niedziela, 29 kwietnia 2018

"Akordeon jest wieśniacki..."

                     Błazen miał bardzo ciężki tydzień i gdy wreszcie wrócił do namiotu padnięty, padł i poczuł, że musi włączyć orzeźwiającą muzykę... "Ale co tu włączyć?" Nie wiedział... "Wszystkie piosenki są takie same... Zwrotka, refren, zwrotka, refren, wstawka, refren, koniec... Perkusja, gitara, fortepian, jakieś efekty komputerowe, jakieś śpiewy o złamanych sercach, albo treści auto-gratyfikacyjne, i byle jak najbardziej wykwalifikowanie brzmieć w technikach wokalnych..." 
- Nudy... - wyślizgnęło mu się w końcu na głos. 
- Miau?! - przeraził się Kot. 
- Oj, racja, przecież ja się nigdy nie nudzę, jest za dużo do zrobienia na tym świecie... Nie o to chodziło... Bo wiesz, Kocie, chciałbym posłuchać jakiejś muzyki, która faktycznie się czymś wyróżnia. żeby coś się w niej działo, wiesz, i działało na wyobraźnię...
- Miau! Miau miau miau miau miau - rzekł Kot entuzjastycznie. 
- Hę? Jak to? Akordeon? Ale czy to wieśniackie nie jest? Znaczy... No iesz, cyganie, rosjanie, weselna muzyka dla ludzi starszych...? 
Wówczas Kot włączył mu pewien dziwny album... 
- DeVotchka? Więc to naprawdę rosyjskie coś? - zniechęcał się jeszcze zanim usłyszał pierwsze dźwięki z albumu "How it ends". 
- Miau - uciszył go Kot, a później, gdy Błaznowi opadła szczęka na liczne zmiany nastrojó w piosenkach oraz odważne, kreatywne wykorzystanie instrumentów uchodzących obecnie za "obciachowe", ale bez efektu "starania się zbyt bardzo, aby być oryginalnym"... siedział cicho bez dalszych przymusów. 






Miłego słuchania, 
Błazen Podróżny

niedziela, 22 kwietnia 2018

Łosie robią nas w jelenia.


                Niektóre znaki drogowe są dosyć specyficzne, a wręcz unikalne. Znak z obrazkiem krowy jest dosyć znany, ale ten z łosiem? Dziwota. A jednak, łosie zasłużyły w Polsce na swój własny znak drogowy, bo lubią wychodzić na ulicę i nawet im do głowy nie przyjdzie, że taki nadjeżdżający samochód mógłby stanowić jakieś zagrożenie. Dlaczego…?
Pewnego razu Błazen podczas swej leśnej wędrówki spotkał Leśniczego.
- Dzień dobry! – zawołał do niego.
- Dzień dobry – odpowiedział Leśniczy z uśmiechem.
- Miau – odezwał się i Kot.
- Panie Leśniczy, zastanawiałem się nad tymi znakami informującymi o łosiach…
- Tak? – Leśniczy uniósł brwi w zainteresowaniu.
- Jak to się stało, że zaszła konieczność wystawienia takich znaków?
- Aaa, no jak się jest kierowcą to trudno nie zauważyć po co te znaki… Łosie łażą jak opętane, niczego się nie boją.
- Jak to?
- Bo już od osiemnastu lat nikt żadnego nie ustrzelił.
- Dlaczego?
- Bo tak kazali ekolodzy z Warszawy, hahaha!
Błazen wyczuwał tu długą historię…
- Niektórzy z nich to pewnie nawet lasu nigdy nie widzieli – Leśniczy pokiwał głową z politowaniem.
- I tacy ludzie decydują o tych sprawach? – zdziwił się Błazen.
- Tak to już jest w polityce: minister rolnictwa nigdy nie pracował na roli, minister obrony nie umie się bronić, wyborcy nie wiedzą kogo wybierać... Jak wszyscy decydują o rzeczach, na których się nie znają, to czemu i nie ekolodzy?
- Coś w tym jest – przyznał Błazen.
- A i owszem! A teraz łosie zamienili w szkodniki! Namnożyły się i przyzwyczaiły, że mogą robić co chcą. I same wydatki! Same wydatki, mówię! Te znaki drogowe to za co? Za nasze podatki! Jeszcze koszty rozbitych samochodów i odratowywanych lub nieodratowywanych ludzi… Sprzątanie ulicy… Wydatki, wydatki. Ale to nie tylko to! Jak komuś taki łoś przez płot przechodzi i ten płot niszczy to co? Wydatki. Ale to są sporadyczne sytuacje… Co natomiast sporadyczne nie jest, a jest na porządku dziennym, to łosie zjadające nam sadzonki w lasach. Te kilometry płotów wokół nowo zasadzonych drzew to są ogromne pieniądze, wiele tysięcy każdego roku! Bo młode drzewka to łosiowy ulubiony przysmak. I łosie wiedzą, że leśniczy nic im nie może zrobić. Szkodniki. Łosie to są w tym kraju szkodniki, a to z winy naszej, ludzi. Wstyd.
Zajęło Błaznowi chwilę, nim to wszystko objął rozumem. Kiedy jednak już objął, to zapytał…
- Ale co my możemy z tym teraz zrobić?
- My? Ja i pan? Nic, hahaha! Za to ekolodzy mogą przestać nam, leśnikom, dyktować jak wykonywać naszą pracę. Już nawet nie trzeba potwierdzać liczeniem zwierzyny, aby widzieć tę oczywistość, że łosie nie są zagrożone, tylko są zagrożeniem.
- Ach… - Błazen przejął się, gdy spojrzał na to z tej strony.
I w jaki sposób to jest ekologiczne, robić place budowy w lasach, żeby te płoty stawiać? I pozwalać łosiom zjadać sadzonki, bo przecież te płoty pancerne nie są i się zdarza... A jak sadzonki giną to lasy się nam kurczą. Sadzonych jest tyle, aby rekompensować te wycinane, to jest ekologia. A pozwalać łosiom pożerać zasadzone... To po prostu brutalizm. 
- No rzeczywiście, mało ekologiczne te decyzje ekologów... - potwierdził Błazen zdumiony.
- A niech pan tego wysłucha... Byłem akurat na Łotwie w tym tygodniu, na wymianie leśniczych, bo my się tak regularnie wymieniamy do sadzenia drzew. Poznałem trochę tamtejszych realiów… Jakby taki polski łoś tam poszedł to, o ile nie padłby trupem na pierwszej lepszej drodze, bo tam znaków ostrzegawczych się na łosie nie stawia, to zostałby ustrzelony za podgryzanie sadzonek. Tamtejsze łosie nawet nie tyle przez kontrolę populacji są o wiele mniej szkodliwe, co już przez samą świadomość jej istnienia.
- Ach, więc na Łotwie łosie boją się człowieka?
- Oczywiście, więc wiedzą gdzie nie chodzić, jak inne zwierzęta. I nie wydaje się tam setek tysięcy na ogradzanie sadzonek. Za to można się ich dorobić sprzedając łosiowe konserwy, całkiem smaczne.
- Więc te nasze łosie są wynaturzone… - Błazen mocno myśląc podrapał się po podbródku.
- Właśnie tak. Jak te torebkowe pieski. Tyle „dobrego” zrobiła łosiom „ekologia”. Na Łotwie łosie to dzikie zwierzęta, a tutaj są naszymi panami. Przyzwyczajone, że Polak im służy, zupełnie jak Amerykanie. Tak nas łosie robią w jelenia… 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 15 kwietnia 2018

Oficjalnie potwierdzono, że budowlańcy pracują.

          Jak to jest z tymi robotami drogowymi w Polsce, że zawsze widzi się rozkopaną glebę, poukładane materiały, wycięte drzewa, zaparkowane maszyny... ale brak pracowników? Bardzo podobnie jest ze wznoszonymi budynkami. Błazen przywykł już, że tereny budowy to swego rodzaju pustkowia, które czasem nawiedzają duchy pracowników, ale tylko nieliczni ludzie zeznają, iż je widzieli. Podobno są widywane jak siedzą tu i ówdzie na placu budowy, jak gdyby w cierpieniu i oczekiwaniu na coś, a casem stoją w grupie, kontemplując.
W tym roku nastąpił jednak przełom...
- Kocie! Patrz! Pracownicy!!! – Błazen w ekscytacji pokazywał palcem.
- Miau? – Kot rzucił okiem we wskazywanym kierunku. Prowadził auto, a więc nie mógł całkiem się rozpraszać.
- To naprawdę pracownicy! I jak wielu! Całe mnóstwo! I pracują! Aktywnie pracują! Niesamowite! Pierwszy raz widzę coś takiego... – wzruszył się.
- Miau, miau... – uspokajał go Kot.
Jechali tą trasą przez godzinę, a pracownicy pracowali na całej jej długości.
- Od razu łatwiej uwierzyć, że będzie tu nowa droga – uśmiechał się Błazen, cały czas patrząc na pracujących pracowników. – Może zrobili to dziś celowo? – zaczął nagle podejrzewać. – Jest taka śnieżyca... Chcą, abyśmy litowali się nad tym jak ciężko pracują w złą pogodę, by później mogli znowu zniknąć i otrzymywać za to symatię zamiast legend o tym jak to nie istnieją...
          Tydzień później, po Wielkanocy, Błazen i Kot znów jechali tą trasą, tylko w przeciwnym kierunku. Tym razem było bardzo słonecznie...
- Znów to robią! – Błazen od razu wyskoczył ze swoją teorią spiskową.
- Miau?
- Teraz ciężko pracują w upale, dla naszej sympatii.
- Miau miau miau – odparł Kot niewzruszony, stale patrząc na drogę.
          Dotarli w końcu do miejsca godnego bycia tymczasowym obozowiskiem. Rozbili więc namiot i usiedli do wypoczynku, nabrać siły na podróż w poszukiwaniu dogodniejszego miejsca na obóz, by doświadczać dalszych przygód...
- Cudowna pogoda... – zauważył Błazen. – Spójrz na to błękitne niebo, to taka rzadkość w tych czasach... Ach, słońce, i zieleń się rozrasta... Idzie wiosna...
- Miau... – potwierdził Kot, mrużąc oczy w zrelaksowaniu.
- Ach! Zobacz! Pracownicy! Więc tutaj też są! – pokazywał palcem na świeży budynek przed nimi. – Pracują!
W rzeczy samej, pracowali. W dodatku nie tylko tamtego dnia. Błazen i Kot zostali dłużej w tej okolicy specjalnie po to, aby obserwować pracowników, i widzieli ich dzielnie pracujących... codziennie.
- Kocie, w tym kraju chyba jednak zmienia się coś więcej, niż tylko zmarszczki na twarzach od dekad tych samych polityków – wstał i stojąc prosto zrobił poważną minę. – Ja, Błazen Podróżny, oficjalnie potwierdzam, że budowlańcy pracują – z dumą pokiwał głową, po czym rozluźnił się z nadejściem następnej myśli. – A gdyby tak w ramach pojawienia się robotników... politycy zniknęli...


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 8 kwietnia 2018

Nie ufaj kwietniowi.


                Wyszło słońce, jasne, ciepłe... Wyszedł więc i Kot, bez kurteczki, bez szalika... A gdy słońce zaszło, zaszedł Kot do obozu i rozbolało go gardło. Padł w posłanie i nie wstał przez następne dni... A Błazen kiwał nad nim głową, bo to samo przytrafia im się przecież co roku, gdy wychodzi pierwszy ślad wiosny. 


Ostrożnego kwietnia, 
Kot

niedziela, 1 kwietnia 2018

To czynią na pamiątkę zajączków z telewizji.

                Błazen zajrzał do skrzynki na listy, którą wystawił sobie przed namiotem. Jego najbliżsi przyjaciele, czyli Pizza Hut, Domino’s Pizza, Rossman, wymiana okien i drzwi, salon kosmetyczny i restauracja sushi nigdy o nim nie zapominali, na dowód czego każdego dnia wysyłali mu wiele serdecznych listów.
- To bardzo miło, że o mnie pamiętają – uśmiechnął się wrzucając ich listy kolejno do ogniska, dzięki czemu łatwiej było mu rozpalić płomień do gotowania wody na herbatę. Zostawił sobie tylko dwa listy. Pierwszy był od szkoły językowej, bo pomyślał, że może Kot zechce nauczyć się lepiej mówić. Drugi od Świadków Jehowy, mówiący o rocznicy śmierci Jezusa i zapraszający na dołączenie do obchodów.
- „To czyńcie na moją pamiątkę” – przeczytał na głos z zaproszenia i zastanowił się chwilę.
- Miau? – zaciekawił się Kot, gdy cisza zaczęła dłużyć się ponad normę.
- Bo w sumie to prawda, Jezus tak powiedział. Więc skąd te zajączki i kurczaczki w Wielkanocy? Co się właściwie w tę Wielkanoc świętuje?
- Miau – odparł Kot zgodnie z prawdą.
- No cóż, nie mamy teraz czasu się w to zagłębiać, niedługo trzeba wyruszać w drogę.
Wyruszali do rodziny Błazna na Wielkanoc, a tego roku to im przypadło zanieść święconkę do kościoła. Mama Błazna przygotowała skromny koszyczek. Z braku innych wielkanocnych symboli w domu, ozdobiła go baziami z ogródka i… solniczką.
- Dlaczego solniczka? – zapytał.
- Bo i tak potrzebujemy sól poświęcić, a solniczka jest w kształcie kurczaczka, więc pasuje.
- Ok – wzruszył ramionami i uśmiechnięty wyszedł z domu. – Ach, piękna pogoda – powiedział do Kota szczęśliwym głosem.
- Miau – potwierdził Kot.
Weszli do kościoła, gdzie po środku ustawiono w rzędzie stoły, od wejścia aż po ołtarz. Na nich ludzie zostawiali swoje koszyczki, każdy fikuśnie przyozdobiony wszystkim tym, co typowe dla Wielkanocy. Błazen podszedł bliżej ołtarza, bo tam widział stół z dużą ilością wolnego miejsca. Postawił swój koszyczek na samym środku tej pustki i zadowolony ustał przy ławie.
- Miau miau miau? – zapytał Kot patrząc na tę ławę.
- Nie, Kocie, miejsca siedzące są dla osób starszych.
Już po kilku minutach pustka wokół koszyczka Błazna wypełniła się. Wypełniły się również pustki na ławach, niestety nie tylko osobami starszymi. Błazen westchnął i oglądał koszyczki, aż ksiądz zaczął mówić. Później wziął miotełkę i rozpoczął spryskiwanie koszyczków wodą święconą, zachowując przy tym całkiem poważną minę. Kiedy skończył i wrócił do mikrofonu, Błazen mógł poczuć, że lepiej rozumie jego wyraz twarzy…
- Ale pamiętajcie, moi drodzy – mówił Ksiądz. – To jest tylko taka tradycja. Ja wiem co wam te media mówią, co one pokazują wszędzie wokół. Te zajączki i króliczki… Ale musimy pamiętać o co tutaj tak naprawdę chodzi. Chodzi tutaj o Jezusa Chrystusa, który umarł za nas i trzeciego dnia zmartwychwstał. Te jajka są symbolem nowego życia, a to mięso tutaj w tych koszyczkach symbolizuje baraninę, którą Jezus zjadł. To są symbole. To nie jest to, co tego dnia świętujemy. My to wszystko robimy na pamiątkę Jezusa, tak jak nas poprosił.
Błazen kiwał głową zaczynając rozumieć nieco więcej na temat Wielkanocy, ale poważny, niemal smutny wyraz twarzy Księdza zrozumiał dopiero wtedy, kiedy rozejrzał się po tłumie i zobaczył jak większość ludzi w ogóle go nie słucha.



Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny