treści „numer” – uśmiechała się sztucznie.
- Aha, przepraszam… Nie dosłyszałem…
Kiedy Błazen wysyłał wiadomość, ona zaczęła jakiś nadprogramowy wywiad:
- Ile pan miesięcznie wydaje na telefon?
- Ee… Nie wiem… Może z pięćdziesiąt złotych… - odparł niechętnie. „Czasami nic, zależy jak się trafi, więc nie proponuj mi abonamentu…”
- Dlaczego ma pan numer na kartę? Mógłby pan mieć abonament.
W odpowiedzi Błazen ze speszonym uśmiechem pokiwał ramionami. „Tylko nie to”, myślał sobie.
- Otrzymał pan już wiadomość zwrotną?
- Tak.
- Proszę pokazać – nakazała, oddając mu dowód osobisty.
Podał jej swój telefon, popatrzyła w niego i kontynuowała pisanie czegoś w komputerze.
- Mogę panu przedstawić kilka ofert abonamentu – powiedziała obserwując go kątem oka.
- Ee… Wolę nie.
- Niektóre oferty mogłyby panu odpowiadać – napierała.
- Może kiedyś o tym pomyślę i sam poprzeglądam je w domu…
- No jak pan woli – odpowiedziała z niezadowoleniem. – A Internet pan ma?
„Nie, nie mam Internetu, będę te oferty przeglądać w źdźbłach trawy”, pomyślał sobie ironicznie coraz bardziej przejęty tym, iż tak długo to wszystko trwa.
- Tak – odparł.
- Od innego dostawcy?
- Tak.
Skrzywiła się i oddała mu telefon. Na sekundę nawiązała kontakt wzrokowy z kolegą obok, który obsługiwał już następną osobę. Jego oczy się śmiały, a jej wrzały gniewem. Wyglądało tak, jakby ze sobą konkurowali i on wygrywał. Później popatrzyła z powrotem na Błazna i zapytała:
- Czy wyraża pan zgodę na to, abyśmy kontaktowali się z panem telefonicznie w celu przedstawiania ofert i promocji?
- A mogę nie wyrazić takiej zgody? – zapytał kojarząc, że zazwyczaj niby pytają, ale nie dają wyboru.
- Może pan.
- To wolałbym, aby do mnie nie wydzwaniano.
- Dobrze… - ukrywała złość. - Więc to już wszystko. W nagrodę przysługuje panu teraz tysiąc darmowych minut i Internet przez miesiąc. – Zapisała mu na kartce instrukcje do odebrania ów nagrody za bycie grzecznym niewolnikiem.
- Dziękuję.
Na zewnątrz czekał Kot. Cała ta wizyta trwała dwadzieścia minut.
- Kocie… Obyśmy teraz zdążyli na umówione spotkanie – ruszyli od razu na przystanek autobusowy. - Przychodzę tylko zarejestrować numer, żeby nikt mnie za terrorystę nie uznał, a oni wykorzystują moją przymusową wizytę do wciskania mi swoich durnych ofert – narzekał. - Rozumiem, że taką mają pracę, ale gdybyś widział tę jej groźną twarz…
- Miau...
- Głos miała spokojny, a oczami rozdzierała moją duszę. Ale w sumie to jej współczuję...
- Miau? – zaciekawił się Kot. 
- Dla mnie to było tylko dwadzieścia minut, a ona zajmuje się tym codziennie. Ciężkie życie sprzedawcy... 
- Prr... - przytaknął. 
- A co zrobimy z naszą zbędną nagrodą?
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 11 września 2016

Nieaktualne mapy. (Uliczni zaczepcy).

                Są takie dni, gdy Błazen nie obędzie się bez Internetu. „Jak ludzie radzili sobie przed wynalezieniem wirtualnych map?”, zastanawia się wtedy. Na ogół jest wdzięczny temu, kto je stworzył, ale czasami…
- Kocie, tu są zupełnie inne budynki – pożalił się dosłownie zagubiony.
- Miau… - odparł Kot wyraźnie obojętny, bo to przecież nie jego sprawy mają załatwiać.
- Jesteśmy na dobrej ulicy, ale chyba idziemy w przeciwnym kierunku. Zawróćmy.
Zawrócili zatem i szli przez pięć minut, aż trafili na podziemne przejście pod skrzyżowaniem. Błazen przełknął ślinkę wiedząc, że teraz się zgubi, bo nigdy nie wie gdzie wyjść w takich miejscach. Nad schodami były jakieś nazwy, które niczego mu nie mówiły. Po trzykrotnym wyjściu niewłaściwym przejściem stwierdził, że to chyba nazwy przystanków tramwajowych, jednak pewności nadal nie miał. Nie miał też czasu na to, aby się nad tym dłużej zastanawiać. Szedł prosto ulicą, która ponoć była właściwą, ale mijał zupełnie inne budynki, a na żadnym nie widział numeru.
- Tu chyba miała być jakaś restauracja, a widzę pralnię… - zwolnił w zamyśleniu.
- Miau – mruknął Kot nadal obojętny.
- Przepraszam pana – usłyszał nagle Błazen za sobą, więc się odwrócił - Czy ma pan jakieś drobne mi dać…? Bezdomnemu…
Nic nie odpowiedział, tylko szybko poszedł dalej. Obawiał się, że gdyby otworzył usta to wyszłoby z nich coś w rodzaju „żeby w takim socjalizmie być żebrakiem to chyba trzeba to lubić”. Nie żeby chciał kogoś zranić lub się kłócić, dlatego nic nie powiedział. Po prostu był akurat zdenerwowany tym, że znowu się zgubił i mimo podarowania sobie godziny na gubienie się i tak wisi nad nim groźba spóźnienia się na umówione spotkanie.
Niespodziewanie ujrzał numer na jednym z budynków - w dodatku był to ten numer, którego szukał, ale znajdowało się tam wiele lokali. Najpierw obszedł tę stronę budynku, która znajdowała się przy ów właściwej ulicy. I nic. „Może przegapiłem?”, pomyślał sobie, więc zawrócił i obszedł to jeszcze raz. Nadal nic. Za to jakaś kobieta, którą mijał już drugi raz, zaczęła patrzeć na niego tak, jakby miała zaraz czegoś od niego chcieć, więc szybko popędził na kolejną stronę budynku, która przylegała do mniejszej uliczki. „Wszystko chyba się zgadza”, patrzył na mapę, „oprócz lokali wokół”. Po tym wniosku przestał zwracać uwagę na okoliczne budynki, a skupił się na samych ulicach. Gdy budynek się skończył, znowu trafił na skrzyżowanie. Postanowił obejść całość dokoła. „Prędzej czy później znajdę ten lokal, skoro to na pewno w tym budynku”. Myśląc to prawie nadepnął na kogoś leżącego na chodniku. Obok leżały potłuczone butelki, wymiociny i stało dwoje policjantów. Błazen ustał na chwilę, zaskoczony, ale szybko się z tego otrząsnął i poszedł dalej, bo już widział, jak policjanci zaczynają się nim interesować.
- Naprawdę, Kocie, jakieś interakcje z ludźmi to ostatnie, czego mi teraz trzeba… A jak na złość, na każdym kroku coś się trafia.
- Miau… - Kot był dzisiaj naprawdę znudzony.
Została mu już tylko jedna strona do obejścia. Skanował wzrokiem każdy szyld. Nic. Trafił na tę samą ulicę, z której zaczynał. Tamta dziwna kobieta nadal tam stała i znowu go zobaczyła. Co ciekawe, tym razem trzymała parasolkę, najwyraźniej przeciwsłoneczną, co jest rzadkością w tych czasach. Błazen szybko wszedł do najbliższej kawiarni i stwierdził, że się poddaje. Schował swą wirtualną mapę do kieszeni i podszedł do pierwszej lepszej kelnerki.
- Przepraszam, szukam biura takiej firmy… - pokazał jej kartkę z nazwą. – To podobno pod tym adresem jest, ale…
- To tuż obok.
- Tuż obok?
- Tak, wychodząc stąd pierwsze drzwi na lewo.
- Ach, ale niczego tam nie widziałem – zdziwił się i zaczął wracać pamięcią do chwili, gdy ostatnio patrzył na tamte drzwi.
- Proszę jeszcze raz spojrzeć.
- Dziękuję…
Skręcił w lewo i zobaczył napis „lokal do wynajęcia”. Pod spodem widniała informacja, iż biuro tamtej firmy zostało przeniesione na inną ulicę. Błazen znowu spojrzał na mapę i dowiedział się, iż ten nowy adres jest tak daleko, że chyba tylko śmigłowcem by tam zdążył na czas.
Stał w bezruchu i sprawiał wrażenie nieprzytomnego, ale tak naprawdę gotowały się w nim gniewne myśli, które usilnie powstrzymywał przed wydobyciem się na zewnątrz.
- Miau…? – zmartwił się Kot po minucie.
- Tak, nic mi nie jest… - Wziął kilka głębszych oddechów, potrząsł trochę dłońmi, zrobił kilka kroków w miejscu, pokiwał głową na boki. – Tak, tak, już mi lepiej. Wiesz co? Skoro każą mi iść pod adres z ich strony internetowej po to, abym pod tym adresem dowiedział się, że są zbyt leniwi lub zbyt głupi, aby na tej swojej stronie (oraz na mapie) aktualizować takie informacje to nie będę teraz pędzić pod ten inny adres po drodze do nich dzwoniąc i tłumacząc dlaczego się spóźnię, tylko wracajmy do namiotu i odpocznijmy sobie resztę dnia. Mam ich gdzieś. Ich strata.
- Miau…
- Tak, wiem. Wybacz, Kocie, że ciągnąłem cię za sobą tyle czasu po nic.
- Dzień dobry panu! – krzyknęła do niego tamta kobieta, od której spojrzeń wcześniej uciekał.
- Nawet nie chcę wiedzieć o co jej chodzi… - szepnął do Kota. – Wiejmy.
- MIAU. . .
I uciekli. 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 4 września 2016

Gdy coś blokuje prawdę.

                Niektóre błazny to bardzo ambitne istoty. Tak ambitne, że w pewnym momencie osiągają tak dużą liczbę zajęć, iż nadchodzi ta smutna konieczność zrezygnowania z czegoś.
- Z tego mam pieniądze… Z tego mam frajdę… Z tego mam pieniądze i frajdę… Z tego mogę w przyszłości mieć jakieś pieniądze… A to zabiera mi pieniądze, ale jest bardzo rozwijające… - Błazen siedział nad swoim kalendarzem i szukał czegoś, co mógłby na stałe wykreślić. Każda pora każdego dnia miała jakąś misję do wykonania, przez co Błazen musiał zacząć odbierać sobie godziny snu, aby zrobić miejsce na relaks. Rzecz jasna nie było to dobrym pomysłem i dotarł na granicę wytrzymałości.
Spojrzał na środowe i niedzielne wieczory, które miał spędzać na muzykowaniu z muzykami. To nowe zajęcie i jeszcze nie wiedział co o nim myśleć.
- Hm… Z tego nie mam ani frajdy, ani pieniędzy. Czy w przyszłości mogłoby się to zmienić?
- Miau.
- Tak myślisz? No dobrze, czemu nie. Zaczynam…
Lista negatywnych cech tych spotkań:
- Kogoś zawsze nie ma.
- Ktoś zawsze jest nieprzygotowany.
- Więcej czasu spędza się na rozmowach, niż ćwiczeniach.
- Przygotowywanie się na te spotkania też zabiera czas i energię.
- Muzycy oczekują zakolegowania, co wiąże się z poświęcaniem im jeszcze więcej czasu i energii.
- Dojazd na spotkania i z powrotem zabiera czas, energię i pieniądze.
- Ograniczanie się do jednego rodzaju muzyki.
- Obecni muzycy obgadują tych muzyków, którzy już z nimi nie grają.
Lista pozytywnych cech tych spotkań:
+ Oprócz muzyki ćwiczy się pracę w grupie.
+ Rozwija się ogólne umiejętności interpersonalne.
+ Niektóre rozmowy są całkiem zabawne.
+ … Ćwiczy się zdolność odnajdywania czegoś dobrego w czymś złym.
Kot spojrzał na te dwie listy i zapytał:
- Miau?
- Hm… Dobrze, to piszę.
Lista możliwych pozytywnych skutków kontynuowania tych spotkań:
+ Zyskanie dobrych przyjaciół.
+ Zdobycie nowych doświadczeń.
+ Wyhodowanie nowej gałęzi kariery.
Lista możliwych negatywnych skutków kontynuowania tych spotkań:
- Zyskanie nowych wrogów.
- Zablokowanie wartościowszych doświadczeń.
- Zaniedbanie pozostałych gałęzi kariery.
Lista możliwych pozytywnych skutków zaprzestania tych spotkań:
+ Więcej wolnego czasu.
+ Więcej energii na inne zadania.
+ Trochę więcej pieniędzy w kieszeni.
+ Powrót muzycznej niezależności.
Lista możliwych negatywnych skutków zaprzestania tych spotkań:
- Będzie się obgadywanym.
Kot i Błazen patrzyli przez chwilę na te wszystkie listy i choć nie byli w stanie powiedzieć, że są obiektywne, to przynajmniej rysowały im one to, co Błazen czuł w podświadomości.
- Miau.
- Tak, nie chcę z nimi muzykować. Czyż to nie dziwna rzecz, ta ludzka psychika? Że czasem trzeba rozłożyć prawdę na części pierwsze, aby zdać sobie sprawę z jej istnienia... 
- Miau?
- Mhm, im wcześniej odejdę tym mniej im dam materiału na plotki. 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny