niedziela, 20 maja 2018

Mroczna pułapka w lesie.


                Jest coś takiego jak „Mouse Trap Monday”. To program na YouTube, który regularnie wystawia filmy o pułapkach na myszy. Dziwne? Być może. Jest jednak wielu ludzi śledzących te filmy na bieżąco. Błazen jednak nie zalicza się do nich, więc dlaczego w ogóle o tym pisać? Bo Kot czeka na nowe filmy z niecierpliwością, jako że uwielbia doszkalać się w technikach zabijania gryzoni. Dla wielu fanów tych filmów jest oczywistym, iż najlepsza pułapka to ta zbudowana na wzór pirackiej deski, z której ludzie byli zmuszeni skakać do oceanu. Choć niektórzy twierdzą, że tak naprawdę najlepszy jest śliski, ruchomy drążek umieszczony nad wiadrem wody… W każdym razie wszyscy zgodnie potwierdzają, iż kot na myszy najlepszy wcale nie jest. To właśnie dlatego Kot doszkala się tymi filmami…
- Kocie, co porabiasz? – zapytał Błazen zaglądając do namiotu.
- Miau – uciszył go Kot.
- Ach, poniedziałkowa pułapka na myszy. To daj znać jak już skończysz.
Kot w powadze skinął głową, z powiększonymi źrenicami wpatrując się w ekran swojego kotofonu. Aż mu łapa drżała na widok myszy z filmu…
Po niedługim czasie, gdy żądza krwi Kota została już zaspokojona i nauczył się czegoś nowego o eksterminacji gryzoni, wyszedł z namiotu, przeciągnął się, ziewnął i rzekł do Błazna:
- Miau.
- O, to w sam raz, bo już wygasiłem ognisko. Aby opuścić to miasto wędrujemy dzisiaj przez las, więc naostrz pazury na drogę.
- Miau – posłuchał, od razu kierując się do najbliższego drzewa, aby solidnie je obdrapać.
W tym czasie Błazen zwinął obóz w tobołek i zawiesił go na patyku, który następnie przerzucił sobie przez ramię. Powoli zaczął iść, a Kot dołączył do niego minutę później, z pazurami ostrymi jak żyletki.
- Miau miau miau miau miau? – zapytał.
- Wędrujemy tam, gdzie zawsze: przed siebie.
Wędrowali zatem, aż zgodnie z zapowiedzią Błazna dotarli do lasu. Kot rozglądał się czujnie, mając nadzieję na znalezienie ofiary do przetestowania nowo zdobytej wiedzy. Las wydawał mu się idealnym miejscem na takie rzeczy. W trawie wypatrzył już odchody królika, ale królik to zwierzę za duże, jak dla niego. Wysłuchał więc w liściach kilku ptaków, ale niekoniecznie miał ochotę na wspinaczki pazurami świeżo naostrzonymi do zabijania. W końcu złapał dziwny trop… Zapach zupełnie mu obcy. A może i coś kojarzył, ale nie mógł sobie przypomnieć co takiego…
- Co tam niuchasz, Kocie? – zainteresował się Błazen.
- Miau miau… - odparł Kot tajemniczym głosem.
- Teraz powinniśmy raczej skupić się na znalezieniu dobrego przystanku, jestem głodny.
- Miau miau miau miau miau – zapewnił go Kot.
- No nie wiem…
- Miau miau miau.
- No dobrze, to prowadź.
Zboczyli z wcześniej obranego kierunku i Kot poprowadził Błazna w dziwne miejsce… Drewniana ściana z drzwiczkami, a ze środka wydobywał się zapach czegoś jadalnego, jak twierdził Kot.
- Miau miau miau – poprosił Kot. – Miau miau miau miau miau.
- Dobrze, tylko bądź ostrożny. – Błazen miał złe przeczucia co do tego obiektu, ale nie miał serca wygaszać łowieckiego nastroju, w jakim był dziś Kot.
Kot wszedł przez drzwiczki do środka i poszedł prosto za zapachem jedzenia. Znalazł je, a gdy podszedł blisko, usłyszał wielki huk.
- MIAUUUUU!!! – krzyknął, z całą sierścią najeżoną, i podskakując wysoko. W locie obrócił głowę i zobaczył, że drzwi za nim są zamknięte, zatem od razu po wylądowaniu pobiegł przed siebie na drewnianą ścianę, wspiął się po niej i wydostał z powrotem na zewnątrz. W stanie zagrożenia zawałem serca dyszał głośno i nic nie powiedział, gdy podbiegł do niego przerażony Błazen pytając czy nic mu nie jest.
- Kocie… Przykro mi to mówić, ale… - pokazywał palcem na coś, co było za Kotem, a więc ten obrócił się i wówczas zrozumiał…
„Pułapka na dziki”, głosił wielki napis, który przestrzegał również przed wchodzeniem do środka.
- Wpadłeś właśnie do pułapki na dziki, Kocie – śmiał się głośno. - To by się leśnicy zdziwili na twój widok, gdybyś tam ugrzązł! – śmiał się jeszcze głośniej. - Kot na myszy polował i wpadł w pułapkę! – śmiał się w niebogłosy.
- Miau miau miau – dąsał się Kot.
- Nie martw się, nie martw – Błazen ocierał łzy śmiechu. – Nawet najlepszym predatorom przytrafia się zostać ofiarą, tak już działa ta „duma”, najstarszy grzech świata. To samo miał Lucek. I ma tak ciągle, i ciągle, każdego dnia...





Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 13 maja 2018

"Darmowa woda"?


                Zbyt często na drodze włóczęgów, w tym Błazna Podróżnego, znajduje się Warszawa. Dlaczego? Być może wszystkie drogi do niej prowadzą. A może aż tak promieniuje wieżami nadawczymi, że w jakiś sposób działa niczym magnes na istoty o przeciwnej polaryzacji, jakimi okazują się być włóczędzy. Najprawdopodobniej żadna ilość fantastyki czy nauki nie jest w stanie potwierdzić ani zaprzeczyć jakiejkolwiek teorii na ten temat. Włóczędzy działają w sposób zupełnie niejasny, nawet dla nich samych.
- Miau miau miau? – zapytał Kot.
- Nie wiem dlaczego znowu tu jesteśmy, może tak naprawdę jest więcej Warszaw, niż tylko jedna? – Błazen podrapał się po podbródku na tę nową, przerażającą myśl, podczas gdy jego źrenice rosły w trwodze. – Nie, nie – potrząsnął w końcu głową, tym samym wytrząsając z niej te pomysły i otrząsając się z szoku, przy akompaniamencie dzwonków z czapki. – To niemożliwe, już dawno byśmy wszyscy zginęli, gdyby to była prawda. Ten świat jest zbyt wrażliwy, aby mógł znieść obecność większej ilości Warszaw, niż jedna. – Po tym stwierdzeniu czuł się już całkiem spokojny, bo przecież było słuszne.
Szli spokojnie blokowiskiem jak każde inne, aż Błazen zaczął zauważać, że niespotykanie często mijają go ludzie z wielkimi, plastikowymi butelkami. Jedni nieśli puste, inni pełne…
- Czyż to nie podejrzane? – zagadał do Kota, kątem oka spoglądając na kolejnego butelkowicza.
- Miau – potwierdził Kot.
- Pójdźmy za nim, tylko ukradkiem – zaproponował, po czym oboje zaczęli śledzić Butelkowicza z pełną butlą. Wykorzystując technikę śledzenia na Bonda, czyli chowając się to za krzak, to za słup, to za samochód – chociaż Butelkowiczowi było wszystko jedno czy ktoś za nim idzie, czy nie – wyśledzili jedynie gorycz, gdy ten wszedł do bloku, wpisał tajny kod otwierający drzwi i zniknął na zawsze w mroku tajemnej klatki schodowej.
- Ech… I to by było na tyle – westchnął Błazen, ale wtedy Kot pociągnął go za rękaw. – Hm? – Błazen odwrócił się i zobaczył, że z budynku obok wychodzi kolejny Butelkowicz, tym razem z pustą butlą. – Ach! A jednak to nie koniec…
Tego Butelkowicza śledzili taktyką okolicznościową, czyli idąc w tym samym kierunku przez rzekomy zbieg okoliczności. Pogwizdywali przy tym „jak gdyby nigdy nic”, zwracając na siebie uwagę wszystkich wokół. Udało się jednak, Butelkowicz zatrzymał się przy małym budyneczku z wystającymi trzema kranami. Odkręcił jeden, napełnił butlę i zaczął iść z powrotem w kierunku swojego bloku.
- Hę? – Błazen nie rozumiał co właśnie widział. – Cóż to za budyneczek z kranami w ścianie?
- To studnia – usłyszał za sobą odpowiedź. Podskoczył w zaskoczeniu, a lecąc w górę zobaczył mijającego go kolejnego Butelkowicza. Wylądował zszokowany z powrotem na chodniku i w zaniemówieniu patrzył, jak Butelkowicz napełnia butlę, tak jak ten pozostały.
- To studnia? Taka dziwna? Bez korby i wiadra? – dopytywał Butelkowcza akceptując zostanie zdemaskowanym.
- To już nie te czasy, panie, żeby korbą kręcić – zaśmiał się Butelkowicz zakręcając kranik.
- Ach… Przyznam, zupełnie nie spodziewałem się znaleźć studnię w środku miasta.
- To teraz całkiem popularne – wyjaśnił Butelkowicz. – No a przy tych rosnących cenach wody to dobrze mieć w okolicy darmową.
- Darmową? – zdziwił się Błązen. – Więc kto płacił za budowę tej studni i płaci za jej utrzymanie?
Butelkowicz oniemiał na chwilę, gdy w jego głowie zaczęła jaśnieć odpowiedź na to pytanie, którego nigdy wcześniej sobie nie zadał.
- Eee… - jęknął w zapowiedzi odpowiedzi. – Ekhem… - odkaszlnął nerwowo. – To my płacimy, podatnicy… I za tę w domu... I za tę tutaj...


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 6 maja 2018

Mamy uczyć się od dzieci?

          Błazen podróżny odwiedził znajomych. Sami go zaprosili, bo ich dziecko go uwielbia. Jego rola jest jednak dziwna w tych spotkaniach, bo robi za przyjaciela dziecka i sekretną broń rodziców.
- Wytłumacz mu, że musi zjeść – prosiła Mama przy każdym posiłku.
- Chłopcze, musisz jeść, żeby być zdrowym i urosnąć duży – powiedział mu Błazen. - Chcesz być zawsze taki mały?
- Tak – odpowiedział przekornie Chłopiec.
- I co, zawsze będziesz za mały, żeby sięgnąć do szafki w kuchni? Żeby samochód prowadzić? I kiedyś będziesz mieć dzieci większe od ciebie?
- Można mieć dzieci większe od rodziców.
- Ale to jak już dorosną, a nie jak są nadal dziećmi. No i trudno ci będzie znaleźć żonę, będąc takim malutkim. I jak chcesz akrobacje robić, jak nie dostarczasz sił mięśniom?
- Normalnie, jak teraz.
- Ale jesz same słodycze, cukier, a mięśnie potrzebują białka. Od cukru obrośniesz tłuszczem, nie mięśniami. Ten indyk jest w sam raz do tego, żeby odżywić twoje mięśnie.
- Nakarm mnie – poprosił chłopczyk z uśmieszkiem małego diabełka.
Błazen wziął widelec i zaczął karmić Chłopczyka.
- A warzywa? – zaproponował Błazen widząc, że Chłopczyk je tylko indyka i makaron.
- Warzywa są toksyczne!
- No coś ty, warzywa to właśnie oczyszczają z toksyn, tych co je masz od słodyczy.
- Nie!
Tak oto dyskusja na temat warzyw się skończyła, bo argumentu „nie", wypowiedzianego odpowiednio głośno, nie da się podważyć. Poszli więc bawić się figurkami zwierzątek. Chłopczyk rozrzucał je wszędzie wokół i nie można było powiedzieć mu, aby był ostrożniejszy, bo wtedy robiąc na przekór zachowywałby się jeszcze mniej ostrożnie. Dlatego Błazen sekretnie wprowadzał elementy spokoju i sprzątania, które miały sens w fabule zabawy, więc Chłopczyk się nie połapał. Trwałoby to wszystko kilka dobrych godzin, ale zadzwonił Kot.
- Słucham?
- Miau miau miau miau miau miau.
- Ojej... Ale dziś niedziela... I już późno... Ale chyba Biedronka w okolicy jest jeszcze otwarta, może uda mi się tam to kupić. To idę od razu.
Błazen wstał i powiedział znajomym, że musi iść kupić coś Kotu i zaraz wraca.
- Mogę iść z Błaznem? – zapytał Chłopczyk swojego Taty.
- A będziesz grzeczny? Błazen się spieszy.
- Tak, tak! A mogę kupić lody?
- Masz lody w zamrażarce.
- Ale ja chcę inne!
- Nie ma na to pieniędzy.
Na tę odpowiedź Chłopiec pobiegł do swojej skarbonki.
- Co robisz? – zdziwił się Tata.
- Chcę wyjąć pieniądze na lody.
- Z tej skarbonki nie wyciąga się pieniędzy, tak jest zrobiona – tłumaczył Tata wyrywając ją z dłoni Chłopca. – Prawda, Błaźnie? – szukał w Błaźnie wsparcia, więc Błazen skinął głową.
Wyszli na klatkę schodową, ale Chłopiec był nadal niezadowolony i ociągał się, aż w końcu ustał i nie chciał iść dalej.
- Chłopcze, no chodź – zachęcał go Błazen.
- Nie!
- Chcesz tu zostać?
- Nie!
- Chcesz wracać do domu?
- Nie!
- To co chcesz zrobić?
- Nie!
- Co to znaczy?
- Nie!
- No chodź.
- Nie!
- To idź do domu.
- Nie!
- Nie mogę tu tak stać, zamkną sklep. Idę, a ty wracaj do domu.
- Nie! – zaczął płakać.
- Wracaj – szedł już dalej na dół.
- Nie! NIE! NIE!!! - Chłopiec krzyczał za nim i zalewał się łzami. W tym czasie Błazen zadzwonił do jego Mamy i opisał jej sytuację. Wówczas Chłopiec zszedł na dół, ale dalej płakał. Pojawiła się zatem Mama.
- No co ty robisz? – zapytała Chłopca. - Albo się uspokoisz i pójdziesz z Błaznem, albo wracaj do domu.
- Nieee! Nie idę z tobą! Chcę iść z niiiim! – Chłopiec objął nogi Błazna i chował się przed Mamą.
- To dlaczego płaczesz?
- Bo on mnie zostawił!
- Ale płakałeś zanim on cię zostawił, i dlatego to zrobił.
- Namenemenobomonome... – bełkotał we łzach.
- Przestań płakać. Błaźnie, czy chcesz żeby taka beksa z tobą szła?
Błazen pokiwał głową na „nie".
- Widzisz. Przestań płakać, to z nim pójdziesz.
Chłopiec uspokoił się i nareszcie mogli iść...
          Wieczorem usiedli obejrzeć bajkę. „Vaiana", jakaś „wybranka morza". Bajka ta, jak dosłownie wszystkie inne, opowiadała o tym jak to warto jest nie słuchać swoich rodziców, ani innych autorytetów, bo nie mają racji i/lub są głupi, więc nie słuchając ich wychodzi się na dobre. Czasem w bajkach w ogóle nie ma rodziców, i bez nich jest dobrze. A czasem umarli i bez nich jest lepiej. Tak czy owak, wszystkie są o tym, że dzieci wiedzą najlepiej i nie potrzebują autorytetów ani dyscypliny.
- Musisz słuchać rodziców – tłumaczył Chłopcu Błazen, gdy zbierał się już do wyjścia.
- Nie muszę.
- Musisz. Kiedyś ich słuchałeś i dzięki temu umiesz mówić i chodzić. To oni cię nauczyli. I jeszcze wiele cię nauczą, jeśli będziesz ich słuchać.
- Już wszystko umiem, nie potrzebuję ich.
- Nie potrzebujesz ich? A co byś robił, jakby ich nie było?
- Jadłbym słodycze i oglądał bajki. Nareszcie robiłbym to, co tylko chcę.
Błazen przeraził się, bo te słowa to przecież najsłynniejszy cytat z biblii satanistycznej. „Rób to, co tylko chcesz.” W innym tłumaczeniu „niech spełnia się twoja wola", jako bunt przeciwko chrześcijańskiej Biblii traktującej, abyśmy spełniali wolę Boga.
          - Trudno winić dziecko – opowiadał Kotu, gdy był już z powrotem w obozie. - Rodzice go nie dyscyplinują, a telewizja go uczy, że to on ma dyscyplinować ich... W dodatku wmawia się i nam, że to my mamy uczyć się od dzieci, pff, co za "new age". Od tego dziecka nauczyłem się, że krzykiem wszystko się da osiągnąć, a idealne życie to takie spędzone na oglądaniu telewizji i obżeraniu się cukrem. Lepszych rzeczy nauczę się tylko od takich dzieci, które wcześniej były ich nauczone przez rodziców.


Miłego absurdu,
Błazen Podróżny

niedziela, 29 kwietnia 2018

"Akordeon jest wieśniacki..."

                     Błazen miał bardzo ciężki tydzień i gdy wreszcie wrócił do namiotu padnięty, padł i poczuł, że musi włączyć orzeźwiającą muzykę... "Ale co tu włączyć?" Nie wiedział... "Wszystkie piosenki są takie same... Zwrotka, refren, zwrotka, refren, wstawka, refren, koniec... Perkusja, gitara, fortepian, jakieś efekty komputerowe, jakieś śpiewy o złamanych sercach, albo treści auto-gratyfikacyjne, i byle jak najbardziej wykwalifikowanie brzmieć w technikach wokalnych..." 
- Nudy... - wyślizgnęło mu się w końcu na głos. 
- Miau?! - przeraził się Kot. 
- Oj, racja, przecież ja się nigdy nie nudzę, jest za dużo do zrobienia na tym świecie... Nie o to chodziło... Bo wiesz, Kocie, chciałbym posłuchać jakiejś muzyki, która faktycznie się czymś wyróżnia. żeby coś się w niej działo, wiesz, i działało na wyobraźnię...
- Miau! Miau miau miau miau miau - rzekł Kot entuzjastycznie. 
- Hę? Jak to? Akordeon? Ale czy to wieśniackie nie jest? Znaczy... No iesz, cyganie, rosjanie, weselna muzyka dla ludzi starszych...? 
Wówczas Kot włączył mu pewien dziwny album... 
- DeVotchka? Więc to naprawdę rosyjskie coś? - zniechęcał się jeszcze zanim usłyszał pierwsze dźwięki z albumu "How it ends". 
- Miau - uciszył go Kot, a później, gdy Błaznowi opadła szczęka na liczne zmiany nastrojó w piosenkach oraz odważne, kreatywne wykorzystanie instrumentów uchodzących obecnie za "obciachowe", ale bez efektu "starania się zbyt bardzo, aby być oryginalnym"... siedział cicho bez dalszych przymusów. 






Miłego słuchania, 
Błazen Podróżny

niedziela, 22 kwietnia 2018

Łosie robią nas w jelenia.


                Niektóre znaki drogowe są dosyć specyficzne, a wręcz unikalne. Znak z obrazkiem krowy jest dosyć znany, ale ten z łosiem? Dziwota. A jednak, łosie zasłużyły w Polsce na swój własny znak drogowy, bo lubią wychodzić na ulicę i nawet im do głowy nie przyjdzie, że taki nadjeżdżający samochód mógłby stanowić jakieś zagrożenie. Dlaczego…?
Pewnego razu Błazen podczas swej leśnej wędrówki spotkał Leśniczego.
- Dzień dobry! – zawołał do niego.
- Dzień dobry – odpowiedział Leśniczy z uśmiechem.
- Miau – odezwał się i Kot.
- Panie Leśniczy, zastanawiałem się nad tymi znakami informującymi o łosiach…
- Tak? – Leśniczy uniósł brwi w zainteresowaniu.
- Jak to się stało, że zaszła konieczność wystawienia takich znaków?
- Aaa, no jak się jest kierowcą to trudno nie zauważyć po co te znaki… Łosie łażą jak opętane, niczego się nie boją.
- Jak to?
- Bo już od osiemnastu lat nikt żadnego nie ustrzelił.
- Dlaczego?
- Bo tak kazali ekolodzy z Warszawy, hahaha!
Błazen wyczuwał tu długą historię…
- Niektórzy z nich to pewnie nawet lasu nigdy nie widzieli – Leśniczy pokiwał głową z politowaniem.
- I tacy ludzie decydują o tych sprawach? – zdziwił się Błazen.
- Tak to już jest w polityce: minister rolnictwa nigdy nie pracował na roli, minister obrony nie umie się bronić, wyborcy nie wiedzą kogo wybierać... Jak wszyscy decydują o rzeczach, na których się nie znają, to czemu i nie ekolodzy?
- Coś w tym jest – przyznał Błazen.
- A i owszem! A teraz łosie zamienili w szkodniki! Namnożyły się i przyzwyczaiły, że mogą robić co chcą. I same wydatki! Same wydatki, mówię! Te znaki drogowe to za co? Za nasze podatki! Jeszcze koszty rozbitych samochodów i odratowywanych lub nieodratowywanych ludzi… Sprzątanie ulicy… Wydatki, wydatki. Ale to nie tylko to! Jak komuś taki łoś przez płot przechodzi i ten płot niszczy to co? Wydatki. Ale to są sporadyczne sytuacje… Co natomiast sporadyczne nie jest, a jest na porządku dziennym, to łosie zjadające nam sadzonki w lasach. Te kilometry płotów wokół nowo zasadzonych drzew to są ogromne pieniądze, wiele tysięcy każdego roku! Bo młode drzewka to łosiowy ulubiony przysmak. I łosie wiedzą, że leśniczy nic im nie może zrobić. Szkodniki. Łosie to są w tym kraju szkodniki, a to z winy naszej, ludzi. Wstyd.
Zajęło Błaznowi chwilę, nim to wszystko objął rozumem. Kiedy jednak już objął, to zapytał…
- Ale co my możemy z tym teraz zrobić?
- My? Ja i pan? Nic, hahaha! Za to ekolodzy mogą przestać nam, leśnikom, dyktować jak wykonywać naszą pracę. Już nawet nie trzeba potwierdzać liczeniem zwierzyny, aby widzieć tę oczywistość, że łosie nie są zagrożone, tylko są zagrożeniem.
- Ach… - Błazen przejął się, gdy spojrzał na to z tej strony.
I w jaki sposób to jest ekologiczne, robić place budowy w lasach, żeby te płoty stawiać? I pozwalać łosiom zjadać sadzonki, bo przecież te płoty pancerne nie są i się zdarza... A jak sadzonki giną to lasy się nam kurczą. Sadzonych jest tyle, aby rekompensować te wycinane, to jest ekologia. A pozwalać łosiom pożerać zasadzone... To po prostu brutalizm. 
- No rzeczywiście, mało ekologiczne te decyzje ekologów... - potwierdził Błazen zdumiony.
- A niech pan tego wysłucha... Byłem akurat na Łotwie w tym tygodniu, na wymianie leśniczych, bo my się tak regularnie wymieniamy do sadzenia drzew. Poznałem trochę tamtejszych realiów… Jakby taki polski łoś tam poszedł to, o ile nie padłby trupem na pierwszej lepszej drodze, bo tam znaków ostrzegawczych się na łosie nie stawia, to zostałby ustrzelony za podgryzanie sadzonek. Tamtejsze łosie nawet nie tyle przez kontrolę populacji są o wiele mniej szkodliwe, co już przez samą świadomość jej istnienia.
- Ach, więc na Łotwie łosie boją się człowieka?
- Oczywiście, więc wiedzą gdzie nie chodzić, jak inne zwierzęta. I nie wydaje się tam setek tysięcy na ogradzanie sadzonek. Za to można się ich dorobić sprzedając łosiowe konserwy, całkiem smaczne.
- Więc te nasze łosie są wynaturzone… - Błazen mocno myśląc podrapał się po podbródku.
- Właśnie tak. Jak te torebkowe pieski. Tyle „dobrego” zrobiła łosiom „ekologia”. Na Łotwie łosie to dzikie zwierzęta, a tutaj są naszymi panami. Przyzwyczajone, że Polak im służy, zupełnie jak Amerykanie. Tak nas łosie robią w jelenia… 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 15 kwietnia 2018

Oficjalnie potwierdzono, że budowlańcy pracują.

          Jak to jest z tymi robotami drogowymi w Polsce, że zawsze widzi się rozkopaną glebę, poukładane materiały, wycięte drzewa, zaparkowane maszyny... ale brak pracowników? Bardzo podobnie jest ze wznoszonymi budynkami. Błazen przywykł już, że tereny budowy to swego rodzaju pustkowia, które czasem nawiedzają duchy pracowników, ale tylko nieliczni ludzie zeznają, iż je widzieli. Podobno są widywane jak siedzą tu i ówdzie na placu budowy, jak gdyby w cierpieniu i oczekiwaniu na coś, a casem stoją w grupie, kontemplując.
W tym roku nastąpił jednak przełom...
- Kocie! Patrz! Pracownicy!!! – Błazen w ekscytacji pokazywał palcem.
- Miau? – Kot rzucił okiem we wskazywanym kierunku. Prowadził auto, a więc nie mógł całkiem się rozpraszać.
- To naprawdę pracownicy! I jak wielu! Całe mnóstwo! I pracują! Aktywnie pracują! Niesamowite! Pierwszy raz widzę coś takiego... – wzruszył się.
- Miau, miau... – uspokajał go Kot.
Jechali tą trasą przez godzinę, a pracownicy pracowali na całej jej długości.
- Od razu łatwiej uwierzyć, że będzie tu nowa droga – uśmiechał się Błazen, cały czas patrząc na pracujących pracowników. – Może zrobili to dziś celowo? – zaczął nagle podejrzewać. – Jest taka śnieżyca... Chcą, abyśmy litowali się nad tym jak ciężko pracują w złą pogodę, by później mogli znowu zniknąć i otrzymywać za to symatię zamiast legend o tym jak to nie istnieją...
          Tydzień później, po Wielkanocy, Błazen i Kot znów jechali tą trasą, tylko w przeciwnym kierunku. Tym razem było bardzo słonecznie...
- Znów to robią! – Błazen od razu wyskoczył ze swoją teorią spiskową.
- Miau?
- Teraz ciężko pracują w upale, dla naszej sympatii.
- Miau miau miau – odparł Kot niewzruszony, stale patrząc na drogę.
          Dotarli w końcu do miejsca godnego bycia tymczasowym obozowiskiem. Rozbili więc namiot i usiedli do wypoczynku, nabrać siły na podróż w poszukiwaniu dogodniejszego miejsca na obóz, by doświadczać dalszych przygód...
- Cudowna pogoda... – zauważył Błazen. – Spójrz na to błękitne niebo, to taka rzadkość w tych czasach... Ach, słońce, i zieleń się rozrasta... Idzie wiosna...
- Miau... – potwierdził Kot, mrużąc oczy w zrelaksowaniu.
- Ach! Zobacz! Pracownicy! Więc tutaj też są! – pokazywał palcem na świeży budynek przed nimi. – Pracują!
W rzeczy samej, pracowali. W dodatku nie tylko tamtego dnia. Błazen i Kot zostali dłużej w tej okolicy specjalnie po to, aby obserwować pracowników, i widzieli ich dzielnie pracujących... codziennie.
- Kocie, w tym kraju chyba jednak zmienia się coś więcej, niż tylko zmarszczki na twarzach od dekad tych samych polityków – wstał i stojąc prosto zrobił poważną minę. – Ja, Błazen Podróżny, oficjalnie potwierdzam, że budowlańcy pracują – z dumą pokiwał głową, po czym rozluźnił się z nadejściem następnej myśli. – A gdyby tak w ramach pojawienia się robotników... politycy zniknęli...


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 8 kwietnia 2018

Nie ufaj kwietniowi.


                Wyszło słońce, jasne, ciepłe... Wyszedł więc i Kot, bez kurteczki, bez szalika... A gdy słońce zaszło, zaszedł Kot do obozu i rozbolało go gardło. Padł w posłanie i nie wstał przez następne dni... A Błazen kiwał nad nim głową, bo to samo przytrafia im się przecież co roku, gdy wychodzi pierwszy ślad wiosny. 


Ostrożnego kwietnia, 
Kot