niedziela, 26 listopada 2017

Współczesne normy-snormy zawodowe.

                Jak wygląda praca? Najłatwiej zobrazować ją kopaniem dołu w ziemi. Prace budowlane przy użyciu podstawowych narzędzi typu łopata są zdecydowanie najbardziej przekonującym obrazem wykonywania faktycznej pracy. Kolejnym takim obrazem mogłaby być praca w polu, również przy użyciu prostych narzędzi. A więc budowlaniec z łopatą i rolnik z motyką to dobre ilustracje człowieka pracującego. Zwłaszcza pracującego ciężko. Dlatego też…
- Ja tu w ogóle nic nie robię, co za strata czasu – narzekał Błazen w nowej pracy.
- No jak to? Przecież robimy tyle różnych rzeczy, i cały czas jesteśmy czujni czy nie ma nowych klientów – zdziwił się współpracownik.
Błazen stał więc dalej, wypatrując klienta. Przestawiał rzeczy na półeczkach, liczył je, zapisywał co wyliczył, przetarł z nich kurz, później znów wypatrywał klientów, a później wypatrywał co by tu jeszcze porobić…
- Nie jesteś zmęczony? Zrób sobie przerwę – zachęcali go co chwilę współpracownicy.
- Zmęczony czym? Nic się nie dzieje, nic nie robię.
- No jak to? – dziwili się. - Przecież tyle zrobiłeś.
- Nie, ja tylko zabijam czas – wyjaśniał w kółko.
Później robił dalej to samo, co jakiś czas obsługując jakiegoś klienta, aż w końcu przyszedł kierownik i zmusił go do pójścia na przerwę. Na przerwie więc siedział sobie Błazen na zapleczu i pił wodę, czytając książeczkę z poczuciem dalszego marnowania czasu.
Było już późno, gdy wrócił do obozu. Zbyt późno, aby móc zrobić coś pożytecznego, bo rano musiał wstać znów do pracy. Upichcił coś zatem, zjadł to, wykąpał się i poszedł spać.
Stojąc bezczynnie kolejny dzień postanowił sobie, że rzuci tę robotę. I tak też zrobił.
- Nareszcie mogę porobić coś konstruktywnego! – radował się wielce, gdy stał się bezrobotnym.
- Miau miau? – zapytał Kot.
- Jak na przykłaaaaad… - zaciął się, nie znając odpowiedzi. – Hm… - zrozumiał, że nie wie. – Dobre pytanie – przyznał. – Chyba po prostu znajdę inną pracę – stwierdził.
                Na początek postanowił poobserwować pracę Kolegi. Szukali tam pracownika, a praca zdawała się wymagająca.
- Dobrze, to rozgość się – Kolega podsunął mu krzesełko obok swojego. - Możesz zrobić herbatę, zjeść coś… no i porobić notatki jak coś uznasz za potrzebne, bo będę ci tłumaczyć jak wygląda taka praca.
- Przejdźmy od razu do ostatniego punktu – poprosił Błazen podekscytowany.
Usiedli przy biurku, włączyli komputer, telefon, ułożyli stertę papierków przy monitorze i rozpoczęło się oczekiwanie na dźwięk dzwonka. W telefonie. A więc wpatrywali się w niego chwilę. I jeszcze kolejną. I następną. W końcu Kolega postanowił wyjaśnić Błaznowi jak obsługuje się ichniejszy komputer. Więc wyjaśnił. I dalej nic. To porobili zapiski w papierkach. Całkiem sporo. I dalej nic. Więc wypili herbatę, bo zimno się zrobiło od bezczynności. Aż nagle zadzwonił telefon. Kolega odebrał, ale okazało się głucho. Odłożył słuchawkę i oboje westchnęli. Następnie kontynuowali naukę obsługi komputera i powypełniali coś jeszcze w papierkach. Po kilku godzinach telefon znów zadzwonił. Błazen miał już instrukcje co robić, więc to on odebrał. Był miły i profesjonalny na ile to możliwe, ale na wiele możliwym to nie było, gdyż…
- Co drugie słowo rozumiałem, ale nawet to było dziwnie niewyraźne – poskarżył się.
- Bo widzisz, to taki jest właśnie trik – odparł Kolega szczęśliwy, że może znów coś wytłumaczyć. - I jak ci oni mówią nazwiska to dlatego proś też o telefon. Bo nazwiska nie zrozumiesz, a numer telefonu już łatwiej.
- A nie można wymienić telefonu? Po co takie utrudnienie?
Kolega wzruszył ramionami.
                To była ostatnia szansa. Błazen, rzecz jasna, nie podjął się kolejnej bezczynnej pracy. Zamiast tego znalazł sobie pracę fizyczną. Uznał, że w takiej pracy trudno o nudę… i miał rację.
- Tu ma pan zdjęcia, tu ramki, tu szkiełka – objaśniała szefowa. -  Proszę składać, zawijać w to, wkładać tu, później zaklejać i przenosić tam. Jak tego zabraknie to jest tam, a jak tego to jest tutaj. Jak pan sobie zorganizuje pracę to już od pana zależy, byle było gotowe na czas, bo inaczej musi pan zostać po godzinach i nie jest to płatne.
- Aha, dobrze, dziękuję.
No i konfekcjonował zdjęcia. Okazało się jednak, że wiele z nich nie pasuje wymiarem. Szkiełka też. A niektóre były lekko uszkodzone. Dużo rzeczy musiał zatem wyrzucać, i z trwogą patrzył jak rośnie góra rzekomych „śmieci”. (Użytecznych rzeczy nie mieszczących się w kryteriach odgórnie określonych norm.)
„Szkoda, że nie mogę zabrać tego wszystkiego do siebie, albo komuś oddać”, myślał wzdychając.
- Miau miau miau? – zapytał Kot wieczorem, gdy Błazen wrócił do obozu.
- E, wiesz, za mało tam kreatywności. Mam wszystko robić według zatwierdzonego schematu, bez względu na sytuację - opowiadał popijając zupkę błyskawiczną, bo nie miał już czasu ugotować własnej. -  Chyba potrzebuję czegoś bardziej twórczego do roboty…
                I tak Błazen podjął się następnej pracy, tym razem o charakterze może i znów biurkowym, ale jednak bardziej dynamicznym, gdyż miał wolność działania i liczne, różnorodne problemy do rozwiązywania. Tworzył teksty reklamowe z ilustracjami.
Pierwszą godzinę siedział w bezruchu, dogłębnie przemyślając co i jak napisać, aby się sprawdziło. Drugą godzinę pisał pierwszy zarys, a kolejne godziny spędzał na edycji gotowego szkicu tak, aby stał się pełnym produktem.
„Podoba mi się ta praca”, pomyślał sobie wieczorem, mając mózg nadal na pełnych obrotach od całego tego myślenia. Wrócił tam więc i dnia następnego, i znowu pierwszą godzinę rozmyślał nad zakurzoną klawiaturą, aż…
- Pracuj – upomniała go szefowa.
- Hę? Słucham? – Błazen akurat był głęboko w przemyśleniach odnośnie tego co ma napisać, więc nie dosłyszał komentarza.
- Powiedziałam „pracuj”. Nie siedź tak, pracuj.
- Ależ ja przecież tak dużo robię teraz, już prawie cały plan mam ułożony w głowie!
- To nie w głowie ma być ułożone, tylko tu w komputerze, i wysłane mi mejlem do zatwierdzenia.
- Ależ co ja tam wpiszę, jeśli najpierw tego nie obmyślę? – Błazen był co najmniej zaskoczony.
- No to obmyśl, ale nie pół dnia, bez przesady.
                No i Błazen znów wrócił do obozu, bo zapadła noc. Przed wieczorem jeszcze powiedział Kotu:
- Wiesz co? Nieuczciwie było z mojej strony narzekać na te wszystkie prace. To jest normalne, takie czasy. Albo robisz dużo nieznaczących rzeczy i męczy cię nuda, albo wiele rzeczy monotonnych i męczy cię rutyna, albo ogrom rzeczy nielogicznych i męczy cię głupota, albo intensywne rzeczy niewidziane gołym okiem i męczy cię szef… Grunt to mieć pieniądze na chleb, aby nie mieć czasu piec go samemu.  


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 19 listopada 2017

Pokaż facetowi makijaż, a prawdę Ci powie.

                Większość ludzi chce „wyglądać dobrze”.  Zwłaszcza kobiety, które z resztą stanowią większość populacji, a więc może to dlatego tak wygląda statystyka. W sklepach kosmetycznych zwykle trzeba się nieco wysilić, aby znaleźć produkty dla mężczyzn, w przeciwnym razie te biznesy by upadały. Na szczęście Błazen zna jedno miejsce, gdzie sprzedają szampony do brody. Będąc tak porośniętym, że na jego twarzy widać tylko włosy i ciemne okulary, oczywiście potrzebuje dużo szamponów, dlatego do tego sklepu wpadać musi często.
- Chcesz później wpaść do zoologicznego po szampon? – zapytał Kota sięgając po swój szampon. - Twój już się chyba przeterminował.
Kot w odpowiedzi polizał się kilka razy po lewej stronie pleców.
- No tak, racja, przeterminował się nie bez powodu. Jak wolisz.
Następnie Błazen wydobył z kieszeni kartkę z listą rzeczy do kupienia siostrze, bo miał do niej po drodze, a jej brakowało czasu.
Podszedł do wielkiej wystawy buteleczek i pojemniczków, gdzie każda półeczka była teatralnie oświetlona, a jakichś kolorowych placków dało się dotknąć w celu przetestowania. „To muszą być te rzeczy do kamuf… e… makijażu.”Dotknął kilku z ciekawości i poczuł, że były gorące. "To pewnie od tych lampek im gorąco, tak samo jak to jest na scenach. Czy one się od tego nie psują?"
- Może w czymś panu pomóc? – zapytała go niespodziewanie pracowniczka gdzieś zza pleców.
- Ee… - odwrócił się w jej stronę. – Mam tu listę rzeczy do kupienia. Poszukuję… podkładu. Tu jest nazwa – pokazał jej kartkę.
- Są tu po lewej – zaprowadziła go tam i podniosła kilka butelek. – Ten rozświetla, ten wygładza, ten ma filtr przeciwsłoneczny...
- Ojej, ale ja nie wiem. A tu na kartce nie jest napisane dokładnie?
- Jest tylko marka i kolor, ale on występuje w kilku wariantach.
- Ojej… - przywołał w myślach twarz siostry, aby odgadnąć co na nią nakłada. - A jaki jest najnormalniejszy?
Kobieta zaśmiała się na to pytanie, lecz zrozumiała co ma na myśli.
- Myślę, że ten z filtrem.
- To niech będzie – wziął go do koszyka, po czym ponownie zerknął w notatkę. – Następne tooo… puder. Tu jest nazwa.
Przeszli kilka kroków dalej i sytuacja się powtórzyła.
- Mamy zmielony, mamy prasowany, mamy kremowy, mamy też taki…
- A który jest najbardziej uniwersalny? – przerwał jej Błazen z bólem głowy wymalowanym na twarzy.
- Myślę, że ten prasowany, bo w środku jest od razu gąbeczka i nie trzeba mieć pędzla.
- Biorę – wziął. – Niech mi pani weźmie te rzeczy z listy, bardzo proszę.
Następnie musiał zdecydować jaki kształt ma mieć eyeliner, jaką tubkę korektor, jakie brokaty rozjaśniacz, jaką formę cień do powiek, jaki pojemniczek pomadka, jakie wykończenie lakier do paznokci…
- Dziękuję pani bardzo – rzekł przy kasie, gdy już zapłacił.
W autobusie, oświecony, zastosowując nowo nabytą wiedzę dokonywał analizy kobiet w celu rozpoznania jakich używały produktów. „Lepsza taka rozrywka, niż żadna.”
Widział jedną kobietę pozornie bez makijażu, ale po dokładniejszej analizie zobaczył poprawiony kolor brwi, korektor na podkowach pod oczami i zamalowane pryszcze.
Później jedna pani obok przecisnęła rękę między nim a inną osobą, aby nacisnąć przycisk otwierający drzwi, bo zamierzała wysiąść. Zobaczył, że ma czyste paznokcie i już chciał myśleć, iż niczego na nich nie ma... Ale później uruchomił analizator i spojrzał jeszcze raz, by zauważyć połysk lekko beżowego lakieru.
Kolejna pani wydawała się być prosto z okładki gazety, gdyż jej twarz była nieskazitelna, wręcz nierealistyczna. „Hm, tu makijaż jest oczywisty”, pomyślał, a następnie wymienił sobie wszystko co tam zobaczył. Jakieś rozświetlenia przy oczach, pory powypełniane bazą pod makijażem, wszystko zmatowione na efekt ściany, a brwi były kompletnie dorysowane. No i usta, całe w jednolitym, rażącym kolorze, z idealnie równym brzegiem dla jeszcze mocniejszego podkreślenia nienaturalności tego malunku. A gdy zobaczył jej oczy to już wiedział, aby nie nabrać się na to co widzi, bo w rzeczywistości były dosyć małe. „To tylko te rzęsy takie, i te cienie takie, i te linie zagięte takie na bokach…” Po potwierdzeniu tego wszystkiego był już w stanie pominąć malunek i zobaczyć jej prawdziwe oczy.
Wtedy obok ujrzał panią w wysoko upiętym koku. Stała do niego bokiem i pierwsze co zobaczył to wielka plama na jej policzku. „Ojej, coś jej się poważnie rozmazało. Może powinienem jej to jakoś dyskretnie powiedzieć? Czy nie będzie jej zbyt głupio? Hm… Może będzie czuć się jeszcze głupiej, gdy zobaczy to sama dopiero w domu…”
- Przepraszam panią – dotknął jej ramienia, a ona spojrzała na niego i zamarł, bo widząc ją z przodu dostrzegł, że z drugiej strony twarzy miała taką samą plamę. Były długie i przechodziły dokładnie przez środek policzka, "być może w zamierzeniu to udaje cień rzucany przez kości, nie wiem po co". Podobną plamę miała na dole szczęki, "może ma szczuplej wyglądać, czy coś". A jeszcze jedną wyraźnie widział nad czołem, pod linią włosów, "tak jakby czoło miało się w ten sposób obniżyć, albo uwypuklić"... Patrzył na nią jeszcze chwilę, aż zrobiło się niezręcznie. W końcu doszedł do ostatecznego wniosku:
„To jednak makijaż, a nie brud.”
- Nie, nic, przepraszam... 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 12 listopada 2017

Freeganizm - gdy inteligencja przezwycięża ignorancję.

                Z czegoś te zasiłki, ubezpieczenia, pięćset plusy, płace minimalne, dług publiczny, instytucje publiczne, urzędników, posłów i senatorów utrzymać trzeba, a więc drogą podatkową jedzonko drożeje. Cóż ma uczynić Błazen Podróżny w takiej sytuacji? Ułożył plan przetrwaniowy, który zapewniał mu minimum potrzebne do przeżycia za jedyne trzydzieści złotych tygodniowo. Obejmowało to również potrzeby Kota, a więc należało się solidnie głowić, aby oprócz najedzenia zapewnić sobie również odżywienie. Na szczęście Błazen zawsze interesował się tak zwaną „dietetyką”, a więc najtrudniejszą częścią realizacji planu było dla niego odnajdywanie okazjonalnych cen. Badał okoliczne sklepy i porównywał ceny, aby zaplanowane trzydzieści złotych wydać jak najkorzystniej. To właśnie wtedy odkrył w niektórych sklepach półki z produktami przecenionymi. Trafiały tam z powodu zbliżającego się końca ważności.
- Miau miau miau miau miau? – powątpiewał Kot widząc jak Błazen przymierza się do kupna rzeczy, które mają przeterminować się następnego dnia.
- Kooocie, spokojnie. To nie jest tak, że dziś to jest dobre, a jutro nagle stanie się trujące. Po prostu do tego tu zapisanego dnia producent gwarantuje najwyższą jakość produktu. Później nadal będzie jadalny. Po prostu może, choć nie musi, być z upływem czasu coraz gorszy. Niektóre z tych rzeczy to by nawet po dziesięcioletniej wojnie atomowej nadal były dobre. Po prostu producent nie ma odwagi tego obiecać, bo różnie się zdarza.
Kot pokręcił oczami ze znudzenia i zaczął czyścić pazurki w lewej łapce. Błazen wzruszył więc ramionami i załadował koszyk ogromnie przecenionymi jedzonkami. Później poszedł jeszcze po owoce i warzywa, które w sklepie uznano za nieświeże.
- Dorzucają tu codziennie nowe, więc będę kupować codziennie po kilka. Jakbym brał dużo naraz to by mi więdło i się marnowało – wyjaśnił dumny ze swego rozumowania, choć Kot nadal nie wykazywał zainteresowania tematem.
Szedł już z koszykiem do kasy, gdy spotkał w sklepie Kuzynkę.
- Czeeeść! Co za niespodzianka! – ucieszyła się na jego widok.
Gdy już się uściskali i zapytali nawzajem o samopoczucie, Kuzynka zwróciła uwagę na zawartość błaznowego koszyka.
- Oszczędzam – wyjaśnił Błazen szeroko uśmiechnięty.
- Z kasą cienko? – zainteresowała się.
- A jakże. W końcu tylu różnych ludzi utrzymuję.
- No tak, no tak – pokiwała głową ze zrozumieniem. – Jak my wszyscy.
- Przy okazji ratuję te produkty, bo jutro by je wyrzucili do śmieci.
Kuzynce na te słowa oko tak zabłysło, że oślepiło każdego w promieniu dwudziestu metrów.
- A słyszałeś kiedyś o freeganizmie?
- A no kiedyś coś słyszałem… - zaczął rozmyślać.
- Ze śmietników też można to uratować, już jakiś czas temu poznałam freeganów i czasem chodzę z nimi na takie akcje.
- Ojej! Też chcę! – Błazen już wyobrażał sobie te trzydzieści złotych co tydzień trafiające do skarbonki zamiast do kas fiskalnych. – Opowiedz mi o tym!
I zaczęła się opowieść…
                Pewnego dnia, który pozornie niczym nie różnił się od pozostałych dni, Kuzynka przypadkiem przeczytała w Internecie coś o freeganizmie, dowiadując się w ten sposób o jego istnieniu. I nic się nie stało… aż pewnego innego dnia, również pozornie zwykłego, kolejnym przypadkiem trafiła na interesującą grupę na Facebooku, która była związana z tematem freeganizmu. Nic się tam jednak nie działo, aż… znowu nastał pozornie zwykły dzień, podczas którego jeden z członków owej grupy postanowił zorganizować pierwszą lokalną wyprawę freegańską. Uzbierał więc chętnych z miasta, ugadali się i wyszli na wycieczkę. Oczywiście Kuzynka też poszła. Mieli ze sobą przygotowaną mapę z zaznaczonymi miejscami do zwiedzenia, aby zorientować się jak wyglądają tam śmietniki: czy są dostępne, co zawierają i w jakich ilościach.
Większość śmietników okazała się albo zamknięta na kłódkę w klatkach, albo w ogóle nie były przechowywane na zewnątrz budynku. Niektóre, na przykład w Kauflandzie, pozornie dostępne, okazywały się być wyposażone w zgniatarkę. Śmieci leciały z sypu prosto do kontenera, gdzie następnie były gniecione, aby zajmowały mniej miejsca, przez co niszczyły się doszczętnie.
"Podobno w McDonaldzie też to jakoś zgniatają i niszczą", dodała w ramach dygresji.
Oczywiście, skoro freeganizm istnieje, to znaczy, że istnieją też dostępne śmietniki z wartościowymi „śmieciami”. Kiedy więc freeganie już trafiają na taki kontener to zaglądają do środka i wyciągają „śmieci”, czyli produkty niewątpliwie zdatne do użytku, ale uznane za niezdatne do sprzedaży. Uzbrojeni w gumowe rękawice, torby na znaleziska i w latarki, ponieważ zajmują się tymi wieczorem, po dziewiątej.
- Dlaczego? – zapytał Błazen wyobrażając sobie, że tylko przestępcy tak by postępowali, więc zaczął się zastanawiać nad legalnością takich zajęć, co wywołało w nim wyobrażenie wiecznej ucieczki przed policją. Odpowiedź okazała się jednak mniej ekscytująca, ale całkiem logiczna. Mianowicie: reakcje ludzi. Zwykle widzą ich tylko przypadkowi przychodnie i gapią się zaskoczeni, ale się nie wtrącają. O wiele gorsze w skutkach mogą być jednak reakcje osób pracujących w tych budynkach. Ochroniarz może ich przegonić i nic poza tym, ale takie wydarzenie może sprowokować firmę do zamykania śmietników, aby podobne sytuacje więcej nie miały miejsca.
- I zdarzyło ci się kiedyś żeby pracownik was przyłapał?
Kuzynka odparła twierdząco. Jeden raz miała sytuację, że pracownik sklepu zobaczył ich w śmietniku i nie przeszedł obok tego obojętnie. Mówił, że te rzeczy się do niczego nie nadają, że co oni w ogóle tam robią, a nawet rzekł „taka świadoma młodzież, a takie rzeczy robi”. Wówczas świadoma młodzież uświadomiła go, iż w rzeczy samej jest „świadoma, i dlatego to robi”. Dalsza dyskusja otworzyła oczy pracownika na kilka spraw i odszedł przekonany, że to faktycznie ma sens.
- Co cię w ogóle zmotywowało do zostania freeganką? – dopytywał Błazen.
Na to pytanie pierwszą odpowiedzią Kuzynki była rzecz bardzo prosta: „szkoda wyrzucać dobre rzeczy”. Następnie rozwinęła tę myśl… „To wszystko się marnuje. Trzeba uwalniać cytryny! Wolność dla cytryn!” Śmiała się, bo na ostatniej wyprawie znalazła cały worek świeżych cytryn.
Zaskakująca dla Błązna była informacja o tym, iż wiele sklepów celowo niszczy produkty przed wyrzuceniem ich, na przykład meble, aby nikt już nie mógł z nich skorzystać. „Cały stos porwanych i połamanych foteli” to częsty widok. Produkty uznane za niezdatne do sprzedaży nadal są zdatne do użytku…
- Masz jakiś pomysł na alternatywne rozwiązanie tego problemu? – zapytał Błazen skonsternowany.
- Miau miau! – wykrzyknął Kot.
- Haha! Kocie, przemoc zwykle zamiast rozwiązywać problemy wymienia je na inne.
Kuzynka przyznała, że wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Miała jednak kilka myśli, więc spróbowała ubrać je w słowa. Na początek zauważyła, iż z praktycznego punktu widzenia to tak do końca nie jest możliwe, bo sklepy mają strategie „na pełne półki”. To znaczy, że półki sklepowe zawsze muszą być pełne po brzegi, bo inaczej klient myśli sobie, że brakuje im towarów, więc następnym razem pójdzie do innego sklepu, aby na pewno znaleźć to, czego potrzebuje. W ten sposób generują się jakieś straty, ale jedynie jako produkt uboczny maksymalizacji zysków, ponieważ bardziej opłacają się straty w towarach, niż straty w klientach. Jedno napędza drugie i tworzy się przez to błędne koło. Nie wiadomo co było pierwsze: czy to klienci zaczęli oczekiwać przepełnionych półek, czy to sprzedawcy zaczęli przyzwyczajać klientów do przepełnionych półek. Jedno jest wiadome: mamy przepełnione półki, a wraz z nimi przepełnione śmietniki.  
Idąc w kierunku poszukiwania innego rozwiązania tego problemu, niż freeganizm, Kuzynka zawędrowała pamięcią w akcje typu „Perfekcyjnie Nieperfekcyjne”, które mają pomóc w zmianie współczesnego wyobrażenia dobrych owoców i warzyw. Teraz Kuzynka sięgnęła pamięcią do filmu dokumentalnego, który zdarzyło jej się obejrzeć, gdzie pokazywano jaki mamy wzorzec idealnego banana, a więc w sortowniach odrzuca się wszystkie banany, które odbiegają od akceptowalnych norm rozmiaru, kształtu i koloru. Pod koniec dnia sortownia ma usypane wzgórze odrzuconych bananów i wszystkie są wyrzucane.
- To nawet nie oddają ich na przetwory? Na przykład na suszenie? – zdziwił się Błazen.
- No właśnie. To miałoby sens, prawda? A w tamtym filmie szły na śmietnik – wzruszyła ramionami w bezradności. W następnej kolejności sięgnęła po przykład innego filmu dokumentalnego, gdzie pokazano jak przerabia się odpadki jabłkowe na produkty skóropodobne.
- Jabłkowe buty! – zdumiał się Błazen. – Czyli da się…
- Tak, ze wszystkiego może być pożytek – potwierdziła. - Nie trzeba wywalać i kumulować śmieci.
W tym momencie Błaznowi przypomniało się jak w sklepie Yves Rocher konsultantka opowiadała mu o firmie i wspomniała, że oni „wykorzystują rośliny maksymalnie”. Na dowód dała przykład, iż nawet barwniki do nadruków na etykietkach są produkowane z tych samych roślin, których używają do produkcji sprzedawanych tam kosmetyków.
Jak to w konfliktach bywa, szuka się winowajców. Konsumenci narzekają zatem na marnotrawstwo producentów, a producenci zatrudniają naukowców do udowodnienia wszystkim przy pomocy „badań naukowych”, że „tak naprawdę to najwięcej marnuje się u ludzi w domach”.
W ten oto sposób przerzuca się winę z jednych na drugich, tak jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Na szczęście niektórzy faktycznie sięgają po rozwiązania. Kuzynka próbowała przywołać z pamięci czy to Tesco wprowadziło takie rozwiązanie, czy ktoś inny… Oddawanie niesprzedanych, dobrych towarów do banków żywności.
- No i znowu, da się – Błazen pokiwał głową.
- Tak. I niektórzy coś w tym kierunku robią. Na pewno nie zrobią czegoś takiego, że wezmą te swoje produkty niezdatne do sprzedaży, ale zdatne do użytku i wystawią mówiąc: hej, weźcie sobie! Bo się boją, że stracą klientów na rzecz „odbieraczy darmochy”.
- No tak, tak…- nadal kiwał głową.
- Miau…- Kot też.
Choć z drugiej strony, jak Kuzynka zauważyła dalej, tacy zbieracze i tak nie są ich klientami, a przynajmniej nie takimi na jakich liczą, bo liczą na kupujących dużo i bezmyślnie. A zbieracze są motywowani na ogół albo kwestiami finansowymi (nie stać ich), albo ideologicznymi (chcą zmniejszyć marnotrawstwo), dlatego nie pasują do wizji ich wymarzonego klienta…
Błaznowi burczało już w brzuchu, gdy Kuzynka na widok przecenionych parówek sojowych w koszyku Błazna przypomniała sobie o czymś jeszcze.
- Jest taka inicjatywa, „Food Not Bombs”. Pomijając ich wegetariańskie zapędy, ci ludzie trudnią się zbieraniem pożywienia jak freeganie, ale przetwarzają je na posiłki do wydawania ludziom w potrzebie. Mogliby ci sprzedawcy się z takimi dogadać, ale łatwiej im po prostu wyrzucić. Ale podobno we Francji jest zakaz marnowania przez sieci handlowe i chyba nawet mają coś wdrożone w tym kierunku. Nie pamiętam dokładnie co… - ziewnęła.
- Zmęczona? Widzę, że kupujesz kawę.
- Niestety nie znalazłam żadnej w śmietniku.
Oboje zaśmiali się i ruszyli do kasy sfinalizować zakupy.
- Nie rozumiem dlaczego niszczą te rzeczy w kontenerach – rzucił luźno Błazen, jednocześnie rzucając parówki na ruchomą ladę.
- Psy ogrodnika – odpowiedziała Kuzynka zdecydowanym tonem. - Nie chcą nic z tym zrobić i jeszcze dodatkowo zrobią tak, żeby inni też nic z tym nie zrobili.
- Haha, więc coś jednak robią. Taki to nawyk… Taka kolejna norma społeczna… Aby słowo „norma” było jeszcze bardziej groteskowe. I trudno winnych szukać. 
- Winny to nawet nie jest osoba - zauważyła Kuzynka z trwogą. - Winny to po prostu stara, dobra ignorancja. 


Smacznego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 5 listopada 2017

Papieros albo żona.

                Wraz ze stworzeniem pierwszego papierosa wydany został Podręcznik Palacza. Od tamtej pory każdy kto sięga po papierosa pierwszy raz, dostaje również podręcznik do przeczytania, aby wiedzieć jak godnie reprezentować palaczy. Z podręcznika uczą się jak, gdzie i kiedy palić oraz jak odpowiadać na poszczególne wypowiedzi osób poruszających z nimi temat palenia. To właśnie dlatego każdy palacz mówi to samo.
- Wyjdę na balkon, zamknij za mną drzwi – poprosił Błazna Palacz.
Błazen posłusznie wykonał polecenie, a później przez szybę mógł popatrzeć sobie jak Palacz zapala papierosa, którego wcześniej skręcił przy stoliku. Już po kilku sekundach Błazen poczuł, że oddychanie piecze go w gardło i drażni płuca, więc zakrył twarz rękawem. Na nic to jednak się zdało, i po kilku kolejnych sekundach rozbolała go głowa. Zapukał więc do balkonu, a gdy Palacz na niego spojrzał to ujrzał Błazna z twarzą w rękawie, wachlującego sobie książką.
- Co? – nie rozumiał.
- Śmierdzi! – krzyknął Błazen przez rękaw.
- Ale jak to? Przecież jestem na balkonie.
- I co z tego, śmierdzi nadal!
- Niemożliwe, drzwi i okna są zamknięte – upierał się zza szyby nadal paląc.
Na te słowa Błaznowi przypomniała się jego ciocia, która zawsze paliła papierosy siedząc przed kominkiem i upierała się, że wszystko leci do komina, chociaż dało się to wyczuć z każdego końca domu.
- Najwyraźniej nie są dymoszczelne, tak jak nie są dźwiękoszczelne, dzięki czemu możemy teraz rozmawiać – uargumentował Błazen, na co Palacz chwilkę się zastanowił.
- Ale to jest organiczna tabaka w organicznym papierze, to ma piękny zapach i szybko się wywietrza – odpowiedział w końcu. - Nie tak jak te chemiczne papierosy ze sklepów.
Tym razem Błazen przypomniał sobie kumpla, który palił różne ziółka używając drewnianych fajek i na niezadowolenie towarzystwa odpowiadał to samo.
- Dla mnie to śmierdzi tak samo, i przyprawia mnie o taki sam ból głowy.
Wtedy Kot wskoczył na parapet, by Palacz widział i jego, a gdy nawiązali kontakt wzrokowy to pokiwał głową, kładąc wibrysy na boki, by wyglądać poważniej. Na ten widok Palacz zrozumiał, że Błazen sobie tego nie wymyśla. Bo przecież jak Kot coś mówi to musi być prawda. Zgasił więc papierosa i wszedł z powrotem do mieszkania, wraz z wielkim smrodem. Błazen dostał wówczas mdłości.
- Trzeba tu wywietrzyć, i zmień ubrania – polecił powstrzymując wymioty.
- Co? Nadal śmierdzi? Ja nic nie czuję.
Wtedy do domu weszła żona Palacza. Po wspięciu się do nich po schodach rzuciła powitanie i jak gdyby nigdy nic od razu otworzyła wszystkie okna.
- Też czujesz dym? – zdziwił się Palacz.
- Trudno nie czuć. Zawsze śmierdzi, gdy palisz – odparła.
- Ale to jest organiczne i pachnie, w dodatku delikatnie.
- Ja tam nie czuję różnicy – wzruszyła ramionami spryskując pomieszczenie neutralizatorem zapachów.
- A powinnaś. To jest bardzo zdrowe, jak herbatka ziołowa.
- Więc dlaczego nie zrobisz z tego herbatki zamiast to palić?
- Mógłbym się zatruć, to nie jest do herbaty.
- Przecież jest zdrowe.
- Bo jest, ale dla płuc. – wyjaśnił. - Oczyszczają się i odżywiają. Tu nie ma żadnej chemii. To nawet nie uzależnia, bo to chemia uzależnia a nie nikotyna jak się powszechnie uważa. Sama nikotyna wręcz pomaga rzucić, stąd te nikotynowe gumy i plastry. Więc mogę to rzucić w każdej chwili bez problemu.
- To dlaczego nie rzucasz? – nie wyrażała żadnych emocji, tylko zaczęła spryskiwać neutralizatorem zapachów jego ubrania.
- Bo nie chcę.
Ta krótka odpowiedź przywołała na myśl Błazna wszystkich palaczy, jakich kiedykolwiek zapytał o to samo.
- Właściwie… - wtrącił się. – Bez względu na to co jest spalane, każdy dym zawiera tlenek węgla, a to jest bardzo niezdrowe. W dużej ilości zagraża życiu.
- W dużej ilości to wszystko zagraża życiu – odparł Palacz pewien tego co mówi. – A tlenek węgla zostaje w organizmie tylko przez dwadzieścia cztery godziny.
To znów było coś, co Błazen słyszał wcześniej od innego palacza. Wyobraził sobie wujka z cygarem, chwalącego jaka to zdrowa i męska rekreacja.
- Więc zanim znika, ty dostarczasz nowej dawki – zauważyła Żona nadal nie wyrażając żadnych emocji.
- Oj tam. W tej ilości to i tak mi nie szkodzi. Każdy ma trochę tlenku węgla we krwi, wielkie mi coś.
- Osoby palące mają go trzy razy więcej od niepalących. To wystarczy, aby organizm nie mógł się prawidłowo dotleniać. Czerwone krwinki rozprowadzają tlen po organizmie, a tlenek węgla się do nich doczepia i zakłóca ten proces. Mózg, serce i inne organy pracują wtedy znacznie mniej efektywnie. Obniża się nastrój, ma się mniej energii, śpi się dłużej i nadal jest się zmęczonym…
- O, może stąd twój nałóg kawowy – wtrąciła żona.
- No i na skórze widać niedotlenienie, wygląda się gorzej i szybciej się starzeje.
- To jak, mężu, kupujemy kremik.
- Kremy są dla kobiet – pokręcił gałkami ocznymi. – U mężczyzny zmarszczki to powód do dumy. A organiczna tabaka jest zdrowa i tyle. Nie wierzę, żeby mogła mieć znaczący wpływ na tlen we krwi. To tylko kolejna bajka przeciwników palenia, którzy nie odróżniają śmieciowych petów od organicznej tabaki.
- Wiesz… - znów zaczął Błazen. – Nawet tabaka hodowana organicznie nie jest tak do końca bezpieczna. To najlepiej wiedzą osoby zatrudniane do zbierania liści tabaki na polach. Nikotyna wchłania się przez skórę i ci ludzie cały czas cierpią na zatrucie nikotynowe. Swego czasu nikotyny używało się jako pestycydu, ale została zakazana z powodu wysokiej toksyczności.
- Ty to chyba na bieżąco wymyślasz te pierdoły, co? – Palacz w końcu stracił cierpliwość. – Błaźnie, jesteś dziś wyjątkowo irytujący.
- Prawda boli, hm? – zapytała cicho Żona, nadal utrzymując stoicki wyraz twarzy.  
- A co ty tak po jego stronie jesteś? Tyle lat paliłem i nic nie powiedziałaś, że ci to przeszkadza.
- Miau miau miau? – zauważył Kot.
- Otwieranie okien i pryskanie sprejami to nie jest dla mnie jasna informacja. – odpowiedział. – Więc jak, przeszkadza ci moje palenie czy nie? – zwrócił się znów do Żony.
- Nie cieszy mnie, ale nie chcę cię na siłę zmieniać – wyznała, na co Palaczowi zrobiło się wyraźnie głupio i od razu uleciał z niego cały gniew.
- Przepraszam… Nie doceniałem cię… Takie małe gówienka wchodzą między nas – spojrzał z obrzydzeniem na skręty w przedniej kieszeni swojej koszuli.
- No wiecie… - zaczął znów Błazen, a oni oboje już dostali dreszczy. – Co drugi palacz się rozwodzi. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny