niedziela, 10 lipca 2016

Niezręczna fotografia zręcznego fotografa.

                Po koncercie jazzowym Kot i Błazen słuchali muzyki fortepianu dobiegającej z pobliskiej restauracji, gdy nagle ktoś im przerwał, pytając:
- Przepraszam, widziałem was wcześniej pod sceną… Jestem fotografem i po prostu muszę zapytać, czy mógłbym porobić ci trochę zdjęć? – To pytanie skierował do Błazna.
- Och… - na początku nie wiedział co powiedzieć. – Tak teraz? – zapytał zmieszany. Nie żeby wcześniej nie przytrafiło mu się coś takiego, ale naprawdę miał ochotę posłuchać tego fortepianu trochę dłużej.
- Tak, tak, gdzieś tu na tle tych starych budynków… Ja jestem malarzem i fotografem… Ale bardziej fotografem.
Trudno powiedzieć kto był bardziej skonsternowany, Błazen czy Kot, ale pan fotograf wydawał się tak pełen nadziei, że szkoda było sprawić mu zawód.
- No dobrze, to może kilka… Ale ja nie jestem fotogeniczny, więc proszę nie spodziewać się zbyt wiele.
Fotograf ucieszył się, ustawił Błazna na wybranym tle i w wybranej pozycji, ponoć dla lepszego światła, i zabrał się za pstrykanie zdjęć. Błazen stał sztywno jak kłoda, a ze zdenerwowania robił durną minę. Fotograf postanowił poszukać lepszego tła i poszli na sąsiednią uliczkę, gdzie zauważył, że Błazen czuje się swobodniej mając Kota blisko, więc zaproponował:
- To może teraz kilka zdjęć z Kotem? Usiądźcie tu sobie i rozmawiajcie o czymś naturalnie…
Kot i Błazen usiedli przy kwiatach i zaczęli próbować rozmawiać.
- Może porozmawiajmy o bułkach gotowanych na parze? – zasugerował Błazen.
- Miau.
- Tak, te babcine są najlepsze.
- Miau?
- Pasta miso? No wiesz, taka sojowa sfermentowana pasta…
- Miau.
- Wszystko chyba fermentuje się tak samo.
Fotograf chodził wokół nich i robił im zdjęcia z każdej strony, aż w końcu zwrócił uwagę, iż Błazen jakoś dziwnie napina usta. Błazen wiedział o tym doskonale, ale w stresujących sytuacjach nie miał nad tym kontroli. Wykonał kilka gimnastycznych ruchów ustami, co rozśmieszyło fotografa i Kota, ale jakoś nie pomogło na zesztywnienie.
- I ty mówisz, że fotogeniczny nie jesteś? No popatrz tylko – pokazał kilka zdjęć w aparacie.
- No, wyglądam jak troll - stwierdził Błazen.
- Haha, jaki wymagający jesteś. Może znajdźmy nowe tło – zaproponował i poszli na drugą stronę kwietnika, gdzie na ławce siedziała piękna czarna pani w kolorowej sukni. – Ach! Zróbmy zdjęcia razem z nią!
- Chyba trzeba najpierw zapytać ją o zgodę – zauważył Błazen.
- Tak, tak. Usiądź obok niej.
- Może najpierw zapytam… - Błazen nalegał, ale fotograf już posadził go obok nieznajomej. Dopiero wtedy, gdy zdziwiona wstała i chciała odejść, dowiedziała się o co chodzi. Ucieszyła się i chętnie zapozowała do zdjęć najpierw tylko z Błaznem, a później też z Kotem. W czasie sesji zaatakowało ich coś o wyglądzie szerszenia. Kobieta uderzyła to dłonią powalając na ziemię, zadeptała i jak gdyby nigdy nic pozowała dalej. Później opowiedziała, że pochodzi z Afryki, że jej mąż jest z Polski i że stoi tam przy płocie z ich małym synkiem. Wtedy mąż przyszedł się przedstawić i następne zdjęcia były robione ich synkowi o wielkich, ciemnych oczach otoczonych długimi, podkręconymi rzęsami.
Kobieta wymieniła się z fotografem, Błaznem i Kotem danymi kontaktowymi. Z fotografem po to, aby mógł jej przesłać zdjęcia, a z Błaznem i z Kotem dlatego, że chciała się z nimi zaprzyjaźnić i zapraszała ich w swoje rodzinne strony obiecując nocleg i wyżywienie u niej w domu. Podobno jej mąż narzeka, iż jest tam jedynym Polakiem, więc miałoby być mu miło ich gościć. Błazen jest Podróżny, zatem spodobał mu się pomysł takiej podróży.
- Jak ja się za sztukę zabieram to zawsze są jakieś przygody! – śmiał się w tym czasie fotograf powtarzając to samo zdanie już któryś raz z kolei jakby w nadziei, że po odpowiedniej ilości powtórzeń reakcja słuchaczy będzie bardziej satysfakcjonująca.
                Po rozstaniu z nieznajomą Błazen i Kot zauważyli, iż zbiera się na burzę, więc zaczęli delikatnie sugerować fotografowi, że na nich już pora. Niestety, fotograf był o wiele mniej delikatny w swoich sugestiach, aby zamiast tego obejrzeć rzeźby jego kolegi rzeźbiarza, który mieszka niedaleko. Przeszli zatem dwie uliczki dalej i fotograf z dumą zaprezentował kolekcję dziwnych rzeźb poustawianych w zaroślach, które być może kiedyś były trawnikiem. Rzeźby nie przedstawiały niczego konkretnego, a przynajmniej nie dla osób niewtajemniczonych, toteż Błazen musiał nagiąć prawdę, gdy został zapytany czy mu się podobają. „Ot, asymetrycznie opiłowane kamienie”, myślał sobie mówiąc, że są ładne.
Fotograf szedł wzdłuż zarośniętego, zarzeźbionego trawnika, aż skręcił i zajrzał w bramę czyjegoś zabałaganionego podwórka. Siedziała tam grupka ludzi pijąca alkohol wokół jakiejś malutkiej rzeźby na stole.  Ponoć najstarszy z obecnych, wyglądający na jakieś osiemdziesiąt lat, był ów rzeźbiarzem. Błazen z Kotem stali u bramy i czekali, aż fotograf wróci, ale on zapraszał ich do środka, mimo iż siedzący tam ludzie nie wyglądali na zadowolonych z niespodziewanych odwiedzin. W końcu Błazen wszedł nieśmiało, a fotograf kazał mu się przedstawić i opowiadał tym ludziom o tym skąd zna Błazna. Sytuacja robiła się coraz bardziej niezręczna dla wszystkich oprócz fotografa, aż w końcu kobieta, około pięćdziesiątki, obłapiając starego rzeźbiarza powiedziała:
- Miło nam, że pomyśleli o nas państwo, ale mamy tu dzisiaj prywatny wernisaż, także zapraszamy innym razem.
Błazen z Kotem wyszli pierwsi i już szeptali sobie o niezręczności całego zajścia. Gdy fotograf dołączył do nich, miał nieco inną opinię:
- Ach, ta jego nowa narzeczona! Już całkiem go stłamsiła i siedzi pod pantoflem!
Następnie, po kolejnych nieudanych próbach grzecznego rozstania się z fotografem, usłyszeli jego następną propozycję:
- Ach! Tam się ludzie zbierają, chyba jakiś koncert. Pójdziemy zobaczyć?
- Naprawdę powinniśmy już wracać do obozu. Zostawiłem zamek odpięty w namiocie, a na burzę się zbiera… - powiedział Błazen zgodnie z prawdą, choć zabrzmiało to jak wymówka i fotograf chyba poczuł się urażony. Ustąpił jednak.
- Dobrze, to ja tam sam pójdę. Do widzenia!
- Miau.
- Do widzenia, będziemy w kontakcie – powiedział Błazen przy pożegnaniu. Wcześniej dostał od fotografa jego wizytówkę, długopisem sporządzoną na żółtej karteczce samoprzylepnej.
                Ogromna wichura dzwoniła czapką Błazna, a kot ledwie trzymał się ziemi. Oboje dziwnie się czuli po poznaniu pana fotografa, ale byli zbyt śpiący, aby rozwodzić się na ten temat. Kot zauważył tylko jedno…
- Miau?
- Tak? Nie przyjrzałem się…
- Miau!
- Ha! Prywatny wernisaż malutkiej rzeźby na stole… Faktycznie. Czyli nie tylko nam trudno się z nim żegnać. Pan fotograf chyba zasługuje na szczerszych przyjaciół. A poza tym… Dziwne były te rzeźby, co? Przypominały mi trochę moje figurki z patyków i liści. Podobnie wątpliwe walory artystyczne… 
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.