niedziela, 24 września 2017

Poszukiwane tysiąckilometrowe ramiona. Cena nie gra roli!

                Siedząc u cioci w salonie Błazen widział w telewizji ludzi będących setki kilometrów od niego. Pił sobie herbatkę, gdy oni w tym czasie stali gdzieś przy ulicy i zdawali relację z bieżących wydarzeń niezwykle wielkiej wagi. Owe wydarzenia były zainspirowane wydarzeniami z jeszcze bardziej odległej części świata.
- Zobacz, Kocie, na jak wielkie odległości można w tych czasach przekazywać informacje, w dodatku błyskawicznie, i jakie niewyobrażalne rzeczy z tego wynikają – kiwał głową w zdumieniu.
- Miau – odparł Kot niewzruszony.
Wtedy ciocia przyniosła im pomarańcze.
- Jedzcie, jedzcie – zachęcała.
Błazen podniósł jedną z pomarańczy, spojrzał na przyklejony do skórki papierek z informacjami o niej i znowu się zachwycił.
- Zobacz, Kocie, jakie to niesamowite, że możemy tu w Polsce jeść pomarańcze z Egiptu. Takie całkiem świeże… Jeszcze niedawno wisiały tam na drzewkach, karmiąc się minerałami z tamtejszej gleby i promieniami tego samego słońca, ale tymi co do nas nie dosięgają…
- Miau miau – dodał Kot z przekąsem.
- Tak, tak, i opryskami też. Ale wiesz skąd pochodzą te opryski? Najpewniej aż z Chin! Hm… Tak jak ta herbata – wziął sobie łyczek, dumny ze swej autodomniemanej błyskotliwości.
- Miau miau miau miau – sprostował go Kot.
- Hm… Chińska, angielska, co za różnica. Więcej masz teraz w Anglii chińczyków, niż anglików. Grunt, że nawet ta herbata jest tu dzisiaj z powodu cudowności obecnych czasów. Cóż za błogosławieństwo!
                Powrót do obozu oznaczał godzinę drogi autobusem. Wyglądali przez okno z szyby wyprodukowanej w odległej miejscowości, od niechcenia czytając billboardy.
- Zobacz, Kocie, ile zagranicznych usług i produktów jest oferowanych w tym mieście. I te wszystkie modelki na zdjęciach pochodzą zza oceanów. Jaki to ma ogromny wpływ na naszą kulturę! Jak to zmienia nasze oczekiwania wobec życia! Nasze poglądy, nasze nastroje, nasze cele… Całe nasze osoby!
- Miau… - Kot wzruszył ramionami i jak zwykle było to jego jedyne wzruszenie.
- Zawsze taki niewzruszony jesteś, Kocie. Ale może to ciebie poruszy... Pomyśl tylko, pomyśl! Jakie to wszystko niezwykłe…
- Miau?
- Hm… No dobrze, to może już zwykłe, gdy przywykliśmy. Ale nadal dosyć niesamowite.
W autobusie obecni byli ludzie o najróżniejszych korzeniach i liściach, a nawet pniach i owocach. Każdy trzymał w dłoni jakiś amerykański lub koreański ekranik, podłączał się do niego kablami prowadzącymi przez uszy do mózgu i w ten sposób doświadczał świata znacznie większego, niż ta ciasna, autobusowa przestrzeń. Dzięki tej metodzie poszerzania rzeczywistości nie przeszkadzało im również mieszkanie na powierzchniach rozmiaru zbliżonego do owego autobusu. Błazen myśląc o tym miał już oczy jak pięć złotych.
- Zobacz, Kocie, czy jest coś, czego nie można teraz mieć w każdym miejscu na Ziemi? Czy jest taka rzecz, której nie da się zdobyć w każdej chwili? Nawet jak się w szafie zamkniesz, nawet jak się niechcący zatrzaśniesz w schowku! Nadal możesz doświadczać wszystkiego! Wszyściuśkiego!
- Miau – machnął łapą Kot, słuchając już tylko jednym uchem.
Wtedy ekranik Błazna zabrzęczał. Była to wiadomość od Błaźnicy, więc pod zaczytanymi pięciozłotówkami pojawił mu się banan. Początkowo zakrzywiony ku niebu, lecz stopniowo odwracający się do ziemi, gdy Błazen coraz mocniej odczuwał nieosiągalność spełnienia pragnienia, które rosło w nim z każdą sekundą i nie miało którędy wyjść.
- Kocieeeee! – krzyknął w końcu. Nikt inny się nie obejrzał, bo mieli słuchawki.
- Miau? – zdziwił się Kot.
- Bez względu na to jak szybko przekazuję informację na ten tysiąc kilometrów, tak naprawdę nic ważnego przekazać mi się nie udaje! Żadna wiadomość, rozmowa, emotikona, zdjęcie, film, piosenka, poemat… Nic! Zupełnie nic nie jest w stanie przekazać przytulenia! Cóż za przekleństwo! Dlaczego przytulenia nie mają takich wielkich zasięgów jak te wywiady telewizyjne, reklamy na billboardach i pomarańcze? W żaden sposób nie mogę zdobyć tej, zdawałoby się, pospolitej rzeczy!
Kot miał już powiedzieć „miau”, ale nim zdołał otworzyć pyszczek padł ofiarą reakcji awaryjnej, którą Błazen zastosował – jak to bywa z awariami – bez uprzedzenia.
- Nie wyrywaj się, Kocie, zaraz skończę – tulił Kota z nadzieją, że uda mu się w ten sposób oszukać świat, albo chociaż samego siebie. – Może to przez przyzwyczajenie do bezwysiłkowej ogólnodostępności wszelkich dóbr nie umiem znieść tego ciężaru? Albo przez te egipskie pomarańcze, bo tam niegdyś chyba uznawano koty za portale między światami? Och, Kocie, przetransportuj moje przytulenie do Błaźnicy!
Błazen ściskał coraz mocniej, a Kot w tym u(ś)cisku nie mógł wzruszyć ramionami, ani poruszyć żadną inną częścią ciała, ale – nim całkiem stracił czucie – zdążył poczuć się jak najbardziej wzruszony i poruszony. A nawet naruszony. I z każdą sekundą był coraz bardziej przekonany, że jednak faktycznie niewyobrażalne rzeczy wynikają z obecnego stanu świata. A przynajmniej on nigdy nie wyobrażał sobie zostania potraktowanym jak kolejny odczłowieczający postęp ludzkości.


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 17 września 2017

Kawa - jej prawdziwa właściwość.

                W grach komputerowych wypija się miksturkę i odrasta nam „życie”. Witalność, zdolności, utracona kończyna… Wszystko może nam odrosnąć po wypiciu miksturki. Czyż nie byłoby wspaniale mieć takie miksturki w prawdziwym życiu? Ach, ależ przecież mamy jedną…
- Och, magiczny napoju zbawienia – rzekł Błazen wdychając woń świeżo zaparzonej kawy. – Tyś podnosisz mnie, gdym padnięty. Tyś dodajesz mi sił w trudnych chwilach. Spotkać cię można na każdym rogu. Mój rycerzu, mój zbawicielu, moja ostojo…
- Miau? – upomniał go Kot.
- Tak, tak, już piję.
No i wypił całość. Już po dwudziestu minutach zaczął czuć się jak „młody bóg”. Pakował namiot w malutką kosteczkę. Składał go skrawek po skrawku, a wraz z nim wszystko, co było w środku. Jednak wkrótce dopadło go olbrzymie zmęczenie…
- Och, magiczny napoju zbawienia… - pełzł z powrotem do źródła energii. – Podnieś mnie, bom padnięty… Dodaj mi sił, gdyż chwila trudną… Bądźże za tym rogiem… rycerski… zbawienny… bym ostał i powstał…
A kawy nie było.
- Ojej, chyba zwinąłem ją w kostkę razem z namiotem.
Zniszczył namiotową kostkę, wyjął kawę i zaparzył sobie kolejną miksturkę witalności. Następnie rozpoczął zwijanie namiotu w kostkę od nowa. Drobno, drobniej, coraz drobniej… Szybko, szybciej, coraz szybciej...
- Ach, niedługo zwinę cały namiot i będziemy mogli przenieść obóz w nowe miejsce – cieszył się. Jednak zanim jego przewidywanie się ziściło, on znowu przestał mieć siły. Głowa mu opadała, oczy się zamykały… Dodatkowo, przestał zwracać uwagę na „detale”, a więc nie zauważył nawet, gdy wraz z namiotem zaczął zwijać ogon Kota.
- Miau! – Kot go ugryzł.
- Ojej, wybacz, nie zauważyłem.
- Miau miau miau miau – skrytykował.
- Nie wiesz co mówisz, czuję się świetnie.
Chwilę później potajemnie posmarował usta miodem, wcześniej używanym do kawy, bo czuł jak wysychają. I znowu zwijał namiot w kostkę. Zwijal, zwijał…
- Miau miau miau? – przerwał mu Kot.
- Hę? Przecież robię to tak szybko!
- Miau miau.
- Tak, i nadal robię to szybko.
- Miau – pokręcił głową.
- Nawet rozmawiam teraz bardzo szybko!
- Miau – nadal kręcił głową.
Błazen nie mógł uwierzyć słowom Kota. Zdawało mu się, że porusza się jak japoński pociąg expressowy. Tymczasem okazało się, że minęła godzina, a on nie zrobił prawie nic.
- Jak to możliwe? Jestem przecież taki lekki i zwinny, mam pięć tysięcy myśli na sekundę!
Kot patrzył na Błazna znudzony, bo ten mówił jakby w spowolnionym tempie, zatem czekanie na koniec wypowiedzi lekko go nudziło.
- Miau miau – odparł, gdy już się doczekał.
- Hę? Po prostu wypiję kolejną kawę i wtedy dokończę zwijanie w kostkę… w mig.
- Miau miau miau – nalegał.
- Dobrze, dobrze, to spróbuję się zdrzemnąć. Ale w ogóle nie jestem senny, więc nie spodziewaj się cudów.
Błazen ułożył swą zaczapkowaną głowę na złożonej części namiotu i leżał tak przez chwilę myśląc sobie, że to nie ma sensu, aż nagle pojawił się w odległej krainie i nawet nie zauważył, że to sen.  
                Poranek był ciężki. Błazen spojrzał w lusterko ocalałe po wczorajszym kostkowaniu dobytku i zobaczył zmarszczki, których wcześniej nie miał, oraz skórę odpadającą z ust. Napił się trochę soku myśląc, że to załatwi sprawę, a później postanowił doprawić to kawą.
- Długo spałem? – zapytał półprzytomny.
- Miau miau.
- To całkiem nieźle się czuję jak na cztery godziny.
Pijąc kawę kontynuował zwijanie namiotu, jednak po dwudziestu minutach musiał położyć ręce przed sobą i w zdumieniu patrzył, jak bolą go nadgarstki.
- Dlaczego bolą mnie nadgarstki? Dopiero co zacząłem ich używać.
Kot nic nie powiedział. Gdy Błazen zrozumiał, że odpowiedzi nie będzie… czyli po piętnastu sekundach, które dla niego zdawały się być piętnastoma minutami… wstał, aby wyjść na krótki spacer. Podniósł się szybko, bo czuł kofeinowego kopa, a wówczas zrobiło mu się biało przed oczami i musiał usiąść z powrotem.
- Miau miau miau – zasugerował Kot.
- Ale mi się nie chce pić.
- Miau miau miau?
- Jeść też nie.
Wstał i poszedł. Nie zaszedł jednak daleko, bo wkrótce zaczęły boleć go kolana. Pochylił się zatem, aby je trochę potrzeć, a wtedy rozbolały go również plecy. Pocierał jednak dalej, dłońmi z coraz bardziej wypukłymi żyłami, aż ból pojawił się również w ramionach. W takim stanie postanowił wrócić do Kota, a gdy szedł to jego serce waliło coraz mocniej. Tymczasem Kot spodziewał się szybkiego powrotu Błazna, więc w tym czasie przygotował duży dzbanek napoju oraz odżywczy posiłek.
- Chyba potrzebuję więcej kawy, czuję się taki zmęczony – powiedział Błazen od razu po powrocie.
- Miau – zakazał Kot i posadził go przed dzbankiem napoju. Zmusił go do wypicia całego, a dwadzieścia minut później wmusił w niego jedzenie. Po takiej uczcie Błazen poczuł się senny, więc położył się i zapadł w głęboki sen.
                Gdy obudził się, tym razem po ośmiu godzinach, w lustrze zobaczył twarz tak gładką, że nie mógł w to uwierzyć. Kot czekał już z kolejnym dzbankiem napoju i znów wmusił w Błazna wypicie całości. Później Błazen wstał z łóżka i… nie zrobiło mu się słabo.
- To dziwne – stwierdził. Później zrobił kilka skłonów i pajacyków, aby przetestować ruchomość swojego ciała. – Hm… To też dziwne – wyznał po zauważeniu, iż nic go nie boli. Zadowolony zabrał się za zwijanie namiotu. Zauważył jednak, że zawijanie go w kostkę nie miało najmniejszego sensu, bo wtedy nigdy nie osiągnąłby odpowiednio małego rozmiaru, aby zmieścić się do jego podróżnego tobołka. Rozwinął więc go zaczął zwijać w rurkę. Zrobił to w pół godziny. Wtedy z wielkim zdumieniem na twarzy zapytał:
- Co ty mi tu dajesz do picia, Kocie? Cóż to za cudowna mikstura witalności? Powiedz mi, och, przewspaniały znachorze!
- Miau miau miau miau miau?
- Strumyk za krzakiem? A no widziałem. A co?
- Miau miau.
- Hm… No myślę… i my… Czekaj… Nie… Zwykła woda źródlana? Ale jak to możliwe?
- Miau.
- No tak, ty pijesz tylko to… I skaczesz po drzewach jak samuraj…
- Miau miau miau miau?
- Wnioski? A jakie mogę mieć? Po kawie robi się głupie rzeczy szybciej.


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 10 września 2017

Nawet w kamieniu.

                Zupełnie niechcący, bo w poczekalni  u lekarza, Błazen obejrzał film dokumentalny o dzikich zwierzętach. Czekał długo, jak to u lekarzy, więc zdołał obejrzeć całość. Kiedy nadeszła jego kolej na wejście do gabinetu zaczął wyobrażać sobie, że jest pokaleczonym wilkiem i zaraz inny wilk wyliże jego rany. Otrząsnął się z tego jednak, gdy tylko widok lekarza włamał się do jego wyobrażeń tworząc obrzydliwy obraz, którego nie tylko dzieci nie powinny oglądać.
Lekarz zajrzał do błaznowych uszu, a Błazen wyobrażał sobie dzikie koty myjące uszy sobie nawzajem. Do tego wyobrażenia również wkradł się obraz lekarza, na co Błazen aż zadrżał.
- Zimno panu? – zapytał lekarz.
- Nie, nie…
Po wizycie lekarskiej wsiadł w autobus. Ludzie tłoczyli się w środku jak gdyby nigdy nic, a Błazen zastanawiał się jak to jest, że żaden z nich nie czuje się tu zagrożony. „Stają do siebie plecami tak, jak gdyby byli wszyscy z jednego stada”, myślał. „Może wystarczy, że to ten sam gatunek?”
Wysiadając z autobusu czuł się tak, jakby odłączał się od swojej watahy. „Że też nie wypada mi się z nimi najpierw pożegnać… Lub przynajmniej z kierowcą... Przecież pół godziny byliśmy razem.” Westchnął i przeszedł przez parking, nie mając pewności z czym porównać takie miejsce. „Tutaj słabsze osobniki czekają na powrót tych silniejszych z łowów? Nie…” Kiedy jednak wszedł do sklepu to wyobraźnia wróciła z łatwością. Ofiary leżały na półeczkach gotowe do odbioru, ale nie wymagało to wysiłku, więc ciężko było nazwać to polowaniem… „Może jesteśmy bardziej jak żyrafy? Podgryzamy co znajdziemy, bez stresu…” Później jednak zauważył, że przecież trzeba jeszcze zapłacić zanim spożyje się wybrany pokarm. „Czyli u nas wysiłek występuje przed polowaniem…”
Najłatwiej dało się upolować niezdrową zwierzynę. Leżała tania i było jej najwięcej. Błazen mijał ją zniesmaczony. Szukając zdrowszych okazów, a jednocześnie niezbyt trudnych do zdobycia, zauważył w oddali gromadę sępów kłębiącą się nad czymś. Podszedł tam zaciekawiony i ujrzał półki z produktami przecenionymi. „Ta zwierzyna jest już stara”, myślał, próbując się do niej dostać. Zanim jednak przebił się przez sępy, najlepszych okazów już nie było. Zawiedziony wycofał się i wrócił na szlak, gdzie trop wielkich tablic pod sufitem prowadził go do młodej, zdrowej zwierzyny łownej.
„Niezbyt mocno wysilałem się przed przybyciem tutaj”, wzdychał patrząc na wysokie ceny.
                Nie upolował wiele, ale przynajmniej było to w miarę dobrej jakości. „Grunt, że odżywcze”, przekonywał sam siebie w drodze powrotnej, a kiedy był już wystarczająco przekonany zaczął oglądać mijane wieżowce. „To są klatki, gdzie więzi się kurczaki”, myślał, przez co zupełnie nie skupił się na pokonywanej trasie i zderzył się z równie zamyśloną kobietą.
- Ach, przepraszam, przepraszam – kłaniał się zakłopotany.
- Może patrz jak chodzisz! – krzyknął męski głos.
„Zdawało mi się, że uderzyłem w kobietę”, zdziwił się Błazen. „Czyżby to był człowiek-paw? W myląco barwnych piórkach…” Wyostrzył wzrok i jeszcze raz przyjrzał się tej osobie. „Nie no, kobieta jak nic”.
- No i na co się gapisz?! – znowu krzyknął męski głos, a wtedy Błazen zauważył, że jej usta się nie poruszają. Dopiero wtedy wpadł na to, aby rozejrzeć się po najbliższym otoczeniu. „Ach, ona szła z mężczyzną. Teraz to ma więcej sensu…”
- Przepraszam, przepraszam – ukłonił się i jemu.
- Ja ci zaraz dam przepraszam!
- Już przestań, ja też tu zawiniłam. – Kobieta zawiesiła się na łokciu Mężczyzny, dzięki czemu nie mógł zamachnąć się pięścią w szczękę Błazna.
- Bardzo przepraszam… - kontynuował Błazen, kłaniając się teraz obojgu.
- Miau! – przybył Kot z odsieczą. – Miau miau miau – przekonywał Mężczyznę. – Miau miau miau miau miau.
- Dobra, dobra… - Mężczyzna pokręcił oczami, objął Kobietę i odeszli.
„Uff… Nie zadziera się z partnerkami samców alfa”, skomentował sobie w myślach.
- Miau – wtrącił się Kot. – Miau miau!
- Ach, ach, wybacz, zamyślam się cały dzień… Dziękuję za ratunek, ty to masz gadane.
- Miau.
Dalej szli razem, przez co Błazen już nie tylko myślał, ale i mówił.
- Kocie, czy my w ten sposób na pewno żyjemy? To taka dziwna egzystencja… Wszystko muszę sobie interpretować, aby widzieć w tym jakąś naturę. A może po prostu ludzka natura jest aż tak inna?
- Miau… - Kota to nudziło i otwarcie to okazywał.
Przed nimi szła ciężarna kobieta prowadząca małe dziecko za rączkę, a obok nich mężczyzna niósł wielką torbę.
- Znowu! Kolejny dziwny obrazek! To tak naturalnie wygląda, tylko zupełnie nie pasuje do tła! – skomentował Błazen robiąc zamach rękoma tak, aby pokazać Kotu jaki obszar ma objąć wzrokiem. – Klatki na kurczaki! Wszędzie wokół! Co za groteska! Żyjemy w kamie… - Nie dokończył słowa, bo potknął się o pęknięcie betonowego podłoża i upadł. – Ech… - westchnął nie podnosząc głowy. – Widzisz, Kocie? Przecież to normalne, że podłoże jest krzywe. Widziałeś kiedyś w naturze idealnie gładki teren bez niczego, o co można się potknąć? No, może kilka… Ale mniejsza o to. Powinienem spodziewać się takich rzeczy. Ale się nie spodziewam, bo jestem kurczakiem z klatki i nie wiem czego spodziewać się poza nią! – Mówił to wszystko leżąc płasko z twarzą w podłożu, więc Kot i tak niczego nie zrozumiał.
- Miau – popędził go w końcu, zniecierpliwiony.
- No wstaję, wsta… - podnosząc głowę urwał słowo. – Ojej… - wzruszył się. – Spójrz, jaki piękny kwiat! – pokazał palcem na kwiatek wyrastający między betonową ścianą a betonowym podłożem. – Jak on to zrobił?
- Miau miau – burknął Kot.
- Może masz rację… Za bardzo się zagłębiam. Natura zawsze znajdzie sposób… Wyrósł tu piękny kwiat i mogę podziwiać go pomimo tego, że rośnie w kamieniu. A może właśnie dzięki temu? Bo potrafił wyrosnąć nawet w kamieniu… 


Pomijając absurd, 
Błazen Podróżny

niedziela, 3 września 2017

Weź i się przeprowadź...

                Przeprowadzki bywają męczące, ale czasem o wiele bardziej męczy nas ich brak.
- Czujesz ten zapach? Znowu śmierdzi – zauważył Błazen.
- Miau… - potwierdził Kot.
- Słyszysz ten samolot? Znowu leci.
- Miau…
- Widzisz tego jelenia? Znowu się gapi.
- Miau…
- Pora się stąd wyprowadzić.
Spakowali namiot, wygasili ognisko i ruszyli polną ścieżką w poszukiwaniu lepszego miejsca na obóz.
Pierwsza polana, na którą trafili, była obszerna i świeciła pustkami. Usiedli na niej i zaczęli planować co gdzie postawią, ale wtedy pojawił się Łoś.
- Jestem właścicielem tej polany – rzekł. – Możecie tu zamieszkać, ale tylko na moich warunkach.
- Jakie to warunki? – zapytał Błazen pełen złych przeczuć.
- Nie rozbijecie namiotu, a ognisko rozpalicie tylko w jednym, wyznaczonym przeze mnie, miejscu.
- Dlaczego nie możemy rozbić namiotu?
- Bo zrobią się brzydkie dziury w ziemi – wyjaśnił Łoś. – Chcecie je później naprawiać?
Błazen i Kot spojrzeli na siebie nawzajem, a im dłużej na siebie patrzyli tym bardziej zdziwieni się robili, jakby to był konkurs na najbardziej zdziwioną twarz. Później wstali, grzecznie pożegnali się z Łosiem nie przystając na jego warunki i odeszli.
Następna polana była piękna. Wszędzie rosły kwiaty o najróżniejszych kolorach. Błazen już planował gdzie wykopie studzienkę, gdzie postawi pieniek…
- Musicie stąd odejść – usłyszeli głos zza różanego krzewu. – Ta polana jest już zajęta.
Przeprosili i odeszli.
                Kolejna polana z jednej strony nie była odcięta lasem, przez co dało się z niej zobaczyć pobliską wieś.
- Hm… Nie ma tu za bardzo prywatności. Może zasadzimy tam drzewka? – zapytał Błazen Kota.
- Mia… - Kot zaczął odpowiadać, ale ktoś mu przerwał.
- Śmiało, śmiało, pozwalam, możecie zasadzić tu drzewka.
Spojrzeli za siebie, a tam stał Dzik.
- To twoja polana?
- Tak, ale znalazłem sobie większą, więc tej już od ponad roku nie używam.
- No dobrze, to my tu rozbijemy obóz i zasadzimy tam kilka drzewek, aby nie czuć się tu jak na wystawie sklepowej.
- Śmiało, śmiało, mi to nie przeszkadza – zapewnił Dzik i odszedł tam, skąd przyszedł.
Rozbili namiot i zaczęli zbierać gałązki na ognisko. Wtem ponownie pojawił się Dzik, tym razem z Lochą.
- Nie życzę sobie sadzenia drzewek na mojej polanie! – krzyczała. - I nie pozwalam tu na koty!
Kot i Błazen odbyli kolejny konkurs zdziwionej twarzy, ale trwał krótko, bo czuli się tu niemile widziani. Westchnęli głęboko, oboje w tej samej chwili, i zaczęli pakować się z powrotem. Dzik patrzył na nich zza Lochy przepraszającym wzrokiem, gdy odchodzili.
                Tym razem ścieżka pochyliła się w dół, gdzie dopiero wytwarzała się polana, tak jakby coś tu wcześniej wybuchło i rozniosło wszystko włącznie z gruntem. Od razu zaczęli rozglądać się za minusami tego miejsca. Kot wyczuwał nosem wilgoć, a Błazen rozważał czy nie jest tu za zimno. Oboje zastanawiali się czy nie będą mieć jeziora, gdy spadnie deszcz. Wtedy spod ziemi wyszedł Kret.
- Zapraszam, zapraszam! – wykrzykiwał. – Śmiało, zamieszkajcie tu! Warunki są idealne!
- A nie jest tu za zimno? – zapytał Błazen.
- Nieee, skądże! A w razie czego dobuduję wam dodatkowe ogniska. Ale tu w ogóle nie jest zimno! Zimą jest cieplutko, a latem panuje przyjemny chłodek. Tak właśnie działa ziemia!
- Miau miau miau miau miau miau miau? – zapytał Kot.
- Jaaaaka tam wilgoć! Po to właśnie wykopałem tunele na brzegach, zobaczcie sami. Odprowadzają całą wodę, jest sucho, nic tu się nie stanie.
Im dłużej rozmawiali z kretem, tym bardziej sztywniały im kończyny.
- Miau miau miau miau… - wyznał Kot po kilku minutach słuchania opowieści Kreta o tej polanie.
- Mi też jest już zimno – odparł na to Błazen. – A co tam rośnie? – pokazał palcem na okolicę górki kamieni.
- Tam? Niiiic.
- Ale ja coś tam widzę na pewno. – Po tych słowach podszedł bliżej. – To grzyby.
- Miau…
- Tak. Panie Krecie, to są warunki dla grzybów i kretów, nie dla nas. Kot dopiero co miał operację zatok i przegrody nosowej i naprawdę nie powinien ryzykować zachorowaniem.
- Jak chcecie – obraził się Kret i wrócił pod ziemię, a oni odeszli.
                Na kolejnej polanie siedziało kilka zwierząt, każde jakby w oczekiwaniu.
- Co tu się dzieje? – zapytał Błazen.
- Czekamy aż Sarna zdecyduje kto z nas może tu zamieszkać – wyjaśnił Lis.
- Ach…
- Witajcie! – krzyknęła Sarna na ich widok. – Jesteście zainteresowani polaną?
- No może… - Błazen nie był przekonany.
- Usiądźcie tu sobie i poczekajcie z innymi – poprosiła.
Usiedli zatem i czekali tam dwie noce. Później Sarna wybrała Rysia, więc wszyscy bez słowa się rozeszli, chcąc jak najszybciej zapomnieć o tej stracie czasu i energii.
                Była już noc, gdy niespodziewanie wrócili na tę samą polanę, z której przyszli. Rozejrzeli się wokół zmęczeni i nie rozumieli dlaczego ją opuścili…
- Miau miau miau?
- To samo pomyślałem. Nie pamiętam dlaczego chcieliśmy stąd odejść, przecież mamy tu wszystko czego nam trzeba. No a już się chyba przekonaliśmy, że idealnie nie jest nigdzie.
Rozbili namiot w tym samym miejscu co poprzednio, i rozpalili stare ognisko...


Zakończenie alternatywne:
Wtedy nagle zza krzaka wysadził głowę Jeleń, i gapił się bez mrugania. A nad głową przeleciał im samolot, zagłuszając ich własne myśli. A kiedy próbowali przekonać się nawzajem, że może da się z tym żyć… cały obóz spowił obrzydliwy smród szamba, powodując u nich wymioty. 


 Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny