niedziela, 25 grudnia 2016

Nie obchodzisz świąt? Tylko tak myślisz.

                Zadzwonił telefon.
- Hę? Ciocia dzwoni – zdziwił się Błazen. - Słucham? – odebrał.
- No cześć, Błażnie!
- Czeeść, ciociu! – ukrył zdziwienie. – Co tam?
- Aaa, zastanawiam się kiedy przyjeżdżasz na święta w rodzinne strony.
- Ahaa… Noo, ja nie przyjeżdżam.
- Jak to? Sam będziesz?
- Tak – odparł krótko, z braku chęci na wyjaśnienia.
Rozmowa trwała ponad siedem minut, a później Błazen wrócił do cierpienia na ból brzucha. Jednak następnego dnia, gnębiony wspomnieniem wczorajszego wydarzenia, postanowił wysłać kartkę świąteczną osobie, z którą ma kontakt wyłącznie korespondencyjny. Do koperty wcisnął też mały prezent, a w załączonym liście wyjaśnił, że on świąt nie obchodzi, ale i tak poczuł, iż wypada mu z tej okazji coś wysłać. Wracając do namiotu spotkał znajomą, która niosła mu prezent.
- Ooo, dziękuję, nie spodziewałem się… Ja dla pani nic nie mam…
- Nie szkodzi, nie szkodzi!
Gdy wrócił do namiotu, w prezencie zastał między innymi…
- Bombki choinkowe. Hm… I co my z tym fantem zrobimy? Choinki nie ma.
- Miau?
- Myślisz?
- Miau.
- No dobrze… - Zawiesił bombki na zasłonce namiotowego okienka.
Po kilku dniach Błazen przestał już o tym wszystkim myśleć, aż pewnego wieczoru otrzymał wiadomość tekstową.
- Miau?
- Już czytam… - spojrzał na ekran. - Życzenia. Chyba dziś wigilia. No dobrze, to odpiszę, przecież chamem nie jestem. Zazwyczaj.
Odpisał, odłożył telefon i wrócił do odpoczynku, jak w większość sobót. Jednak po trzech godzinach nadeszła kolejna wiadomość z życzeniami.
- Hm, no dobrze, dobrze, odpisać trzeba, to przecież rodzina.
Później minęło już tylko pół godziny, gdy nadeszła następna wiadomość z życzeniami.
- „Zdrowych, wesołych świąt oraz bezawaryjnej pracy komputera w nowym roku życzy pogotowie komputerowe” – śmiał się Błazen czytając Kotu na głos. – A na końcu uśmiechnięta emotikona. Nie no, tego kompletnie się nie spodziewałem. Raz mi tylko komputer się popsuł. Nooo, ale faktycznie pan ratownik komputerowy był bardzo sympatyczny. Może wszystkim klientom tak wysyłają życzonka, żeby następnym razem też to właśnie do nich się zgłosić, ha… Dobry biznes, dobry biznes…
- Miau – potwierdził Kot z biznesmeńskim błyskiem w oku.
- Czego ja im mogę życzyć? Jak oni mi życzą działającego komputera, to życzenie im dobrego biznesu jest chyba trochę sprzeczne? Tak jakbym odbierał sobie ich życzenie działającego komputera… Eee, to po prostu: Haha, dziękuję bardzo… Wesołych świąt! – czytał w trakcie pisania. – I proszę bardzo. – wysłał. – Co za wieczór…
Po chwili znowu odezwał się telefon.
- Znajomy coś też  nam życzy… Dobrze, dobrze, odpiszę. „Wesołych”. Proszę bardzo.
Znajomy: A Ty gdzie się podziewasz?
Błazen: Nigdzie.
Znajomy: Samotnie?
Błazen: Z Kotem.
Znajomy: Bez rodziny?
Błazen: Kot to też rodzina.
Gdy ta niezręczna rozmówka się skończyła, nadeszły kolejne życzenia.
- Ciocia życzy „wszystkiego najlepszego”. Bo już wie, że nie obchodzimy świąt.
- Miau.
Tym razem jednak Błazen nie wrócił do odpoczynku.
- Wiesz co? Głupio mi teraz. Może na wszelki wypadek odezwę się do paru osób. Do tych, co spodziewają się, że siedzę teraz przy stole wigilijnym. Inaczej pewnie będzie im przykro…
- Miau?
- Tak chyba trzeba.
- Miau…
Chwycił zatem Błazen swój telefon ponownie, i zaczął wysyłać życzenia.
- Wobec niej zawsze jestem uprzejmy… Dobrze, to piszemy do niej.
- Miau.
- Ona ostatnio miała nadzieję, że będziemy utrzymywać kontakt, więc pewnie takie życzonko potwierdzi, iż podzielam tę nadzieję.
- Miau.
- A on pewnie by się nie obraził, ale jak już wszystkim coś piszę to i jego nie pominę. Ziomal…
- Miau  - pokiwał Kot głową.
- I jeszcze ten gościu…
- Miau…
- Ooo, on też nie obchodzi. Może tak jak my? A, nie, on na smutno. To pocieszmy go trochę.
- Miau.
                Zbliżała się już północ, a Błazen czuł się tak, jakby właśnie skończył obchodzenie świąt.
- Kocie, ta presja otoczenia…
- Miau…
- Ale to jeszcze względnie niewinne. Byle tylko w przyszłości nie było jakichś wyjątkowo niemoralnych świąt, jak… no nie wiem… Święto Kamieniowania Chrześcijan. Wtedy pewnie bym nie uległ, a zamiast wyjść na chama naraziłbym się na ukamieniowanie… 
 
Wesołych świąt życzy
Błazen Podróżny i Kot

niedziela, 18 grudnia 2016

Łowcy.B? Jak Błazen nie został komikiem.

                Czy błazny są śmieszne? Owszem, bywają. Ale czy można nazwać ich komikami? Otóż nie, to dwa różne typy człowieka. Błazen to styl życia, a komik to zawód. Nasz Błazen za młodu marzył o byciu komikiem, a nawet założył z Kotem własny kabaret i na każdą rodzinną uroczystość przygotowywali okropne skecze, do oglądania których namiętnie wszystkich zmuszali nie rozumiejąc dlaczego trzeba ich zmuszać. Cóż, byli zbyt młodzi, aby widzieć, że tylko ich samych to bawi. Dlatego dawno temu, w trawie…
- Miau?
- Tak?
- Miau miau miau?
- Naprawdę?
- Miau.
- Nie kłamiesz?
- Miau.
- I to w tym mieście?
- Miau.
- No to idziemy!
Łowcy.B byli wówczas sensacją i Błazen identyfikował się z ich dziwacznością. Oczywiście rozumiał, że to tylko gra aktorska, ale nie wyobrażał sobie, aby ludzie tworzący takie postaci mogli nie mieć z nimi nic wspólnego. Dlatego też bardzo ucieszył się, gdy usłyszał od Kota o zbliżającym się występie tegoż właśnie kabaretu, i to akurat w tej miejscowości, w której obecnie pomieszkiwali.
- Kocie, uczesz ładnie futro. Może nie wyszło z naszym kabaretem (Jeszcze zobaczą, jeszcze kiedyś…), ale zawsze możemy być eleganckimi fanami cudzych kabaretów – mądrzył się Błazen poprawiając kokardę na szyi.
- Mllaun – odparł Kot w trakcie czesania się grzebieniem naturalnie występującym na jego języku.
Gdy byli już gotowi, ustali przed sobą i zaczęli się nawzajem motywować.
- Ja zaczynam. Ekhem. Kim jesteś?
- Miau.
- Kim jesteś?!
- Miau!
- Kim jesteś???!!!
- Miau!!!
- Dobrzeee! Teraz Ty.
- Miau miau miau?
- Fanem.
- Miau miau miau?!
- Fanem!
- Miau miau miau???!!!
- Fanem!!!
- Miau. Miau?
- Tak, idziemy.
Poszli. Nigdy wcześniej nie byli fanami nikogo ani niczego, ale tym razem czuli się zdeterminowani, aby tego spróbować, zobaczyć jak to jest.
Usiedli sobie w jednym z wyższych rzędów i oddali się oglądaniu występu. Skecz za skeczem Błazen coraz bardziej tęsknił za swoim nieudanym kabaretem. „Ach, jak fajnie jest się wygłupiać… Ach, oni też to rozumieją… Tak po prostu zachowywać się jak głupek, rozśmieszać ludzi… Ach, ach… Tyle to daje radości… Pewnie bardzo kochają swoją pracę… Na co dzień pewnie też są zabawni? Najlepsi komicy przecież mają to we krwi… Ach, ach, dlaczego ja nie jestem zabawny…”
Najbardziej oczywiście spodobał im się klasyczny „Szczypiorek”, pełen krzyków i strasznego „COOO”. Po finalnym okrzyku oboje wybuchli śmiechem nad cudowną bezsensownością całego zajścia. Spojrzeli na siebie wtedy porozumiewawczo. „Tak, to taka życiowa bezsensowność. Czyż nie widać jej wszędzie?” Śmiali się tak szczerze… „Miau”. Mieli naprawdę wielki ubaw. Aż występ zakończono dziwacznym tańcem o choreografii wypełnionej głośnym tupotem. Taka komiczna wersja stepowania, czy coś.
                Mieli już wyjść, gdy dopadł ich dylemat. Nieopodal wyjścia stali członkowie kabaretu i wypisywali autografy. Ani Błazen, ani Kot nie zajmują się zbieraniem autografów, bo takowe nie mają żadnego zastosowania ani szczególnej wartości (jak dla nich), i najpewniej po prostu by je później zgubili. Ale tak się stało, że Błazen miał przy sobie swój chaotyczny notatnik służący mu do wszystkiego. Rysunki, mapy, wiersze, piosenki, pomysły, adresy, numery telefonów, listy zakupów, notatki z zajęć, potajemne konwersacje, zasłyszane lub przeczytane gdzieś słowa… Wszystkotatnik.
Znalazł kilka wolnych stron i stwierdzili z kotem, że nie zaszkodzi im to raczej, a za to będzie nowe doświadczenie. Taki notatnik raczej się nie zgubi, więc może też i zostanie pamiątka. W tamtych czasach Błazen był o wiele (Wiele, wiele!) bardziej bojaźliwy w stosunku do nieznajomych, więc stojąc w kolejce zestresował się niemało, ale postanowił sobie, że oprócz wzięcia podpisu powie im „fajna potupaja”, nawiązując do ich tupiącego tańca z końca występu. Ot, bo lubił pracować nad swoją płochliwością, a poza tym uważał to za fajny tekst. Wyobraził sobie, iż rzuci go luzacko, jak gdyby nigdy nic… Taki był plan… Aż nadeszła jego kolej i już mu się ręce trzęsły, już było mu gorąco… To ta chwila, gdy jeśli nie powie czegoś od razu, to zablokuje mu się mowa całkowicie i nie powie wtedy nic. Rzekł więc szybko:
- Fajna potupaja. – A tak dławił się tymi słowami, że w efekcie wyszły przeplatane jakimś nerwowym śmiechem.
- Co? – zapytał z poważną miną pan Kałamaga, słynący ze scenicznego żółtego swetra.
- Fajna potupaja – powtórzył Błazen głośniej, choć jeszcze bardziej przestraszony.
- Co? – zapytał ponownie, z tą samą powagą, czyniąc oczywistym to, że dosłyszał, ale chciał po prostu, aby Błazen znowu się powtórzył.
- Fajna potupaja – powtórzył ponownie, mimo niechęci, zmuszony strachem, czując się jak w skeczu o szczypiorku. Musiał znaleźć się w tej sytuacji, aby zrozumieć, iż to jednak wcale nie jest śmieszne, gdy osoba, której się boisz, zmusza Cię do powtórzenia czegoś trzy razy. „Ta życiowa bezsensowność, widać ją aż nazbyt wyraźnie”, zatrwożył się w duchu. A Kot patrzył na to zajście zdumiony…
Następnie dwoje z tych panów, w tym Kałamaga, złożyli podpisy w notatniku Błazna uśmiechniętego ze strachu. W zamierzeniu miał zdobyć podpisy całej grupy, ale pozostali panowie trzymali się jakoś na uboczu, a Błaznowi dość już było, więc sobie darował.
- Ach, świeże powietrze – odetchnął po wyjściu z budynku, a chłód zimowej pory zaczął zmywać wstyd z jego twarzy.
- Miau…– skomentował Kot nieśmiało.
- Tak, okropnie to wyszło. Nie spodziewałem się…
- Miau…
- Mhm, nieprzyjemny ten pan, może miał zły dzień…  – odparł, a w myślach wyrzucał sobie, że tak głupio poddał się temu małemu znęcaniu. W tamtych czasach nie umiał inaczej.
„Źle wyobraziłem sobie komika. W rzeczywistości jest jednak bardziej jak typowy polityk: złoty człowiek na scenie, zwykły ch** osobiście.” Westchnął zawiedziony, a wraz z dwutlenkiem węgla uszedł z niego zapał do zostania komikiem. Tak samo jak kiedyś uszedł zapał do bycia prawnikiem, gdy uświadomiono go, iż prawo i sprawiedliwość to dwie różne (często sprzeczne) rzeczy…
                Wiele lat później, gdy Błazen znalazł przez przypadek swój stary notatnik…
- Ach! Kocie, pamiętasz jak byliśmy na tamtym występie z potupają?
- Miau.
- Ciekawe jak się teraz miewa ten kabaret? – Po tych słowach od razu rzucił okiem na Internety. Niemałe było jego zdziwienie, gdy na liście „Byli członkowie” zobaczył dwa nazwiska: Kałamaga oraz Pindur.
- Oczom nie wierzę… Ci co najwięcej zapału mieli… Przecież to właśnie ich autografy mam w notatniku. To jakaś klątwa upokorzonego błazna? Czyżby dosięgnął ich mój gniew sprzed lat?
- Miau.
- No racja, takich mocy nie mam. Ale cóż… Jak widać życie jest uczciwe i jeśli komuś płynny komik w żyłach nie płynie to sam zda sobie z tego sprawę… Mózg wymyśla różne rzeczy, ale na koniec i tak nasze stopy zawsze wiedzą najlepiej jaka droga im pasuje…  – wymądrzył się zwyczajowo.
- Miau.
- Może kiedyś moje też się ockną – zadzwonił czapką, co była już przyciasna. 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 11 grudnia 2016

Dlaczego niektórzy imigranci są nielegalni?

                Kot zapragnął pójść do parku z psim wybiegiem.
- Ale Kocie, przecież jesteś kotem.
- Miau?
- No niby nic… Dobrze, to chodźmy.
Poszli więc, a gdy dotarli Kotu od razu powiększyły się źrenice. Wziął rozbieg i rzucił się na drewniane przeszkody, pokonując je po kociemu – wspinaczkami. W tym czasie Błazen usiadł sobie na ławeczce i zagapił się w niebo rozmyślając, czy niebawem spadnie deszcz. Po chwili usłyszał cymbałkową melodię.
- Ach, powiadomienie… – powiedział do siebie wyciągając z kieszeni telefon. Zerknął o czym jest powiadamiany. – Jakiś nowy jutubowy film. Hm…  – Spojrzał na Kota, aby utwierdzić się, że dobrze spędza czas. Następnie znowu spojrzał na niebo szukając deszczu. Rozejrzał się też, czy nikt nie kręci się w nazbyt pobliskim pobliżu. W końcu wzruszył ramionami i włączył ten film…
Politykowanie, imigranci, mury, kryzysy… Koniec. Aż się Błaznowi pod czapką zagotowało. Przeciągnął się, odetchnął i dopiero wtedy zorientował się, że siedziała przy nim jakaś kobieta, i najwyraźniej oglądała z nim ten film.
- Dlaczego w ogóle nazywać jakiegoś imigranta nielegalnym? Nie lubię takich szufladek. To tylko ludzie szukający dla siebie lepszego życia. I jeszcze te mury bzdury – skomentowała, gdy tylko ich spojrzenia się zetknęły.
Błazen zamrugał oczami w zdumieniu i nic nie powiedział. Odwrócił głowę, aby zobaczyć co robi Kot. Wypatrzył go na słupku najwyższej barierki do skoków, jak triumfalnie spogląda z góry na pieska zbyt małego, aby go dosięgnąć. Uśmiechnął się lekko na ten widok, a później znowu spojrzał na nieznajomą i spoważniał. Trzymała w dłoniach smycz, czyli najwyraźniej to był jej piesek.
„Ciekawe dlaczego siedzi tutaj, zamiast go trenować?”, zastanowił się. „W końcu to nie jest zwykły park do wyprowadzania psów”. Szybko jednak przestało go to interesować. Patrzyli sobie razem jak piesek i Kot się czubią, aż Błazna uderzyła nowa myśl…
- Czy ma pani w domu drzwi wejściowe? – zapytał nagle.
- Hę? – zdziwiła się. – Oczywiście.
- A czy ma pani w tych drzwiach zamek?
- Oczywiście, że tak. Co to za pytanie?
- Do czego służą pani takie drzwi z zamkiem? – kontynuował.
- No jak to do czego? Żeby mi nikt nieproszony nie wchodził.
- A co jeśli ktoś nagle wejdzie oknem?
- Wypędzę go!
- A jeśli będzie ich kilku?
- Wezwę policję.
- A jeśli oni chcą się tylko schronić przed deszczem, bo u nich w domu dach przecieka?
- To mogli zadzwonić do drzwi i poprosić o pomoc.
- Czyli jednak widzi pani do czego służą mury i czym różnią się imigranci legalni od nielegalnych. 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 4 grudnia 2016

Sąsiedzi? Nie, dzięki!

                - Kocie, a może dla odmiany skorzystamy z pola namiotowego? Będziemy mieć sąsiadów, którzy żyją niemalże tak, jak my!
- Miau – odparł Kot niechętnie, wiedząc, że to i tak już postanowione.
- No to chodźmy!
I poszli. Podobno w okolicy znajduje się przyzwoite pole namiotowe, i to za tą pogłoską podążał podekscytowany Błazen z poirytowanym Kotem.
Rozstawili swój namiot nieśmiało, na brzegu pola. „Może tak za pierwszym razem lepiej nie mieć sąsiadów z każdej strony”, myślał Błazen. Kiedy rozpalał ognisko zainteresowała się nim jedna z sąsiadek.
- Dzień dobry! – zaczęła rozmowę, którą ciągnęła później do późnego wieczora.  
Zmęczony Błazen wsunął się do namiotu, czym obudził Kota.
- Uff, Kocie, wybacz. Już myślałem, że ta Gaduła nigdy nie da mi spokoju… Dobranoc.
Pierwsza noc przebiegła spokojnie. Rano Błazen obudził się wypoczęty. Kota już nie było, natomiast przed namiotem dało się słyszeć śmiech dziecka. „Ciekawe”, zaciekawił się i wychylił głowę na zewnątrz.
- Koteeeek! – cieszyło się dziecko tarmosząc Kota, który był wściekły jak pies, ale zachowywał zimną krew.
- Miau! – krzyknął  na widok Błazna.
- Ojej! Dziewczynko! Kotu to się nie podoba!
- Dlacego? – zapytała ciągnąc go za ogon, gdy próbował uciec.
- Nie ciągnij go za ogon, to go boli! – przestraszył się Błazen, przez co podniósł głos.
Dziecko zamilkło i opuściło głowę. Wtedy z namiotu naprzeciwko wyszła kobieta, która wcześniej wyglądała tylko przez okienko.
- Przepraszam za nią, zawsze chciała mieć kotka.
Tym sposobem Błazen poznał kolejną sąsiadkę. A Kot doznał traumy.
Ta jednak nie miała ochoty na długą rozmowę. „Ufff”. Zabrała dziecko i poszły do swojego namiotu, a później przypatrywała się Błaznowi przez okienko myśląc, że jej nie widać.
- Czyli mamy w okolicy Monitoring – zauważył Błazen. Jednak Kot nie odpowiedział, był zbyt zajęty czyszczeniem swojego zrujnowanego futra.
                Po południu Błazen reperował swój odtwarzacz mp3. Zauważył to uśmiechnięty sąsiad Wąsacz, więc podszedł z Synkiem i zaczął gadkę o tym, jaki z niego fachowy mechanik i jak się cieszy na widok sąsiada o podobnej smykałce. Pomógł Błaznowi reperować odtwarzacz, przez co trwało to o wiele dłużej, a Synek obserwował to wszystko i podobno się uczył.
Później przyszła Gaduła z papierosem, i gadała, a Błazen zastanawiał się jak bardzo jest pijana.
Przed pójściem spać Błazen rzucił okiem na Monitoring. „Widzę cię”, śmiał się w duchu.
- Miau? – zapytał Kot ugniatając sobie poduszkę.
- Myślę, że możemy pomieszkać tu przez dłuższy czas. Jest chyba całkiem ciekawie, czyż nie?
- Miau… – przewrócił oczami, po czym je zamknął.
                Kolejny dzień, kolejny uśmiech na twarzy Błazna. To jest, zanim otworzył oczy.
- Hę?! – zdziwił się na widok niemowlęcia w swoim namiocie.
- Miau – wyjaśnił Kot.
- Jak to? Tak po prostu go tu zostawiła?
- Miau.
- Tego się po Gadule nie spodziewałem…
Błazen, nie mając zbyt dużego wyboru, nakarmił Nemowlaka tym co miał, a później poszedł do sklepu po pieluchy. Wrócił w mgnieniu oka wiedząc, że Kot zna się na dzieciach jeszcze mniej, niż on. Akurat Niemowlak szarpał zdenerwowanego Kota za ucho.
- Kocie, Ty masz złotą cierpliwość – powiedział Błazen zdumiony, powstrzymując Niemowlę. – Pora na świeżą pieluszkę – poinformował dziecko, po czym wziął się do roboty. Po chwili z przerażeniem odkrył, że Niemowlak ma ogromne odparzenia na pupie. – Biedne dziecko! – wykrzyknął, po czym szybko sprawdził w Internecie czy coś z rzeczy, które ma w domu, mogłoby pomóc. Nie była to przecież dobra chwila na ponowne wyjście do sklepu…
- Miau… – zdziwił się Kot widząc, jak po umyciu bobasa Błazen zaczął posypywać odparzenia mąką ziemniaczaną.
- Podobno ma pomóc – wyjaśnił.
                Niemowlak został u Błazna aż do następnego dnia. W południe Gaduła przyszła na kacu i zabrała go do siebie. Gdy tylko odeszła, Błazen nie zdążył jeszcze usiąść, a zjawił się u niego Monitoring z Dziewczynką.
- Dzień dobry, przepraszam… Muszę na chwilkę wyjść do sklepu… Czy mógłby pan w tym czasie mieć małą na oku?
- Yyy…
- Dziękuję! – zwinęła się w mgnieniu oka.
Błazen poczuł, że coś wypala mu dziurę z boku głowy. To było spojrzenie Kota.
Tak więc rozwijała się druga połowa dnia: Dziewczynka chodziła za Błaznem jak mała kaczuszka za mamą kaczką, a Kot wyszedł na wieczór, aby uniknąć obrażeń.
- Ile masz lat?
- Ctely.
Ich rozmowy nie były zbyt interesujące, ale Dziewczynka wyraźnie lubiła Błazna, więc chociaż zajmował się swoimi zwykłymi codziennymi sprawami, to nie wyglądała na znudzoną.
Po godzinie Błazen zdecydował się na rozpoczęcie naprawy kolejnego popsutego sprzętu, co błyskawicznie przyciągnęło z sąsiedztwa Synka. Chciał pomagać. Przeszkadzał zatem przez dwie godziny, a Dziewczynka kręciła się w pobliżu co jakiś czas im przerywając, bo była głodna lub spragniona. Wieczorem Monitoring wrócił po dziecko dziękując, ale nie wyjaśniając swojego wielkiego opóźnienia i braku zakupów w dłoniach.
- Kończę już na dzisiaj – oznajmił Błazen Synkowi. – Pozdrów tatę.
- Dobrze! – odparł ucieszony i pobiegł do swojego namiotu.
- Miau – wychylił się Kot zza krzaka, gdy tylko teren się oczyścił.
- Uff… Co za dzień… Tyle godzin pracy, a niczego nie dokończyłem.
- Miau?
- Czy nadal chcę tu mieszkać, cóż… Chyba nie zawsze tak tutaj będzie? Z czasem na pewno wiele się zmieni, dajmy temu szansę.
Wgramolili się zmęczeni do namiotu w celu przespania całej nocy. Niestety, gdy tylko zamknęli oczy zaczęła grać głośna muzyka, gdzieś z oddali, od niezapoznanego sąsiada.
- Do ciszy nocnej jeszcze godzina – usprawiedliwił to Błazen.
- Miau… - skrzywił się Kot.
Muzyka grała do godziny drugiej.
                O siódmej rano obudziło ich wołanie sprzed namiotu.
- Halo?! Czy ktoś jest w środku?!
- Taaak…? – wynurzył się zaspany Błazen.
- Dzień dooobry! Przepraszam za tak wczesną pobudkę! Dopiero rozstawiam swój namiot i nie mam jeszcze elektryczności. Akurat pański namiot jest najbliżej. Czy dopomógłby pan sąsiadowi? Zapodłączyłbym się do pańskiego generatora, tam go widzę…
Nawet nie czekał na odpowiedź, tylko od razu podłączył tam kabel, który miał już gotowy w dłoniach.
- Dziękuję panu!
„Że też w ogóle zapytał o pozwolenie”, zdumiał się Błazen rozważając czy w tej sytuacji powinien być rozgniewany, czy wdzięczny.
Nagle podbiegła do niego Dziewczynka.
- Ceesc!
„No pięknie”, schował dłoń w twarzy.
- Miau – rzucił Kot, wychodząc w pośpiechu.
- Koteeek! – krzyczała Dziewczynka patrząc, jak Kot znika w oddali.
Błazen pozbierał się do kupy i wypił kawę, bacznie obserwowany przez Dziewczynkę. Następnie wyszedł kontynuować wczorajsze naprawy, co ponownie skazało go na towarzystwo Synka.
                „Tej nocy się wyśpię”, postanowił sobie, idąc pod kołdrę o dziewiętnastej. Jednak tym razem, gdy zamknął oczy, zaczął słyszeć wrzaski. Głos Gaduły i jakichś innych osób. Później tłuczone szkło. Brzmiało niebezpiecznie, więc Błazen wyszedł przed namiot. Wyglądało na to, że u Gaduły odbywała się pijacka rozróba. Z myślą o obecnym tam Niemowlaku Błazen poszedł zobaczyć co się dzieje. W połowie drogi spotkał Gadułę, niosła Niemowlaka.
- O, właśnie do pana biegłam! – krzyknęła zakrwawionymi ustami. – Oni tam oszaleli. Czy mógłby pan przechować go na noc? – wręczyła mu dziecko nie czekając na odpowiedź.
„Tym razem przynajmniej nie zdziwię się, jak zobaczę ciebie rano”, myślał sobie Błazen patrząc na wystraszone Niemowlę.
                - Miau – oznajmił Kot rano, znowu wychodząc w pośpiechu.
Dziewczynka siedziała z Niemowlakiem, a Synek dalej pomagał Błaznowi. Tak minął następny dzień, wysysając z Błazna energię. Dlatego znów poszedł spać wcześnie, otulany zbyt głośną muzyką odległego nieznanego sąsiada. Gdy obudził się rano, postanowił spędzić cały dzień w namiocie.
- Miau? – zapytał Kot szyderczo.
- Odpocznijmy tu dzisiaj. Jak któryś z nas wyjdzie na widok to zaraz sąsiedzi się włączą i znowu nie będzie spokoju…
Po chwili jednak zadzwonił telefon.
- Ech… Muszę dzisiaj iść na spotkanie… – oznajmił Błazen po zakończeniu rozmowy telefonicznej.
Pozbierał się, spakował walizeczkę i wyszedł z namiotu.
- Dzień dobry! – krzyknął od razu Monitoring idąc do Błazna z Dziewczynką.
- Dzień dobry – odpowiedział Błazen zakrywając nogami Kota pędzącego ku wyjściu. Później zaczął zamykać.
- Muszę na chwilkę wyjść do sklepu… – zaczął mówić Monitoring.
- Przepraszam, ale idę do pracy i jestem w pośpiechu – uciął Błazen odchodząc.
- Pa paaa – wołała za nim dziewczynka, więc odmachał jej szybko na pożegnanie.
                Wieczór wydawał się spokojny. Błazen wracając do namiotu potknął się o kabel sąsiada korzystającego z jego elektryczności. „Kompletnie o tym zapomniałem”, skrzywił się. Następnie zobaczył na ścieżce kawałek drewna. „Hm, wygląda jak moje”, pomyślał. Zobaczył wtedy, jak ktoś wbiega do namiotu Gaduły, upuszczając jakiś przedmiot. Po wyregulowaniu ostrości w oczach Błazen dostrzegł, że to następny kawałek drewna. Zdziwiony wzruszył ramionami i poszedł do namiotu, gdzie zastał swój zbiór drewna opałowego zmniejszony o połowę. „No nie…” Westchnął ciężko, ale był zbyt zmęczony, aby coś z tym teraz zrobić, zatem od razu poszedł spać. Kota nie było.
                W nocy obudziły go dźwięki kolejnej pijackiej rozróby. Nie wstawał nawet, tylko sięgnął po telefon i wezwał policję. Zasypiał później przy dźwiękach policyjnej interwencji.
- Miau – obudziło go rano wołanie Kota zza namiotu.
- Kocie…? – wymamrotał zaspany, czołgając się do wyjścia. Przetarł oczy i zobaczył Kota poczochranego jak nigdy dotąd. – Kocie!
- Miau – powiedział Kot pozbawiony emocji, wchodząc do namiotu.
- U nich?!
- Miau.
- Całą noc?!
- Miau.
- A ja myślałem, że po prostu… Ojej… Kocie, tak mi przykro… W końcu cię dopadła… Że też Monitoring na to pozwolił! – Błazen zdenerwowany wyszedł z namiotu i od razu wbił wzrok w Monitoring za okienkiem. Od razu też wybiegła Dziewczynka. Błazen postawił już pierwszy krok w ich stronę, zamierzając szturmem tam wkroczyć i wygarnąć im za zmaltretowanie Kota, ale ten jeden krok wystarczył, aby się potknąć i upaść. O co się potknął?
- Co to jest? – spojrzał na węża ogrodowego, którego jeden koniec był zanurzony w beczce Błazna, a drugi… po wycieczce spojrzeniem… okazał się prowadzić do sąsiada pożyczającego prąd. „Teraz zabiera też moją wodę?!” Wstał z ziemi, otrzepał się z brudu i groźnie zadzwonił czapką. „Dosyć tego!”, myślał sobie wściekły i ignorując Dziewczynkę zaczął iść do Pożyczacza. Po drodze dostrzegł jednak Synka z Wąsaczem, jak reperowali coś narzędziami Błazna. Zastygł w niedowierzaniu.
- Dzień dobry sąsiadowi! – pomachał mu radośnie Wąsacz. – Naprawiamy rower!
Dolna powieka lewego oka na twarzy Błazna zaczęła niebezpiecznie podrygiwać do rytmu jego wściekłego serca. Już nawet nie wiedział kogo ochrzanić pierwszego. Czuł nadchodzący wybuch, i…
- Gde kotek? – zapytała nieśmiało Dziewczynka.
Z uszu Błazna wyleciały kłęby pary. „Nie będę przecież krzyczeć przy dziecku…”
- Kotek jest zmęczony i nie można mu przeszkadzać – odparł tłumiąc gniew. – Popatrz teraz jak oni naprawiają rower, a ja pójdę na chwilę do twojej mamy.
Dziewczynka bez słowa ruszyła obserwować naprawy, więc Błazen mógł z czystym sumieniem ochrzanić Monitoring i za podrzucanie mu Dziewczynki, i za zmaltretowanie Kota. Monitoring oburzony do niczego się nie przyznał i wykopał go z namiotu, ale zrozumiał, że to już koniec dobrobytu. Wtedy Błazen wrócił do Dziewczynki.
- Mama cię woła – powiedział jej, dzięki czemu wróciła do siebie.
- Sąsiedzie! Synek chciał naprawiać to z panem, ale jeszcze pana nie widział, więc poprosił mnie – wyjaśniał Wąsacz nie rozumiejąc jak bardzo nie na miejscu jest ta sytuacja.
- Panie Wąsaczu, rozumiem, ale to są moje narzędzia i nigdy nie wyraziłem zgody na to, aby pan lub pański synek z nich korzystali.
- Ja nie wie… – zamamrotał Wąsacz.
- Proszę więc, Synku, abyś odniósł je na miejsce, a ja porozmawiam jeszcze z twoim tatą – dokończył Błazen swoją wypowiedź.
Synek wykonał polecenie, a Wąsacz nastawił zdziwione ucho. Błazen wyjaśnił mu szybko, że Synek wchodzi mu na głowę i pora to zakończyć. Zawstydzony Wąsacz wydawał się rozumieć.
„To teraz Pożyczacz…”
Najpierw Błazen odłączył kabel od generatora, a później wyciągnął z beczki węża ogrodowego. Zaciągnął jedno i drugie do Pożyczacza, który akurat wyszedł ze swojego namiotu, bo zauważył brak prądu.
- Dzień dobry. Nie będzie pan już na mnie żerować – rzucił mu jego złodziejskie macki pod nogi. – Miłego dnia – odwrócił się i odszedł, obserwowany przez Monitoring.
Resztę dnia spędził z Kotem w namiocie przekonany, że czeka ich tutaj nowy początek. Później pełni nadziei poszli spać, słuchając jak wezwana przez nich policja ucisza muzycznego sąsiada.
                W nocy, niedługo przed nadejściem świtu, obudził Błazna dziwny dźwięk. Jakby jakieś trzaski… Kot wyglądał na zaniepokojonego. Błazen wysunął głowę za namiot i zobaczył jak część jego dobytku płonie w wielkim ognisku. W tym czasie w stronę namiotu Gaduły biegł jakiś męski kształt. Błazen bez słowa wezwał straż pożarną i policję, choć wiedział, że pijacy i tak pozostaną bezkarni po swojej „zemście”. Gdy było już po wszystkim wypił kawę i zaczął pakować to, co mu zostało.
- Wynosimy się stąd, Kocie. Od początku miałeś rację.
- Miau… – odpowiedział Kot obojętnie, nie mając sił na triumfalne miny.
- No, ale jest i dobra strona tego wszystkiego.
- Miau?
- Gorzej być nie może! Haha…
Chwilę po tych słowach usłyszał jakieś szczenięce jęki. Brzmiały przeraźliwie, więc natychmiast ruszył zlokalizować źródło. Trafił za namiot Wąsacza, gdzie zobaczył jak ten właśnie dokończył topienie dwójki szczeniąt, po jednym na rękę. Spojrzał na bladego Błazna i ze swoim typowym uśmiechem powiedział:
- Witam sąsiada! Oszczeniła nam się znowu, hahaha! 
Miłego koszmaru, 
Błazen Podróżny

Niektóre historie nie powinny być prawdziwe...