niedziela, 29 października 2017

Osiągaj cele! Nieważne czyje...

                Gdy masz dużo pracy to znaczy, że spełniasz się jako człowiek. Wyewoluowaliśmy z małpy właśnie po to, abyśmy zamiast siedzieć na gałęzi drzewa mogli siedzieć w biurze na krześle zrobionym z gałęzi tego samego drzewa. Dzięki temu w pewnym sensie nadal jesteśmy małpą. A małpy, jak powszechnie wiadomo, są po to, aby robić sztuczki w cyrku. Dlatego też na krześle w biurze zajmujemy się robieniem sztuczek. I tak samo jak cyrkowe małpy robimy to po to, aby nasz trener zarobił pieniądze. Gdy nasz trener zarobi pieniądze to da nam banana i dzięki temu będziemy mieć energię na dalsze robienie sztuczek. Tak wygląda normalne życie, a więc do tego każdy dąży. Ponieważ ewolucja błędnie założyła, że nie będzie nam potrzebny ogon, to musimy też czasem się nabiegać, bo w biurze leży pełno papierków, a my, zgarbieni od siedzenia na krześle, nie zawsze do nich sięgamy.
Nad klasycznymi małpami mamy jednak tę przewagę, że posiadamy szansę przemiany w trenerów małp. Jest nikła i wymaga poświęcenia resztek swojej duszy, ale jednak - wykonalne. Choć wiele małp myśli, że jest trenerem, podczas gdy to tylko kolejne małpy… Jest to bowiem długa, kręta i zwodnicza droga pełna ślepych zaułków i dziurawych mostów, dlatego najlepiej się nie wychylać i pozostać typową małpą.
Tylko co się stanie, gdy któraś małpa pomarańcze lubi bardziej od bananów…?
- Kocie – rzekła Małpa. – Mam cały tydzień zawalony robieniem sztuczek za banana, nie wiem jak znaleźć czas na pisanie dla pomarańczy.
- Miau… - westchnął Kot, czyli stworzenie szczęśliwie nieobarczone takimi ciężarami ewolucyjno-społecznymi.
- Kocie, to poważna sprawa, doradź mi coś – nalegała Małpa.
- Miau… - zastanowił się chwilkę. – Miau miau miau miau miau miau miau.
- Hm… To niegłupi pomysł jest. Dzięki, Kocie, na ciebie zawsze można liczyć.
Przed snem Małpa myślała o czym pisać… Następnego dnia obudziła się niewyspana i w tramwaju rozpoczęła przelewanie pomysłu na ekran. Czuła się przy tym tak, jak te inne małpy wokół, które były0 przyklejone do telefonów , ale ona była przekonana o swojej inności i lepszości, bo przecież robiła coś ważnego - a że w tramwaju na telefonie to akurat przypadek.
Następnie z tramwaju pobiegła do pracy robić sztuczki za banany. Spędziła tam ponad osiem godzin, a następnym celem było odwiedzenie rodziny Małpeńskich. Tam spędziła dodatkowe pięć godzin, ledwie już widząc na oczy. Mimo to w drodze powrotnej do swojego namiotu dalej pisała dla pomarańczy… Była już w zasadzie pora na sen, gdy Małpa kąpała się i jadła kolację. Jednocześnie.
Wraz z nastaniem kolejnego dnia, nastały kolejne słowa w zapisywanym przez Małpę tekście. Pisała, widząc ekran jednym okiem, podczas wypijania porannej herbaty. Niedługo później z niechęcią poszła robić sztuczki za banany.
„Gdy wykonam tę sztuczkę to ta osoba kupi tę buteleczkę”, myślała sobie na widok małpy Zakupnej. Wykonała więc sztuczkę, ale skutek był nieco odmienny od oczekiwanego. Jednak następną wykonaną sztuczką Małpie udało się skłonić Zakupną do wybrania dwóch innych buteleczek, a więc Trener z zadowoleniem pokiwał głową, którą wychylał zza drzwi trenerskiego zaułka, aby widzieć swoje małpy w akcji.
„Będzie dużo bananów w tym miesiącu”, pomyślała sobie Małpa.
Przez następne godziny powtarzała w kółko te same sztuczki, za każdym razem coraz bardziej wypalając swoje połączenia neuronowe w mózgu, dzięki czemu coraz lepiej jej szło, bo coraz mniej drażniła ją powtarzalność i zbędność wykonywanych sztuczek. Wpadła w taki rytm, że nawet przerwy sobie nie zrobiła, bo czas minął jej nieoczekiwanie szybko. Wracała więc później do domu odwodniona, co przyczyniło się do ogromnego bólu głowy, zatem wypiła każdą wodę, jaką znalazła, by następnie uciąć sobie drzemkę… Po drzemce próbowała coś dalej pisać dla pomarańczy, ale niewiele z tego wyszło.
                Wzeszło słońce, przynosząc światło kolejnego dnia. Małpa musiała wstać wcześnie, aby zdążyć na spotkanie Małpeniątek, gdzie wielki Małpiec uczył ich małpowania. Takie rzeczy przecież nie przychodzą małpom naturalnie. Poszła więc Małpa na to spotkanie, usiadła tam na krzesełku na dwie godziny i wchłonęła niezbędną wiedzę. Później została jeszcze chwilkę na herbatkę, ale ku niezadowoleniu pozostałych małp musiała wcześnie wyjść, aby zdążyć dokończyć pisanie dla pomarańczy, bo wkrótce czekała ją kolejna seria sztuczek za banany.
Tym razem Małpa zaparzyła kawę. Po tych niedospanych nocach inaczej już się nie dało. Miała jedną godzinę do autobusu, a więc niecałą godzinę na napisanie reszty tekstu, który nie był gotowy jeszcze nawet w połowie.
„Trzeba się spiąć i to zrobić”, myślała sobie przez dziesięć minut. Wtedy zorientowała się, że trwało to dziesięć minut i przez kolejne pięć minut niedowierzała. „Przecież ja tak kocham te pomarańcze… Dlaczego muszę skupiać się na bananach?” Biadoliła w głowie jeszcze przez minutę, a później wzięła się za pisanie. Nawet nie myśląc o czym, bo kierowała nią już tylko chęć zdążenia przed pracą. To właśnie tego dnia musiała mieć napisaną całość, a doskonale już wiedziała, że po pracy nie da rady zrobić nic oprócz zaśnięcia.
No i napisała. Jakieś paskudztwo. I nawet tego nie przeczytała. Wysłała gotowe do pomarańczarni, poszło w świat, liczne małpy to zobaczą. Nawet nie było czasu wyłączyć komputera. Małpa od razu wybiegła z namiotu i zdążyła w sam raz na autobus. Próbowała przeczytać gotowy tekst w drodze do pracy myśląc, że może jeszcze da radę coś poprawić, ale tłok jej na to nie pozwolił. Już wiedziała, że zamiast słodkich pomarańczy dostanie za to gorzkie grejpfruty… Zaczęła zastanawiać się co zrobi w następnym tygodniu i przeglądała w głowie grafik. Akurat autobus zaczął się zatrzymywać, kiedy rozumiała, że przyszły tydzień będzie wyglądać bardzo podobnie. „Lepszy rydz, niż nic”, wmawiała sobie zawiedziona biegnąc z autobusu do pracy, aby przez resztę dnia, aż do ciemnej nocy, wykonywać sztuczki za kolejne czerniejące banany, od których chciało jej się wymiotować… 

 

Miłego absurdu, 
Małpa Podróżna 

niedziela, 22 października 2017

Dorosłe dzieci.



Kiedy kończy się dzieciństwo? Po osiągnięciu dojrzałości płciowej nadal jest się niepełnoletnim, a po osiągnięciu pełnoletności nadal wysyła się nas do szkoły. Tym razem ma to domniemany charakter dobrowolny, lecz stan faktyczny to przymus panujących norm społecznych pod groźbą odrzucenia przez społeczeństwo, poczynając od rodziny, poprzez przyjaciół i nieznajomych, a na potencjalnym pracodawcy kończąc.
Błazen Podróżny, niewiele różniąc się od pozostałych, również czuł się zobowiązany zdobywać tak zwaną "edukację", a więc weekendy wolne od wędrowania wypełnił szkołą.
- Miau miau miau?
- Jedna trzecia życia? Hm... Aż tak stary jeszcze nie jestem. Wolę myśleć, że to jedna czwarta, bo mam ambicje na długie życie. A człowiek uczy się przez całe życie przecież. Błazen też człowiek.
- Miau miau miau...
- A czego ja się nauczę poza szkołą? Wszystko już umiem. No i poza ścianami szkoły mi nikt dowodu na posiadaną wiedzę i umiejętności nie wydrukuje. A bez takiego dowodu nikt nie uwierzy, choćbym je nawet zademonstrował.
- Miau - stracił zainteresowanie tematem, jak na Kota przystało.
- Muszę sobie łyknąć witaminę D - mówił Błazen dalej do samego siebie. - Przecież te krótkie jesienne godziny, podczas których świeci troszkę słońca, spędzę w budynku...
Na zajęciach techniki weterynarii Błazen uczył się wielu rzeczy, jak na przykład to, że konie kiedyś były rybami, a dowodzi temu kość w ich szyi. Świadczy ona o tym, że niegdyś szyi tam nie było. Dlatego koń musiał być wówczas rybą. To są niezbite dowody, a więc wszyscy uczniowie byli zachwyceni. A zanim koń był rybą, był również kamieniem. Bo gdy miliardy lat temu nic wybuchło, to wszystko stało się kamieniami. Temu dowodzi brak innego pomysłu ludzi najbardziej kompetentnych
- A tutaj ewolucyjnie zanikały palce. Musicie pamiętać które paliczki są kopytami, bo to będzie na egzaminie – tłumaczyła nauczycielka anatomii i fizjologii zwierząt.
- Więc zanim ryba stała się koniem to była czymś, co miało palce? – zapytał Błazen, ale akurat końska kość Nauczycielce upadła z hukiem, więc wszystkim zresetowała się pamięć i po salwach śmiechu przeszli do następnego tematu. Szybko jednak im się znudził, zatem zrobili sobie dwunastą przerwę na pogaduszki.
- Ja dziennie studiuję jeszcze zootechnikę, to jest bardzo podobne – mówiła jedna kobieta.
- A ja dziennie uczę się rehabilitacji dzikich zwierząt – mówiła druga.
- A ja już pracuję przy bydle i mam hodowlę psów, dlatego codziennie się spóźniam na te zajęcia – tłumaczyła trzecia.
- To fajnie, to fajnie – kiwała głową Nauczycielka. – Jak jeszcze na weterynarię później pójdziecie to przynajmniej sześć lat z życia wyjętych, haha.
- Tak, tak, pewnie pójdziemy – przyznawały kobiety.
- Tak długo ta nauka trwa – westchnęła nagle jedna z ubocza, zaciekawiając pozostałe.
- Tak to już jest z tą edukacją – wyjaśniła Nauczycielka.
- Tylko kiedy ja rodzinę założę?
Wszystkie się zdziwiły na te słowa.
- No takie życie, takie życie, najpierw trzeba coś osiągnąć, a później poświęcać się dzieciom.
- Ale mam dwadzieścia siedem lat i niedawno mi zbadali, że mi już płodność spada, a co dopiero będzie za te osiem lat, jak już wreszcie skończę wszystkie studia… Jeszcze nawet męża nie znalazłam…
- Może poznasz jakiegoś weterynarza na praktykach zawodowych – zasugerowała Pierwsza kobieta.
- Lepiej tak, niż marnować młodość i żyć z dziećmi w biedzie, bo się edukacji nie ma i się mało zarabia – zauważyła Druga.
- Ale przecież i tak dzieci do szkoły wysyłasz i jest spokój, można dalej studiować – skojarzyła sobie Trzecia.
- No tak, tak, jednak cywilizowane społeczeństwo daje takie wygody… - pokiwała głową Pierwsza.
- To mówicie, żeby na studiach znaleźć męża i założyć rodzinę?  - zapytała Uboczna z nutą nadziei.
- Ja mam już czterdzieści dwa lata, a dziecko urodziłam pół roku temu – wtrąciła Nauczycielka. – Da się, więc nie martw się i skup się na karierze. Od tego jest młodość, aby się rozwijać.
- A ja mam pięćdziesiąt trzy – zaśmiała się Siwiejąca podchodząc do nich. – Dzieci w waszym wieku mam, już wszystkie wychowane, teraz mogę się uczyć czego chcę.
- Tak się poświęciłaś rodzinie? – wszystkie pokiwały głowami z żalem.
- No może macie rację, nie po to się żyje, aby dzieci robić… - stwierdziła w końcu Uboczna.
- To dobrze, że nasi rodzice myśleli inaczej, bo w przeciwnym razie nas by tu nie było – zauważył Błazen z odległej ławki.
Wszystkie spojrzały na niego zmieszane i tylko Siwiejąca się zaśmiała.
- To może wracajmy już do anatomii – ocknęła się Nauczycielka. – Ogon, którego my już nie mamy…
Lekcja toczyła się dalej po normalnemu, tłumacząc wszystko, co nie pasowało do schematu, jako odpadki poewolucyjne. Błazen pilnie notował to w zeszyciku i kolorował flamastrami co ważniejsze informacje. Nie wszystko miało dla niego sens, ale rozumiał, że to nie on tu jest profesorem, a więc nie musi rozumieć i ma po prostu wszystko zapamiętać. Dzięki temu być może kiedyś też zostanie profesorem, a może nawet coś zrozumie.
Po szkole włożył plecaczek na plecy i jedyne co odróżniało tę sytuację od dawnych lat było to, że tym razem musi sam sobie zrobić obiad.
- Ale jestem głodna, ciekawe co dziś na obiad – usłyszał przechodzącą obok Uboczną. – Wczoraj mama zrobiła zupę szpinakową…
Zaburczało mu w brzuchu na wieści o zupie, więc postanowił żyć nieco bardziej nowocześnie i kupił sobie gotowe danie w supermarkecie.
- Miau? – zapytał Kot, gdy tylko Błazen wrócił do obozu.
- Wiesz, Kocie… - rzekł Błazen rozpakowując gotowe danie. – To jest trochę tak, jakbym zrobił w życiu krok do tyłu, ale wygląda na to, że teraz w życiu tak wygląda krok do przodu, a więc jest w porządku. Nauczyłem się dziś o tym, że kiedyś byłeś rybą. Ja też. A poza tym doszedłem do wniosku, że zawsze jesteśmy czyimś dzieckiem. W szkole za rodzica robi nauczyciel, mówiąc mi co mam myśleć i kiedy. W pracy szef, mówiąc mi co mam robić i kiedy... A nawet jeśli którejś z tych rzeczy uda mi się uniknąć to i tak nigdy nie ucieknę od swej głowy rodzicielskiej: rządu, który mówi mi jak mam żyć i kiedy. Więc jak mi mówi, że mam się edukować aż do czterdziestki, to tak też zrobię. 


Miłej edukacji dzieciom życzy
Błazen Podróżny

niedziela, 15 października 2017

Zabójcze psy Collie atakują.

                „Lassie, wróć!” Wiele osób nadal pamięta te filmy i krzyczy to zdanie za każdym napotkanym owczarkiem szkockim długowłosym. Za krótkowłosym lub ogolonym nie, bo wygląda im na charta lub mieszańca.
- Wienna mi się przypomniała – westchnął Błazen wieczorem przy ognisku. – Umarła tak młodo, moja psina…
- Miau?
- Taka trzykolorowa Collie. Ciebie wtedy jeszcze na świecie nie było. Mądra i kochana… Aż kleszcz ją ugryzł, przenosząc babeszjozę. Umarła po kilku dniach.
- Miau…  
- Kochała gonić piłkę. I chodziliśmy na długie, długie spacery… Cudowna, tak szybko i chętnie się uczyła… Umiała tyle niesamowitych sztuczek! Ale najbardziej brakuje mi tych spacerów…
Przez kilka następnych minut siedzieli w ciszy patrząc na iskry wznoszące się ponad płomienie. Kot widział na twarzy Błazna ogromną nostalgię i zastanawiał się co może z tym zrobić.
- Idę już spać – powiedział w końcu Błazen. – Dobranoc – wszedł do namiotu zostawiając Kota samego.
- Miau – odpowiedział Kot jego plecom, póki jeszcze je widział. Nawet plecy zdawały się być w nostalgii. I nostalgicznie zapiął za sobą zamek w namiocie. Później nostalgicznie chrapał, przyczyniając się do nostalgicznych ruchów dachu namiotu - na zmianę w górę i w dół, niczym jego nastrój przy tych tęsknych wspomnieniach. Tak wyraźny nadmiar nostalgii utwierdził Kota w przekonaniu, że musi coś z tym zrobić, a więc podszedł do swojego kotofonu i wystukał pazurkiem tajemniczy numer…
- Miau miau miau miau miau… - szeptał w słuchawkę.
                Rano Kot obudził Błazna wcześniej, niż zwykł to robić w dniach poprzednich. Przy namiocie leżał spakowany tobołek, tuż obok świeżo zabitego gołębia w sosie własnym.
- Nie jestem głodny – rzekł Błazen natychmiast rozbudzony na ten makabryczny widok. Uśmiechał się niezręcznie, ukrywając szok.
- Miau – zaakceptował to Kot i spakował gołębia do zamrażarki, na później. – Miau miau! – wykrzyknął bez zwłoki. Ekhem…
- Ale dokąd?
- Miau miau!
- Hm… Oby to była miła niespodzianka… - powiedział.
„Tym razem”, pomyślał, wspominając jeszcze gołębia, aż lekko zadrżał.
- Miau?
- Nie, nie jest mi zimno. Ruszajmy w drogę.
Wędrowali przez dziwnie znajome polany, mijając dziwnie znajome strumyki i chatki. Wkroczyli na dziwnie znajomą ścieżkę i zaczął ogarniać ich dziwnie znajomy smród wielkiego miasta. Kiedy Błazen zobaczył znajomy blok, wcale nie było to już dla niego dziwne.
- Więc odwiedzamy Klementynę?
- Miau miau – przyznał Kot.
- Och, ona ma owczarka szkockiego, prawda? Chyba rok temu go widziałem ostatnio…
- Miau miau – znowu przyznał Kot.
- Ojej, Kocie! – Błazen już zaczynał się rozchmurzać.
- Miau miau miau miau miau – zapowiedział Kot.
- Jaka niespodzianka może być jeszcze lepsza? Ojej, czekaj… Dostaniemy szczeniaczka?!
- Miaaau – pokręcił głową. – Miau miau miau.
- Fakt, trochę się zagalopowałem. Więc powiedz, powiedz! – wchodzili już do windy w bloku Klementyny.
- Miau miau…
- Dobrze, dobrze – przeskakiwał z nogi na nogę nie mogąc doczekać się niespodzianki. Wyskoczył z windy, gdy tylko drzwi zaczęły się otwierać. Pogalopował przodem do drzwi mieszkania, które już się otwierały.
- Cześć! – powitała ich Klementyna, a tuż za nią stała trzykolorowa Collie.
- Cześć – odpowiedział Błazen ledwie powstrzymując się przed rzuceniem się na psa z otwartymi ramionami.
- Miau – powitał i Kot.
- Wchodźcie, wchodźcie. To jest Lila, chyba ją pamiętacie. – Klementyna wskazała na psa, jednocześnie zamykając za nimi drzwi. - Powitajcie się, a ja spakuję jej zabawki.
- Spakujesz zabawki? – zdziwił się Błazen witając psa, który był onieśmielony i mimo ekscytacji w merdaniu ogona, zachowywał się ostrożnie.
„Oddaje mi Lilę?!”, myślał.
- Miau miau miau miau miau – zwrócił się do niej Kot.
- Ach, więc to tak… Haha! No więc niespodzianka, Błaźnie, masz cały dzień spaceru z Lilą!
Błazen zaśmiał się w duchu, że znowu spodziewał się zbyt wiele, ale to nadal była dla niego wspaniała niespodzianka, a więc zaczął podskakiwać ze szczęścia, płosząc przy tym psa. Wtedy Kot sięgnął do tobołka, który wcześniej spakował Błaznowi, wyciągając z niego kilka smakołyków.
- Miau – podał je Błaznowi.
- Och, dobry pomysł! – Błazen wziął smakołyki i przy ich pomocy błyskawicznie zdobył zaufanie Lili.
                Kot zaplanował dzień w największym i najpiękniejszym parku w mieście. Klementyna dała im wszystko, co będzie im potrzebne do psa, w tym również coś w rodzaju kagańca. Zaleciła wkładać go Lili tylko na wejście do pojazdów i wchodzić tylnym wejściem, by kierowcy było za daleko na ewentualne krzyczenie, a w środku go zdejmować. Ostatnie drzwi tramwaju były wąskie i Lila nieco się ich bała, a więc Błazen musiał dać się im przyciąć, aby pies i popychający go Kot zdążyli wsiąść.
W tramwaju, po zdjęciu kagańca, Lila czuła się swobodnie.
- Nie ugryzie? – niepewnie zapytała pasażerka obok.
- Nie, nie, śmiało – odparł Błazen pozwalając jej pogłaskać Lilę.
- Jaka miękka sierść – zachwyciła się.
Później psina spokojnie wyglądała przez szyby, aż do środka wsiadła kobieta z dzieckiem najwyżej czteroletnim.
- Aaaaa! Nieee! Boję sięęę! – krzyczało na widok psa.
- Nie bój się, nie bój, pies jest na smyczy – tłumaczyła mu jego mama.
„Ach, dzieciaczek pewnie nie miał jeszcze okazji zapoznać się z żadnym psem”, pomyślał Błazen. Jednak po chwili olśniło go, że może teraz wpaść w tarapaty, jeśli nie nałoży Lili kagańca. Na szczęście nie było tłoczno, a więc nie panował zaduch. „Może dasz radę się wentylować”, myślał wkładając psinie kaganiec. Wkrótce po tym przyszło im przesiąść się do drugiego tramwaju. Tym razem był to tramwaj wysokopodłogowy, a Lila podobno boi się nieznajomych schodów, ale weszła po nich bardzo grzecznie. Być może utkwił jej w pamięci obraz Błazna przyciętego drzwiami. Tym razem było nieco bardziej tłoczno, więc Błazen obserwował, czy Lili nie jest zbyt duszno w kagańcu. Położyła się, ale wyglądała raczej na znudzoną, niż niedotlenioną.
W końcu, po niecałej godzinie od wyjścia z domu, dotarli na miejsce. Kaganiec wylądował w tobołku, a wtedy Lila podniosła głowę i zobaczyła park. Od razu wiedziała o co chodzi, zaczęła iść w jego stronę podekscytowana. Błazen po drodze wygrzebywał z tobołka jej zabawki, a kątem oka obserwował innych ludzi prowadzących psy w tym samym kierunku. Kiedy weszli do parku i znaleźli się w bezpiecznej odległości od jezdni, pies pożegnał się ze smyczą, a powitał z zabawkami. Natomiast Błazen powitał się ze wspomnieniami, które teraz, dzięki Lili, ożyły na nowo.
Bawili się w polowanie na kaczki płynące rzeczką, w aportowanie piłki, przeciąganie pluszowej owcy, robienie sztuczek, gonitwy, poznawanie innych psów… Wszystko to z przerwami na relaks w co piękniejszym miejscu. Odkryli kilka interesujących rzeźb, ścieżki ukryte w gąszczach, grzyby, kasztany…
Siedząc nad jednym z brzegów rzeczki i popijając wodę spakowaną przez Kota (do rzeczki trudno było się dostać przez bogatą roślinność brzegową), Błazen przypomniał sobie dziwną rzecz z przeszłości.
- Wiesz, Kocie? Kiedyś bawiłem się z Wienną na plaży przy jeziorze. W pewnym momencie zobaczyła jak jakiś dzieciak kopnął piłkę, a ona kochała piłki, więc pobiegła za nią. Ani piłce, ani chłopczykowi nic się nie stało, ale on zaczął wrzeszczeć i grozić nam swoim tatą, że jest policjantem i nas aresztuje. Wtedy ten tata przyszedł, nawrzeszczał na nas i wlepił nam nielegalny mandat za brak kagańca.
- Miau… – Kot schował twarz w łapce.
- No wiem, idiotyzm. Ale chyba większość ludzi przynajmniej z filmów kojarzy, że to nie jest rasa psów uznawana za agresywną…?
Wzruszyli sobie ramionami, wstali i poszli na dalszą wyprawę. Lila wąchała wszystko naokoło, promieniejąc szczęściem. Równie czujne co nos były jej uszy, a szczególnie mocny zew krwi obudził się w niej, gdy nad ich głowami zaczęło przelatywać ogromne stado ptaków. Patrzyła na nie oczami, uszami, nosem, może nawet włosami czuciowymi. Wyglądała tak, jakby przymierzała się do lotu.
- Kocie, jestem szczęśliwy – powiedział wówczas wzruszony Błazen.
Kot ma z natury stoicki wyraz twarzy, ale teraz na pewno próbował się uśmiechać.
                Gdy nadchodził zachód słońca, wdrapali się na małe wzgórze i zrobili sobie piknik. Kot jadł przygotowane wcześniej gołębie, pies suszone szprotki i świńskie uszka, a Błazen kimbap i pierożki. Niebo nad nimi nasycał głęboki, ciemniejący błękit, a chmury mieniły się różem i pomarańczą. Błazen nie mógł przestać się uśmiechać nawet w trakcie kaszlenia po tym, jak ryż poleciał mu do płuc zamiast do żołądka.
Zapadł zmrok, a lampy nadawały parkowi romantycznego nastroju. Znaleźli wtedy mały, sztuczny wodospadzik, na szczycie którego chłopak z dziewczyną zapalali świeczkę.
- Mam nadzieję, że to tak nastrojowo, a nie do uprawiania czarów – skomentował Błazen.
Lila wydawała się wypoczęta po pikniku i znowu chciała się bawić. Piłka była koloru trawy, a pluszak nie miał zbyt opływowego kształtu, zatem Błazen darował sobie aportowanie. Skupili się więc na przeciąganiu i wspólnym bieganiu. Tak oto Błazen został obskoczony i wzruszył się na ślady zabłoconych łap na swoich ubraniach.
Aż zapadła ciemność absolutna. Usiedli na ławeczce i znów popijali wodę… Zamiast świerkania ptaków roznosiło się krakanie gawronów, w akompaniamencie nielicznych świerszczy i żab. Lila leżała, by zregenerować siły, ale jej zmysły pozostawały aktywne. Rozglądała się, nasłuchiwała, wąchała co im wiatr przynosił, i wyraźnie współdzieliła uczucie Błazna…
- Nie chcę wracać do domu.
- Miau…
- Wiem, wiem… Niedługo.
Czekał jakby na coś wyjątkowego, aby nie musieli po prostu wstać i wyjść na tramwaj. Aż nadarzyła się okazja, gdy usłyszał czyjeś krzyki.
- Lolek! Lolek, chodź tutaj! Lolek, do mnie! – krzyczała mała dziewczynka na zmianę ze swoim tatką, siostrą i mamusią.
„Może ruszymy w tamtym kierunku, a wtedy ten ich Lolek przybiegnie na widok Lili?” – Tak to obmyślił Błazen, i tak taż zrobili, odnosząc przy tym sukces.
- Jaki słodki! – pisnęła dziewczynka na widok Lili, podczas gdy jej rodzice przywiązywali już małego Lolka na smycz.
- Można pogłaskać – odparł Błazen przyjaźnie.
- Jaka to rasa? – zapytała dziewczynka głaszcząc Lilę.
- Collie – rzekł Błazen uśmiechnięty. – Owczarek szkocki.
Następnie skierowali się w stronę wyjścia z parku.
- Ach, Kocie, miło spotkać dzieci nauczone reakcji na psy i ich właścicieli. Rozumiem, że niektórzy ludzie to psychopaci, a ich psy to zabójcy, ale zwykle da się ich odróżnić… A jeśli nie, to przecież nawet oni raczej zachowują swoje prawdziwe oblicza na specjalne okazje…  Poza tym, życie w strachu to chyba najgorsze, czego można nauczyć się od rodziców.
- Miau, miau… - jak zwykle wywody Błazna szybko spłynęły po gładkiej sierści Kota.
                Kolejny tramwaj był znowu nieco zatłoczony, a już na wejściu jakieś dziecko zaczęło histerycznie wydzierać się na widok Lili.
- Spokojnie, spokojnie – mówiła do niego mama, jednym okiem nienawistnie zerkając na psa. Wówczas Błazen zorientował się, iż większość pasażerów wyglądała na wyraźnie niezadowolonych z obecności psa, tak jakby „w pokoju był słoń”. Niektórzy specjalnie odsunęli się dalej, po trochu z obrzydzenia, a pod trochu ze strachu przed zostaniem zaatakowanym. Lili wyraźnie brakowało powietrza, ale nic nie wskazywało na to, aby zdjęcie kagańca było tutaj dobrym pomysłem…
„Kamienni ludzie z kamiennych osiedli”, myślał sobie Błazen i po kilku przystankach postanowił przesiąść się w autobus. Tam, tak jak podejrzewał, panowała bardziej przyjazna atmosfera. Ludzi było niewielu, ale co drugi jawnie okazywał radość na widok Lili. Ta linia nie jechała bezpośrednio przez centrum miasta, czym Błazen tłumaczył sobie lepszy stan człowieczeństwa tych pasażerów.
- Mój pierwszy pies to był Collie – mówił jeden poczciwy starszy pan. – Teraz mam Pekińczyka, ale koniecznie muszę znów mieć Collie. Taki mądry, rodzinny pies… Pewnie każdy się cieszy na jego widok? „Lassie, wróć”, krzyczą za tymi psami…
- Hm… Dziś coś krzyczeli, owszem, ale raczej w terrorze, niż z radości…
- No jak to? – zdziwił się staruszek.
- W tych czasach ogląda się filmy o zombie, proszę pana. Jakbym miał zombie na smyczy to by się cieszyli i chcieli dotknąć. A jak mam psa to uciekają. 

 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 8 października 2017

Ratunku, policja!

                Błazen zastanawiał się w jaki sposób jego błazeństwo mogłoby być pożyteczne. Rozważał zostanie prawnikiem, pustelnikiem, grafikiem, supernianią, dziennikarzem… Zawsze coś nie pasowało. Aż pewnego dnia usłyszał o egzaminach na policjanta…
- To takie proste jest – mówił gościu pod sklepem.
- No nie gadaj? – nie wierzył drugi.
- No serio, a później będziemy bić tych pajaców po mordach na legalu.
- No nie gadaj? – nadal nie wierzył.
- No serio, i nikt nam nic nie zrobi.
- No nie gadaj? – nie wierzył.
- No serio – zabrakło mu argumentów.
- No to idziemy! – uwierzył.
Wówczas Błazen wytworzył nad głową niewidzialną chmurkę i wyświetlił na niej swoje wyobrażenie bycia policjantem. Odbywałby długie spacery, tak jak to robi teraz. Pomagałby ludziom, tak jak to robi teraz. Dodatkowo, miałby prawo pomagać nawet w sytuacjach wyjątkowych, przy czym traktowanoby go nieco poważniej, dzięki czemu byłby bardziej skuteczny… Czyli generalnie robiłby wszystko to samo, tylko że za pieniądze.
- Miau – skomentował Kot rozpraszając chmurkę.
- No jak to bzdura? – zdziwił się Błazen.
- Miau miau miau – wyjaśnił Kot.
- Jak drechy spod sklepu mogą się realizować kosztem tego tytułu, to ja tym bardziej. Wyruszmy na obserwacje!
- Miau?
- Tak, pooglądajmy sobie jakiś komisariat, zobaczmy jakich tam mają policjantów.
Zaszli na chwilkę do obozu, spakowali do tobołka trochę prowiantu i dwie lornetki, a Błazen zmienił błazeńskie buty na błazeńskie buty sportowe, po czym ruszyli w stronę najbliższego komisariatu. Na szczęście był on zlokalizowany naprzeciwko kilku drzew, na co Błazen miał nadzieję, a więc wspięli się na jedno z nich, rozsiedli i rozpoczęli zbieranie informacji.
Żaden z policjantów w budynku nie jadł pączków, jak to bywa w amerykańskich filmach, ale większość z nich miała silnie wyćwiczony mięsień piwny.
- Czyli po pracy musiałbym socjalizować się z nimi w barach?
- Miau. Miau miau miau. Miau miau.
- Co tam może być tak stresującego, żeby po pracy pili samotnie w domu?
W poszukiwaniu odpowiedzi obserwowali dalej. Czasami przewijali się jacyś dobrze zbudowani policjanci o aroganckich wyrazach twarzy, a jeszcze rzadziej małe policjantki z włosami w kucyku.
- Posiadanie długich włosów chyba odpada – skomentował.
- Miau miau miau miau miau?
- A czego ja się dowiem w Internecie? Obserwacja tego środowiska jest o wiele lepsza.
- Miau miau?
- To miejsce publiczne, nie wiem dlaczego miałbym nie mieć prawa na nie patrzeć.
Z dalszych obserwacji wynikało, że wiek, płeć, wzrost i waga nie mają znaczenia. Wówczas Błazen uznał, że będzie mu potrzebny podsłuch.
- Kocie, nastawiaj ucho – przymocował mu do czoła antenkę i otworzył Kotu pyszczek. Następnie nastawił antenkę, wibrysy i uszy Kota tak, aby z jego pyszczka wydobywał się czysty dźwięk z komisariatu. Było to trudne, ponieważ często łapał się sygnał z innych miejsc lub po prostu szumiło nicością. Naprawił to jednak pionowym ustawieniem ogona.
- Znowu wezwanie do tej patologii – narzekał jakiś wysoki. – A niech sobie czekają, może w tym czasie zdechną i więcej nie wezwą...
- Mogliby mi dać normalnego partnera na patrol, a nie feministkę – narzekał jakiś niższy. – Ani mnie nie wesprze, ani cywila nie ochroni, a i ją jeszcze dodatkowo trzeba ochraniać…
- Już mnie plecy bolą od siedzenia – narzekał grubszy po czterdziestce. – Urzędnika ze mnie robią…
- Już mnie plecy bolą od chodzenia – narzekała młoda kobieta. – Mam okres…
- Pójdę dziś znów postraszyć tych gówniarzy – informował jeden z lśniącą glacą pod czapeczką. – Kiedyś tyle podskakiwali, to niech teraz zobaczą…
- Może to kolega tamtych spod sklepu – zaczął zgadywać Błazen. -  Albo ich wróg. Może o nich mówił. Chociaż dużo jest gówniarzy w mieście, to nie wiem.
- Co pan tam robi? – zapytał nagle jakiś przyczajony policjant stojąc pod drzewem.
- Y, obserwuję p… apsik! – Miał powiedzieć prawdę, ale kichnął.
- Ptaki? Na zdrowie! Mój tata to też ornitolog. To ja już nie przeszkadzam! – odszedł.
Kot spojrzał na Błazna nie wierząc jak bardzo mu się upiekło, ale nie poruszył się, aby nie popsuć podsłuchu. Wtedy dwoje policjantów wyszło z budynku, aby odbyć patrol.
- Chodźmy za nimi – rzekł Błazen zdejmując z Kota antenkę.
- Miau miau miau miau miau?
- Chcę zobaczyć jak się zachowują na patrolu.
Była to dosyć unikalna parka, ponieważ składała się z malutkiego policjanta i tyciej policjanteczki. Być może uznano, że przy małym policjancie będzie wyglądała mniej groteskowo. Pałka, którą niosła przy pasie, była długości 1/3 jej całego ciała.
- Chyba nie robią pałek na różne wymiary policjantów – szepnął Błazen.
- Miau – zauważył Kot.
- No faktycznie, nogawki też mogły być lepiej dopasowane.  
Robili dużo szybkich kroków, ponieważ nie były zbyt duże. Normalna sprawa przy małym zasięgu nóg. Szli jednak krokiem pełnym pewności siebie, a więc ludzie na ich widok robili się nieco nerwowi. Błazen śledził ich przez jakiś czas, aż odjechali autobusem. Nikt nie odważył się wsiąść tymi samymi drzwiami.
- To trochę dziwne, że ci policjanci są tacy rozmaici. Może jednak zajrzę do Internetu…
Wrócili do obozu, gdzie Kot zajął się czyszczeniem futra – gdyż czuł się zanieczyszczony po służeniu za podsłuch – a Błazen zerknął na opis procesu rekrutacyjnego policji.
- Ok, mają znać kilka podstawowych praw, to dobrze. Chociaż test typu ABCD nie wydaje mi się czymś, co może udowodnić faktyczną ich znajomość… Ale niech im będzie. Co dalej… Test psychologiczny, hm…  Jak widać nie działa, skoro policjanci idą „straszyć gówniarzy”, albo życzą komuś śmierci. No cóż, hm… O, to chyba najistotniejsze, test sprawności fizycznej. Co to za test, że go tak różni ludzie zdają?
Szukając filmu dobrze przedstawiającego ten test, Błazen już go sobie wyobrażał. W chmurce nad głową wyświetlały mu się liczne pompki, podciągnięcia na drążku, dźwiganie ciężarów, biegi, wspinaczki, pływanie, obezwładnianie… Wszystko to, co zdawało mu się potrzebne do skutecznego utrzymywania porządku w społeczeństwie, w każdych okolicznościach. Jednak już po chwili chmurka przemieniła się w deszcz, który spadał na niego wraz z szokującą rzeczywistością.
- Kocie, to chyba jakiś zły film, włączę inny. – Włączył inny. – Kocie, to chyba naprawdę ich oficjalny test sprawności fizycznej...
Patrzył jak kobieta o przeciętnej budowie mozolnie wstaje z materaca, biegnie wokół dwóch drążków, później robi trzy fikołki, przy czym jeden koślawy do tyłu, następnie przenosi manekina o wadze 28 kilogramów (czyli dziecko lub psa) później przechodzi (nie przeskakuje) przez cztery płotki, rzuca zza głowy pięć piłek lekarskich o wadze trzech kilogramów, na odległość przynajmniej pięciu metrów… Następnie Błazen już prawie się ucieszył, że będą brzuszki, w dodatku z piłką lekarską trzymaną nad głową. Jednak okazało się, iż podczas wykonywania ich mocuje się stopy pod szczeblem drabinki przy ścianie, czyli prawie nie używa się mięśni brzucha. Piłka waży dwa kilogramy, a takich „brzuszków” robi się tylko dziesięć. Po tym ćwiczeniu pokonuje się trasę przez cztery skrzynie, również niekoniecznie skokiem, a więc ona jeździła po nich brzuchem. Następnie biegnie się pięć metrów dziesięć razy, od jednego słupka do drugiego. Trudno było nie zauważyć, że kobieta w filmie nie miała na sobie sportowego biustonosza, więc z powodu ruchów swego daru natury ledwo biegła. Później te same ćwiczenia wykonywał długonogi mężczyzna, osiągając jeszcze gorszy czas, bo ledwo mieścił się w wyznaczonych obszarach. ("Dlatego tak niewielu tam wysokich ludzi?", myślał.) Aby zdać ten test nie należy przekroczyć minuty i czterdziestu sekund i trzeba przestrzegać zasad oraz poruszać się tylko w granicach linii na podłodze…("Czyli produkcja robotów niezdolnych do działań w sytuacjach nieoczekiwanych", myślał.)
Oboje zdali.
- Więc to ta prędkość miałaby ich zmęczyć? – zapytał sam siebie, bo Kot już spał. – Ale przecież to o wiele prostsze niż te rzeczy, które robiło się kiedyś w szkole podstawowej, a tam też było wszystko na czas… Kocie, nie śpij, nie śpij, wytłumacz mi to.
- Miau… - machnął ogonem poirytowany.
- Przez cały ten czas chronili mnie policjanci, od których wymaga się tylko tego? Już wiem dlaczego kiedyś, gdy u moich rodziców pijaki co noc podpalali płot, to uciekali jeszcze zanim policjant tam dobiegł… To może jednak dać im pistolety? Ale nie… Skoro test psychologiczny to żart… A sprawność fizyczna tak niska, że już teraz policjanci nierzadko wpadają w panikę w obliczu realnego lub domniemanego zagrożenia i nadużywają pałki…
- Miau, miau… - Kot machnął na to łapą.
- Mam już do powiedzenia tylko jedno. A właściwie to do zaśpiewania, bo mi się piosenka przypomniała. Ekhem… „Lecz kto obroni mnie przed policjantem? Ratunku, policja…” 

Bezpiecznego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 1 października 2017

Salon spa to nie burdel! A jednak niektórzy ludzie...

          "Keep calm and love massage", głosi tablica pod salonem spa renomowanego hotelu Hilton, w którym żaden Hilton być może nigdy nogi nie postawił. Ale hotel jest. I ma spa dla bogaczy. A Kot, zamożny dziedzic genów wysoko postawionego rodu Ocicat, jest stałym klientem u tamtejszej masażystki, co ma dłonie niczym zgniatarki śmieci. Jako magister fizjoterapii dobrze wie gdzie i jak go nacisnąć, aby przynieść ulgę jego zbolałemu ciału. W końcu polowanie na ptaki i myszy to bardzo ciężka praca, zatem dwunastogodzinne drzemki nie zawsze w pełni go regenerują. Ale ktoś to musi robić. No i wstyd przynosić wstyd przodkom. Kot poluje więc dzielnie każdego dnia, z dumą przynosząc zdobycze Błaznowi, aby przed konsumpcją zostały zatwierdzone pod kątem jakości i zdatności do spożycia, bo takie procedury weterynaryjne Błazen ma w kciuku. (W małym palcu będą może za dwa lata.) 
- Miauuu... - jęknął któregoś dnia. 
- Co, boli ogon? - zareagował Błazen. 
- Miau... 
- No to zapisz się do pani Jasi. 
Kot od razu podszedł do telefonu i pazurkiem wystukał numer telefonu. Udało mu się zdobyć szybki termin akurat tak, by tam dojechać i od razu mieć masaż. Wyszedł na przystanek idealnie, by docierając tam móc od razu wsiąść w autobus. Akurat zwolniło się jedno miejsce siedzące, a więc zadowolony usiadł i wyglądał sobie przez okienko. Autobus miał same zielone światła i Kot zaczął już podejrzewać, że może to jakieś przeznaczenie tak mu ułatwia zdobycie masażu. Nie minęło wiele czasu, gdy wchodził już do salonu, gdzie powitała go piękna recepcjonistka. Wzięłaby od niego płaszcz, ale go nie miał, zatem od razu wskazała mu śliczny, rzeźbiony fotel, a gdy usiadł zaoferowała coś do picia. Z racji bycia kotem ograniczył się do szklanki wody, ale docenił istnienie pozostałych opcji. Słuchając relaksującej azjatycko brzmiącej muzyki czekał około dziesięciu minut, gdyż masażystka sprzątała jeszcze po poprzednim kliencie. Siedział odprężony popijając wodę, aż usłyszał znajomy głos... 
- Dzień dobry, panie Kocie! 
- Miau - odpowiedział jeszcze zanim podniósł wzrok znad szklanki. Masażystka Jasia promieniowała pozytywną energią, a więc nawet gdyby jakimś cudem pomylił głosy to i tak czuł jej aurę. 
- Podam panu kapcie - rzekła sięgając już do szuflady z kapciami, gdzie również włożyłaby jego buty, gdyby jakieś miał. 
Kiedy kapcie były już na stopach Kota, został zaprowadzony do przebieralni, gdzie przygotował się do masażu. Wkrótce, otulony blaskiem świec i kojącą muzyką, rozkoszował się uleczającym bólem, jaki towarzyszy zmniejszaniu napięcia w mięśniach. I wszystko byłoby wybornie, gdyby tylko jego kocie ucho nie zawędrowało zbyt daleko, do pomieszczenia obok, gdzie inny klient pytał łamaną angielszczyzną: 
- Masaż penis tak? 
- Nie świadczymy tutaj usług seksualnych, proszę pana - odpowiedziała mu grzecznie zaścienna masażystka. 
Kot aż otworzył oczy z wrażenia, a przypadkiem tak wyszło, że akurat wylądował spojrzeniem na przycisku alarmu, dyskretnie umieszczonego na ścianie. Zszokowany próbował sobie wyjaśnić, że to odosobniony przypadek, i że jego umiłowanym masażystkom i recepcjonistkom nic tu nie grozi. "Miau miau miau miau miau", powtarzał sobie w myślach, dzięki czemu udało mu się powrócić do stanu zrelaksowania. 
Jednak po jakimś czasie niechcący znowu skierował ucho w tamtym kierunku. Był tam już jakiś inny klient, również mówiący łamaną angielszczyzną... 
- Po pracy? Pieniądze. Pieniądze. Nie? Ślub? Bogaty. Bogaty. Ślub? Nie? 
Kot skrzywił się na takie oświadczyny i nawet nie zauważył, że już go nic nie boli, gdy pani Jasia poinformowała o zakończeniu masażu i zapytała go o samopoczucie. 
- Miau... - skupił się na swoich mięśniach w poszukiwaniu malfunkcji. - Miau... Miau miau miau! - oznajmił zadowolony. 
- Bardzo się cieszę - odparła mu na to pani Jasia z wielkim uśmiechem, a on mimowolnie poczuł do niej wielki podziw, zarówno ze względu na jej energiczność po tak długim wysiłku fizycznym, jak i przez nowo pozyskane informacje na temat niektórych klientów. 
Następnie poszedł się umyć i przebrać, gdy pani Jasia sprzątała po masażu. Później wychodząc na korytarz jeszcze raz spojrzał na przycisk alarmowy, gwarancję bezpieczeństwa, i w myślach podziękował jego twórcy. 
W poczekalni czekał na niego Błazen, popijając zieloną herbatę. 
- I jak było? 
- Miau miau miau! 
- To świetnie, bo mamy dziś coś jeszcze do zrobienia. 
Kot oddał kapcie, a gdy pani Jasia wyrzucała je do kosza to recepcjonistka już przygotowywała terminal płatniczy. Jako stały klient Kot miał 20% rabatu, a napiwek pani Jasi wręczał w gotówce poza rachunkiem, aby nie objęło go 40% podatku. Tego dnia czuł do niej respekt jeszcze większy, niż zwykle, dlatego napiwek również powiększył. Po pożegnaniu pełnym uśmiechów i serdeczności wyszli, a idąc Kot opowiedział Błaznowi o tym, co podsłuchał i zaobserwował. 
- Hm... - Błazen pomyślał chwilkę. - A widziałeś tam nad schodami ten wielki obraz na ścianie? Reklama jakiegoś szamponu używanego przez fryzjerów na piętrze salonu. 
- Miau. Miau miau? 
- To ci przypomnę. Przedstawia on mężczyznę i kobietę w intymnym objęciu, nagich, pod wspólnym kocem, czy tam ręcznikiem. 
- Miau... Miau miau miau? 
- A to z tego, że jak tacy panowie z muzułmańskich kultur tu przyjeżdżają to dla nich każda nie zakryta kobieta jest kobietą lekkich obyczajów, bo to nie do pomyślenia w ich kraju, by publicznie dało się u kobiet zobaczyć coś oprócz twarzy i dłoni. 
- Miau miau miau? Miau miau miau! Miau. 
- Salon masażu, tak... Ale wiesz, u nich kobiety nie wykonują masażu mężczyznom. Nawet podanie dłoni na powitanie to skandal. Dotykać kobiety może tylko jej mąż lub inna kobieta. W innych przypadkach to równoznaczne z cudzołożnictwem. Więc jak mężczyzna wychowany w takiej kulturze widzi napis "masaż" to myśli sobie "seks". A jak wchodzi do środka i pierwsze co widzi to obraz  dający się podciągnąć pod soft porno to utwierdza się w przekonaniu, że to jest tym, czym myślał, że jest. 
- Miau... Miau miau? Miau miau miau? Miau miau miau miau miau miau miau! 
- Tak, owszem, to salon dla bogatych ludzi, a tacy kojarzą się z wykształconymi. I może nawet oni są wykształceni. Ale to, czego się u nich uczy o nas to raczej niekoniecznie to, co my myślimy o sobie sami. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny