niedziela, 25 marca 2018

Uważaj na fałszywe taxi...


                Kot chciał podróżować z Błaznem w nowoczesnym stylu, a więc kupił samochód. Srebrny, śliczny, oszczędnie jeżdżący na gazie Chevrolet Nubira z roku 2007, a więc nawet w miarę nie stary jak na polskie standardy. Zadowolony dokupił mu trawiastozielone pokrowce na siedzenia, aby imitowały naturę, która zwykła otaczać ich w trakcie podróży pieszych.
- Kocie, ale czy to na pewno dobry pomysł? Robimy setki kilometrów dziennie, naprawy samochodu są o wiele bardziej kosztowne od regeneracji zmęczonych nóg... 
- Miau miau miau miau miau - odparł Kot z kojącym zmartwienia uśmiechem. 
- No dobrze - uśmiechnął się i Błazen, bo ukojony. 
Pierwsza naprawa była najkosztowniejsza, ponieważ popsuł się pedał gazu. W ten sposób wydali ponad tysiąc złotych. 
- To nic - pocieszał Kota Błazen. - Kupując samochód wynegocjowałeś cenę o tyle właśnie niższą, pamiętasz? Wszystko jest dobrze - klepał go po plecach i skutecznie uspokoił. 
Druga naprawa, ot, drobnostka, wymienili wycieraczki, bo stare się starły ze starości. 
Trzecia naprawa to też nic takiego, światło z przodu miało usterkę i wymagało reperacji. 
Czwarta naprawa okazała się nieco poważniejsza, bo przy lekkiej stłuczce pęknięcie na przedniej szybie, wcześniej ignorowane, stało się o tyle większe, że stanowiło już poważne zagrożenie, a dla wszelkich naprawiaczy pęknięć okazało się zbyt duże do załatania. Wymienili zatem całą szybę, na szczęście w okazjonalnej cenie. 
Piąta naprawa została dokonana tylko na części uszkodzenia. Mała Chinka w dużym Jeepie nie widziała ich na drodze i uderzyła w nich tak, że odpadł im migacz i wgniotła się blacha. Migacz wymienili, a blachę częściowo wyprostowali przy zastosowaniu metody gorącej wody i odtykaczki do sedesów. Niestety miejsce było tak pechowe, że nie udało im się wyprostować całej blachy. 
- Jak będziemy na święta u moich rodziców to odkręcimy w garażu tę blachę i wyprostujemy do końca - rzekł Błazen, a Kot pokiwał głową i więcej się tym nie martwili. 
Szósta naprawa miała miejsce po tym, jak instalacja gazowa przestała działać poprawnie. Czasami nic jej nie było, a czasami wyłączała cały silnik i należało przejść na normalne paliwo. 
- Miau miau miau? 
- Nie, Kocie, już kilka razy myśleliśmy, że tym razem się samo naprawiło, a później znowu było popsute - przypomniał Błazen. - Chodźmy do mechanika. 
Mechanik wymienił jedną małą część w elektryce silnika i wszystko było już dobrze. Zanim odjechali zobaczyli jednak na placu samochód z nalepką "Fake Taxi". 
- Fałszywe Taxi? Co to znaczy? Czy to taki trik, aby używać pasu dla taksówek i omijać korki? A może czasami nielegalnie kogoś podwożą za pieniądze? 
- Miau miau miau... 
- Ale nie, nie obnosiliby się tak, przecież mieliby cały czas policję na ogonie, gdyby po to była im ta naklejka... 
Po drodze od mechanika zajechali nad rzekę, aby się przespacerować, a później przed wsiąściem do samochodu Kot postanowił dokonać siódmej naprawy, która polegała na lekkim wyprostowaniu blachy przy drzwiach kierowcy, bo od czasów uderzenia blachy ocierały się o siebie wydając dziwny dźwięk i rysując lakier. W tym czasie Błazen wyszukiwał co oznacza "Fake Taxi". 
- Miau - rzekł Kot, gdy drzwi już nie skwierczały. 
- Ja z kolei mam złe wieści. 
- Miau? 
- Sprawdziłem co oznacza  "Fake Taxi". 
- Miau miau? - Kot był coraz bardziej zaintrygowany. 
- Cóż... Trudno mi było znaleźć solidne informacje na ten temat, ale większość źródeł twierdzi, że jest to informacja dla kobiet o tym, iż kierowca może je gdzieś podrzucić i przyjmuje opłaty "w naturze". 
- ... - Kotu zabrakło słów. 
- Tak, znowu spodziewaliśmy się zbyt wiele po tym społeczeństwie. Powinno nam chyba wejść w nawyk, by nie wiedząc o co chodzi z góry zakładać, że chodzi o pieniądze lub seks, albo jedno i drugie. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 18 marca 2018

"Każdy gracz ma planszę i lutuje nią przeciwnika..."

                Siedząc na kanapie wśród przyjaciół, Błazen czuł się bardzo samotny. Niby było miło, jedli pizzę i oglądali razem film, ale nie mógł otrząsnąć się z poczucia braku interakcji z kimkolwiek w ciągu ostatniej godziny. „Jak to jest”, myślał, „że wspólnie oglądając film każdy z nas staje się odseparowaną jednostką…?” Nadal patrzył na ekran, ale nie wiedział już co ogląda. „Czy jest jakiś sposób na wspólne spędzenie czasu, które pozwoli nam poświęcać uwagę sobie nawzajem, a nie jakiemuś ekranowi…?” Co chwilę ktoś rzucił komentarz, ale krótki, bo dłuższe były uciszane przez tych, którym to przeszkadzało. Siedzieli wszyscy razem, ale więzy zacieśniali z postaciami z filmu… Nie wykonywali ani wysiłku fizycznego, ani psychicznego…
Film skończył się niespodziewanie, bo czas płynął szybko, gdy Błazen nurkował w przemyśleniach. Następne w kolejności było podzielenie się na grupki. Jedna dyskutowała na temat filmu, inna na jakiś temat, który łączył tylko ich, a pozostali zanurzyli się w telefonach i rozmawiali z osobami nieobecnymi w tym budynku, a może nawet w mieście, a może i w kraju...
Aż uderzył piorun.
- Co to? – zdziwili się.
- To burza! – wyjaśnił jeden, choć też zdziwiony.
Deszcz zaczął padać tak niespodziewanie, jak niespodziewanie wszyscy stracili zasięg w telefonach.
- Co tu się dzieje? – tracąc Internet obudzili się i ci z telefonów.
Wkrótce zgasły też światła, ujawniając odcięcie od prądu na całym osiedlu. Wszyscy w niedowierzaniu stali przy balkonowym oknie i drzwiach, przyklejeni do szyby, patrząc jak zniknięcie świateł powoli ukazywało im coraz więcej detali tego, co działo się na zewnątrz.
- To całkiem poważna ulewa – zauważyła jedna.
Gospodyni przyjęcia bez słowa poszła po ciemku zapalać świece, a gospodarz ruszył uspokajać psa, który na dźwięk piorunów schował się w łazience. Nie minęło wiele czasu, gdy wszyscy wspólnie krzątali się w celu dostosowania mieszkania do tej nowej okoliczności.
- Co będziemy teraz robić? – zapytał któryś, gdy mieli już odpowiednią ilość światła.
- Raczej nie powinniśmy w taką pogodę iść do domu – zauważył ktoś.
- Miau miau miau… - dodał Kot.
- Pograjmy w coś – zasugerowała jakaś.
- Przecież nie ma prądu – powiedziało dwoje naraz.
- Mamy planszówki – odparł Gospodarz.
- Planszówki? To dla dzieci… - skrzywił się jakiś.
- A mamy coś lepszego do roboty? – zauważyła Gospodyni.
Wyłożono na stół kilka gier.
- Tajemnicze domostwo! – Błazen od razu został zauroczony tytułem i obrazkiem z pudełka. – Zagrajmy! O czym to jest?
- Tooo polega na wyobrażaaaniu i opowiadaniu… - Gospodarz miał kłopot z opisaniem zasad.
- A co to? – ktoś inny zapytał o następne pudełko.
- Polowanie na Pana X. Jedna osoba jest Panem X, czyli przestępcą, a inni go ścigają – wyjaśniła Gospodyni.
- Aaaa! Chcę być Panem X! – Błazna ogarnęła ekscytacja już na samą myśl.
Już po chwili miał na głowie papierową czapeczkę Pana X, która służyła temu, aby detektywi nie widzieli gdzie patrzy Pan X, dzięki czemu łatwiej mógł ukrywać się na planszy. Gra bardzo przypominała mu szachy, ale zawierała element współpracy z innymi graczami. Z radości nie zawsze wykonywał przemyślane ruchy, aż umknął mu w końcu jeden szczegół i został złapany przez Gospodynię.
- Miau miau miau miau miau! – ogłosił Kot.
- Ok – Błazen przekazał mu czapeczkę Pana X. – A później zagrajmy w Tajemnicze Domostwo!
Rozpoczęła się kolejna rozgrywka. Tym razem Błazen mógł doświadczyć tej gry z perspektywy detektywa. Ponieważ Pan X w ukryciu zapisywał na karteczce każde swoje kolejne położenie, Błazen szybko wpadł na pomysł słuchania dźwięku ołówka w celu rozpoznania liczby i zlokalizowania go na mapie. Nie pomylił się…
- Hahaha! – śmiali się wszyscy, gdy w etapie ujawnienia położenia okazało się ono tym, co wynikło z podsłuchiwania ołówka. Od tamtej pory Kot zapisywał położenia w sposób złudny, robiąc wiele fałszywych linii i rysując kwiatki. Wręcz wykorzystał to na swoją korzyść i zwodził detektywów, przez co zaniósł ich gdzieś na przeciwny koniec mapy, aż w końcu zrezygnowali z tej taktyki namierzania i rozpoczęli rozpracowywanie zawiłego myślenia Kota...
Nagle włączyły się światła.
- Hę? Oddali już prąd? Kiedy deszcz przestał padać? – dziwili się wszyscy.
Rozniosło ich po pokoju, bo każdy musiał zobaczyć, czy burza naprawdę się skończyła. Ponieważ każdy robił to we własnym tempie, to ci szybsi nudzili się czekając na tych wolniejszych, aż w końcu wrócili do stanu, w którym każdy robił co innego. Z wieży grała muzyka, w komputerze YouTube, a pozostałe twarze z okna przeniosły się na telefony…
Powróciła samotność Błazna w gronie przyjaciół. Spojrzał na tę drugą grę, która tak go intrygowała, a następnie wzruszył ramionami i wyciągnął swój telefon, aby sprawdzić pocztę.




Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 11 marca 2018

Kobiety dumnie więdnące na mrozie.

                Atmosfera w mieście była tego dnia jakaś inna… Wszystko niby wyglądało tak samo, ale jednak coś cały czas gryzło Błazna, a ludzie wokół zdawali mu się odmienieni… Notował to wszystko w głowie, ale kontynuował wędrówkę jak gdyby nigdy nic, aż zadzwonił jego mądry telefon.
- To dziś? – zdziwił się, gdy z rozmowy z siostrą wyszło, że jest Dzień Kobiet. – Ha! Nie wiedziałem.
Po zakończeniu rozmowy podsumował wszystkie wcześniej sporządzone w głowie notatki, aby zrozumieć, iż w istocie, widział kilka kobiet z kwiatami –doniczkowymi, więc może dlatego nie skojarzył o co chodzi – a poza tym było zauważalnie więcej par idących za rękę.
- Kocie, dzisiaj Dzień Kobiet, więc może ludzie po prostu są nieco szczęśliwsi.
- Miau – potwierdził Kot.
- Zwłaszcza kobiety. Dostały kwiatki doniczkowe, żeby im nie zwiędły po dwóch dniach, no i są zabierane na randki i rozpieszczane… To całkiem miły dzień – uśmiechał się rozglądając wokół. Niedługo jednak zaczęli słyszeć dziwne hałasy… Podążyli za nimi z ciekawości, aż ujrzeli ulicę wypełnioną krzyczącymi kobietami niosącymi tablice.
- Co tu się dzieje? – zdziwił się. – To jakiś protest?
- Miau… - Kot wzruszył ramionami, bo jego ciekawość została już wystarczająco nasycona.
Ponieważ tłum nie wyglądał bezpiecznie, Błazen zszedł na bok i postanowił zapytać Internet.
- No więc krzyczą o… pełnię praw reprodukcyjnych. Hm… Co to znaczy?
Rozejrzał się po tłumie za wskazówkami. Na jednej z tablic zobaczył rysunek wieszaka do ubrań.
- Aha… Znowu chcą dzieci zabijać… Ale doczytam… CO tu piszą… Bezpłatna antykoncepcja… Hę? Z nieba ma im spadać? Deszcz im spada za darmo, a nie antykoncepcja. Miałbym płacić podatki na sponsorowanie antykoncepcji… - Błazen aż czerwony się zrobił ze złości. - Jak ich nie stać to niech się nie sekszą! Takie to już jest dorosłe życie, czasem na coś cię nie stać i z tego rezygnujesz – pokręcił głową zażenowany.
Czytał dalej, ale kolejny punkt znów nie był zbyt jasny…
- Wolność od zabobonów? O co chodzi?
- Miau miau miau miau miau – zasugerował Kot.
- Aaaa, że jak się rozbije lustro to siedem lat nieszczęścia… Ale mogą sami zdecydować, aby nie traktować tego poważnie, i problem rozwiązany… - drapał się po podbródku w zamyśleniu. – Tu musi chodzić o coś innego, poczytajmy… Hm… - czytał w telefonie. – Edukacja seksualna? Nie rozumiem… To one nie uczą swoich dzieci sąd się wzięły? Mnie rodzice nauczyli. Dziwne, dziwne… Więc po co o tym krzyczeć? Niech zaczną uczyć swoje dzieci. Chyba nie oczekują, że będą to za nich robić obcy ludzie? Jakie to niezręczne i nie na miejscu, wręcz przemoc seksualna na dziecku… Okropieństwo – westchnął ciężko. – A co tu dalej? Edukacja szkolna zgodna z wiedzą naukową? Nie rozumiem… Tak przecież jest właśnie, nie wiem po co im ten punkt tutaj. Może chodzi o słowo „wedza”? Aaa… TO mądre jest! Bo wiele z tych rzeczy to naukowe legendy, nie powinni tych bzdur w szkołach uczyć… Historia i biologia, nawet fizyka… Sporo naukowych legend, a wręcz kłamstw… To to popieram, dosyć tych naukowych kłamstw – uśmiechał się zadowolony. – Co my tu jeszcze mamy… Opieka medyczna, nie watykańska. Hę? Nigdy nie widziałem, żeby ksiądz operacje wykonywał… Chyba, że jest dodatkowo chirurgiem… Nie rozumiem tego.
- Miau miau miau miau miau?
- Ahaaa, zabijanie dzieci znowu… Nieee, to bzdura kompletna. Wyznania religijne to nie jedyny powód, dla których aborcja jest uznana za nieetyczną i niebezpieczną. Co za ludzie… No ale co się dziwić, przecież mają w szkołach te legendy naukowe… No to zrozumiałe… Na szczęście protestują przeciwko nim… - kiwał głową pełen empatii, patrząc na mijające go kobiety.
- Miau miau miau? – zapytał Kot po chwili.
- Dalej jest o religiach znowu, i o pedofilach w Kościele… Hm… Ale znacznie więcej pedofilów jest przecież poza kościołami. Dlaczego nie mówić o pedofilach tak ogólnie? Kościół… Zaledwie wisienka na szczycie… „Pizza Gate” się kłania…
- Miau miau miau – zauważył Kot.
- Tak, sporo tu problemów z katolicyzmem. A przecież tyle protestów jest o charakterze katolickim jako o tradycji polskiej… Czyli opinie są mocno podzielone… Dorośli ludzie, a dogadać się nie potrafią… Jest tyle innych religii w tym kraju, nawet chrześcijańskich. To chyba jest do zrobienia, aby katolicyzmu nie było w szkołach publicznych, czemu nie. Inne religie nauczają wiernych same, można sobie za darmo iść na studium biblijne do Zielonoświątkowców. Da się? Da się. To nie jest głupie, może być, brzmi jak dobry kompromis… - patrzył w niebo dumny z tej myśli.
- Miau miau miau? – znów obudził go Kot.
- Aha, tak, co dalej… Konwencja Antyprzemocowa – skrzywił się. – To zbyt głupie, aby komentować…
- Miau?
- No bo Kocie, kurde! Co za banialuki! Gówniarskie umysły w gówniarskim stylu życia, i chcą żeby im rząd prawami ten problem rozwiązywał! Normalni, dorośli ludzie nie mają takich problemów. Jakieś przemoce domowe… Mają to, co sami chcieli! Tyle w tym temacie – rzekł stanowczym głosem. – Aż mi się przypomniało... Co to jest socjalizm... "Ustrój bohatersko walczący z problemami, których nie ma w żadnym innym ustroju"... Czy jakoś tak... Ekhem, ekhem, dobrze, zobaczmy co mamy dalej. Poprawa sytuacji ekonomicznej kobiet? Hę? Że jak? Każdy w tym kraju, niezależnie od płci, sam sobie pracuje na poprawę swojej sytuacji ekonomicznej, to takie równouprawnienie jest. 
- Miau miau miau?
- A kto im nierówno płaci? Wiadomo, że kosmetyczna mniej zarobi od policjanta. Chociaż nie… Dobra kosmetyczka może zarabiać więcej, niż przeciętny policjant. Wszystko zależy od wybranego zawodu, posiadanych umiejętności, zdobytego doświadczenia… No i ilości przepracowywanych godzin. Tak oto niektórzy zarabiają mniej od innych, tyle.
- Miau… Miau miau miau?
- Alimenty? Aha, napisali i o alimentach… To są prywatne sprawy między rodzicami, nie trzeba im tu rządu. A jeśli ktoś nie płaci tyle ile się zobowiązał to nie trzeba od razu na prawa kobiet krzyczeć, tylko na niedołężne sądownictwo ogółem.
- Miau… - zgodził się.
- O, patrz, „Polska dla wszystkich”. Coraz bardziej zaczynam myśleć, że tu chodzi o islamizację tego kraju. Tyle ataku na katolicyzm, a teraz „Polska dla wszystkich”… Brzmi jakby chodziło o imigrantów. O, „przeciwko militaryzacji społeczeństwa”, nie rozumiem. Jeszcze bardziej utrudnić dostęp do broni? Czy zlikwidować wojsko? Jedno i drugie brzmi głupio… Mam nadzieję, że o żadne  tych dwóch nie chodzi. No i że nie chodzi o coś jeszcze głupszego…
- Miau miau?
- Nie, jest tego więcej. Wolne media, sądy, wybory… Polska w Unii Europejskiej? Chcą nam Niemcy z Polski zrobić… A co to jest LGBTQIA? To coś chce mieć równe prawa. Pewnie już je ma, tylko chodzi o przywileje, jak znam życie…
- Miau miau miau? – zapytał Kot przytłoczony nudą.
- Tak, chodźmy już. Tylko jakąś inną ulicą, żeby sobie wstydu nie narobić jak nas jakiś dzennikarz sfotografuje z tymi kobietami.
Przeszli na inną u licę, gdzie znów widzieli kobiety z kwiatkami idące ze swoimi partnerami.
 - Zobacz, jak przyjemnie… Milej, niż w Walentynki, bo bez przepychu sugerującego sztuczność… No i to dla każdej kobiety, więc i żona, i babcia, i sąsiadka, i nauczycielka, i koleżanka z pracy… Każdej okazuje się dziś pozytywne uczucia… Po co robić z tego dnia kolejne polityczne zamieszanie? Kobiety, nasze kwiaty, w swoim szczególnym dniu wybierają marznięcie na ulicy jak jakieś zapite świnie spod mostu…



Miłego absurdu, 
Błazen Pordóżny

niedziela, 4 marca 2018

Pełna? Pusta? Jak mówisz - tak masz.

                Szedł sobie Błazen przez góry i doliny. Szedł uśmiechnięty, pełen energii… Szedł sobie Błazen przez lasy i bagna. Szedł energicznie i z uśmiechem…
- Kocie? – zapytał. – Czyż to nie cudowne? Wszystko jest piękne i wspaniałe…
- Miau miau – odparł Kot. – Miau miau miau miau miau miau.
I szli sobie razem przez łąki kwieciste, co pięknie pachniały i lśniły barwami, w promieniach słońca jawiąc się niczym ucieleśnienia tęcz najprawdziwszych. A zapach wypełniał ich płuca co dech, ożywiał umysły i wzmagał szczęśliwość. Szli tak przez łąki, szli tak przez kwiaty, a niebo nad nimi błękitne, soczyste…
Lecz cóż to? W oddali, jak gdyby za rzeką, coś się odcina od tła całkowicie. Podeszli więc bliżej, by lepiej widzieć, aż zobaczyli ceglany budynek. W środku polany ceglany budynek to rzecz całkiem dziwna jak na te strony.
- Czy chcesz tam pójść i obejrzeć z bliska?
- Miau miau miau. Miau miau. Miau miau miau miau miau.
Zgodzili się zatem, że lepiej się skradać. I skradli się bliżej cicho, ukradkiem. Patrzyli półokiem przez okno, półtwarte, aż półgłos wybudził ich z półmyśli…
- Cóż tam widzicie? – zapytał niewinnie.
- Jeszcze nie wiemy, wypatrujemy…
Skoczyli nagle aż pod brzeg dachu, gdy do nich dotarło, że nie są tu sami. I spod brzegu dachu zobaczyli kogoś, a później naprzeciw wylądowali…
- Co tu robicie? – zapytał znowu, tym razem nie brzmiąc już tak uprzejmie.
- Wybacz nam, panie! Uprzejmy panie! Niech pan zrozumie! Bo my wędrowaliśmy… Tu, skąd ten powiew, noga za nogą, łapa za łapą, szliśmy, we dwoje, przez góry górzyste i łąki kwieciste, aż ten budyneczek tu w środku zastaliśmy… I on tak dziwacznie tutaj wystawał, taki ceglany, taki samotny, na środku łąki po środku niczego… Byliśmy bardzo zaintrygowani…
- A co to dziwnego? To moja łąka! I mogę budować tutaj co chcę!
- Ach! Wybacz, panie! Wyglądała dziko i nie wiedzieliśmy, że to oswojone… - Błazen ze wstydu położył uszy w dół aż ku szczęce, i poczerwieniał.
- Wybaczam, jasne. A dziko wygląda, bo za nic tych chwastów wyplenić nie mogę! Rośnie to wszędzie, nasiona sypie, roznosi je wokół wiatr jak szalony! Ten wiatr co i was tutaj do mnie przywiał. I zapach roznosi, a z nim mój ból głowy! I spójrzcie no tylko tu na te cegły, je też wiatr roznosi, już ledwie stoją. I pranie wieszałem, to je wiatr rozniósł! Ale to akurat słońca jest wina! Bo jak je wieszałem to ono raziło i źle spinaczami przymocowałem. I leży tu rzędem, wygląda jak rzeka. I to jest rzeka! Mojego cierpienia. I spójrzcie, panowie, na ten sznur do prania, też ledwie zipie, przez wiatr rozciągany. Tu nic, zupełnie nic nie jest dobrze! Okropne miejsce! Dziczyzna i smród! I wiatry szalone, i słońce za jasne, i niebo ohydne. Te chwasty przeklęte… Przeklęta łąka! Przeklęte cegły! Przeklinam po stokroć cały mój dobytek!
Już pienił się cały od tego krzyczenia, a Błazen z Kotem uwierzyć nie mogli. To wszystko co takie jest dla nich cudowne, on zwał ohydnym i rzucał klątwę…
- Jak to tak? – zapytał Błazen w trwodze. – Przecież tyle szczęścia może mieć pan z tego! My szliśmy tędy jak zaczarowani, tyle uroku ma ta okolica!
- W istocie, ma urok – pokiwał głową. - Zły urok ma! Mówię wam szczerze!
- Może dlatego, że pan to przeklina?
- Ja w klątwy nie wierzę!
- Proszę pana… Szanowny panie… Jak pan w klątwy nie wierzy, to czemu je pan rzuca?
- Nie rzucam wcale, tak tylko mówię.
- Więc jak to tak, że one działają?
Pomyślał chwilę, słów mu zabrakło, zbyt zagmatwana ta rozmowa była. Już sam nie wiedział o czym mówili, już nie pamiętał co im wcześniej gadał.
- Tak tylko mówię, zdenerwowany. Bo zobacz pan sam, tu się wszystko sypie.
- Nic się nie sypie, proszę się rozchmurzyć, być jak to niebo. Kwiaty ładnie pachną, łąka jest urocza. Proszę pod słońce prania nie wieszać. A powiew wiatru szybciej wysuszy. Cegła się trzyma, zużycie w normie, drobne uszczerbki to nie dziwota. Gdyby nie było to piękne miejsce to by nie przywiało tu mnie i Kota. I proszę pana, szanownego pana, proszę uważać na swoje słowa, bo jak pan przeklina to ma pan przeklęte, się słowo stało i zamieszkało.
- Ale miły panie, panie nieznajomy...
- Błazen jestem.
- Panie Błaźnie zatem. Jak to więc jest, że jeśli to bajka, to my tu bezładnym poematem? Rymów brakuje, rzadko rym się zdarzy. Po taniości jedziemy, taka to opowieść.
- Bo, szanowny panie…
- Ja Mirek.
- Panie Mirku, nam rymów nie trzeba. Wystarczy tylko poprzestawiać słowa, mówić je dziwniej, czytać rytmicznie, dzielić sylaby i wtem… poemat! Niech pan to wszystko przeczyta od nowa, po poetycku, poetyckowo. Jak będzie pan w duchu poetyczności to wszystko panu zabrzmi jak poemat! Chce pan cudownego domku na łące? Proszę być w duchu cudowności! A jak chce pan mieć przeklęte życie to przeklinaj pan śmiało, będzie się działo.


Świadomych absurdów, 
Błazen Podróżny