niedziela, 30 października 2016

Źle się miewasz? To się dobij.

                Niebo wydawało się lekko fioletowe… Chmury wyglądały jak szara farba niedbale rozmazana dłonią. Wokół rosła wysoka, ciemnozielona trawa. Cały krajobraz prezentował się ponuro, ale Błazen, choć tego nie rozumiał, czuł się zrelaksowany i chętnie spacerował po okolicy. Wspiął się na wzgórze i zobaczył w oddali małe jeziorko. A przynajmniej on zidentyfikował to jako małe jeziorko, choć było to po prostu bagno. Zamierzał wyruszyć w stronę ów bagna, aby pozachwycać się ciemną, mulistą wodą, ale nim postawił pierwszy krok usłyszał za sobą basowy głos:
- Błaźnie, na twoje życie czyha zabójca.
Błazen odwrócił się i zobaczył Kota.
- Kocie, Ty mówisz! To znaczy… zawsze mówiłeś, ale… nigdy w ten sposób!
- To nie jest teraz ważne, on się zbliża! Szybko, udawaj martwego!
- Ten zabójca jest niedźwiedziem?
- Po prostu udawaj trupa, czas ucieka!
Nie do końca rozumiejąc tę sytuację Błazen posłuchał Kota i padł „martwy” na trawę. Ufał Kotu, nawet jeśli przez tyle lat udawał, że nie umie mówić ludzkim głosem.
Leżąc w trawie ujrzał zbliżającego się mężczyznę. Zamknął wtedy oczy i pozostałe wydarzenia obserwował z góry, jak gdyby zdysocjował w jakieś ciało astralne unoszące się nad ciałem materialnym. Patrzył jak mężczyzna mu się przygląda, a później słuchał jak do niego mówi:
- Śpisz? – zaczął trącać Błazna butem. Następnie spróbował podnieść jego rękę aby przekonać się, iż wszystkie stawy w ciele Błazna są zbyt sztywne, aby dało się zgiąć którąś kończynę. – No nie… Nie żyjesz? Przybyłem za późno… No cóż, to poznęcam się chociaż nad twoim ciałem. Lepsze to niż nic – wzruszył ramionami, chwycił Błazna za nogę i zaczął ciągnąć go w stronę bagna.
„Co teraz? Udawać dalej? Czy Kot przybędzie mi na ratunek? Te powolne oddychanie nie zapewnia mi tyle tlenu, ile naprawdę potrzebuję…”
Dotarli nad bagno. Dopiero teraz Błazen zauważył, że cała okolica wcale nie jest tak przyjemna, jak mu się zdawało. Zabójca siłował się z nogami i rękoma Błazna, aż zgięły się z trzaskiem, tak jakby Błazen rzeczywiście był martwy i zesztywniały… Chociaż nie bolało. A później zaczął go rozbierać. Po co? Błazen nawet nie chciał wiedzieć. Uznał, iż pora powstać z martwych i uciekać. Niestety, bez względu na to jak bardzo próbował, nie mógł się poruszyć. Pomyślał sobie wtedy, że chyba naprawdę nie żyje i po tej myśli błyskawicznie obudził się przerażony w swoim ciepłym namiocie.
- Kocie, to było straszne! – zajęczał hiperwentylując się jak pies w upale. - Może poza tą częścią, w której mówiłeś ludzkim głosem…
- Miau…? – zapytał Kot zaspany.
- Nic, nic, to był tylko zły sen.
                Następnego dnia Błazen odwiedził swoją mamę. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, gdy wszedł do jej domu, to krowa stojąca w salonie jak gdyby nigdy nic. Nie skomentował tego, tylko oboje weszli do kuchni, aby po chwili usłyszeć groźne odgłosy, jakby jakaś bestia warczała, a następnie krowa wydała z siebie przeraźliwy krzyk. Pobiegli do salonu i zobaczyli krowę rozdartą na strzępy w ogromnej kałuży własnej krwi.
- Tak jak myślałam, w domu grasuje lew – powiedziała Mama.
- Lew? Jak to?
- Chowa się w ścianach, ale możemy go zwabić i pokonać. Ty będziesz muczeć jak krowa, aż pomyśli, że mam drugą i przyjdzie ją rozszarpać. Wtedy Kot zapędzi go do klatki, a ja ją zamknę.
- O, Kocie, nie było cię tu wcześniej – zdziwił się Błazen.
- Miau.
- Chodźmy do mojej sypialni – zarządziła Mama i poszli.
Błazen nie rozumiał dlaczego lew mieszka w ścianach domu Mamy, ani jak to w ogóle możliwe, i dlaczego akurat ma udawać krowę, i skąd w sypialni klatka na lwa, jakim sposobem Kot ma go tam zapędzić… ani dlaczego w rogu pokoju stała zabytkowa maszyna do szycia, która wcześniej zawsze była na strychu. Dlaczego w ogóle zwrócił na to uwagę? Przecież dużo tu się zmienia pod jego nieobecność. Może po prostu Mama wróciła do szycia.
- Muuuuu… - muczał Błazen zastanawiając się nad tym wszystkim. – Muuuuu…
Trwało to kilka minut, aż wszystkich ogarnęło przeczucie, iż coś się zbliża. Wpatrywali się w okno, jakby to stamtąd miał nadejść lew. Za oknem panował mrok, chociaż jeszcze przed chwilą był dzień. Po chwili maszyna do szycia zaczęła sama poruszać igłą, robiąc przy tym dużo hałasu.
- Mamo? – jęknął Błazen przestraszony.
- Nie przestawaj muczeć – powiedziała nadal w skupieniu patrząc na okno.
- Muuuuu… Muuuuu… - poczuł się tak, jakby przywoływał demona, i po chwili pożałował tego skojarzenia, bo wykrakało mu następne wydarzenie. Z maszyny do szycia niespodziewanie wyskoczył ogromny demon. Kot rzucił się do zaganiania go do klatki, ale zamiast tego został opętany. Następnie skoczył na Mamę, pogryzł ją mocno, polecieli razem pod sam sufit, który nie wiadomo kiedy zrobił się trzy razy wyższy, i ukrzyżował Mamę nad drzwiami.
- Aaa!!! – obudził się Błazen z przyspieszonym biciem serca.
- Miau? – zerwał się Kot.
- Kocie, znowu zły sen… - wydukał Błazen uspokajając swój oddech. – Naprawdę mi się to nie podoba.
- Miau…?
- Hm… Ale do czego miałbym potrzebować tych snów?
- Miau?
- Jakoś nie czuję, aby rozwiązywały moje wewnętrzne rozterki, raczej psują mi humor, i to tyle.  
- Miau…?
- Hm, nie widzę dla nich logicznej interpretacji. Ale niech będzie, jeśli znowu przyśni mi się coś złego to spróbuję nie budzić się w trakcie i wyciągnąć z tego wnioski.
                Nie wiedzieć czemu w namiocie zapanowała ciemność, a mimo to każdy obiekt miał jasny kontur, jakby malowany światłem księżyca.
- Kocie, jesteś tutaj? – zapytał Błazen, a wtedy w kącie pojawił się świetlisty kontur Kota. – O, dobrze. Więc co teraz? Może po prostu odsłonię okienko? – Zaczął zbliżać się do okienka, ale jego plan został anulowany, gdy przy okienku pojawiła się postać tak czarna, że nawet w tym kompletnym mroku się odznaczała. Obok niej wyrosła kolejna, a po niej dwie następne…
- Yyy… Okeeej… - Błazen najpierw chciał się wycofać, ale za sobą zobaczył takie same postaci. Nagle poczuł, iż musi chronić swój numer telefonu. Wyciągnął z kieszeni malutką karteczkę i ołówek, zapisał swój numer (którego na co dzień nigdy nie pamięta) i zwrócił się do swojego taty, którego wcześniej tu nie było.
- Tato, tato, nie wychodź jeszcze, poczekaj. Weź ten numer. Weź go, proszę! I nikomu nie pokazuj, trzymaj go zawsze w kieszeni i ochraniaj! – błagał Tatę tak, jakby zależały od tego losy świata. Tata zdziwiony wziął karteczkę i wyszedł, ale Błazen wiedział, iż  nie udało mu się go przekonać i teraz jego numer jest w niebezpieczeństwie. Chciał pobiec za Tatą, ale jedna z ciemnych postaci chwyciła go za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w tłum pozostałych.
- I jakie wnioski mam z tego wyciągać? – zapytał nieruchomego konturu Kota i nie otrzymał żadnej odpowiedzi. – Dosyć tego. Po co w ogóle zapisywałem ten numer? Skoro rzekomo muszę go chronić. Nie masz nic do dodania, Kocie? W takim razie ja już nie współpracuję z tą opowieścią. A ty puszczaj mnie, obrzydliwcu! – oswobodził swoją rękę, a następnie spoliczkował nią mroczną postać. Wszystkie wpadły wówczas w gniew i zaczęły rzucać się na Błazna, ale to był jego sen, więc do wygranej potrzebował jedynie chęci. Pobił ich wszystkich na kwaśne jabłka, odsłonił okno, wyskoczył przez nie i zaczął lecieć. – Głupie sny. Wyśnię sobie teraz to, co ja sam uważam za potrzebne do rozwiązania moich wewnętrznych rozterek.
Wylądował na kwiecistej polanie, położył się tam, zamknął oczy i obudził się rano zrelaksowany.
- Ach, jaki satysfakcjonujący sen – powiedział ziewając.
- Miau? – zapytał Kot również ziewając.
- Znowu miałem koszmar, więc zdenerwowałem się, pobiłem wszystkie potwory i odleciałem na piękną polanę, gdzie odpoczywałem przez resztę nocy.
- Prr… Mrau?
- Hę? Że niby od początku taki był cel moich złych snów?
- Miau.
- Szansa na wyładowanie frustracji, mówisz… Ten mój mózg jest głupszy, niż myślał.
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 23 października 2016

Czy Ty też jesteś kanibalem?

                Jak miło jest czasem myśleć, że te straszne rzeczy, o których się słyszy, są gdzieś daleko stąd i wcale nas nie dotyczą…
Ostatnio Błazen ma coraz więcej na głowie, i nie chodzi tu tylko o jego szybko rosnące włosy czy dzwoniącą czapkę nasiąkającą jesiennym deszczem. Życie nabiera tempa, a on nadal ma za duże buty, więc nie zostawanie w tyle bywa męczące. Jakiś czas temu usiadł sobie w namiocie, aby trochę odpocząć. Z nudy sięgnął po lusterko i zaczął badać czy ostatnio się zmienił... Zauważył wówczas, że między jego brwiami powstaje zagłębienie.
- Ach, Kocie, zawsze jak mocno się na czymś skupiam, albo kiedy się martwię lub gniewam, to marszczę brwi… Chyba czeka mnie groźna zmarszczka! – zaśmiał się najpierw, ale później oddał się przemyśleniom. – Hm, Kocie… Błazny raczej nie powinny wyglądać groźnie, to nie sprzyja osiąganiu spełnienia zawodowego w tej branży. Mamy być mili, zabawni i przyjemni dla oka.
- Miau…? – zapytał Kot od niechcenia, bo w tamtej chwili obchodziło go tylko wygrzewanie się pod kocem.
- Chyba muszę jakoś zapobiec powstaniu tej zmarszczki.
- Miau…
- Nie zrozumiesz – emocjonalnie machnął grzywą.
                Od tamtego dnia minął już ponad miesiąc. Błazen nie miał więcej czasu na przyglądanie się swojemu odbiciu, ale kupił jakąś miksturę i codziennie wklepywał ją w twarz, z okazywaniem szczególnej troski przestrzeni między brwiami. Wypatrzył tę miksturę latem na festiwalu koreańskim, ale wtedy nie widział powodu, aby ją nabywać. Ogólnie mikstury do skóry leżą w kręgu jego zainteresowań, choć wiele osób prześmiewczo spogląda na takie hobby. „Ale to dobrze”, myśli sobie wtedy, „w końcu jestem błaznem”.
- Kooocie, jestem padnięty – wszedł do namiotu i padł na twarz.
- Miau – odparł Kot kładąc się na plecy Błazna i zaczął robić mu masaż z akupunkturą.
- O, dzięki…
- Miau?
- Tak, tak, dostaniesz mięso.
Przez chwilę Błazen leżał w zamyśleniu, a później sięgnął po lusterko. Patrzył w nie i patrzył, robiąc przy tym najróżniejsze miny…
- Kocie,  zagłębienia już nie ma. Zniknęło bez śladu.
- Miau? – zapytał nadal masując i nakłuwając.
- Tego między brwiami. Mikstura chyba działa, skoro to jedyna zmiana jaką wprowadziłem. Hm… Ciekawe czy ich pozostałe mikstury też są tak dobre. O, ale dorzucili mi gratis jakieś próbki innych, wcześniej nawet nie zwróciłem na nie uwagi… - Sięgnął ręką do pudełka, w którym przechowuje takie rzeczy i wydobył garść próbek. – Jakiś cytrynowy żel złuszczający naskórek, to możemy sobie darować. Jakiś lipidowy nawilżający krem napinający skórę, no nie wiem, może jak kiedyś będę się nudzić. (Hm, ale ja przecież jeszcze nigdy w życiu się nie nudziłem). Jakieś ampułki ze śluzem ślimaka, to raczej nic nowego. A tutaj ampułki z placentą. – Po przeczytaniu tego zamilkł.
- Miau?
- Brzmi znajomo, ale… Nie, to nie może być… Zobaczę w Internecie. – Zajrzał w Internety i znowu zamilkł.
- Miaaau?
- Kocie, placenta to łożysko.
- Miau?
- No wiesz, taki narząd płodowy…
- Miau?
- Teoretycznie to się zalicza do odpadów medycznych, ale… Amputowane kończyny, dzieci po aborcji, usunięte organy po przeszczepach czy innych zabiegach… To też są odpady medyczne. I jakoś nikt nie raczy poinformować czy to tutaj to jest ludzkie czy zwierzęce łożysko, a dla wielu to ma znaczenie.
- Miau – odparł Kot niewzruszony, schodząc z pleców Błazna.
- Co z tego, że twoja mama zjadła swoje łożysko jak cię urodziła? Jesteś kotem – poirytował się Błazen przewracając się na bok, aby widzieć Kota.
- Miau?
- Taka różnica, że dla ciebie nawet zjedzenie własnego potomstwa w pewnych sytuacjach jest normalne. Ba, zjadasz żywcem myszy i ptaki. Nawet pająki. Karmię cię surowym mięsem. Masz przy okazji, jak już o tym wspominam… - dał mu obiad.
- Miau…? – zapytał Kot zanim zaczął jeść.
- Nie krytykuję twojej natury, jesteśmy przyjaciółmi. Rozumiem cię i akceptuję. (W końcu dostajesz ode mnie to mięso). Po prostu bardzo się od siebie różnimy i nie ma sensu udawać, że to nie prawda. Natomiast byłoby mi miło, gdybyś ty również zrozumiał teraz mnie.
- Miau… - przeprosił Kot. – Miau? – zapytał.
- Dobrze, więc Ty jedz, a ja Ci wyjaśnię. Otóż, ludzie mają najróżniejsze poglądy i nie każdy toleruje to samo, ale jest kilka ogólnych zasad. Jedna z nich to zakaz kanibalizmu. Panuje nawet wśród kanibali, choć nie chcą się do tego przyznawać. Po prostu w ich świecie hipokryzji ludzie dzielą sią na przyjaciół i jedzenie. A w świecie hipokryzji pozostałych osób, jak widać, nieżywe ciała ludzkie dzielą się na zwłoki i odpady medyczne…
- Miau? – zapytał Kot podnosząc na chwilę głowę od miski.
- Tak, niby nikt nie je takiej mikstury kosmetycznej, ale absorbowanie czegoś przez skórę to też rodzaj pozyskiwania z tego energii, a przecież tym właśnie jest odżywianie. Więc ja uważam, że to bez różnicy czy zjem coś ustami czy wchłonę skórą. Ot, odłamy kanibalizmu. Gdybym tapetował sobie ściany ludzkimi kośćmi to też czułbym się jak kanibal. Albo gdybym nosił buty z ludzkiej skóry. Można rzec, iż kanibalizm to styl życia. Jak na mój gust to ten kosmetyk mógłby śmiało leżeć w sklepie tuż obok mydła z Żydów, które produkowali niegdyś naziści. Bo naprawdę, co za różnica która to część ciała i jak została pozyskana? Czy to noga czy to łożysko, czy to z żywej czy z martwej osoby, tak czy owak to jest ludzki organ. Udowodni ci to każdy test genetyczny jaki sobie tylko zażyczysz wykonać. Jeśli jest ich kilka. Nie wiem. Nie znam się. Ale udowodni, to wiem.
Kot skończył jeść i usiadł przynudzony, bo już dawno pojął o co chodzi, ale z szacunku słuchał dalej.
- Nawet obcięte włosy i paznokcie… Choćby miały uratować mi życie to tego się nie je i już. Przyczepianie sobie cudzych włosów? No dobrze, to chyba tak jak przeszczep szpiku, niech im będzie. Tematu przeszczepów jeszcze sobie nie przemyślałem i nie mam opinii, nadal to badam. Ale nie będę robić swetra z włosów. Nie zrobię grzebienia z paznokci. Nie będę budować z ludzi przedmiotów ani przerabiać ich na sałatkę, ani na „ampułkę” kosmetyczną... Nie bez powodu wszystkie te wymienione przeze mnie przykłady pojawiają się w horrorach.
- Prr… Miau?
- Jeśli to nie jest z człowieka? Wtedy dla większości osób to nie przeszkadza. Takiej ogólnej zasady raczej nie ma, więc inne gatunki są jadalne. Nawet ty.
Zdenerwowany Błazen postanowił na wszelki wypadek ponownie przestudiować skład mikstury, która wygładziła jego skórę. Dowiedział się wówczas wiele na temat peptydów, choć już wcześniej mu się wydawało, iż dużo o nich wie. Przestraszył się na widok składnika noszącego nazwę „Human Oligopeptide-1”. („Human” = człowiek). Internety upierały się jednak, że to składnik „syntetyczny”, więc choć „syntetyczne” składniki też z czegoś się przecież robi to dla własnego dobra postanowił teraz nie panikować.
- Kocie… Pamiętasz tamten smalec z psów, który kiedyś widzieliśmy? Żartowałem sobie o zabobonnych fanach tego smalcu i wspomniałem o zjadaczach niemowląt. Przyjąłem wtedy do wiadomości, że ten smalec naprawdę jest popularny. O tych drugich praktykach wciąż nie myślałem poważnie… Ale to faktycznie nadal ma miejsce. Teraz tylko zmienia się temu nazwy, aby nikomu źle się nie kojarzyło. Na przykład niektóre takie niemowlęta to „płody”, nawet jeśli usunięto je w „aborcji poporodowej”. A niektóre ludzkie organy to „placenta”. Taka fikuśna nazwa, jak „karmin”, czyli pigment z żuków. Albo „sodium tallowate”, czyli niby tylko tłuszcz ze zwierząt, ale nie wyobrażajmy sobie, że to dzięki zdrowym zwierzętom poddającym się liposukcji... Nikt nam nie obiecuje, że białe jelenie szły na mięso. Albo jelenie w ogóle. Czasami coś potrąconego przy ulicy trzeba zutylizować… Jeleniem to chyba jestem ja…
- Miau…?
- Tak, trochę się zagalopowałem. Dzięki za wysłuchanie.
- Miau?
- No a jak myślisz? Wyrzucę te próbki. Przecież nie użyję, a też nikomu nie oddam, bo ogólnie nie uznaję tego za coś, czego można używać. Ha... Teraz wyrzucam próbki do kosza, a jak aborcja stanie się legalna to chyba będę musiał urządzać próbkom pogrzeby. Tymczasem... na razie nie wiem czy kontynuować używanie tej peptydowej mikstury… Ja już niczego nie rozumiem, może powinienem po prostu pomarszczyć się z godnością, a jeśli zrujnuje mi to karierę to, cóż, zajmę się czymś innym. Bez względu na to co zrobię z tą miksturą wiem, że nie kupię od tego producenta już niczego. Wolę wspierać rozwój uczciwych, etycznych firm, które nie używają podejrzanych składników i informują o tym, skąd i jak pozyskują to, z czego składają się ich produkty…
- Miau… - Kot przeciągnął się czując, że niedługo koniec tematu.
- A niby to koreańska firma. Coraz mniej rozumiem tę kulturę.
- Miau?
- Bo jak rodzisz się w Korei to masz jeden roczek. Myślałby więc człowiek, że w takim razie nie chcą tam mieć nic wspólnego z profanacją ciąży i kanibalistycznymi praktykami. Jeśli to składnik pochodzenia ludzkiego… Cóż, w sumie poziom próżności jest u nich ponoć bardzo wysoki. Ja tam nie wiem, nic już nie wiem… Ach, przez całą tę rozmowę marszczyłem brwi, prawda?
- Miau.
- No dobrze, niech zmartwienie postawi mi pieczątkę na twarzy, skoro taka jest cena strachu przed ignorancją, cudzą i własną… Ja nie umiem przekonać się do słuszności profanacji ludzkiego ciała, nawet jeśli w jakiś sposób ma to poprawić jakość życia miliardów ludzi… Albo ratować ich życia… Przecież naturalna selekcja do tej pory się sprawdzała… Jakkolwiek brutalnie to może zabrzmieć. Ach… Ja naprawdę nie chcę być kanibalem, Kocie, a teraz przecież są łożyska i dziecięce napletki (po obrzezaniu) w kosmetykach, nawet ludzkie mleko, krew i plemniki, a tamte słynne komórki nerki pochodzącej z aborcji, „HEK-293” (Human Embryonic Kidney cells 293), służyły w jakiś sposób do badań prowadzonych na przykład w celu poprawienia smaku Pepsi, i ponoć nadal służą w innych badaniach nad innymi rzeczami… Czy ja w ogóle chcę wiedzieć jak i po co?
- Miau – odparł Kot z przekonaniem.
- Tak, masz rację, chcę. Nie chcę, ale chcę. Im więcej wiem o „postępach w nauce i technologii” tym bardziej szanuję proste życie… i życie ogólnie. To chyba ten moment, gdy mogę wykrzyknąć tamto historyczne zdanie z końcówki filmu „Zielona pożywka”. 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 16 października 2016

Kot sam w namiocie.

                Każdego dnia o siódmej rano zegar biologiczny Kota każe mu się budzić i zacząć w irytujący sposób kopać dziurę w Błaźnie oraz okolicznej pościeli - w celu obudzenia go i zostania przezeń nakarmionym. W bardzo skrajnych przypadkach bywa tak, że Błazen nie ma jak wrócić do namiotu na noc. Zwykle jednak przewiduje taką sytuację, dzięki czemu nawet wtedy śniadanie Kota jest gotowe do podania o siódmej rano i pozostaje mu już tylko wrócić na czas.
Akurat trafiła się wyjątkowo zimna noc, gdy Kot został sam. Najpierw bez mrugania patrzył na wygaszone ognisko, jak gdyby miał w ten sposób wzniecić ogień, a później przypomniał sobie, że w takich sytuacjach należy wejść pod kołdrę. Zaczął więc wiercić głową w brzegu kołdry, aż wsunęła się pod spód, a wtedy reszta poszła już gładko, po gładkiej kociej sierści. Jego uszy, pełniące funkcję termometru, powoli zaczęły się nagrzewać. Zamknął oczy i odpłynął do krainy zawsze udanych łowów.
                Obudził go ból, bo spał z wystawionym językiem, a później zaczął mlaskać przez sen i się w niego ugryzł. Spojrzał na swój biologiczny zegar i stwierdził, że za dwadzieścia minut śniadanie. Wyszedł spod kołdry i zaczął rozglądać się za Błaznem. Na próżno. Wyszedł więc z namiotu i rozpoczął obchód, wołając go…
- Miaaau! Miaaau!
Ale bez odpowiedzi. Teoretycznie Błazen jeszcze się nie spóźnił, zatem Kot postanowił wstrzymać się z paniką i zabić czas czyszczeniem futra. Uwinął się w dziesięć minut. Podniósł wówczas głowę i nadal nie widział na horyzoncie niczego, co miało kształt zbliżony do Błazna. Przeszedł więc do obgryzania pazurów… aż ruchy perystaltyczne jego jelit wybiły siódmą. Wtedy znów podniósł głowę i nadal nie widział Błazna. Uznał, iż czas na panikę. Jego źrenice z małych pasków zamieniły się w wielkie czarne dziury i zaczął jogging. Na początek obiegł namiot dookoła trzy razy, odbijając się od drzew i kamieni, taranując wszystkie mniejsze obiekty na swojej drodze, płosząc wszelkie drobne żyjątka. Później wpadł do namiotu i tam również wszystko poprzewracał. Następnie zawrócił się poprzez odbicie od ściany namiotu, aby powtórzyć cały proces, ale zanim wybiegł zobaczył znajomy obiekt… Pudełko, z którego Błazen codziennie wydobywa posiłki Kota. Zatrzymał się natychmiast i powąchał je, aby potwierdzić swoje podejrzenia… „Miau”, pomyślał z zadowoleniem, po czym rozpoczął pocieranie pokrywki, na zmianę czołem i nosem. Ku jego uciesze była niedomknięta, ponieważ Błazen wieczorami wkłada tam zamarznięte bryłki mięsa, których kształt nie zawsze pozwala na domknięcie. Dopomógł więc łapą i pokrywka ustąpiła, ukazując foliową torebkę z odmarzniętym mięsem.
Kot najpierw zeskanował okolicę uszami, dając Błaznowi ostatnią szansę na przybycie, a później wyciągnął torebkę z pudełka i przewracał nią po całym namiocie różnymi metodami, aż udało mu się włożyć głowę do środka. Myślał sobie, że zje tylko jedną trzecią, bo torebka zawierała porcję na cały dzień, ale gdy już zaczął jeść to stracił umiar… Zanurzał się głębiej i głębiej w torebkę, wyjadając drogę na dno, aż nie zostało w niej nic. Zechciał wtedy wynurzyć się z powrotem, więc włączył wsteczny i ruszył, ale ku jego zdziwieniu wraz z torebką na głowie, a nie zostawiając ją, tak jak to sobie wyobraził. Następny pomysł na jaki wpadł to pocieranie głową o podłoże. Jedyne co osiągnął w ten sposób to ból uszu, bo torba szeleściła niemiłosiernie. W ogłuszeniu i w przerażeniu - kto wie co było większe - zastygł. Pomyślał sobie, że jak Błazen wróci to mu to zdejmie, więc powinien się uspokoić i uciąć sobie drzemkę. Zamknął więc oczy, ale jedyne na czym mógł się wtedy skupić to irytujące przyleganie torby do jego nosa, za każdym razem gdy robił wdech. Pierwszą godzinę spędził więc na niespokojnym prychaniu. Później nastąpiła czarna rozpacz, gdy zdał sobie sprawę z tego, że ma coraz mniej powietrza… „Miau”, pomyślał sobie zrezygnowany i choć wszystkie jego mięśnie były napięte ze strachu, to jednocześnie ten sam strach je unieruchomił. Następne godziny spędził więc nieruchomo, mimo niewygodnej pozycji…
                „Kto by pomyślał, że tyle czasu zajmie mi powrót do namiotu? Chyba pora przenieść obozowisko, żeby było bliżej”, myślał sobie Błazen widząc namiot w oddali. Po drodze szybko zbierał kawałki drewna podejrzewając, że Kotu jest zimno. Gdy dotarł do obozu rzucił je od razu w miejsce ogniska.
- Kocie, wiem, już dwunasta, przepraszam! Pewnie jesteś głodny! Gdzie to pudełko… – rozglądał się. – Już zaraz, dostaniesz dużą porcję mięsa! Gdzie ono… – nadal się rozglądał, aż… – Kocie? – przestał się krzątać i nastawił słuch. – Kocie? Jesteś tutaj? Chyba nic ci nie jest, co? Haha… Gdzie jesteś?
Normalnie Kot zaczynał ochrzan, gdy Błazen dopiero co się zbliżał. „Dziwne…” Błazen niby nie był poważny, gdy zapytał Kota czy nic mu nie jest, ale gdzieś tam w środku naprawdę czuł, iż ta cisza oznacza coś złego.
- Jesteś w namiocie? – zapytał wchodząc do namiotu. – Kocie? Ko… – urwał słowo, gdyż na widok Kota strach wbił mu wielką igłę prosto w gardło. Sparaliżowało go na jedną sekundę, a później od razu rzucił się Kotu na ratunek.
- Kocie, Kocie?! Żyjesz?! Żyjesz???!!! – Zdjął Kotu torbę z głowy, a ten nadal siedział nieruchomo w dziwacznej pozycji. – Kocie? Kocie, powiedz coś...
Kot nic nie powiedział, ale obrócił głowę i spojrzał na Błazna nieprzytomnie.
- Mój biedny Kocie… – Błazen zaczął wycierać rękawem jego głowę, mokrą trochę od mięsa, a trochę od pary z oddechu. – Przepraszam, przepraszam…
Uspokoił się dopiero po minucie, gdy Kot zaczął mruczeć.
- Kocie, przejdź się kawałek, zobaczmy czy możesz równo chodzić.
Kot posłuchał i zaczął powoli iść. Dopiero wtedy odzyskał mowę i krzyczał przez całą drogę, aż wyszedł z namiotu i wskoczył na pieniek.
- Uff… Wygląda na to, że nic ci nie jest.
- Miau – odparł Kot i w duchu cieszył się, że Błazen jest zmartwiony, zamiast gniewać się za to, iż Kot zjadł na raz śniadanie, obiad i kolację. Na szczęście ludzie mają w mózgu taki filtr, który ustanawia rozsądne priorytety. A przynajmniej niektórzy...
- Kocie, przyjmuję pełną odpowiedzialność za to co się stało oznajmił podając mu wodę.
- Miau – odparł Kot z zadowoleniem.
- Rozumiem, że po prostu byłeś głodny.
- Miau – znów potwierdził usatysfakcjonowany.
- Już nigdy nie zostawię pudełka w twoim zasięgu. Lepszy kot głodny, niż martwy.
- Mia… – przerwał i przetworzył tę informację, aby stwierdzić, że się nie zgadza. – Miau?!
- Tak, Kocie, następnym razem będziesz głodować, tak jak miliony innych istnień na Ziemi. Ponieważ życie jest najcenniejszym skarbem, nawet takie w mękach. I nie pytaj mnie dlaczego, bo nie mam bladego pojęcia. 

Miłego absurdu, 
Kot

niedziela, 9 października 2016

Kim jest Abdul?

                Kolejny dzień, kolejna podróż. Kolejne zgubienie się po drodze. Na szczęście tym razem w drodze powrotnej do namiotu.
- Miau – powiedział nagle Kot, gdy Błazen w skupieniu czytał z tablicy rozkład jazdy autobusów.
- Hm? Co mówisz? – rozproszył się.
- Miau.
- Ach, już widzę.
Błazen najpierw rozejrzał się wokół szukając żywej duszy, a później zanurzył się pod ławkę i podniósł telefon, baterię i obudowę, gdy akurat nadjechał autobus. „Mam nadzieję, że to już wszystkie części”, myślał sobie wsiadając. „Jaki roztrzaskany ekran”, przyglądał się w autobusie składając telefon do kupy, a następnie spróbował go włączyć, ale bateria była rozładowana. Rozłożył go więc z powrotem, aby wyjąć kartę SIM, a następnie włożył ją do swojego telefonu.
- Miau?
- Nie ma żadnych zapisanych numerów.
- Miau…
- Może niedługo ktoś zadzwoni.
- Miau! – Kot i Błazen byli zgodni, że należy znaleźć właściciela i mu to oddać.
- Może są jakieś wiadomości na poczcie głosowej? Czasami automat czyta numer, od którego jest wiadomość. Będzie wiadomo do kogo zadzwonić…
Na poczcie głosowej nie było nic. Tak samo jak na koncie. Było już zbyt późno, aby nieść to do salonu operatora, a więc pojechali do obozu…
                W namiocie Błazen podłączył znajdę do ładowarki i już po kilku minutach przekonał się, że ekran jest zbyt roztrzaskany, aby móc reagować na dotyk. Oczywistym wydało mu się, iż teraz może już tylko podłączyć go do komputera, więc tak też zrobił. Pierwsze co przyszło mu do głowy to „przeszukać pliki w poszukiwaniu wskazówek”. Okazało się jednak, że większość plików jest uszkodzona. Po kilkunastu żmudnych próbach udało mu się odzyskać dwa obrazy. Pierwszy to rysunek konia w galopie, a drugi to zdjęcie blondwłosej dziewczynki, najprawdopodobniej zrobione przez nią samą. „Trzeba będzie poudawać profesjonalistę”, westchnął w duchu i pobrał program o nazwie ADB, aby móc z komputera wydawać polecenia telefonowi. Niestety okazało się, iż ta funkcja jest zablokowana w tym telefonie, co potwierdził później jeden ze znalezionych plików systemowych, mówiąc: „debug=false”.
- Kocie, to chyba tyle na dziś – powiedział patrząc na zdjęcie dziewczynki i rysunek konia.
- Miau – odparł Kot patrząc na kursor myszy.
                Nikt nie zadzwonił. Następnego dnia Błazen wybrał się do salonu z nadzieją, że znaleziona karta SIM jest zarejestrowana i będzie można skontaktować się z właścicielem. W salonie zadzwoniono dokądś, podano komuś numer ów karty SIM i powiedziano Błaznowi:
- Tę kartę miesiąc temu zakupił obcokrajowiec za okazaniem paszportu. Jakiś Abdul… Nie mamy jak się z nim skontaktować, może pan to chyba wyrzucić.
Później pochwalono go jeszcze za dobre chęci, które ponoć rzadko się zdarzają, ale w jego głowie była już tylko ta dziewczynka. Pierwsze co pomyślał to „pedofil”. Otrząsnął się jednak i zdecydował wierzyć w kradzież. Bo pokrewieństwo małej blondynki z podróżującym panem Abdulem było raczej mało prawdopodobne. A już kompletnie nie mógł przekonać samego siebie, że istnieje choćby cień szansy, iż był to legalny imigrant z prawdziwym paszportem. "Takie czasy"...
- Kocie, czy powinienem zanieść to na policję? – zapytał po wyjściu z salonu.
- Miau…
- Dobrze, to pomyślmy…
Myśleli zatem, aż wymyślili, że nie wiedzą co powiedzieć policji, a gdyby powiedzieli prawdę to albo zostaliby wyśmiani, albo wpakowaliby się w tarapaty, albo jedno i drugie. Błazen nie miał pewności, iż sposób w jaki pozyskał fotografię dziewczynki był legalny. (Do tej wątpliwości skłaniało go wspomnienie o kelnerach karanych za nagrywanie przestępczych wyznań polityków). A nawet jeśli, to nie miał żadnych podstaw do zgłaszania czegokolwiek. Podejrzenia i zmartwienie to niestety za mało, aby zwrócić uwagę policji. „A może ona na przykład zaginęła i mają ją gdzieś w rejestrze?”, myślał sobie dalej, ale i tak skłaniał się bardziej ku wierze w kradzież, bo to po prostu było łatwiejsze do zniesienia. „Nawet jeśli, i tak nie wiem co im powiedzieć…”
Podzielił się przemyśleniami z Kotem.
- Miau…
- Tak, Kocie… Dajmy sobie trochę czasu, może znajdziemy wystarczająco dobry powód, aby skłonić policję do zwrócenia uwagi na tę sprawę. Bez ryzyka zostania oskarżonym o jakieś naruszanie cudzej prywatności, czy coś... Oby w tym czasie nikomu nie stało się nic złego… - dodał Kotu i sobie otuchy, choć nadal wiedział, że przecież ten koń jest już w galopie… 
 
Miłego Absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 2 października 2016

Nieobecna obecność.

                Cisza nie istnieje. Na szczęście wiele dźwięków sprawia ludziom przyjemność. Błazen lubi dzwonienie swojej czapki, trzepot ptasich skrzydeł, dźwięk powstający przy pocieraniu brzegu kieliszka palcem... Nie gardzi też jednak bardziej konwencjonalnymi instrumentami muzycznymi, dlatego przechodząc obok sklepu muzycznego zaczął się zastanawiać... „Może znajdę tam coś ciekawego?”
- Dzień dobry! – wszedł do sklepu jeszcze zanim skończył się zastanawiać.
- Miau? – zdziwił się Kot zostając za drzwiami.
- Dzień dobry – odpowiedział starszy pan krzątając się przy instrumentach smyczkowych.
Najwięcej było gitar, a przynajmniej zajmowały najwięcej przestrzeni. Gdzieniegdzie dało się zobaczyć pianina elektryczne. Kilka instrumentów dętych chowało się na górnej półce za ladą z kasą fiskalną, a tuż obok całą ścianę okupowały instrumenty smyczkowe. Pozostałe rzeczy jakoś nie rzucały się Błaznowi w oczy, chociaż również zaszczycały swoją obecnością. Niektórych może nawet zachwycały.
- Czy pomóc w czymś panu? – zagaił staruszek robiąc wielki krzywy krok w stronę Błazna.
- Ach… Porozglądam się…
- Dobrze – uśmiechnął się i wrócił do krzątania dwoma mniejszymi krokami, ale idącymi równie krzywym szlakiem co poprzedni.  
Po przeskanowaniu wzrokiem gitarowego obszaru ręce błazna mimowolnie ułożyły się na gitarze basowej, po czym palce od razu przeszły do brzdękania czegoś, co brzmiało trochę jak muzyka z lat pięćdziesiątych. Starszy pan słuchał tego przez minutę, aż w końcu zapytał:
- Czy gra pan na kontrabasie?
- Na kontrabasie? – Błazen przerwał brzdękanie. – Nigdy nie próbowałem.
- Zawsze jest ten pierwszy raz – zaśmiał się staruszek i tym razem postawił prosty krok, ale z jakiegoś powodu przestraszyło go to i odskoczył na bok. – Ach… Cały czas o tym zapominam… - zaśmiał się robiąc kolejny krok i sięgając po jeden z dwóch kontrabasów.
- O czym pan zapomina? – zainteresował się Błazen.
- Widzi pan to puste miejsce? – skinął głową w kierunku przestrzeni obok kontrabasów.
- Tak.
- Cóż, wbrew pozorom nie jest ono tak do końca puste.
- Jak to? – Błazen patrzył w to miejsce i nie rozumiał.
- Kiedyś stał tu bardzo wyjątkowy kontrabas… Sprzedałem go kilka tygodni temu, ale zdaje się, że jego duch pozostał obecny.
Błazen nadal wpatrywał się w puste miejsce nie rozumiejąc.
- Czy ma pan na myśli „duszę”? Taki drewniany kołek z instrumentu? Upadł gdzieś tutaj?
- Haha… Nie, nie… Po prostu ilekroć tędy przechodzę to wydaje mi się, że ten kontrabas nadal tu stoi.
- Ach, więc to tylko przyzwyczajenie. Minie – uśmiechnął się Błazen myśląc, że już rozumie.
- Chyba nie chcę, aby mijało – westchnął staruszek. – Wie pan, ten kontrabas był dosyć stary, poprzedni właściciel sklepu odkupił go kiedyś od bardzo  utalentowanego muzyka, który zamówił go sobie u lutnika… Często na nim grałem, miał naprawdę piękny dźwięk. Przez sklep przewijały się różne instrumenty i różni klienci, a przez moje życie liczni przyjaciele i kobiety… Tylko ten kontrabas stał tu za mną wiernie jak cień. Twardo jak skała granitu. Trwale jak piramida…
- Dlaczego więc pan go sprzedał?
- Ach, wie pan, nie ma się co przywiązywać… Tak sądziłem. Ale jak widać kontrabas nigdzie nie odszedł. Nadal uważam, aby go nie potrącić – zaśmiał się pogodnie. Później razem zagrali kilka piosenek na dwóch pozostałych kontrabasach.
- I teraz chodzi pan tak dziwacznie… - pomyślał na głos Błazen w przerwie między piosenkami.
- Dziwacznie? – staruszek na szczęście zaśmiał się zamiast obrazić. – Pan też ma nienormalny chód.
- Hę? Nienormalny? – Błazen aż zamrugał ze zdziwienia.
                Kot był nieco naburmuszony, gdy Błazen raczył wyjść ze sklepu dopiero po godzinie.
- Wybacz, wybacz, to było takie spontaniczne…
- Miau… - dąsał się.
- Ale wiesz? Byłeś tam ze mną, mimo nieobecności. Dopiero po rozmowie z tamtym panem zauważyłem, że zawsze uważam, aby się o Ciebie nie potknąć. Tak wypacza nas podświadomość. 
 
Miłej nieobecności absurdu, 
Błazen Podróżny