niedziela, 30 kwietnia 2017

Młode matki - miejscy kierowcy czołgów.

                Kot zachorował. Błazen natychmiast zabrał go do weterynarza.
- Więc co się dzieje? – zapytał Weterynarz.
- Miau miau miau miau miau – wyjaśnił Kot.
- Hm…
- Ale dieta jest bez zmian?
- Miau.
- Były ostatnio jakieś infekcje?
- Miau miau miau.
- Rozumem…
Po wykonaniu kilku badań Weterynarz stwierdził, że Kot będzie musiał co drugi dzień przyjąć trzy lub cztery zastrzyki, w zależności od tego czy po trzecim będzie już wyraźna poprawa czy nie. Od razu wykonał pierwszy, zalecając Błaznowi częstowanie go przysmakami dla uspokojenia.
- Nie trzeba, to twardziel – wyjaśnił Błazen.
- Jak pan woli… - wzruszył ramionami Weterynarz i zrobił zastrzyk. – Hm, faktycznie twardziel – przyznał widząc, że Kot w żaden sposób nie zareagował.
- Czyli wracamy tu za dwa dni – zapytał Błazen zdaniem oznajmującym.
- Tak, środa, piątek i ewentualnie niedziela. Przez ten czas może być trochę osowiały, ale to normalne, niech wypoczywa.
- Miau – przypomniał się Kot.
- Ach, tak przepraszam, nie przywykłem do  rozmawiania bezpośrednio z pacjentami – śmiał się Weterynarz w zmieszaniu. – Także proszę odpoczywać i mieć oko na objawy.
Błazen wyszedł na ulicę, tym razem Kota miał w transporterze. Na co dzień nie korzystali z takich wynalazków, ale w przypadku choroby to najwygodniejsze rozwiązanie.
- Zdrzemnij się, Kocie, będę nieść Cię delikatnie.
- Miau… - Zamknął oczy.
Niesienie Kota delikatnie okazało się nie lada wyzwaniem. Dopiero w takich sytuacjach zauważa się jak bardzo niedelikatne są miasta… Niby chodniki i światła są dostosowane do wszelkich możliwych potrzeb, a jednak gdy już jest się jedną z osób o specjalnych potrzebach to i tak podnosi się adrenalina. Ludzie wokół oczekują, że będziesz iść prosto i w stałym tempie, oraz wymijać ich płynnie według niepisanych praw wymijania się pieszych. Z tego powodu większość zautomatyzowanych osób oblewało Błazna gniewnym spojrzeniem, a niektórzy już całkiem zamienieni w cyborgi wpadali na niego. „Chcę po prostu w spokoju donieść Kota na przystanek autobusowy”, myślał kierując te słowa w zachmurzone niebo. Z kolei światła na przejściach niby nawet niewidomych biorą pod uwagę, a jednak już w połowie trasy pokonanej w zwykłym „domyślnym” tempie zmieniają się na czerwone. „Nie każdy przecież może biec”, poirytował się Błazen będąc na środku ulicy i widząc, że samochody chcą już jechać, chociaż szedł szybko. Później jednak poczuł nieco ulgi, bo obok chodnika zobaczył ścieżkę rowerową. „Przynajmniej rowery na tym odcinku mam już z głowy”. Szybko jednak skrzywił się ponownie, bo ujrzał nadjeżdżające z naprzeciwka dwa wózki dziecięce, pchane przez dwie kobiety. Zajmowały cały chodnik i nie zapowiadało się, aby planowały zejść z drogi. Błazen wcisnął się zatem na sam brzeg chodnika, jedną nogą będąc już na trawie. Wyszedłby całkiem na trawę, ale rosnący tu żywopłot to uniemożliwiał. „Pewnie trochę skręci”, myślał sobie obserwując zbliżający się do niego wózek. Szedł więc dalej tym brzegiem, aż w chwili wymijania się usłyszał, jak wózek uderza w transporter z chorym Kotem. Błazen spojrzał na kobietę z niedowierzaniem, a ona bez słowa idąc dalej obrzuciła go oburzonym spojrzeniem tak, jakby to on zrobił coś złego.
- Miau…? – jęknął Kot.
- Wybacz, czołgi jechały – wyjaśnił Błazen.
Niedługo po tym wsiedli do autobusu. Na szczęście nie było w środku wielu osób, więc Błazen nie czuł dyskomfortu przez konieczność postawienia transportera na podłodze przy zajętym siedzeniu. „Każdy będzie mógł śmiało go ominąć”, pokiwał głową zadowolony. W trakcie podróży trochę trzęsło, więc Błazen założył nogę na transporter tak, aby stał stabilniej. Przez otwory było widać, że Kot smacznie śpi. „Uff, jest dobrze, byle nie było żadnych większych dziur w ulicy”. Mieli jechać ponad pół godziny, zatem Błazen wydobył z plecaka plik papierów i długopis, aby zająć się kilkoma ważnymi sprawami. Po kilku minutach do autobusu wsiadła kobieta z wózkiem. Zaparkowała w wolnym miejscu naprzeciw drzwi i wysiadła po trzech przystankach. „To chyba naprawdę będzie spokojna podróż”, uśmiechnął się Błazen zerkając znów na Kota, po czym w poczuciu bezpieczeństwa całkiem deaktywował swoje mentalne bariery ochronne. Po paru następnych przystankach zobaczył kątem oka, że wsiada kolejna kobieta z wózkiem, ale założył, że zaparkuje w miejscu przed drzwiami jak ta poprzednia. Nie podniósł więc głowy znad papierów, aż usłyszał:
- Przepraszam.
Podniósł głowę i ujrzał oburzoną twarz kobiety. Najwyraźniej skręcała, aby zaparkować w drugim miejscu, bardziej oddalonym od wejścia. Błazen spojrzał na podłogę między transporterem a metalowym słupem, którą to zamierzała się tam udać. „Zmieści się”, pomyślał, ale mimo to przesunął nogę, którą wspierał transporter. Od razu po tym znów patrzył na papiery, ale po krótkiej chwili znowu usłyszał:
- Przepraszam!
Spojrzał na nią zdumiony, a później na ogrom podłogi, po której mogła bez problemu przejechać. „Masz za co”, pomyślał sobie tracąc w duchu cierpliwość. „To jakaś demonstracja siły?”, oburzył się nie widząc innego wytłumaczenia i postanowił ją zignorować w ramach nie okazywania uległości. Wrócił więc bez słowa do pisania, aż kobieta fuknęła i przejechała w końcu w upragnione odległe miejsce, po drodze kopiąc transporter i budząc tym Kota. Błazen spotkał się przez otwory z jego spojrzeniem i przeprosił go za nią bez słowa.
- Zajął całą podłogę – ogłosiła kobieta na cały autobus, parkując wózek. Później spojrzała na Błazna w poszukiwaniu wstydu, ale on nie zwracał na nią uwagi. Kontynuowała więc:
- Pan jest jakiś tępy, albo udaje – tłumaczyła to swojemu dziecku.
 „Takie rzeczy dziecku mówić?”, zdziwił się Błazen w myślach. „Jej sprawa…”, westchnął mentalnie i pisał dalej w papierkach, choć znów z włączonymi barierami obronnymi, a więc był świadom swojego otoczenia. Z tego powodu był na bieżąco z tym, co robi ta groźna kobieta, widząc ją kątem oka i wyraźnie słysząc. Wyglądało na to, że jej dziecko jest bardzo niegrzeczne, narzuca jej swoją wolę i nie słucha poleceń. „Ciekawe czy dziecko ma to po niej, czy może to ona znerwicowała się przez dziecko”. Po około dziesięciu minutach dziecko zajęczało, gdy autobus zatrząsnął się mocno na dziurach w ulicy.
- No trzymam wózek, ale pan kierowca jedzie jak jakiś oszołom – mówiła kobieta dziecku na uspokojenie. – To ten sam pan, któremu już wcześniej zwracałam uwagę.
„Nie ma to jak uczyć dziecka braku szacunku do ludzi. Później się nie dziw, gdy nie będzie szanować ciebie”, pomyślał sobie Błazen przewracając oczami w poirytowaniu. Od razu po tej myśli zapakował papiery z powrotem do plecaka, bo zbliżali się do ich przystanku. Już po chwili autobus ustał i zaczęły otwierać się drzwi. Błazen delikatnie podniósł transporter i zaczął wychodzić pierwszy, bo miał najbliżej ze wszystkich, ale za sobą usłyszał oburzoną kobietę:
- Pcha się pierwszy!
Zdziwiony obejrzał się za siebie. Stała tak daleko, że nie rozumiał dlaczego miałaby wychodzić przed nim. „To chyba normalne, że ci bliżej wyjścia wychodzą pierwsi, inaczej cały autobus by się zakorkował. Wózek z dzieckiem nie oznacza automatycznie specjalnych przywilejów w każdej sytuacji… Trzeba było zaparkować bliżej…” Stawiając pierwszy krok poza drzwi rozejrzał się jeszcze po autobusie w poszukiwaniu porozumienia na czyjejś twarzy, ale wszyscy patrzyli na niego jak na degenerata. „Ciekawe czy byłoby lepiej, gdybym ryzykował kłótnie  mówiąc na głos swoje komentarze”, pomyślał wystawiając za autobus drugą nogę. Wtedy ktoś wypchnął się z autobusu na siłę, popychając go i uderzając transporter. Błazen szybko złapał równowagę i poszedł dalej, wzdychając. „Chyba nie…” 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 23 kwietnia 2017

Bezwzględna względność czasu.

                Ktoś kiedyś uczynił tabletki przeciw migrenie dostępnymi bez recepty, dzięki czemu posiadanie kilku w zapasie stało się łatwe, co przy tak nieprzewidywalnej dolegliwości jawi się niczym zbawienie... Aż przekonujesz się, że i tak są zbyt drogie, aby w pełni wykorzystywać tę nową możliwość.
Błazen cały dzień był na nogach i zastanawiał się dlaczego boli go głowa. Zaczęła już poprzedniego dnia i podejrzewał przeziębienie, ale temperaturę miał w normie, a herbatka ze świeżym imbirem nie pomogła. „Może to niedobór magnezu”, myślał sobie przechodząc przez ulicę. Zaszedł więc do sklepu i kupił paczkę pestek z dyni. „Zostawmy wszelkie farmakologie na ostateczność…” Gdy tylko dotarł do namiotu położył się, przykrył kocem i sięgnął po pestki. Przez następną godzinę chrupał wpatrując się w telefon, gdzie jakiś facet wymieniał rzeczy rzekomo udowadniające swoją hipotezę, ale nie wyjaśniał jak. Zamiast tego kazał widzowi samemu sobie na to odpowiedzieć, jak gdyby wszystko było tu oczywiste… czy też może miało zmusić go do uwierzenia, iż to oczywiste, a więc w obawie przed wyjściem na durnia nic nie powie. Przez cały film Błazen uśmiechał się i kiwał głową, bo myślał, że to wszystko sarkazm, jako że dla niego te przykłady udowadniały coś zupełnie przeciwnego. W połowie filmu nawet zasubskrybował, aż w końcówce opadła mu szczęka, kiedy zrozumiał, iż nie było tam ani krzty sarkazmu… „Cóż, mimo to zostawię go w subskrypcjach, dobrze być na bieżąco nie tylko z tym, z czym się zgadzam…”
Kiedy film dobiegł końca Błazen zauważył, że już kilka razy przyciemniał i przyciszał telefon, a mimo to nadal go drażni.
- No nie… - odłożył pestki na bok. – Tylko nie to.
- MIAU! – krzyknął Kot wracając nagle do namiotu.
- Aaa… - Błazen szybko zakrył uszy. – Nie tak głośno… Kocie… Mam migrenę…
- Miau…? – szepnął Kot.
- Tak, proszę.
Wtedy Kot przyniósł szklankę wody i tabletki przeciw migrenie. Błazen łyknął szybko jedną sztukę i przeczytał na ulotce, że jeśli nie pomoże to kolejną ma wziąć po dwóch godzinach. „Akurat tylko dwie miałem”, patrzył na ostatnią tabletkę w skupieniu tak, jak gdyby miało to naładować ją dodatkową silą działania. Następne pół godziny leżał wyszukując w swoim bólu oznaków ustępowania, aż… zasnął.
- Miau? – zapytał cicho Kot, gdy tylko Błazen otworzył oczy.
- Ile godzin minęło?
- Miau.
- To o jedną za dużo… Hm… - przyłożył dłoń do czoła. – Wydaje się gorące. Boli mniej, ale nadal jest źle… I razi… I głośno…
Kot bez słowa podał mu ostatnią tabletkę. Błazen łyknął ją i ponownie zasnął. Obudził się następnego dnia, wcześnie rano. Najpierw upewnił się, że czoło nie jest gorące, a później zbadał nasilenie bólu i wrażliwości na światło. Następnie poruszył się i zauważył, że szelest pościeli nadal trochę go drażni, ale ogólnie czuł się znośnie. Wyszedł więc do pracy jak gdyby nigdy nic, ale cały dzień miał na nosie okulary przeciwsłoneczne i zatykał uszy słuchawkami kiedy tylko mógł. Po pracy wrócił do namiotu i od razu zasnął. Spał tak całą noc, a później z przerwami cały następny dzień… I znów całą noc…
- Miau? – usłyszał pytanie, gdy miał jeszcze zamknięte oczy.
- Hę? – podniósł powieki i zobaczył zmartwionego Kota. – Nic mi nie jest, Kocie.
- Miau?
- Tak. Czuję się teraz całkiem nieźle.
I tak było. Co prawda nadal preferował słabe światło i ciche otoczenie, ale nic go już nie bolało i miał dużo energii. W takim stanie przeżył kilka kolejnych dni, aż nadeszła pora na wyjazd w rodzinne strony z okazji Wielkanocy, której w zasadzie Błazen nie obchodzi, ale jego rodziny nie obchodzi to, co on obchodzi a czego nie. W autobusie słońce świeciło mu prosto w twarz, przez co musiał znów włożyć ciemne okulary. Drogi były krzywe, a okienka nie dało się uchylić. Powoli wracał mu ból głowy i już myślał, że zwymiotuje, gdy wtem nagle zwymiotował Kot.
- Ojej… Choroba lokomocyjna, co? – Błazen od razu odżył i posprzątał po Kocie. Resztę drogi czuł się lepiej, a kiedy już dotarł na miejsce... znowu opadł z sił. Zasnął wcześnie i spał jak zabity. Następnego ranka czuł się tak, jakby nadal spał. Zjadł z rodziną poświęcone śniadanie, pokrzątali się trochę w wielkim zgiełku i drażniącym hałasie do południa, aż w końcu osłabiony usnął na kanapie. Obudził się niby miło przykryty kocem, ale też niemiło otulony dźwiękami głośnego telewizora z pokoju obok. Czuł się zatem tak, jakby wcale nie spał, choć jednocześnie zdawało mu się, iż zaczął kolejny dzień… ale też z jakiegoś powodu wierzył, że to sobota. Resztę dnia błąkał się półżywy, z umysłem we mgle i spędzał czas z rodzeństwem i znajomymi. Była już prawie północ, kiedy uderzyło go nagłe uczucie strachu.
- Dziś niedziela?! – wykrzyknął przerywając towarzystwu rozmowę.
- No tak, przecież Wielkanoc – odparła Siostra.
- No nie… No nie! Ale już prawie północ…
- A co? – zdziwił się Brat.
- Przecież ja w niedziele piszę opowiastki… - westchnął zażenowany Błazen. – Dlaczego ja myślałem, że dziś jest sobota?
- Miau miau miau – odparł Kot wzruszając ramionami.
- No też racja, z migreną nie ma żartów…
- Ale dziś święto, chyba możesz mieć wolne – zasugerowała Siostra.
- Nie mogę, nie… To dla mnie ważne… Niedziela to niedziela, nieważne na jaki dzień wypada.
- Wielkie mi rzeczy – wtrącił Kolega. – Przegapiłeś tylko jeden dzień, a mi całe życie ucieka. Przysiągłbym, że nadal mam piętnaście lat.
- Nawet tak się zachowujesz – zaśmiał się Brat.
- No właśnie! A później patrzę w dowód osobisty i nie wiem co jest dziwniejsze, widoczna tam data urodzenia czy sam fakt posiadania takiego dokumentu… Dla mnie całe życie było jak migrena.
- A jeszcze niedawno bawiliśmy się w chowanego zaklepywanego – wtrącił Drugi Kolega.
- Pobawiłbym się w to znowu – odparł Kolega.
- A ja napisałbym tę opowiastkę… - Błazen przyklepał sobie twarz dłonią.
- My swoje, a czas swoje – zaśmiał się Drugi Kolega.
- Tak – pokiwał głową Błazen patrząc na świeczniki przed sobą. – Zapalamy świece do kolacji, a one gasną jeszcze przed zastawieniem stołu… 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 9 kwietnia 2017

Typ człowieka: Kaliban.

                W tych czasach jeśli nadal organizuje się gdzieś wieczorki poetyckie, to nie jest o tym głośno i zwykle trzeba z własnej inicjatywy zasięgać po wieści, aby je otrzymać. Błazen już od kilku lat interesował się tego rodzaju spotkaniami i czasem nawet decydował się w nich uczęszczać.
- Na koniec wiersz odczyta nam pan Błazen Podróżny, zapraszamy – obwieściła z uśmiechem organizatorka spotkania. W okręgu stały krzesła dla słuchających i jeden fotel dla czytających. Organizatorka zajmowała miejsce przy samym fotelu. Błazen wstał, przywitał się, zasiadł w miejscu czytającego, odchrząknął, zrobił sobie w myślach wyrzuty, że przecież nie powinno się chrząkać, a następnie zaczął czytać swój sylabiczny wiersz o parzystym układzie rymów. Większość obecnych słuchając patrzyła po sobie z dezaprobatą, gdyż taki rodzaj poezji uważała za dziecinny. Wszystkie odczytane wcześniej utwory były wierszami białymi, czyli bez rymów. W tekście Błazna nie brakło jednak pokrętnych gier słownych, więc pozostałej części słuchających udało się wsłuchać z zainteresowaniem. Gdy na koniec padła dobitna puenta, niektórzy pokiwali głowami z uśmiechem, a ktoś nawet cicho się zaśmiał. Wszyscy zaklaskali, jak po każdym odczycie, a następnie Organizatorka powierciła się w krześle zbierając myśli do zainicjowania dyskusji, co również miało miejsce po każdym odczycie.
- Dziękujemy. Miły powiew świeżości na zakończenie spotkania – zaczęła w uśmiechem. – Rymowana poezja zdaje się być coraz mniej popularna, zwłaszcza sylabiczna.
- Bo od razu przychodzi na myśl „Brzechwa dzieciom” – odrzekł jakiś Brunet w średnim wieku.
- A ja podziwiam osoby, które potrafią tak pisać. Przynajmniej nie da się takiej poezji pomylić z prozą, czy nawet ze zwyczajną wypowiedzią, jak to bywa w niektórych wyjątkowo beznadziejnych przypadkach – oznajmiła młoda Dziewczyna.
- Moja poezja brzmiała jak zwyczajna wypowiedź? – oburzył się Brunet, na co kilka osób od razu zaśmiało się w poirytowaniu.
- To już chyba najwyższy poziom nadinterpretacji – skomentował od razu poważnie wyglądający Starszy Pan w okularach.
- Uderz w stół, a nożyce się odezwą – zaśmiał się jakiś Chłopak.
- Jak mi tak odpowiedziała to chyba musiało być o mnie! – oburzył się Brunet.
- Tak ogólnie mówię, nie miałam na myśli nikogo konkretnego – wyjaśniła Dziewczyna kręcąc oczami w zażenowaniu.
- Dobrze, nie kłóćmy się – wkroczyła Organizatorka stanowczo (Nie pierwszy raz tego dnia, gdyż wśród poetów awantura to chleb powszedni).
- Więc wracając do mojej wypowiedzi… - powiedziała Dziewczyna głośno, bo widziała, że Brunetowi otwierają się już usta. - Ja podziwiam osoby, które potrafią tak pisać. Myślę, że wymaga to specjalnego talentu.
- Specjalnego talentu do liczenia sylab… - bąknął pod nosem poirytowany Brunet, kręcąc oczami.
- Żeby jednocześnie napisać coś logicznego, pięknego i starannie zbudowanego to trzeba mieć w sobie coś więcej, niż umiejętność liczenia sylab – powiedział Starszy Pan swym budzącym respekt głosem.
- Skoro nie zwracaliśmy uwagi na budowę techniczną poezji białej, to może i tym razem sobie darujmy? – zasugerowała milcząca wcześniej kobieta w okularach.
- No właśnie, nikt jeszcze nie powiedział niczego o treści – podłapała temat Organizatorka. – Spójrzmy na tekst – przeniosła spojrzenie na duży ekran nad głową Błazna, gdzie wyświetlała się treść jego wiersza.
- Facet miał wypadek, trafił do szpitala i zaczął się modlić, chociaż nie wierzył w żadnego boga – podsumował prosto Brunet.
- Ja tu nie widzę informacji o tym, czy w coś wierzył lub nie wierzył. Jest napisane, że modlił się do czegokolwiek, wszystkiego co tylko było w stanie go usłyszeć – zauważył Starszy Pan.
- A ja nie widzę nawet stwierdzenia, że to facet – dodała Dziewczyna. - Z góry pan coś zakłada, bo autor jest mężczyzną.
- Jak już być takim drobiazgowym, to nawet pójście do szpitala nie jest tutaj oczywiste, więc może to tylko nasze błędne wnioski – zauważył Chłopak znowu się śmiejąc.
- Miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau miau mia miau – wtrącił nagle Kot, zasiewając w pomieszczeniu konsternację.
- To bardzo odważne spostrzeżenie – odparła zmieszana Organizatorka.
- I bardzo naciągane – dodał Brunet znów oburzony. – Przecież czytamy jasno, że to facet modlący się po wypadku! Wszystko jest podane na tacy, a wy się rozwodzicie nad tym jak nad obrazem Picassa.
- No właśnie, przecież to bardzo prosty tekst – odezwał się milczący wcześniej Nastolatek.
- Wręcz bajka dla dzieci, drugi Brzechwa, mówiłem – krzywił się dalej Brunet, dumny z zyskania sojusznika. – Żadnej głębi, żadnych uczuć, zwykła opowiastka w formie rymowanki.
- Rymowanka czy nie, dobrze czasem przeczytać coś, co nie jest znów osobistym lamentem o depresji, samotności i nieszczęśliwej miłości – wtrąciła Dziewczyna.
- Trzeba być kompletnie wypranym z uczuć, aby tak lekceważąco wypowiedzieć się na temat szczerej poezji o wielkim cierpieniu! – krzyknął Brunet już całkiem mocno rozgniewany.
- Nożyce, nożyce… - skomentował cicho Chłopak w prześmiewczym tonie.
- To może niech pan autor nam powie, co tu jest poetyckiego w tej rymowance? – zapytał Brunet wyzywająco, kierując uwagę całej sali na Błaźnie.
- Noo… - zaczął Błazen zmieszany.
- Bo ja naprawdę rozumiem – przerwał Brunet. - Opowieść o przykrej sytuacji, no smutno, ale czy coś oprócz rymów czyni ten tekst poezją?
- Więęc… - znów zaczął Błazen niepewnie.
- Bo gdy w białej poezji niektórzy widzą „zwykłe wypowiedzi”, to najwyraźniej przegapiają cały przekaz.
- W za… - spróbował znów Błazen.
- Bo nawet w takiej zwykłej formie może się kryć niezwykła treść, jeśli tylko spojrzeć pod powierzchnię.
- Dobrze, może dajmy już autorowi odpowiedzieć na pytanie? – poprosiła Organizatorka zachowując zimną krew.
- Proszę mówić, panie Błaźnie – rzekł Starszy Pan w swym poważnym brzmieniu, co ostatecznie oczyściło atmosferę robiąc Błaznowi miejsce na wypowiedź.
- No więc ja się zgadzam z panem Brunetem w zupełności – zaczął Błazen kontrowersyjnie. – Prosta forma może kryć skomplikowaną treść. Czasem coś nam brzmi jak zwykła wypowiedź, bo po prostu pominęliśmy sedno.
- No właśnie! – wykrzyknął triumfalnie Brunet.
- Niestety muszę też zauważyć, że stwierdził pan tę oczywistość w zupełnej hipokryzji.
- W hipokryzji? – zdziwił się awanturnik.
- Oczywistość… – cicho zachichotał chłopak.
- Bo popełnił pan zarzucany innym błąd. Tak naprawdę to w moim wierszu nic nie jest przedstawione w sposób dosłowny. Nie ma faceta, wypadku, szpitala, ani nawet modlitwy. Całość to wielka metafora procesu powstawania uczucia bezsilności.
Na sali zapadła cisza olśnionych przemyśleń, a w ciemnowłosej głowie awanturnika jakiś facet po wypadku modlił się do bogów o wyjście z tego bez szwanku… 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 2 kwietnia 2017

Cichsza alternatywa psa do obrony posesji...

                Rodziny sobie nie wybierasz, ale wybierasz sobie psa. Rodzina Błazna miała jednego owczarka szkockiego. Ktoś im regularnie okradał podwórko, więc chcieli psa do obrony. Oczywiście owczarek szkocki bronić niczego nie zamierzał, ale przynajmniej czasem przestraszony szczekał na widok złodzieja, inspirując również pozostałe psy z okolicy, co robiło za alarm budzący wszystkich mieszkańców wokół na mniej więcej jedną minutę, tyle tylko co zakryć głowę poduszką.
- Ktoooo jest dobrym pieskiem? – pieściła się Ciocia nad psem.
- Hau! – cieszył się Owczarek.
- To ma być pies obronny, nie traktuj go jak dziecka! – krzyczał Wujek.
- Ale to taaaaki śliczny piesek!
W tym czasie furtką wszedł Błazen z Kotem, czego pies nawet nie zauważył.
- Cześć wam! – krzyknął będąc już blisko, i dopiero wtedy Owczarek przybiegł się powitać.
Kot nie przepadał za Owczarkiem, bo ten zbyt wylewnie okazywał mu czułość. Napuszył się zatem z nadzieją, że pies zrozumie koci znak rozgniewania. Zawarczał trochę, zasyczał, a na koniec i tak skończył w psiej paszczy.
- Miauuuuu… - jęczał zdenerwowany.
- Oj, nie narzekaj, nieznajome koty gryzie w ten sposób nie dla zabawy – powiedział Wujek podchodząc, aby uścisnąć dłoń Błaznowi.
- Więc mam go zabrać do weterynarza? – Błazen od razu przeszedł do konkretów.
- Tak, a my wracamy za trzy godziny. Możesz go też zabrać na spacer.
- Więc teraz to już nikt nie musi bronić podwórka, co? – zapytała Ciocia z przekąsem, przytulając Błazna na powitanie.
- Jak się tak martwisz o podwórko to możemy wcale nie jechać na ten twój film – skwitował i nawiązali nieme porozumienie. Dali więc Błaznowi smycz do psa, po czym wpakowali się do samochodu i odjechali.
- To jak, idziemy do weterynarza?
- Hau! – szczeknął radośnie Owczarek wcale nie rozumiejąc pytania, bo w tej opowieści tylko Kot jest na tyle inteligentnym zwierzęciem, aby prowadzić dialogi.
Na widok weterynarza piesek wył z radości. Później trząsł się ze strachu otrzymując zastrzyk, a wychodząc znowu się ekscytował. Błazen postanowił, że w drodze powrotnej przejdą się po okolicy. Zapadał już wieczór, ale żadna ciemność nie potrafiła ukryć piękna domów w tej okolicy, każdy ze sporym ogródkiem. O tej porze roku sprzątało się ogrody, aby już za miesiąc kwitły pełną mocą, zatem przed wszystkimi bramami stały już worki z ogrodowymi odpadami. Owczarek próbował kilka z nich osikać, ale Błazen powstrzymywał go mocą nadaną mu przez przycisk automatycznej smyczy. Większość podwórek zawierało również psy, z którymi Owczarek witał się radośnie, nawet jeśli na niego szczekały. Niektóre postanawiały nawet na niego nasikać, i niestety Błazen nie zawsze był w stanie pociągnąć smycz na czas…
- Chyba nie tylko ciebie czeka dzisiaj kąpiel… - skrzywił się patrząc, jak po trzecim osikaniu przez nieznajomego psa, Owczarek odwdzięcza się tym samym.
- Miau… - skomentował Kot.
- Tak, też tego nie rozumiem.
Jedne psy były duże, inne małe. Jedne bardziej, drugie mniej głośne. Nie każdy zdawał się groźny, ale na każdej furtce wisiała ostrzegająca przed nimi tabliczka. Po kilku psich ulicach weszli na chodnik sąsiadujący ze starym, ale zadbanym domkiem, zupełnie nie pasującym do pozostałych. Za niemodnym już metalowym płotem, pomalowanym na brązowo, coś podejrzanie zawarczało.
- Brzmi na tyle groźnie, aby zniechęcić do zbliżania się, ale też na tyle cicho, aby nie budziło całej okolicy. Hm… Czy to też pies? – zapytał Błazen Kota, bo ten lepiej się znał.
- Miau – zaprzeczył Kot pusząc ogon.
- No nie mów mi…
- Miau – Kot pokiwał głową, teraz pusząc również grzbiet.
- Hau, hau! – szczeknął Owczarek wtykając swój wąski pysk między kraty ogrodzenia.
- Nie! – krzyknął Błazen próbując odciągnąć psa, ale automatyczna smycz utrudniała takie szybkie akcje. Niedługo po szczeknięciu pies jęknął z bólu, gdy z krzaka za płotem uderzyła go mała łapa zakończona ostrymi pazurami. Owczarek wyrwał się do ucieczki, a krzaki ruszały się za nim tak, jakby ukryta tam bestia go ścigała. Błazen biegł za psem, zdumiony, a po drodze minął furtkę z tablicą mówiącą: „Agresywny kot!” Nie wiedział czy śmiać się czy płakać, więc odłożył tę decyzję na później, a tymczasem próbując nadążyć za psem pomyślał tylko: „Tego domu na pewno nikt nie okrada”. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny