niedziela, 29 maja 2016

Bo producent obiecał.

                Dopiero nad ranem Kot zrozumiał dlaczego zeszłej nocy, w czasie kąpieli,  Błazen zawył do księżyca. Dziś wyraźnie kulał i każdy kolejny krok sprawiał mu coraz większy dyskomfort. Ktoś inny po prostu by usiadł i przestał się fatygować, ale przecież Błazen jest Podróżny. Usiadł więc tylko na chwilkę, aby w dziennym świetle zbadać stan swoich stóp. Tak jak podejrzewał, tarka do stóp - którą dostał gratis przy zakupie lnianych skarpet, i której z ciekawości użył zeszłego wieczoru - utarła mu stopy tak, jakby były potrzebne do surówki. Zastanowił się czy iść do dermatologa, ale przypomniał sobie swoje ostatnie doświadczenia z lekarzami i odłożył to rozwiązanie na koniec listy. Następnie pomyślał o podologu, ale później skojarzył, że w Polsce trochę za bardzo przypominają przeciętne kosmetyczki, zatem to odłożył na przedostatnie miejsce na liście. Nad następną alternatywą nie myślał zbyt długo, większość ludzi decyduje się na nią jeszcze zanim pomyśli o pozostałych rozwiązaniach. Czyli: najpierw zwlekał przez pół miesiąca, a później bolesne kroki skierował ku miasteczku, a konkretniej w stronę ekonomicznej chimery, jaką jest drogeria apteczna.
Ze względu na słoneczność dnia drzwi były szeroko otwarte, imitując klimatyzację - aby ułatwić wiarę w to, że te wszystkie leki i kosmetyki wcale tam nie kisną.
Błazen szedł wzdłuż półek szukając produktów do stóp. Nie było to łatwe zadanie, gdyż jakaś niepisana zasada głosi, iż twarz i włosy są najważniejszymi częściami ciała. Kiedy znalazł już ubogą ofertę produktów do pielęgnacji stóp, zaczął z niezadowoleniem odrzucać każdy po kolei ze względu na ich składy obfitujące w substancje wysuszające i podrażniające skórę. Tak jakby ktoś z góry założył, że i tak nikt tego nie kupi, a jeśli już, to ma tak kamienne pięty, że i tak nie poczuje różnicy.
Smutny Błazen coś jednak wybrać musiał. Sięgnął więc po jakiś krem, który według frontowej etykiety zawierał aloes i mocznik, a według drobnego druczku na odwrocie skłaniał się bardziej ku silikonowi i alkoholowi. „Oby nie piekło”, przełknął ślinkę na myśl o przyłożeniu tego do swoich zniszczonych stóp. Po drodze wziął jeszcze jakieś rzekomo naturalne masło kakaowe i jakiś podobno antyseptyczny krem do ran. Przy okienku poprosił dodatkowo o opatrunki i wodę utlenioną.
                Kot bez wyrazu obserwował dziwne zachowanie Błazna, który najpierw  syczał jak wąż, polewając stopy bezbarwnym płynem, a później tłumił jęki przy nakładaniu substancji delikatnie śmierdzących chemikaliami. Na koniec nałożył opatrunki i spoczął przy namiocie, aby napawać się chłodnym wiaterkiem, jaki wiał tu na wzgórzu ponad miasteczkiem. Przez jakiś czas siedzieli tak sobie, aż…
- Miau? – zapytał Kot przerywając ciszę.
- Rozumiem dlaczego to sugerujesz, ale gdybym chodził na palcach tak jak Ty, to oprócz wyrzeźbienia okazałych mięśni łydek, niestety, skazałbym palce na podzielenie losu pięt.
- Prr… - pokiwał Kot głową w zrozumieniu.
Znów zapadła cisza, aż słońce znudzone osiągnęło zenit.
- Miau? – zaproponował znowu Kot.
- To ciekawe… Faktycznie, Ty masz na palcach poduszki. Myślisz, że u mnie trzymałyby się na taśmę?
- Miau.
- No w sumie racja, co mi szkodzi.
                Przez następnych kilka tygodni Błazen dwa razy dziennie nakładał opatrunek, a zamiast nosić buty przyklejał sobie taśmą poduszki, dzięki czemu powoli - ale jednak - nadal podróżował. Aż pewnego dnia  z zadowoleniem stwierdził, że jego stopy są już prawie zdrowe i nawet może po staremu używać pumeksu bez ryzyka przywołania niegdyś utartych ran. A nawet znowu włożył buty. Jednakże zapas jego apteczno-kosmetycznych produktów bardzo wyszczuplał, zatem należało wyruszyć po kolejne porcje. Na miejscu, przy kawałku półki z produktami do stóp, jeszcze bardziej pustym niż ostatnio, stały jakieś dwie kobiety. Blokowały Błaznowi przejście, a więc ustał obok i nieśmiało czekał, aż się przemieszczą. Coś by im powiedział, ale prowadziły tak głośną i ożywioną rozmowę, że trudno było o okazję, aby wtrącić się w sposób grzeczny. Gestykulowały kremami - między innymi takim, po jaki przyszedł tu Błazen.
- W ogóle nic nie działa! – krzyczała jedna. – Nawilżenie może i jest, ale tylko przez pierwszą minutę!
- Tak! I trzeba całą tubę zużyć, żeby coś poczuć! – zatwierdzała druga.
- Używałam tego co drugi lub trzeci dzień, bo to nie ma sensu w ogóle! – krzyczała dalej pierwsza.
- Tak! A skóra jak była popękana tak i jest! – nadal zatwierdzała druga.
- Napiszę do nich skargę! Niech ktoś mi zwróci moje pieniądze!
- Tak! Mamy przecież jakieś prawa konsumenckie.
- Czy pan czegoś chce? – zapytała nagle pierwsza, nadal krzycząc.
- Eee… - przestraszył się Błazen. – Ja chciałem tylko ten krem wziąć i już znikam…
- Pan tego nie kupuj, szkoda pieniędzy. Naobiecywali cudów, że mocznik, że aloes, że na popękane pięty, a to nic nie robi! – wykrzyknęła radę pierwsza.
- Tak! To pan już równie dobrze może nie używać – zatwierdziła radę druga.
- Mi pomogło po tym, jak mi tarka uszkodziła skórę – wzruszył ramionami Błazen, sięgając po krem nad głowami kobiet.
- Eeeee tam! Takie coś to i samo by minęło!
- Jakoś nie mijało – Błazen zaczął już odchodzić, ale dalej do niego mówiły, więc się zatrzymał.
- Czeka się tydzień i skóra znów gruba!
- Ale ona nie ma być gruba, bo później usycha i pęka – zauważył Błazen.
- Więc później się idzie po takie kremy co nie działają! – krzyknęła oburzona znowu machając tubkami tak, jakby trenowała przed występem tańca z ogniem.
- Taki to świat, taki to świat… - kiwała głową druga.
Później nadal narzekały i przebierały w ubogiej ofercie kremów, wykluczając Błazna z rozmowy tak, jakby nigdy go nie było. Więc sobie poszedł - a gdy już dotarł z powrotem do namiotu, ułożył nowe opakowania kremów przy starych i westchnął ciężko.
- Miau?
- Tak, znowu…
- Miau?
- No bo jakieś kobiety tam głosiły, że jak producent obiecał poprawę patologicznych zmian skórnych to znaczy, że obiecał ich uleczenie. A przyczyn takich problemów skórnych mogą być setki, i to od nich trzeba zacząć.
- Miau.
- Wiem, wiem, znowu się mądrzę, a wcale nie jestem lepszy. Sam też nie poszedłem ani do podologa, ani do lekarza…
- Prr… - pomyślał Kot przez chwilę. – Miau – zauważył.
- Może i szukam usprawiedliwień tak samo jak one, ale… - Nagle Błazen się rozchmurzył. - Ja przynajmniej nie oczekiwałem cudów od jakiejś mieszanki mocznika z silikonem. No i przecież była to tylko część mojego domowego zabiegu.
- Miau – skarcił go Kot.  
- Dobrze, koniec z hipokryzją, następnym razem nie sprawdzę co kupuję, skoro i tak nie wiem co mi dolega, i jak normalny człowiek będę wrzeszczeć w sklepach o swoich piętach.
- Miau? 
- "Bo producent obiecał". 

 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 22 maja 2016

Bezdotykowa pedofilia.

                Pogoda zrobiła się piękna, więc większość ludzi wzięła sobie wolne, aby zaszyć się w domu i to przegapić. Dzięki temu niektórzy z nich zauważyli, że ich dzieci cały czas siedzą przy komputerach, zatem wręczyli im tablety i wygonili je na zewnątrz.
Błazen przechodził akurat przez jakieś zielone osiedle, bo wcześniej Kot przysięgał mu, iż gdzieś w tej okolicy widział nowy sklep mięsny z soczystymi indykami po promocji. Mając na uwadze wilczy głód Kota rozglądał się tak zamaszyście, że aż zaczęło mu dzwonić w głowie - ale pomylił to z dzwonieniem czapki i dalej kręcił głową, aż poczuł kręcenie również w jej środku. „Pora usiąść”, pomyślał sobie wirującymi myślami i ruchami kolisto-falistymi udał się w kierunku czegoś, co z daleka wyglądało jak wolna połowa ławki. Kiedy do jego uszu przedostały się niecenzuralne słowa wypowiadane piskliwymi głosami zastanowił się, czy aby na pewno chce usiąść obok wulgarnych kobiet - ale zanim przemyślał to do końca, siedział już na wolnej połowie ławki.
- Jakiś menel! – zapiszczał jeden z głosów.
- Jakiś błazen! – zapiszczał drugi.
- Cicho, bądźcie mili – napiszczał trzeci na poprzednie i wszystkie umilkły.
Błazen siedział skulony przez minutę, aż poczuł się lepiej. Kiedy podniósł głowę, ku jego zdziwieniu ujrzał na ławce trzech małych chłopców. „Kto ich takich słów nauczył?”, zastanowił się w duchu na wspomnienie tego, co słyszał z oddali.
- Czy panu coś dolega? – zapytał trzeci chłopczyk, który rozmiarem wyglądał na najstarszego.
- Trochę mi się zakręciło w głowie, jak posiedzę to minie. Dziękuję – odparł Błazen.
- To menel – głośno wyszeptał trzeciemu pierwszy.
- Może nam się przyda później w sklepie – głośno odszeptał mu trzeci.
- Czy pan jest błaznem? – zapytał drugi, najmniejszy.
- Tak, jestem błaznem – odpowiedział Błazen z grzecznym uśmiechem.
- Widzicie? Mówiłem.
Później rozmowa wygasła i wszyscy chłopcy pochylili się nad czymś, co największy, siedzący w środku, trzymał na kolanach. Po chwili to coś zaczęło wydawać z siebie dźwięki.
- To jakiś telefon? – zagadał Błazen dla zabicia czasu, trzymając dłoń na czole.
- Tablet – odpowiedział najmniejszy.
- Nie mów mu, bo ukradnie – głośno wyszeptał średni.
Błazen już chciał pochwalić, że rodzice mądrze go nauczyli, gdy usłyszał z tabletu coś, czego nie było nawet na szarym końcu listy rzeczy, których się spodziewał. Jakiś kobiecy głos, zaczynając od zalecenia kupna alkoholu, wprowadził chłopców w opowieść o utracie swojego dziewictwa.
- Przepraszam, chłopcy… - zaczął nieśmiało Błazen. – Wy chyba nie powinniście oglądać takich rzeczy.
- Ale to przecież YouTube – odpowiedział największy wzruszając ramionami, nie odrywając wzroku od ekranu i pochylając go tak, aby Błazen też widział. Ekran przedstawiał kobietę w różowej bieliźnie nocnej zdającej się imitować dziecięcą sukienkę i z wielką kokardą na głowie. Leżała na łóżku i mówiła akurat o tym, że miała wówczas zaledwie trzynaście lat, a jej partner siedemnaście. Czyli doszło do przestępstwa, o czym jednak nie wspomniała.
Później sama porównała swój strój do dziecięcego i przyznała się do tego, iż to właśnie z powodu tamtego wydarzenia jest dziś taką a nie inną osobą. Mówiąc to nie sugerowała jednak traumy, a po prostu się śmiała i jadła lizaka popijając winem. „Biedne dziecko”, przejął się Błazen zapominając o tym, aby poczuć się głupio z powodu oglądania tego w towarzystwie dzieci. „Ty już się z tym pogodziłaś, już cię to ukształtowało i taka zostaniesz, na wpół dorosła, ale ci chłopcy nie muszą iść na dno razem z tobą”, pomyślał i sprawnym ruchem ręki zabrał dzieciom tablet. Ci chóralnie zaczęli wrzeszczeć najpierw na Błazna, a później gdzieś do okna pobliskiego budynku, aż wybiegł z niego ich ojciec.
- Co tu się dzieje?! Kim pan jest?!
- Jak dobrze, że pan przyszedł! – Błaznowi ulżyło. - Czy to pańskie dzieci?
- Tak. A co? – Ojciec był nastawiony bojowo, ale reakcja Błazna wzbudziła jego ciekawość.
- Bardzo przepraszam, że interweniuję chociaż wcale się nie znamy, ale przeraziło mnie to, co ci chłopcy oglądają w Internecie i po porostu nie mogłem pozostać bierny.
Mężczyzna zrobił wielkie oczy z przerażenia. Najpierw popatrzył nimi na Błazna, później na tablet w jego dłoni, następnie na wystraszonych chłopców, a potem znowu na Błazna.
- Proszę mi to pokazać. – Zabrał Błaznowi tablet, odszedł parę kroków, obejrzał następną minutę filmu i wrócił z groźną miną. – O co panu chodzi? To tylko YouTube!
- Tak, ale…
- Jakby było tutaj coś nieodpowiedniego to zostałoby usunięte!
Najpierw Błazen zaniemówił, ale po głębokim wdechu i wydechu zdobył się na odpowiedź:
- Więc gdyby ta kobieta siedziała z pańskimi dziećmi na tej ławce w tym stroju i opowiadała im o tych rzeczach w taki sposób to pan powiedziałby, że byłoby to nieodpowiednie dopiero wtedy, gdyby zabrała ją policja?
Dzieci patrzyły na ojca. Najmłodsze miało jakieś osiem lat, najstarsze może trzynaście. Ojciec odwzajemnił ich spojrzenie i trudno było określić wszystkie emocje grymaszące jego twarzą… 
- Już ja chyba sam wiem jak wychowywać moje dzieci! – wrzasnął nagle.
- No właśnie! Tak! Ja też tak uważam! Na pewno wie to pan lepiej od tej kobiety czy policjantów! – Błazen szczerze wierzył, iż doszli do porozumienia, przez co dolał oliwy do ognia.
- Pan chyba jest jakiś szurnięty! Niech pan się leczy psychicznie! Proszę trzymać się z dala od mojej rodziny! Jak jeszcze kiedyś tu pana zobaczę to już ja zadbam o pańskie leczenie! – krzyczał to wszystko idąc z synami do domu, aż zniknęli za drzwiami.
Błazen, zmieszany, usiadł z powrotem na ławce i zaczął bardzo głęboko kontemplować. Gdzie popełnił błąd? Nie mógł tego pojąć. Aż usłyszał burczenie w czyimś brzuchu. Spojrzał w prawo, a tam, na drugim końcu ławki, siedział głodny Kot.
- Och, Kocie, wybacz… Szukałem tego sklepu i po drodze wtrąciłem się w cudzą sprawę…
- Prrau – odparł Kot wyrozumiale.
- Dziękuję. Bo wiesz co…? Dzisiaj ta sprawa jest cudza, ale kiedyś, jeśli założę rodzinę… - westchnął. - Siedziały tutaj dzieci i z Internetu uczyły się zepsucia od zepsutej osoby… A kiedy zapytałem ich ojca co by było, gdyby ta osoba uczyła ich tego bezpośrednio to uniósł się dumą, nawrzeszczał i poszedł.
- Miau…
- Ach, czyli widziałeś całe zajście… Więc sam przyznaj, że ostatnio ludzi ogarnia odrealnienie, co przynosi bardzo realne skutki – zaczął filozofować wiedząc, że Kot go wysłucha. – Być może nawet ta kobieta nie robiłaby tego, co robi, gdyby między nią a dziećmi nie było tej ściany w postaci Internetu. A przecież w mediach jest tak samo publicznie, jak na ulicy. Ja nie jestem za ograniczaniem wolności, ale ta iluzja dystansu niejedno przestępstwo uczyniła legalnym. Nawet jeśli to „tylko” gra aktorska to takie zachowanie nadal zalicza się do czynności seksualnych, a na te rzeczy na pewno są inne strony w Internecie, lepiej chronione przed dziećmi, które… niestety, nie zawsze mają czujnych rodziców. Więc mamy przemoc, czyny zabronione, molestowanie, zbrodnie – a to wszystko na odległość i w otoczce rozrywki. Aż chce mi się zostać dyktatorem i... – Urwał tę myśl, bo zrozumiał, że zagalopował się daleko poza granicę skromności, przez co od razu poczuł potrzebę usprawiedliwienia. - Sam powiedz, na co wyglądał ci ten konkretny przypadek?
- Miau – odparł Kot bez zastanowienia.
- Bezdotykowa pedofilia? Całkiem adekwatna nazwa… Chodźmy po to mięso, będzie czym rzucać w niebo krzycząc o pomstę. 

 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

niedziela, 15 maja 2016

Wybieg szpitalny.

Idąc w nieznane Błazen zaczął czuć dyskomfort w brzuchu. „Może tamte jagódki jednak nie były jadalne?”, pomyślał. „Ale nie… Wczoraj też to miałem.”
- Miau – zasugerował Kot.
- Tak tutaj? Hm… No dobrze.
Po rozłożeniu koca położyli się oboje i patrząc na zachodzące słońce zasnęli. Noc była ciepła i przyjemna, ale również bardzo krótka. Tuż po czwartej nad ranem, wraz z nadejściem brzasku, Błazna obudził silny ból. Aż pot go zalał i serce zaczęło szukać drogi ucieczki spod żeber. Kot zdziwił się i usiadł, aby lepiej widzieć jak jego kompan przewraca się z boku na bok, kurczy i prostuje, ale nadal nie znajduje ukojenia.
- Kocie… - wyjęczał Błazen. – Biegnij po pomoc.
Za łąką był las, a za lasem przedmieście wielkiej metropolii, gdzie bogaci ludzie stawiali sobie fikuśne domki. Kot pędził niczym gepard, więc wrócił po dwudziestu minutach.
- Miau… - powiedział zziajany.
- Co za świat… - westchnął Błazen na złe wieści. – Niby jak ja mam sam się tam zgłosić?
Kot bez słowa pobiegł z powrotem do lasu. Po pięciu minutach wrócił z dwoma niedźwiedziami, które w pyskach niosły kiście niezidentyfikowanych ziół. Położyły je przy twarzy Błazna i patrzyły na niego tak długo, aż pojął aluzję. Wziął więc te zioła i zaczął je jeść, aż przyniosły mu ulgę na tyle, aby mógł zebrać swoje rzeczy i wyruszyć do szpitala.
                Spocony i obolały, czekając na swoją kolej na oddziale ratunkowym, musiał zawinąć chustę na twarzy, ponieważ zza okna wlatywał dym papierosów. Ktoś po prawej krwawił, ktoś po lewej siedział skulony z głową w dłoniach. Bez kolejki przeszły dwie kobiety w ciąży. W końcu, gdy po godzinie poczekalnia zrobiła się pusta, nadeszła kolej Błazna. Najpierw zbadano go, zadając przy tym mnóstwo pytań, a następnie zaprowadzono go do sali wypełnionej zapachem skarpet obecnego tam pacjenta i podano mu w kroplówce coś przeciw bólowi i skurczom. Później otworzono okno, aby wywietrzyć skarpety, i zostawiono Błazna samemu sobie. Zza tego okna również przedostawał się dym papierosowy, a do tego ziąb, od którego Błazen dostał dreszczy. Czekał jednak wytrwale aż kroplówka się skończy. Zaczęło kręcić mu się w głowie i stracił ostrość widzenia. „Ciekawe czy to normalne”, myślał sobie.
Kroplówka już prawie się skończyła, gdy z wenflonu zaczęła płynąć krew - rurką w górę w stronę butelki. Na początku Błazen próbował układać rękę i rurkę tak, aby krew wpłynęła z powrotem, ale nic nie działało. Kiedy już ponad połowa rurki zrobiła się czerwona Błazen wyczłapał na korytarz i rozglądał się za pielęgniarką. Akurat jakaś się pojawiła.
- Przepraszam… To się tak zaczęło… - bełkotał słabym głosem.
- Pewnie pan wstał i chodził?
- Nie.
- Nie chodził pan? Ale pan wstawał?
- Nie.
- No jakoś wątpię… - zamamrotała pod nosem odłączając mu kroplówkę i odesłała go do chłodni. Po jakimś czasie przyszedł lekarz i razem wyruszyli do innej części szpitala, gdzie został przekazany następnemu lekarzowi i po kolejnych badaniach wysłano go na oddział chirurgiczny. Tam czekał dwie godziny aż zwolni się lekarz, przepuszczając bez kolejki kolejną kobietę w ciąży.
Po badaniu lekarka powiedziała:
- Zalecałabym zostanie w szpitalu na obserwacji.
                Przez ten czas zdążyła już dawno minąć północ. Łóżko w szpitalu było tak niewygodne, że Błazna zaczął boleć kręgosłup, a ten ból promieniował mu na cały tułów i nie ustępował mimo podawanych w kroplówkach leków. Pobierano mu także duże ilości krwi i pozostawał na czczo, ponoć w razie potrzeby wykonania operacji. Lekarze i pielęgniarki nie dowierzali, że Błazna nadal coś boli, skoro dostawał tyle leków, a z badań nie wynikało nic konkretnego, ale na wszelki wypadek nie odsyłali go jeszcze do domu. „Czyli ból kręgosłupa uratował mi życie?”, pomyślał sobie, gdy następnego dnia stwierdzono, iż operacja jednak będzie konieczna, bo ponoć coś właśnie zaczęło krwawić mu w brzuchu.
                Gdy obudził się po operacji to od razu zwymiotował. Na zewnętrznym parapecie okna przy łóżku Błazna pojawił się Kot, ale nic nie powiedział. Od czasu do czasu przychodzono po krew i na wymianę kroplówki. Błazen z nikim nie rozmawiał i co jakiś czas drzemał. Po kilku godzinach do sali wszedł elegancki pan doktor o siwych włosach i dumnej postawie.
- Z panem to jest jakiś kiepski kontakt, czy pan choruje na coś psychicznie?
- Nie – odparł Błazen zbolałym głosem.
- Pan się na nic psychicznego nie leczy?
Teraz Błazen nawet nie zdążył nic odpowiedzieć.
- A kiedy pan ostatnio mył włosy? Wszyscy to komentowali przy stole operacyjnym. To jest szpital, tutaj trzeba jakieś standardy spełniać, jakoś się prezentować. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ja jestem tutaj szefem, więc ja mogę tak komentować.
Błazen znowu nie zdążył nic powiedzieć, bo lekarz wyszedł. Może nie czekał na odpowiedź, a może po prostu Błazen był zbyt obolały, aby myśleć w czasie rzeczywistym. Obie możliwości były równie prawdopodobne. Błazen dotknął swoich włosów i stwierdził, że faktycznie są tłuste. „Ale to chyba nic dziwnego, skoro przy napadzie bólu zalał mnie pot?” Długo zastanawiał się dlaczego ta (prawie) rozmowa miała miejsce, ale za bardzo bolał go brzuch i kręgosłup, aby dojść do jakichś wniosków. Postanowił zatem odwrócić swoją uwagę od bólu przy pomocy obserwacji szpitalnego życia toczącego się na korytarzu za otwartymi drzwiami.
Pielęgniarki miały białe stroje, lekarze eleganckie stroje pod białymi fartuchami, a chirurdzy turkusowe piżamy i pstrokate czepki. Co jakiś czas przechadzały się pacjentki w pięknych piżamkach i starannym makijażu. Błazen przez chwilę poczuł odrealnienie, aż w końcu zrozumiał...
- Może przez przypadek trafiłem na oddział castingowy?



Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 8 maja 2016

Publiczne pamiętniki.

                Błazen postanowił znów wyruszyć w drogę. Ile to można oglądać ten sam krajobraz? Położył więc na ziemi chustę i zaczął układać na niej swój dobytek, w którego skład wchodził między innymi talerz, miska, kubek, szklana figurka konika, lusterko, nielegalny termometr rtęciowy, legalna rtęciowa żarówka energooszczędna...
- Miau – zauważył Kot.
- Co mówisz?
- Miau – powtórzył.
- A, tak… Masz rację, trzeba te przedmioty najpierw w coś zawinąć, żeby się nie potłukły.
- Miau – kot wstał i się przeciągnął.
- No dobrze, chodźmy do miasteczka.
Najpierw Błazen przekopał osiedlowe śmietniki, a później śmietniki sklepowe. Niestety, nie znalazł niczego, w co mógłby zawinąć swoje naczynia. Gdy wynurzył się z ostatniego kontenera westchnął ciężko, otrzepał z brudu swój garnitur, poprawił dzwoniącą czapkę i wszedł do sklepu korzystającego z ów kontenera. Tuż przy wejściu natknął się na stoisko z gazetami. Ucieszył się na ten widok i od razu zaczął macać każdą gazetę po kolei, szukając jakiegoś cienkiego, szorstkiego papieru. Zaczął więc od najtańszych, szarych gazet, ale ku jego zaskoczeniu papier był tam śliski i trochę za sztywny. Aż w końcu wymacał coś o nazwie „Fakty i Mity”. Były to jedne z droższych gazet w sklepie, ale miały idealnie tani papier. „Może to ich treść jest tak kosztowna?”, zapytał Błazen w duchu, zdumiony tą ceną. Rozejrzał się jeszcze po sklepie w poszukiwaniu gniotliwego papieru bez gazety w środku, ale niczego takiego nie znalazł. „No trudno”, pomyślał i wziął z półki trzy egzemplarze „Faktów i Mitów”. Po drodze do kasy chwycił jeszcze różową gumę Orbit, bo była tańsza od gazety i stwarzało to iluzję, jakoby ten zakup nie mógł uczynić paragonu jeszcze straszniejszym.  
- Trzy sztuki tej samej gazety? – zdziwiła się ekspedientka plując przy wypowiadaniu „sztuki”.
- To tylko do zawijania, a nie było papieru bez gazety – odparł uprzejmie Błazen wycierając twarz.
                W drodze powrotnej Błazen robił balony z gumy. Miał nadzieję, że kogoś to rozbawi, ale nikt nawet na niego nie patrzył. Najwyraźniej tak proste rozrywki już dawno wszystkim zbrzydły. Może oprócz Kotu, który uważnie obserwował - jakby w oczekiwaniu na okazję, aby przebić któryś balon.
- No dobrze, pora zawijać  - ogłosił Błazen, gdy dotarli z powrotem do obozu. Kot nic nie powiedział, tylko położył się u wejścia namiotu i zamknął oczy.
Cienki papier dobrze się zgniatał, tym samym dopasowując się do kształtów zawijanych nim przedmiotów, a także nie odwijał się z powrotem po odłożeniu na chustę. Błazen starał się nie czytać artykułów, jednak w trakcie zawijania trudno było nie zauważać stałej korelacji między nagłówkami. „Czy cała gazeta jest o tym samym? To jakieś pismo tematyczne?” Ciekawość robiła się coraz silniejsza i z czasem Błazen zaczął rzucać okiem na treść artykułów, aby zobaczyć czy czymkolwiek się od siebie różnią. W końcu zaczął też pobieżnie czytać przypadkowe artykuły i zauważył, że traktują naprzemiennie na dwa tematy. Pierwszy: antypolska propaganda polityczna. Drugi: antykatolicka propaganda polityczna. Aż zmienił ciemne okulary na okulary do czytania, gdy poczuł nagły przypływ intelektu broniącego się przed tym, czym zaczął zatruwać sobie mózg. „Wszystkie treści zostały napisane w otoczce pseudo intelektu, aby każdy, komu intelektu brakuje, mógł poczuć się mądrzejszy w zamian za przyswojenie tych bzdur.  Jawne ośmieszanie każdego, kto ma inne opinie, aby co mniej wytrzymały jeśli nie zmienił swoich poglądów, to przynajmniej przestał je głosić ze strachu przed ośmieszeniem. Gazeta-krowa, jeden posiłek trawi we wszystkich żołądkach po kolei…” – Aż mu się czoło zrobiło gorące, gdy to wszystko odkrył.  
- Oj, koteczku… - zmienił okulary z powrotem na przeciwsłoneczne i wytarł pot z czoła. - Slogany w stylu „wolne myślenie” i „badania naukowe” od dawna działają jak świeca na ćmy, czyż nie? Zgubnie dla wszystkich tych, którym brakuje siły w charakterze . – Po tej wypowiedzi poczuł się jak geniusz. A przynajmniej tak, jak wyobrażał sobie, że czuje się geniusz.
Powiał silniejszy wiatr, szumiąc koronami drzew i dzwoniąc czapką Błazna, który leżał na chuście obok kilku zawiniętych przedmiotów i hodował ego.
- Takie opinie są przydatne, Kocie, ale wyłącznie w zestawieniu z innymi. Dlaczego tutaj wszystko jest opisywane z jednej perspektywy, tak jakby była jedyną słuszną? No i wykorzystano tutaj chyba wszystkie metody perswazji. Ciekawe ilu wyznawców tym zdobyli.
Kot leżał na trawie przy chuście i wygrzewał się w promieniach słońca z zamkniętymi oczami, ale uszy nadal miał czujne i był na bieżąco z monologiem Błazna.
- Propaganda, propaganda… - mówił dalej w uniesieniu, aż mu czapka drżała. – Czy gazety nie miały być źródłem informacji? Ale takich obiektywnych, prostych informacji, na podstawie których czytelnik mógł sam generować subiektywne poglądy, a później dyskutować sobie z innymi czytelnikami o innych subiektywnych poglądach, albo po prostu pisać o nich w pamiętniku… - W tym momencie Błazen umilkł i zabłysło mu prawe szkło okularów. Może to przez błyskotliwą myśl, a może przez światło odbite od dzwoneczka. Aż kot otworzył oczy i popatrzył na Błazna.
- Miau – zagadał, co wytrąciło go z zamyślenia.
- Kocie… - zaczął niskim, poważnym głosem. - A może to nie gazeta, tylko grupowy publiczny pamiętnik?  



Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

niedziela, 1 maja 2016

Pierwszy maja w oczach kota.


Podróżny Błazen i Kot obudzili się w swoim namiocie. Kalendarz powiedział Błaznowi, że już niedziela. Po przetarciu oczu dodał, iż to pierwszy dzień maja. Błazen zastanowił się jak może to wpłynąć na jego dzisiejsze plany...
Nie uda się dostarczyć Kotu mięsa. Tylko jak mu to wytłumaczyć?
- Kocie... - zaczął Błazen.
- Prrau?
- Las jest dziś nieczynny i nie mogę zapolować. Znowu jesz suszone.


(Jeśli widzisz przy tym wpisie datę „30 kwietnia” zamiast „1 maja”
to chyba dlatego, że jakiś zaspany władca blogspotowego kalendarza
nie uznaje szóstej rano za początek nowego dnia).

Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny