niedziela, 30 lipca 2017

Modlitwa ateistów.

                Po obejrzeniu dziwnego, lekko przesłodzonego filmu pod tytułem „Sekret”, który poleciła mu znajoma Brunetka, Błazen mimo wszystko zastanawiał się długo nad tym, o czym było w nim powiedziane. Sięgając pamięcią w którykolwiek punkt swojego dotychczasowego życia był w stanie potwierdzić, że coś faktycznie leżało na rzeczy. Kiedy bardzo mocno wierzył, iż to, czego pragnął, w zasadzie już miał, i każdego dnia zamiast żywić nadzieję na otrzymanie tego czuł tylko wdzięczność za to, że w zasadzie to już to ma… Wtedy prędzej czy później faktycznie to zdobywał. „Pozytywne myślenie”, mówiono mu, a jego myślenie pozostawało sceptyczne…
Teraz film wyjaśnił mu, iż to „prawo przyciągania”, robiąc z tego niemalże fizykę. Błazen zawsze w głębi ducha nieskromnie czuł, że jest dosyć błyskotliwy, zatem takie „naukowe” podejście do sprawy schlebiało mu mocno. Z połechtanym ego postanowił przyjąć, iż to właśnie w ten sposób spełniały się zawsze jego pragnienia. Ten świat to jedna wielka energia, a on nastawia się na odbiór tej konkretnej, która mu sprzyja. Przez chwilę nawet myślał, żeby błazeńską czapkę zmienić na fartuch naukowca, ale później stwierdził, że przecież może nosić jedno z drugim jednocześnie. Tak więc też uczynił.
Wędrując jako odnowiony, oświecony człowiek, Błazen za nowe hobby obrał sobie opowiadanie Kotu o tym, jak to wszystko magicznie działa.
- Kocie, codziennie kładę się spać myśląc sobie, jakie to wszystko jest cudowne, co mi ten świat podarował. I codziennie rano budzę się w tym cudownym świecie pełen wdzięczności.
- Miau… - Kot miał to gdzieś.
- Cześć, Błaźnie! – usłyszeli za sobą. – Ty też, Kocie, cześć – podchodziła do nich Brunetka.
- No cześć – odpowiedział Błazen.
- … - milczał Kot.
- Widzę, że Kot nadal mnie nie lubi? – uśmiechała się z ukrywaną pogardą.
- Minie mu. Kiedyś. Może.
- No nic. Co tam u was? Nadal na dobrej drodze?
- Owszem, pełnej dobrych wydarzeń. To wspaniałe, jak wiele można dokonać samym przekonaniem, że już się tego dokonało!
- Ależ tak! Ależ tak! – potakiwała Brunetka.
- Tamtą pracę mam już w kieszeni. I żona tuż za horyzontem. I spełniam największe marzenie!
- No widzisz! Widzisz!
- I już całkiem zdrowy jestem! – kontynuował.
- A jakże! Tak!
Mówili w zasadzie cały czas o tym samym, a Kot kręcił oczami zażenowany. W końcu jednak, gdy mijali kościół, temat nieco się odmienił.
- No i sam zobacz, Błaźnie. We wróżki wierzyć nie trzeba. A tym bardziej modlić się do niewidzialnych ludzi w chmurach. Wystarczy  otoczyć się dobrą energią! Przyciągnąć ją z nieskończonego kosmosu!
Błazen spojrzał na kościół i nic nie powiedział, bo nie wiedział co ma o tym myśleć.
- Źle mówię? – zapytała wtedy.
- Szczerze mówiąc to ja nie wiem. Chyba musi być jakiś powód, dla którego tak się robi?
- Bo tak wmawiano im od dziecka, i to tyle – odparła z przekonaniem.
Błazen wzruszył ramionami i miał nadzieję, że Brunetka nie zobaczy ziarna sceptycyzmu na nowo w nim zasianego. Rozstali się na następnym skrzyżowaniu.
- Wiesz, Kocie, w sumie to ja nie wiem. Na pewno muszą być jakieś inne powody.
- Miau – odparł Kot obojętnie.
Wtedy Błazen zobaczył jak człowiekowi idącemu przed nimi coś wypada z kieszeni. Gdy podszedł bliżej rozpoznał, że to banknot dwustuzłotowy. Podniósł go i bez zastanowienia pobiegł za nieznajomym.
- Przepraszam pana! – zatrzymał go. – Wypadło panu z kieszeni – podał banknot.
Człowiek zdziwiony przyjął papierek, a drugą ręką grzebał w kieszeni upewniając się, że to jego.
- To niesamowite! – rzekł w końcu. – Już od dawna modliłem się o dowód na to, że istnieją jeszcze uczciwi ludzie. Bardzo panu dziękuję!
- Ależ nie ma za co – uśmiechał się Błazen. – Jak będzie pan szczerze wierzyć, że istnieją, to dowody zaczną sypać się same – dodał.
- To bardzo mądre, co pan mówi! Już o tym zapomniałem... A tak mi przecież babcia zawsze mówiła. To była bardzo wierząca kobieta.
- Wierząca? Czy religia ma z tym coś wspólnego?
- No tak. Bo w Biblii można jasno przeczytać. „Tak więc powiadam wam: o cokolwiek w modlitwie prosicie, uwierzcie, że już otrzymaliście, a będzie wasze.”
Błazen zamilkł i spojrzał na swój naukowy fartuch, widząc już tylko strój kapłański. 

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 23 lipca 2017

Najlepsza dieta odchudzająca!

                Choć w obecnych czasach niby promuje się coraz pełniejsze modelki, to jednocześnie wokół i tak pełno nacisku na tak zwane „bycie fit”. Sklepiki ekologiczne wyrastają więc niczym przebiśniegi po surowej zimie, jaką była era genetycznie modyfikowanych fastfoodów, a coraz więcej pracodawców postępowo dodaje pracownikom bonusy w postaci karnetów na siłownię.
- Jaka ty jesteś szczupła! – zachwyciła się panna młoda na widok siostry Błazna, gdy oboje podeszli do niej na poprawinach, by pogawędzić. Po wypowiedzeniu tych słów spojrzała na Błazna, a w jej oczach wyświetliło się ugryzienie w język. Szybko zmieniła temat mając nadzieję, że tego nie widział. Na nic jednak jej starania, bo gdy tylko skończyli rozmowę podszedł do nich wujek i krzyknął przerażony:
- Błaźnie! Jaki ty chudy jesteś!!!
- Normalny – odpowiedział Błazen standardowo, wzruszając ramionami. Następnie skierował się w stronę bufetu by zająć się tym, co najbardziej lubi robić na takich imprezach: zaawansowaną konsumpcją deserów. Ambicji ma zawsze więcej, niż miejsca w żołądku, ale dzielnie z tym walczy.
- Zjesz to wszystko? – Ciocia zrobiła wielkie oczy na widok ciastowego wieżowca, który Błazen wznosił na swoim talerzu.
- Taki jest plan – odparł Błazen bez zastanowienia, znów wzruszając ramionami. Rzadko słyszy coś nowego. Gdy tylko na talerzu skończyło się miejsce, spokojnie ruszył w kierunku stołu.
                Przechadzki ulicami to często najbardziej niespokojne części błaznowych dni. Idąc na przystanek autobusowy wspominał weselne ciasta żałując, że zapomniał wziąć sobie jakieś na wynos. „W sumie i tak nie mam miejsca w zamrażarce”, smucił się i nawet nie zauważył, iż zwrócił na siebie czyjąś uwagę. Ustał przy rozkładzie jazdy zanurzając się w utęsknionych smakach słodkości, na co brzuch zaczął sobie przypomniać, że przecież wcześniej burczał...
- Przepraszam, czy nie myślałeś nigdy o zostaniu modelem? – zapytała go nagle jakaś dziewczyna, co brutalnie wyrwało go z wyimaginowanej uczty.
- Hę? A kto powiedział, że nim nie jestem? – zaśmiał się donośnie nie dając poznać, czy żartował.
- Tak? – zmieszała się. - Ja jestem fotografką. Przeszedłeś tędy i pomyślałam sobie „łał!” Ile masz wzrostu? Ile masz lat?
Takie sytuacje, niestety, również Błazna już nie zaskakują. Gdyby dostawał dolara za każdym razem, gdy ktoś go „odkrywa”, to nie musiałby chodzić do pracy. Wystarczyłoby chodzić po mieście. Albo nawet usiąść tylko w bardziej tłocznej okolicy. Ale każdy medal ma dwie strony - równie często podrywają go amatorzy wystających żeber.
- Łał! Albo jesteś weganem, albo masz bulimię. Tak czy owak… podobasz mi się! – krzyknęła jedna kobietka w barze. Takie osoby fantazjują sobie o kościstym tyłku Jareda Leto, a później widząc coś podobnego na żywo po prostu nie mogą zatamować ślinotoku.
- No właśnie, Błażnie, jak to z tobą jest? Czy ty się głodzisz? – zapytał jeden z barowych towarzyszy, gdy usiedli przy stoliku.
- Siostra, powiedz mu – siorbnął sobie herbatkę znudzony.
- Człowieeeku, on  by zjadł więcej od nas wszystkich – powiedziała Siostra rozbawiona.
- Hm… Ale to jeszcze zależy co się je – zauważył Towarzysz.
- Najbardziej lubię lodowy tort czekoladowy – wyznał Błazen, na co wszyscy się zaśmiali.
- Haha, nie mówcie mi nic o czekoladzie! – wykrzyknęła Kumpelka. – Codziennie odchudzam się od jutra!
- Hahaha, co tam ostatnio miałaś za dietę? Grejpfrut do każdego posiłku? – Towarzysz próbował sobie przypomnieć.
- Taaa, trzy dni wytrzymałam…
- Miau miau miau miau miau! – wyśmiał Kot.
- Ja mam dla was najlepszą dietę – wtrącił milczący dotychczas Ziomek. – NŻ.
- NŻ? – zdziwiła się Kumpelka, bo nie pamiętała, że już to kiedyś słyszała.
- Miau… - Kot już wiedział czego się spodziewać.
- Nie Żryj – wyjaśnił Ziomek triumfalnie.
- Ahaaaa… Hahaha! Ej, a na czym ty tak schudłaś ostatnio? – zapytała Siostrę.
- To była dieta oczyszczająca, ale teraz znów jem byle co, haha.
- A kiedyś robiłaś dietę odchudzającą, jak ona się nazywała?
- Białkowa Dukana.
- Miau miau miau? – sięgał pamięcią Kot.
- Wcześniej Kopenhaska. Ale nie polecam takich diet, to nietrwałe i niezdrowe.
- Diety, diety… Trzeba sport uprawiać, wy lenie – wyszydził je Ziomek.
- Miau! – Kot przybił z nim piątkę.
- To weź i uprawiaj, jak ciężko pracujesz od rana do nocy przez siedem dni w tygodniu. – Siostra niby się pożaliła, ale w jej głosie słychać było nutkę dumy.
- Więc jak to jest, że jesz torty i nadal jesteś chudy? – Kumpelka znów przeniosła uwagę na Błazna.
- Ojejku, dużo osób jest ode mnie o wiele chudszych – skrzywił się Błazen lekko poirytowany tym, że kolejny raz prowadzi identyczną rozmowę.
- Tak, te na oddziale onkologicznym – wyśmiał Ziomek.
- Miau miau miau – dodał Kot podążając za tym humorem.
Wtem, pomimo głośnej muzyki w barze, wszyscy usłyszeli głośne burczenie w brzuchu Błazna.
- To twój brzuch? – Towarzysz niedowierzał.
- Ty ektomorfiku ty, masz frytki! – Ziomek podsunął mu swój talerz.
- Ech, dzięki… Znowu zapomniałem o jedzeniu – wyznał Błazen sięgając po frytkę.
- Zapomniałeś? Tak się da? – Kumpelka nie wiedziała czy potraktować tę wypowiedź poważnie.
- A co najważniejsze… znowu? – zauważył Towarzysz.
- Zdradź nam swój sekret! – Kumpelka podniosła piwo do ust nie wiedząc, że niedługo się nim zakrztusi.
Błazen żując frytkę odparł ze stoickim spokojem:
- No wiecie. Dieta Alzheimera. 


Miłego nie pamiętam czego, 
Błazen Podróżny

niedziela, 16 lipca 2017

Idealny człowiek nie ma płci?

                Zaczęło się niewinnie.  Błazen Podróżny obejrzał w Internecie klip z amerykańskiej telewizji przedstawiający wywiad z dziennikarką deklarującą się jako feministka, która tłumaczyła dlaczego nazywanie karmienia piersią „naturalnym” jest ubliżające i powinno być traktowane jako seksistowska mowa nienawiści.
„Karmienie piersią nie przychodzi kobietom naturalnie”, mówiła. „Wbrew temu, co powiedzą nam pediatrzy. Istnieją przecież specjaliści od laktacji, jest na to cały przemysł. Więc karmienie piersią nie jest tak do końca naturalne. Są badania na ten temat, i cieszy mnie to, bo pozwalają kobietom nareszcie nie czuć winy. Są zapewniane, że to w porządku dać butelkę z preparatem dla niemowląt tatusiowi, mężczyźnie. I to naturalne dla mężczyzny, aby karmił dziecko. Więc mówienie, że tylko kobieta może karmić dziecko jest niestosowne. I bardzo mnie cieszy, że to przestaje być głoszone. Nareszcie.”
Rozmowa była kulturalna, a prowadzący wywiad mężczyzna podawał bardzo logiczne kontrargumenty, ale i tak nie udało im się dojść do porozumienia. Zdaniem dziennikarki nawet tysiące lat temu karmienie piersią nie było tak mocno narzucane kobietom, jak teraz... Choć na pytanie czym wtedy zastępowano ludzkie mleko potrafiła odpowiedzieć tylko „ nie wiem”.  
- To prawdopodobnie najmądrzejsza rzecz, jaką powiedziała w całym wywiadzie – skomentował wówczas Błazen z rosnącym bólem głowy. Jego organizm domagał się zaprzestania zanurzeń w te tematy, ale sumienie kazało szukać zapewnienia, że to tylko pojedynczy przypadek i ogólnie ludzie aż tak wypaczonej wizji świata nie mają. Przewinął więc w dół, aby przeczytać komentarze pod filmem… Większość okazała się obelgami, część wezwaniem o pomstę do nieba, a malutki, trudny do wypatrzenia procent to byli ludzie, którzy popierali poglądy tej kobiety.
- Hm… Role płciowe… role płciowe… znowu role… - mówił na głos co widzi wśród tych rzadkich komentarzy. – Równość… równość… seksizm… role płciowe…
- Miau miau miau miau – doradził mu Kot.
- Ale ja muszę to przeczytać, przecież trzeba znać wszystkie punkty widzenia, aby prawidłowo wyrobić własną opinię.
- Miau miau – wzruszył ramionami i wrócił do czyszczenia futra.
Nie ograniczył się do komentarzy pod tym filmem. Obejrzał kolejne filmy, poznał dużo popierających je opinii, przeczytał liczne artykuły i fora… A im dłużej przekopywał się przez to wszystko, tym bardziej wyraźny robił się w jego głowie powoli wdrażany w społeczeństwo model idealnego człowieka.
- Przede wszystkim nie może być biały, bo to rasistowskie. Nie może też być „żółty”, bo oni się nie liczą. Jak będzie czarny to w porządku. Śniady super. A jak mieszany to idealnie. Im bardziej, tym lepiej – mówił na głos mało zainteresowanemu Kotu, jednocześnie rysując idealnego człowieka na kartce. - Mężczyzna nie może być zbyt męski, a kobieta zbyt kobieca. Chyba, że zmieniają płeć na przeciwną, wtedy taki mężczyzna aspirujący na kobietę może być kobiecy, a kobieta aspirująca na mężczyznę męska. Wszystkim innym można to wytykać, ale nie im. Dla innych najlepiej, gdy są „neutralni płciowo”.  Stąd tak popularne stają się neutralne płciowo przedszkola. Tam właśnie wychowamy idealnych ludzi przyszłości – dalej skrobał długopisem. – Dodatkowo, kobiety muszą mieć mocno rozwinięte mięśnie i brać tabletki zatrzymujące cykl miesiączkowy.
- Miau?
- Aby być w stanie podjąć się każdej pracy fizycznej. Wydobywanie węgla, budowa dróg, praca na platformach wiertniczych… Musi tam być tyle samo kobiet, co mężczyzn. Inaczej to seksizm.
- Miau…
- No. I nie mogą być zbyt szczupli, bo obrażaliby tym pozostałych. A ubrania… Ogólnie jest w porządku, gdy kobiety wyglądają męsko, a mężczyźni żeńsko, ale to prowadzi do odwróconej nierówności, więc chyba lepiej postawić na szare piżamy. Każdy może nosić szarą piżamę. Jest całkiem neutralna. I już. To chyba tyle o wyglądzie, bo nad resztą nadal trwają spory. Przejdźmy więc do psychiki. Każdy musi skończyć studia, inaczej zostanie uznany za ofiarę systemu, co zapoczątkuje protesty przeciwko systemowi indokt… yyy, edukacji. Poza tym, będą patrzeć na niego z góry. Chyba, że jest transpłciowy, na nich nie można. No i kolejna sprawa, religia. Mogą wyznawać każdą oprócz tych „radykalnie” chrześcijańskich. Najlepiej jednak, jeśli uznają się za buddystów, niekoniecznie wiedząc cokolwiek o buddyzmie. W ten sposób nie będą mieć uczuć religijnych, ani wynikających z wyznania poglądów ingerujących w życie codzienne.
- Miau miau miau?
- Ateiści nie są mile widziani, bo za dużo się kłócą.
- Miau miau?
- Agnostycy zadają za dużo pytań.
- Miau.
- No więc dalej… Powinni być weganami, bo to jedyna słuszna dieta. Ale nie na tyle zaangażowanymi w ten styl życia, aby przeszkadzała im żywność modyfikowana genetycznie. No i muszą być panseksualni.
- Miau?
- Bo już bardziej otwartym być nie można.
- Miau…
- Instytucję małżeństwa mają popierać tylko wtedy, gdy nie zamierzają brać ślubu z kimś, kto jest płci przeciwnej. I nie powinni być zbyt chętni do posiadania potomstwa. Najwyżej jedno dziecko. Najchętniej cudze. I najlepiej w innych związkach, niż heteroseksualne. Wtedy nikt nie zostanie urażony i zdyskryminowany.
- Miau miau miau miau miau miau?
- Nie będzie ról płciowych. Jeśli kobieta nie chce rodzić dziecka to może poprosić o to mężczyznę.
- Miau miau?
- Nie wiem jak, tym niech się naukowcy zajmą. Albo taka kobieta znajdzie sobie wtedy transpłciowego mężczyznę zdolnego do zajścia w ciążę i go zapłodni.
- Miau?
- Nie wiem jak. Nasieniem od kolegi, i wtedy adopcja. Albo niech sama będzie transpłciowym mężczyzną. Tak chyba będzie najlepiej. No. W każdym razie… Mężczyzna nie musi zapładniać, a kobieta nie musi rodzić. I tym bardziej nie musi karmić niemowlęcia. Dobro niemowląt zupełnie się nie liczy, ma być wygodnie dorosłym. W sklepach jest pełno żarcia dla niemowląt, prosto z fabryki, jeszcze ciepłe. Rząd rozda kupony i wszystkich będzie na to stać. Później ewentualnymi skutkami ubocznymi zajmie się służba zdrowia – odłożył długopis na znak, że rysunek jest gotowy.
- Miau miau miau? – zapytał Kot pochylając się nad kartką.
- Inne role każdy sobie przyjmuje lub odrzuca indywidualnie, to pozostaje bez zmian.
- Miau miau.
- Płciowe? Inne role płciowe, niż te związane z reprodukcją? Wymień mi chociaż jedną. 

Miłego XXI wieku, 
Błazen Podróżny

niedziela, 9 lipca 2017

Terror a wojna...


                Przeglądając medale zmarłego dziadka, który żył prawie sto lat, Błazen Podróżny, oczywiście, zaczął wspominkować.
- Za bohatera uznano go chyba dopiero po wojnie... – drapał się po podbródku.
- Miau miau miau? – zdziwił się Kot.
- Mama mi opowiadała, że Armię Krajową powszechnie uważano za nielegalną. Bo wiesz, jakim prawem okupowane państwo się broni, co nie? – puścił oczko sygnalizując ironię.
- Miau miau… - Kot pokiwał głową potakująco.
Następnego dnia zrobiło się głośno o ataku terrorystycznym na koncercie Ariany Grande w Manchesterze. Błazen nigdy by nie poznał reakcji świata, gdyby nie jego Znajoma, która akurat siedziała obok z oczami w telefonie.
- Ojej, ojej… - biadoliła.
- Hę? – zainteresował się Błazen.
- Biedni ludzie, bomba wybuchła – mówiła produkując na Facebook’u znicze z nawiasów i gwiazdek. Nad nimi umieściła brytyjską flagę.
- Tak się robi przy atakach? Do czego to?
- No jak to? Trzeba okazać wsparcie ofiarom.
- To je w jakiś sposób wspiera w zaświatach?
- No to bliskim ofiar.
- To ich wspiera?
- To co, mam nic nie robić? – oburzyła się w końcu. 
- Coś można robić, ale to akurat bardziej mi przypomina świętowanie. Jak pocztówka świąteczna. 
- Lepsze to, niż nic - skwitowała. 
Błazen wzruszył ramionami wyobrażając sobie metody bardziej realnego wsparcia… „Wymiana wszystkich polityków na nieco bardziej szczerych…” Patrzył w sufit myśląc o tym, a później wrócił oczami na jej telefon, gdzie jej wpis dostawał „polubienia”, przez co podekscytowanej Znajomej źrenice rosły jak po kokainie.
- Miau miau miau miau miau? – zagadał Kot niespodziewanie.
- A no, było coś takiego… - potwierdził Błazen. - „Nauczyć się żyć z terrorem.” Kilka osób to mówiło.
- No tak, tak, trzeba więcej procedur zapobiegawczych – powiedziała Znajoma kiwając przy tym głową.
- Hm… Na przykład pozwolić cywilom posiadać broń palną i używać jej w razie potrzeby?
- No coś ty, oszalałeś?! Wszyscy by się pozabijali!
- A teraz nikt nikogo nie zabija?
- Z bronią byłoby jeszcze więcej trupów.
- Ja tam bałbym się atakować ludzi, którzy mogliby mnie za to postrzelić…
- A jak byś wtedy obronił się przed wybuchem bomby?
- Więc w ten sposób próbujesz mi powiedzieć, że jeśli prawo do samoobrony nie zawsze znajdzie zastosowanie, to równie dobrze może nie być go wcale?
Znajoma nic nie odpowiedziała, tylko fuknęła nosem.
- Wiele ataków jest dokonywanych karabinami i bronią białą, a często nawet gołymi rękoma… i innymi częściami ciała... Myślę, że byłoby ich o wiele mniej lub zero, gdyby ofiary i/lub świadkowie nie byli bezbronni.
- Więc wtedy zrobiłoby się więcej ataków bombami! – wykrzyknęła Znajoma.
- Yyy… - Błazen zaciął się na chwilę. – No to powiedz to ofiarom tych ataków. Słuchajcie, dzięki wam być może mamy mniej bomb.  
Na to znajoma skrzywiła się w ciszy.
- A, no tak, nie możesz, bo nie żyją.
- Więc co ty proponujesz? – zapytała zdenerwowana. - No słucham?
- Nie jestem najlepiej poinformowanym człowiekiem na świecie, ale tak sobie myślę, że gdybym "sprawował władzę” (to taka służba ludowi, gdyby ktoś zapomniał) nad krajem atakowanym przez kogoś, to uznałbym to za wojnę i powołał wojsko do obrony.
- Zacząłbyś wojnę?!
- Raczej zdiagnozowałbym jej obecność. Czy wojna jest dopiero wtedy, gdy się bronimy? Skoro zawiedliśmy w kwestii zapobiegania wybuchowi wojny to powinniśmy przynajmniej zakończyć ją jeszcze zanim rozwinie się na dobre. Kojarzy mi się to trochę z dzieckiem bitym w szkole przez łobuzów. Jak im nie oddaje to nic się nie dzieje. Jak oddaje to jest bójka. Ale broń Boże nie wzywajcie policji, bo „będą problemy”. Przecież wcześniej problemów nie było, prawda?
- Przesadzasz ze wszystkim – kiwała głową otrząsając się ze słów Błazna. - Dzieci to dzieci, zawsze się biją. Po co od razu wzywać policję, to jakieś dziwne.
- A bombiarze to bombiarze, zawsze wybuchają. Po co od razu z tym walczyć, to jakieś dziwne.
- Ale to tylko terror, a nie wojna. Pewnie jeszcze mur byś chciał stawiać, jak Trump w Ameryce.
- Jak Orban na Węgrzech postawił mur to była cisza.
- Orban postawił mur? – zdziwiła się.
- No właśnie, o to mi chodziło, wielu nawet nie wie. Ach… Pamiętam jak w dzieciństwie wyobrażałem sobie, że granice między państwami to są mury. Po prostu miało to dla mnie sens. Wtedy od razu widać gdzie są. I w ten sposób nikt nieproszony nie przejdzie. A w razie ataku łatwiej się bronić. Aż dorośli wszystko mi pomieszali, pokazując prawdziwą granicę… Jakaś dziurawa siatka w lesie.
Wtedy przerwał im pies Znajomej, wskakując na nią przednimi łapami.
- Chce iść na spacer – zauważyła.
- No to chodźmy! – Błazen od razu wstał, z Kotem wiszącym mu na ramieniu.
Szli obok ruchliwej ulicy, od lasu oddzielonej domkami jednorodzinnymi. Pies po drodze obsikiwał znaki drogowe, a na jednym z trawników zrobił kupę. Znajoma nie sprzątnęła jej usprawiedliwiając się, że tu przecież nie ma gdzie tego wyrzucać. Później skręcili w zardzewiałą bramę prowadzącą na mały, zadbany cmentarzyk. Zamknęła furtkę i spuściła psa ze smyczy.
- Nie umie jeszcze przychodzić do mnie na zawołanie, więc tylko w takich miejscach mogę bezpiecznie spuszczać go ze smyczy – wyjaśniła.
- Co to za cmentarz? – zapytał Błazen zaintrygowany.
- A nie wiem, jakiś powojenny.
Pies węszył wokół żywopłotów, a Znajoma, Kot i Błazen spacerowali między grobami czytając tabliczki. Mijali żołnierzy podpisanych nazwiskami, żołnierzy nieznanych… aż coraz częściej zaczęły pojawiać się „ofiary terroru hitlerowskiego”. Pod koniec cmentarza były już tylko one.
- Jak myślisz, dlaczego tych nazwano ofiarami terroru? – zapytał Błazen.
- Nie wiem, może byli cywilami – odparła Znajoma równie zdziwiona.
- Ale to rok wybuchu drugiej wojny światowej.
- Może zginęli jeszcze zanim wybuchła wojna? – zasugerowała pytająco.
- Więc skąd wokół tylu żołnierzy? – Błazen drapał się po dzwonku czapki.
- Miau miau miau miau miau miau? – dorzucił Kot.
- Czyli jak żołnierze to wojna, a jak cywile to terror? – Wysilając móżdżek Błazen mrużył oczy.
- No bo w sumie to na wojnach cywilów się nie zabija? – kojarzyła sobie Znajoma.
- Na tej wojnie ginęły ich miliony. Wielu też walczyło.
- Hm… Więc może jednak terror i wojna nie wykluczają się nawzajem. - zmarszczyła czoło w myślowym wysiłku. - Z tego co pamiętam… Chociaż mogę się mylić, bo w każdej szkole była inna książka, a w każdej książce inna historia… - tu skupiła się jeszcze mocniej. – Hitler nakazał zabić wszystkich mężczyzn, kobiety i dzieci, aby zdobyć terytorium… Jako jeden z pretekstów pojawił się zarzut, jakoby mniejszość niemiecka była w Polsce torturowana. Nikt w Europie nie potraktował wcześniejszych gróźb dostatecznie poważnie i każdy węszył za korzyściami… Polska wierzyła, że ma więcej czasu, więc nie zdążyła się przygotować… Dlatego gdy doszło do ataku, dosyć szybko została podbita, a Naziści urośli w siłę i rozwinęli całe przedsięwzięcie w wojnę światową.
Wtedy Błazen zapytał bez zastanowienia:
- Nie brzmi znajomo?


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 2 lipca 2017

Co wiesz o świecie?

                Dawno, dawno temu, w środku nocy, na dachu starego domu leżało troje dzieci. Błazen, Siostra i Brat. Patrzyli w niebo i zastanawiali się dlaczego niektóre gwiazdy się poruszają. Latają to tu, to tam, skręcają, zatrzymują się, znowu lecą, trafiają na siebie, lecą razem… Oglądali te widowiska praktycznie każdej letniej nocy. Ich ciała były już pokryte bąblami po ukąszeniach komarów, ale oni uparcie wracali na ten dach. Często zabierali ze sobą psa, a czasem kolegów...
- To UFO – stwierdził w końcu Brat. Pozostali pokiwali tylko głowami i od tamtej pory już zawsze nazywali to ufami. Definicja brzmi „niezidentyfikowany obiekt latający”, więc pasowało idealnie.
- Ciekawe dlaczego tak latają – zastanowiła się Siostra.
- No a dlaczego ludzie tak łażą i jeżdżą samochodami? Każdy ma jakieś sprawy do załatwienia – wyjaśnił Brat, na co wszyscy znów pokiwali głowami. Później przez kilkanaście minut panowała cisza, aż mały Błazen podniósł do góry małą dłoń i poruszał nią tak, jak gdyby gładził niebo. Wtedy rzekł:
- Czy tylko dla mnie niebo wygląda płasko? Wszyscy mówią, że to jest jakaś ogromna przestrzeń, a między gwiazdami są ogromne odległości i tak dalej… A ja tu w ogóle nie widzę głębi. Tak jakby to był tylko taki sufit nad nami. W dodatku wydaje się niski.
- Weź, jesteś głupi – zaśmiał się Brat, a razem z nim Siostra. Od tamtej pory nie poruszyli tego tematu przez długi, długi czas…
                Dorosły Błazen nigdy nie stracił swojej dziecięcej ciekawości i przemyśleń. Teraz jednak starał się nimi nie dzielić, bo na zawsze zapamiętał, że „jest głupi”. Włóczył się po świecie zdziwiony, jak wiele z otaczających go zjawisk w ogóle nie pasuje do tego, czego uczono go o świecie. Często rozglądał się po twarzach innych w poszukiwaniu reakcji, ale zazwyczaj nikt inny nie zwracał na te rzeczy uwagi… A ci co zwracali, rzadko mieli czas, aby pomyśleć o tym nieco dłużej.
„Ciekawe co teraz robi Kot”, zapytał się w duchu, mając do swojego przyjaciela tysiące kilometrów. „Pewnie śpi. Albo na coś poluje. Albo na coś się gapi.” Popijał herbatkę siedząc w ogródku, a jego oczy same wędrowały ku niebu. Ponieważ wyobrażając sobie co może robić Kot szybko wyczerpał możliwości, jako że Kot nie miewa zbyt wielu zajęć – to jego myśli zaczęły coraz bardziej dotyczyć tego, co widziały jego oczy. A patrzył teraz na błękit oraz to, co go przecinało. Białe paski poszatkowały niebo tak, że dałoby się palcem po niebie zagrać w kółko-krzyżyk.
„Po niektórych samolotach pasek od razu znika, a inne zostawiają go na długie godziny, aż rozpływa się i zamienia niebo w szarą chmuropapkę…” Próbował przywołać wyjaśnienia naukowców. „Hm… Para wodna.” Wyobraził sobie wtedy, że po niektórych ludziach para z oddechu od razu znika, a po innych ciągnie się godzinami, zaznaczając szlak ich podróży. Zaśmiał się sam do siebie na myśl, że w ten sposób niektórzy przestępcy nigdy nie daliby rady uciec. „Albo policjanci w swych śledztwach mieliby bardzo ważne zadanie znalezienia maski gazowej jako dowód w sprawie.” Następnie wyobraził sobie, że w niektórych warunkach pogodowych każdy musiałby nosić maskę, bo inaczej wszyscy przebijaliby się przez gęste pary wodne z oddechów, takie jak ta szara papka na niebie.
Dwie filiżanki herbaty później Błazen dostrzegł księżyc. Zaledwie dwie dłonie od niego nadal wisiało słońce. „Biedni ludzie z innych części Ziemi, codziennie mają kilka godzin kompletnej ciemności.” Uśmiechał się szyderczo wiedząc, że to nieprawda, mimo iż teoretycznie tak być powinno, skoro on tak często widzi słońce obok księżyca.
Później zwrócił uwagę, że to przecież tylko część księżyca. Wyglądał jak migdał, ustawiony pionowo, nieco węższy od strony słońca. „Ziemia rzuca cień w coraz dziwniejszych kierunkach”, zadrwił wiedząc, że to wytłumaczenie nie ma najmniejszego sensu. „A światło słońca czasem skręca - specjalnie po to, aby oświetlać tę dalszą część księżyca. Przecież w każdej szkole tego uczą.” Nawet w myślach pozostawał sarkastyczny.
- Idziemy na łódkę? – głos Kolegi wytrącił go z zamyślenia.
- No pewnie, pogoda jest świetna. Muszę tylko umyć dzbanuszek, nie lubię jak te brązowe paski po herbacie zastygają.
- To szybko.
                Wiosłowali przez spore jezioro pozostając blisko brzegu, dzięki czemu mogli obserwować żyjące tam ptaki i owady. Kolega wyciągnął aparat fotograficzny i pstrykał im zdjęcia, a Błazen wpadł w wiosłujący trans i znów dopadły go przemyślenia, których wygodniej byłoby nie mieć.
Tym razem miał z kim je omawiać...
- Jak myślisz – zaczął. – Dlaczego Te malutkie ptaki i owady potrafią latać?
- Jak to dlaczego? – zdziwił się Kolega nie odrywając twarzy od aparatu. - Mają skrzydła, to latają.
- Ale jeśli mamy grawitację, to skąd one mają tyle siły?
- Może grawitacja jest słaba.
- Nie wygląda mi na słabą, jeśli potrafi całe to jezioro utrzymywać przy ziemi.
- To nie wiem.
Następne kilka minut nic nie mówili. Błazen nieprzerwanie wiosłował, a Kolega dalej fotografował. Aż zaczęli zbliżać się do drzewa przewalonego w wodę, którego gałęzie wystawały ponad powierzchnię przez dobre kilka metrów. Aby uniknąć kłopotów, Błazen zaczął oddalać się od brzegu w celu ominięcia całego drzewa. Kolega bez słowa przerzucił się wówczas na próby fotografowania ryb. Płynęli w cieniu mijanego lasu, dzięki czemu patrząc na wodę dało się widzieć co nieco podwodnego świata.
- Jak myślisz – zaczął znowu. – Dlaczego te ryby potrafią pływać?
- Jak to dlaczego? – zaśmiał się kolega widząc, że powtarzają poprzednią rozmowę. – Mają płetwy, to pływają.
- Ale wiesz – zaśmiał się i Błazen.
- To może tu wcale nie chodzi o grawitację, tylko o gęstość – rzucił Kolega od niechcenia, rozśmieszony. - Ptaki i ryby są ciałami stałymi, więc potrafią robić sobie miejsce w gazach i cieczach. Łodzie i samoloty też. Dlatego teraz ślizgamy się po powierzchni wody, zamiast spadać na dno.
- W sumie to ma trochę sensu, gdy tak to ująłeś – zauważył Błazen w zaskoczeniu.
- Haha, może jak to udowodnię to zaczną uczyć tego w szkołach, a wtedy przestaniesz zadawać dziwne pytania.
- Hm… A kto udowodnił grawitację?
- Ten koleś z jabłkiem.
- Ale on jej nie udowodnił, tylko nazwał nią zjawisko spadania jabłka, które ty teraz nazwałeś inaczej.
Kolega na chwilę przestał fotografować i zagapił się gdzieś w nicość. Błazen w tym czasie skończył omijanie drzewa i zaczął wracać w okolice brzegu.
- No ale cała ta nasza nauka działa dzięki jego założeniu – ocknął się w końcu.
- Dzięki istnieniu tego zjawiska. Z twoim założeniem działa ono tak samo, po prostu jest inaczej wyjaśnione.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że nie ma grawitacji? – Kolega spojrzał na Błazna zmieszany.
- Ja? To ty tak powiedziałeś.
- Manipulujesz mną, Błażnie.
- Może trochę.
Patrzyli na siebie podejrzliwie, a po chwili oboje wybuchli śmiechem.
- Chyba musimy już wracać – zauważył Kolega, gdy najsilniejszy śmiech zaczął przechodzić. – Słońce już prawie zachodzi.
- Ale przecież słońce nie zachodzi, Kolego.
- To co robi?
- Nic, to ziemia przechodzi obok. Nie moje słowa, umywam ręce.
- No dobrze, to zaraz będziemy mijać słońce – śmiał się znowu. - Trzeba już wracać do domu.
- Księżyc jest dosyć jas… - Błazen chciał spojrzeć na księżyc, ale już go nie było. – No był tam przecież.
- Księżyc?
- Tak. Jak piłem herbatę. A teraz tylko szara chmuropapka.
- Pamiętam te czasy, gdy wszystkie chmury miały kształt… - westchnął Kolega chowając aparat do futerału. – Może nie zawsze kłębiasty, ale jednak kształt.
- No my wszyscy pamiętamy. A mimo to mało kto się dziwi, że już tak nie jest.
- To nawet nie są chmury. Dobrze to ująłeś, „chmuropapka”. Niedawno mój sześcioletni bratanek zdziwił się, gdy mu powiedziałem, że niebo jest niebieskie. Wyobrażasz to sobie? Myślał, że białe – pokręcił oczami zażenowany. – Ciągle tylko tę papkę widzi.
- Szczerze mówiąc, to… czasem też o tym zapominam… - wyznał Błazen ze skruchą.
- Wiesz, Błaźnie, ostatnio cieszę się, gdy mamy prawdziwą burzę. Niby "zła pogoda", ale jednak taki powiew normalności...  Już mi nawet nie przeszkadza, że dachy wyrywa.


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny