niedziela, 28 sierpnia 2016

Grupa wsparcia, moc wyparcia.

                Fora internetowe chyba nie gryzą? Błazen dołączył do internetowej grupy wsparcia błaznów, gdzie błazny dzielą się swoimi doświadczeniami i wspierają na tej trudnej drodze przez błazeński los. Każdy błazen został błaznem z nieco innego powodu, każdy nieco inaczej z tym żyje i każdy nieco inaczej to widzi. Błazen zajrzał tam z jedną znośną rozterką: „Jak być błaznem wśród ludzi, którzy oczekują od ciebie nie bycia błaznem?” Jest to dla niego znośne, bo tak naprawdę wcale nie musi się tym przejmować. A przynajmniej tak mu się zdawało…
Zadał to pytanie, otrzymał odpowiedzi, rozwinął temat, dostał kolejne odpowiedzi, zadał następne pytanie, i następne, popatrzył na pytania innych, udzielił kilku rad, otrzymał kolejne pytania…
Wielu błaznów znajduje nową trudność w każdym dniu. Nowy problem w każdym wydarzeniu. Codziennie potrzebuje nowej pomocy. Nowej rady. Nowego wsparcia. A jeśli czasami tego nie potrzebuje to martwi się czy to normalne. I jak długo potrwa. I czy to na pewno prawda.
Błazen wcześniej nie zastanawiał się za bardzo nad tymi wszystkimi błazeńskimi detalami. Ot, jest błaznem i z tym żyje. Jednak ostatnio spotkał kogoś zupełnie niebłazeńskiego i z ciekawości spróbował się dostosować. Było ciężko i szybko runęło. Nawet zbłaźnił się mocno, jak przystało na błazna. Dlatego zastanowił się czy jest na to jakiś lepszy sposób. Złoty środek. Panaceum. Kompromis, albo nawet konsens. Coś, co pozwoli mu być błaznem wśród niebłaznów - bez zmierzania do absurdu.
                Forum miało pomóc. Chciał też dać coś z siebie innym, więc udzielał praktycznych porad i zasiewał błazeńskie żarciki. Jednak wielu błaznów to uraziło. Praktyczne porady uznali za niemożliwe do wdrożenia w życie, a żarciki odebrali jako brak empatii. Po iluś dniach krwawienia od słów Błazna przekonali go w końcu, że przez lata żył w wyparciu. Że negował jakąś mroczną prawdę o sobie. Że tak naprawdę jest równie przeklęty co oni. Że potrzebuje wsparcia. Że oni je oferują.
Gdy Kot głośno ziewnął Błazen ocknął się i zauważył ile czasu zabrało mu to wszystko. Tydzień. Pogłaskał Kota i zaczął sobie uświadamiać, iż nie wiedział jak ciężkie jest, albo powinno być, jego życie, dopóki nie doinformował się o życiu sobie podobnych. Odpiął zamek wejścia namiotu i poczuł się jak wampir, gdy uderzyły go promienie słońca. „Wyjść na słońce? Zostać w cieniu?” Cokolwiek by wybrał, czarna chmura przecież i tak wisiała nad jego głową. W końcu jest błaznem.
- Miau? – zapytał go Kot filozoficznie.
- Oczywiście, że pomogli. Otworzyli mi oczy. Żyłem w wyparciu…
Zapiął zamek z powrotem i wrócił do swojej mrocznej prawdy. Czytał o kolejnych problemach i dylematach... Już prawie zaczął się z nimi identyfikować, ale nadal szukał rozwiązań. Po kolejnym rozwiązaniu czyjegoś problemu i otrzymaniem w zamian zarzutu o braku empatii załamał ręce i zapytał Kota:
- Po co oni dzielą się tymi problemami, jeśli nie oczekują rozwiązań?
- Miau?
- Hm... Zapytać siebie, mówisz… Chyba muszę się przejść.
Wyszli na wieczorny spacer. Powietrze pachniało rześko, świerszcze głośno pocierały skrzydłami, a na horyzoncie wschodził pomarańczowy półksiężyc. „Czy naprawdę nie powinienem cieszyć się tym prostym pięknem zwykłego wieczoru…? To aż taki wstyd…?”
- Miau? – zagaił Kot widząc na twarzy Błazna jakiś przełom.
- Wstyd… Ha! Chyba już rozumiem… - uśmiechnął się Błazen.
- Miau…?
- Zbyt błazeński dla normalnych, zbyt normalny dla błaznów… Nic z tych rzeczy. Nawet nie zauważyłem, że powieliłem poprzedni błąd: próbowałem się dostosować. Tylko tym razem pod wpływem manipulacji, a nie z ciekawości.
- Miau…
- Tak, nie potrzebuję żadnej sekty. Nic mi nie jest, dopóki w to wierzę. Może i jestem błaznem, ale nie muszę z tego powodu płakać. A ich łzy nie potrzebują tęczy, tylko cebuli. To był jakiś konkurs na to, kto ma gorzej... Cieszę się, że przegrałem. To nie ja żyję w wyparciu, tylko oni w zaparciu. Basta. 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 21 sierpnia 2016

Absurdalna prostota.

                Niektóre zajęcia są trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Na przykład regularne opowiadanie o absurdach. W niezwykle rzadkich przypadkach Błazen doświadcza tygodnia bez absurdu na skalę wystarczająco dużą, aby było o czym mówić. Kiedy coś jest z Tobą od zawsze, nawet jeśli to nic dobrego, przyzwyczajasz się do tego i w pewnym sensie nawet oczekujesz, iż z Tobą zostanie. Robisz temu miejsce w swoim życiu i czujesz coś w rodzaju satysfakcji, ilekroć to coś daje o sobie znać.
                Czasem tak się zdarza, że jakaś latarnia uliczna miga od lat i ludzie zwracają na to uwagę dopiero wtedy, gdy przestaje. Z jednej strony cieszy ich, że ktoś wreszcie ją naprawił, a z drugiej… czują jakiś brak. Niektórzy nawet po cichu życzą sobie, aby kiedyś znów mignęła, choćby raz…
- Dzień dobry – powiedział Błazen głośno, gdy tylko wszedł do sklepu.
- Dzień dobry – odparła niewyraźnie przygnębiona ekspedientka.
Tuż przy wejściu znajdowała się lodówka ze świeżymi sokami. Błazen podniósł butelkę z sokiem grejpfrutowym i zaczął rozglądać się za ceną. Nie znalazł jej ani na półce, ani na butelce.
- Przepraszam, ile to kosztuje? – podał butelkę ekspedientce. Bez słowa zeskanowała ją przy kasie.
- Trzy trzydzieści – powiedziała nawet nie patrząc na Błazna.
- Ach, dziękuję bardzo – odparł z entuzjazmem i wziął butelkę z powrotem. Następnie wyruszył w głąb sklepu. Wybrał sobie najnormalniej wyglądającą pomarańczę, małe pudełko lodów malinowych, malutką saszetkę czegoś, co udaje cappuccino oraz buteleczkę kefiru o najprostszym składzie. Tylko tyle potrzebował, zatem wrócił do ekspedientki i postawił przed nią koszyk. Kiedy skanowała produkty Błazen oglądał saszetki kawowe, których wcześniej nie zauważył.
- Czy będzie coś jeszcze? – usłyszał głos bez żadnych emocji.
- Nie, to już – odparł rezygnując z rozważania nad innymi saszetkami, prawdopodobnie pod wpływem apatii ekspedientki.
- Piętnaście dziewięćdziesiąt siedem – oznajmiła.
- A… czy dostanę do tego jakąś reklamówkę? – zapytał z przyjaznym uśmiechem.
- Płatna, dziesięć groszy – odparła.
- To poproszę – nadal się uśmiechał.
- Szesnaście złotych i siedem groszy.
Zapłacił kartą zbliżeniowo i zapakował zakupy czekając na paragon.
- Dziękuję bardzo – odparł odbierając paragon i już zaczął odwracać się w stronę wyjścia.
- Przepraszam, a czy mógłby Pan po drodze odłożyć koszyk z powrotem? – zatrzymał go głos żywszy, niż wcześniej.
- Ach, tak, jak najbardziej! – zaśmiał się, bo przecież już wcześniej planował to zrobić, ale w ostatniej chwili wypadło mu z głowy. Zabrał więc koszyk, a gdy przed drzwiami mówił „do widzenia” i obejrzał się za siebie to zobaczył, że ekspedientka odpowiadając mu na pożegnanie rozpromieniła się delikatnym uśmiechem.
 „Miło, chyba poprawiłem jej humor”, myślał sobie idąc chodnikiem i otwierając sok. „Ale dziwne… Nic się nie wydarzyło”.
Nie rzadko też bywa, iż ktoś jest notorycznie poniżany przez innych. Natomiast często ktoś taki nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Przyzwyczajenie nauczyło go traktować to jak coś tak samo naturalnego co ciemność w nocy. Nie wyobraża sobie być traktowanym inaczej. Cała jego aura, mowa ciała i styl życia zaprasza wszystkich wokół do nie okazywania mu szacunku. Jest nastawiony na poniżenie. A jednak nawet wtedy czasem coś się zmienia… I, o dziwo, dopiero wtedy pojawia się niepokój.
- Kocie, ten tydzień nie był jakoś szczególnie absurdalny… - westchnął Błazen siadając na kamieniu. - Emocjonujący i pełen wydarzeń? Owszem. Ale nie absurdalny…
- Miau…
- Tak… Ach… - Patrzył na pustą butelkę po soku i analizował cały przebieg robienia zakupów.
Gdy Twoja norma nie spełnia norm ogólnych i nagle doświadczasz czegoś z poza własnych norm odkrywasz, że jednak miało miejsce coś nienormalnego.
- A może aż tak przywykłem do absurdów, że po prostu nie zauważyłem kolejnego?
Miłego absurdu? 
Błazen Podróżny 

niedziela, 14 sierpnia 2016

Dres w garniturze.

                Po całym dniu wędrowania Błazen przysiadł sobie w mroku nocy na przystanku autobusowym i odwinął batonika. Po pierwszym batoniku nastąpił drugi. Obok siedziała kobieta, jakby nieobecna. Akurat gdy Błazen skończył śniadanio-obiado-kolację, do tablicy z rozkładem jazdy autobusów podszedł chłopak jedzący bagietkę. Czytał ten rozkład i czytał… W tym czasie zjawił się łysy mężczyzna w garniturze, palący papierosa i rozmawiający przez telefon. Ustał za jedzącym bagietkę i paplał do telefonu, aż…
- No czy można?! – wrzasnął nagle na jedzącego. Ten odwrócił się i pojął, że tarasuje dostęp do rozkładu jazdy, więc przesunął się na bok i czytał dalej. – Czekaj – powiedział łysy do telefonu, po czym skierował spojrzenie z powrotem na jedzącego. – Przesuń się, kurwa! – krzyknął, na co jedzący bez słowa odszedł od rozkładu jazdy. – Taki jesteś tutaj, kurwa, ważny?! – łysemu najwyraźniej niewiele trzeba było do utraty cierpliwości. Właściwie to nie miał jej od początku. – Myślisz, że jak przychodzi taki w garniturze to jest jakiś, kurwa, lamus?! Nie wiesz z kim masz, kurwa, do czynienia! Bo przyszedł taki pod krawatem to już się, kurwa, zachowujesz jak jakiś pan?! Ty nie wiesz, kurwa, kim ja jestem! Bo w pantoflach, to już kurwa laluś?! – krzyczał i krzyczał, jakby zawstydzony swoim eleganckim ubiorem. Brakowało już chyba tylko opisu bielizny, ale jedzący nadal milczał, więc łysy wrócił do rozkładu jazdy, rozmowy telefonicznej i palenia papierosa... jednak po niecałej minucie znowu coś w nim pękło.
- I co?! Ty tak, kurwa, dalej?! – znowu podszedł do jedzącego. – Na przystankach autobusowych się, kurwa, nie je!  
W tym momencie Błazen ucieszył się, że tak szybko zjadł swoje batoniki.
- Na przystankach autobusowych też się nie pali – powiedziała nagle kobieta siedząca obok Błazna, który w dłoni po kryjomu już ułożył kastet z pęczka kluczy. Do super silnych nie należy, więc w razie czego wolał mieć jakiegoś asa w rękawie.
- Tak?! – Po łysym było widać, że w starciu z kobietą ma dylemat. W tym czasie jedzący połknął ostatni kawałek bagietki.
- Tak, prawo tego zabrania – odparła niby spokojnie, ale z wyczuwalnym wzrostem poziomu strachu.
- No dobrze! Ja, kurwa, chciałem zobaczyć rozkład jazdy! A ten tutaj się, kurwa, panoszy jak na swoim podwórku!
Zapadła cisza, więc łysy wrócił z powrotem do telefonu. Później ustał z papierosem na uboczu i przeklinał do telefonu jeszcze chwilę, aż w końcu odszedł, jakby zbrzydło mu czekanie. Jakieś dwie minuty po tym nadjechał autobus. Wsiedli wszyscy troje, to był ostatni kurs tego autobusu. Błazen usiadł na samym końcu, gdzie czekał na niego Kot.
- Miau.
- Tak, nareszcie… Ale nie uwierzysz.
- Miau?
- Tak, znowu. Tym razem dowiedziałem się, że niektóre dresy chodzą wśród nas pod przykrywką. 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 7 sierpnia 2016

Czy na pewno chcesz dotykać tych ulotek?

                Niektóre miejscowości utrzymują się z tak zwanego „turyzmu”. Jedne wykorzystują do tego swoje położenie, inne historię, a jeszcze inne… po prostu stwarzają powód, dla którego ktoś mógłby chcieć przyjechać.
Dziś Błazen zawędrował do miejscowości, w której stosuje się wszystkie powyżej wymienione techniki przyciągania uwagi. Jest rzeka? Wypchajmy ją łodziami i gondolami. Jezioro? Jeszcze więcej łodzi i do tego żaglówki. I narty wodne. I nurkowanie. Las? Zróbmy ścieżki rowerowe, poustawiajmy rzeźby, wstawmy domki letniskowe i pola namiotowe. Brak zjawiskowego pałacu? Zbudujmy jakiś. Cmentarz jest wielki i mroczny? Rozstawmy obok wesołe miasteczko. A w ogóle to mamy tak czyste powietrze, że ogłośmy całą okolicę uzdrowiskiem. I pochwalmy się wiekowością miasta, choć po nim nie widać. I wygrajmy jakiś ogólnopolski konkurs dla rozgłosu. I regularnie urządzajmy nietypowe imprezy. A lody sprzedawajmy z gigantycznej truskawki na rogu głównej ulicy.
- Miau… - Kot nie wiedział na co patrzeć, aby niczego nie przegapić.
- Tak, Kocie, też dziwnie się tu czuję – wyznał starając się nie staranować nikogo na zatłoczonym chodniku. - Jakieś osiemdziesiąt procent ludzi tutaj to turyści, prawda?
- Miau – potwierdził Kot robiąc zeza rozbieżnego, aby przechodząc przez most widzieć obie strony załodziowanej rzeki.
- Dzień dobry! – zaczepiła ich młoda kobieta.
- Tylko na to czekałem… - mruknął Błazen pod nosem. – Dzień dobry, dzień dobry – odpowiedział nie zatrzymując się.
- Może jest pan zainteresowany rejsem gondolą? – szła za nim.
- Hm… Pomyślę – próbował ją zbyć.
- Gondola wypływa za piętnaście minut – podała mu ulotkę. – Dwadzieścia pięć złotych za osobę.
- Dziękuję bardzo – wziął ulotkę i poszedł dalej. Wyrzucił ją do pierwszego mijanego kosza na śmieci. To samo zrobił ze wszystkimi poprzednimi ulotkami. Zaobserwował, iż tak samo postępowali inni ludzie. Zastanowił się wtedy…
- Ciekawe ile oni drukują tych ulotek, że im się to nigdy nie kończy?
- Miau.
- Racja, co za różnica.
                Dzień mijał bardzo miło. Udało im się obejrzeć taniec ptaków nad wodą. Oprócz nich tylko jedno małe dziecko również zwróciło uwagę na zachowanie tych zwierząt.
- Mamo, dlaczego one tak latają w kółko?
- Nie wiem.
Błazen miał ochotę podejść i udzielić bardziej wyczerpującej odpowiedzi temu dziecku, ale rozumiał, że byłoby to nie na miejscu. Powstrzymał się więc i w duchu powtórzył sobie swoją dawną przysięgę, iż w razie dostania kiedyś misji wychowania jakiegoś nowego człowieka tłumaczyłby mu wszystko najlepiej jak tylko się da. „Przecież to doskonały sposób na wychowanie kogoś mądrego”, westchnął.
- Miau?
- Ach, rzeczywiście, już odleciały. Zamyśliłem się… To może wyruszmy na kolejny spacer?
- Miau.
Trafili do małego parku, gdzie ktoś pod szyldem „restauracji” McDonald’s rozstawił duży samochód ciężarowy znany jako „tir”. Po drodze wręczono Błaznowi ulotkę wyjaśniającą, iż wewnątrz pojazdu wykonuje się jakieś zadanie i wygrywa posiłek. Widok kolejki przed wejściem do przyczepy zapewne wywołałby reminiscencję u kogoś, kto doświadczył codzienności PRL’u. Błaznowi skojarzył się tylko z grą planszową o tej tematyce.
- Usiądźmy na pomniku – zaproponował Błazen i tak też zrobili. Szybko jednak silne nasłonecznienie tego miejsca sprowokowało ich do migracji na ławkę w cieniu. Obok stał kosz na śmieci, więc Błazen wyrzucił tam ulotkę z McDonald’sa. Relaksowali się przez chwilę patrząc jak dzieci bawią się w fontannie, aż…
- Miau!
- Hm?
- Miau!
Błazen spojrzał na lewo, gdzie pokierowały go zdziwione okrzyki Kota. Zobaczył mężczyznę w gumowych rękawicach trzymającego foliowy worek i grzebiącego w koszu na śmieci. Po chwili wyjął z niego garść ulotek i wrzucił je do worka. Powtórzył tę czynność jeszcze kilka razy, a później poszedł do następnego kosza, aby zacząć całą procedurę od nowa.
Zszokowany Błazen popatrzył na swoje dłonie z obrzydzeniem.
- No to już wiem dlaczego nie kończą im się ulotki… 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny