Po koncercie jazzowym Kot i
Błazen słuchali muzyki fortepianu dobiegającej z pobliskiej restauracji, gdy
nagle ktoś im przerwał, pytając:
- Przepraszam, widziałem was wcześniej pod sceną… Jestem
fotografem i po prostu muszę zapytać, czy mógłbym porobić ci trochę zdjęć? – To
pytanie skierował do Błazna.
- Och… - na początku nie wiedział co powiedzieć. – Tak
teraz? – zapytał zmieszany. Nie żeby wcześniej nie przytrafiło mu się coś
takiego, ale naprawdę miał ochotę posłuchać tego fortepianu trochę dłużej.
- Tak, tak, gdzieś tu na tle tych starych budynków… Ja
jestem malarzem i fotografem… Ale bardziej fotografem.
Trudno powiedzieć kto był bardziej skonsternowany, Błazen
czy Kot, ale pan fotograf wydawał się tak pełen nadziei, że szkoda było sprawić
mu zawód.
- No dobrze, to może kilka… Ale ja nie jestem
fotogeniczny, więc proszę nie spodziewać się zbyt wiele.
Fotograf ucieszył się, ustawił Błazna na wybranym tle i w
wybranej pozycji, ponoć dla lepszego światła, i zabrał się za pstrykanie zdjęć.
Błazen stał sztywno jak kłoda, a ze zdenerwowania robił durną minę. Fotograf
postanowił poszukać lepszego tła i poszli na sąsiednią uliczkę, gdzie zauważył,
że Błazen czuje się swobodniej mając Kota blisko, więc zaproponował:
- To może teraz kilka zdjęć z Kotem? Usiądźcie tu sobie i
rozmawiajcie o czymś naturalnie…
Kot i Błazen usiedli przy kwiatach i zaczęli próbować
rozmawiać.
- Może porozmawiajmy o bułkach gotowanych na parze? –
zasugerował Błazen.
- Miau.
- Tak, te babcine są najlepsze.
- Miau?
- Pasta miso? No wiesz, taka sojowa sfermentowana pasta…
- Miau.
- Wszystko chyba fermentuje się tak samo.
Fotograf chodził wokół nich i robił im zdjęcia z każdej strony,
aż w końcu zwrócił uwagę, iż Błazen jakoś dziwnie napina usta. Błazen wiedział
o tym doskonale, ale w stresujących sytuacjach nie miał nad tym kontroli. Wykonał
kilka gimnastycznych ruchów ustami, co rozśmieszyło fotografa i Kota, ale jakoś
nie pomogło na zesztywnienie.
- I ty mówisz, że fotogeniczny nie jesteś? No popatrz
tylko – pokazał kilka zdjęć w aparacie.
- No, wyglądam jak troll - stwierdził Błazen.
- Haha, jaki wymagający jesteś. Może znajdźmy nowe tło –
zaproponował i poszli na drugą stronę kwietnika, gdzie na ławce siedziała
piękna czarna pani w kolorowej sukni. – Ach! Zróbmy zdjęcia razem z nią!
- Chyba trzeba najpierw zapytać ją o zgodę – zauważył Błazen.
- Tak, tak. Usiądź obok niej.
- Może najpierw zapytam… - Błazen nalegał, ale fotograf
już posadził go obok nieznajomej. Dopiero wtedy, gdy zdziwiona wstała i chciała
odejść, dowiedziała się o co chodzi. Ucieszyła się i chętnie zapozowała do
zdjęć najpierw tylko z Błaznem, a później też z Kotem. W czasie sesji
zaatakowało ich coś o wyglądzie szerszenia. Kobieta uderzyła to dłonią powalając na
ziemię, zadeptała i jak gdyby nigdy nic pozowała dalej. Później opowiedziała,
że pochodzi z Afryki, że jej mąż jest z Polski i że stoi tam przy płocie z ich
małym synkiem. Wtedy mąż przyszedł się przedstawić i następne zdjęcia były robione
ich synkowi o wielkich, ciemnych oczach otoczonych długimi, podkręconymi
rzęsami.
Kobieta wymieniła się z fotografem, Błaznem i Kotem
danymi kontaktowymi. Z fotografem po to, aby mógł jej przesłać zdjęcia, a z
Błaznem i z Kotem dlatego, że chciała się z nimi zaprzyjaźnić i zapraszała ich
w swoje rodzinne strony obiecując nocleg i wyżywienie u niej w domu. Podobno
jej mąż narzeka, iż jest tam jedynym Polakiem, więc miałoby być mu miło ich
gościć. Błazen jest Podróżny, zatem spodobał mu się pomysł takiej podróży.
- Jak ja się za sztukę zabieram to zawsze są jakieś
przygody! – śmiał się w tym czasie fotograf powtarzając to samo zdanie już któryś raz z
kolei jakby w nadziei, że po odpowiedniej ilości powtórzeń reakcja słuchaczy
będzie bardziej satysfakcjonująca.
Po rozstaniu z nieznajomą Błazen
i Kot zauważyli, iż zbiera się na burzę, więc zaczęli delikatnie sugerować fotografowi, że na nich już pora. Niestety, fotograf był o wiele mniej delikatny w swoich
sugestiach, aby zamiast tego obejrzeć rzeźby jego kolegi rzeźbiarza, który mieszka
niedaleko. Przeszli zatem dwie uliczki dalej i fotograf z dumą zaprezentował kolekcję
dziwnych rzeźb poustawianych w zaroślach, które być może kiedyś były
trawnikiem. Rzeźby nie przedstawiały niczego konkretnego, a przynajmniej nie
dla osób niewtajemniczonych, toteż Błazen musiał nagiąć prawdę, gdy został
zapytany czy mu się podobają. „Ot, asymetrycznie opiłowane kamienie”, myślał
sobie mówiąc, że są ładne.
Fotograf szedł wzdłuż zarośniętego, zarzeźbionego
trawnika, aż skręcił i zajrzał w bramę czyjegoś zabałaganionego podwórka. Siedziała
tam grupka ludzi pijąca alkohol wokół jakiejś malutkiej rzeźby na stole. Ponoć najstarszy z obecnych, wyglądający na
jakieś osiemdziesiąt lat, był ów rzeźbiarzem. Błazen z Kotem stali u bramy i czekali, aż
fotograf wróci, ale on zapraszał ich do środka, mimo iż siedzący tam ludzie nie
wyglądali na zadowolonych z niespodziewanych odwiedzin. W końcu Błazen wszedł
nieśmiało, a fotograf kazał mu się przedstawić i opowiadał tym ludziom o tym
skąd zna Błazna. Sytuacja robiła się coraz bardziej niezręczna dla wszystkich
oprócz fotografa, aż w końcu kobieta, około pięćdziesiątki, obłapiając starego
rzeźbiarza powiedziała:
- Miło nam, że pomyśleli o nas państwo, ale mamy tu
dzisiaj prywatny wernisaż, także zapraszamy innym razem.
Błazen z Kotem wyszli pierwsi i już szeptali sobie o niezręczności
całego zajścia. Gdy fotograf dołączył do nich, miał nieco inną opinię:
- Ach, ta jego nowa narzeczona! Już całkiem go stłamsiła
i siedzi pod pantoflem!
Następnie, po kolejnych nieudanych próbach grzecznego
rozstania się z fotografem, usłyszeli jego następną propozycję:
- Ach! Tam się ludzie zbierają, chyba jakiś koncert.
Pójdziemy zobaczyć?
- Naprawdę powinniśmy już wracać do obozu. Zostawiłem
zamek odpięty w namiocie, a na burzę się zbiera… - powiedział Błazen zgodnie z
prawdą, choć zabrzmiało to jak wymówka i fotograf chyba poczuł się urażony. Ustąpił jednak.
- Dobrze, to ja tam sam pójdę. Do widzenia!
- Miau.
- Do widzenia, będziemy w kontakcie – powiedział Błazen
przy pożegnaniu. Wcześniej dostał od fotografa jego wizytówkę, długopisem sporządzoną na żółtej karteczce samoprzylepnej.
Ogromna wichura dzwoniła czapką Błazna, a kot ledwie
trzymał się ziemi. Oboje dziwnie się czuli po poznaniu pana fotografa, ale byli
zbyt śpiący, aby rozwodzić się na ten temat. Kot zauważył tylko jedno…
- Miau?
- Tak? Nie przyjrzałem się…
- Miau!
- Ha! Prywatny wernisaż malutkiej rzeźby na stole… Faktycznie. Czyli nie tylko nam trudno się z nim żegnać. Pan
fotograf chyba zasługuje na szczerszych przyjaciół. A poza tym… Dziwne były te
rzeźby, co? Przypominały mi trochę moje figurki z patyków i liści. Podobnie
wątpliwe walory artystyczne…
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.