Dawno,
dawno temu, w środku nocy, na dachu starego domu leżało troje dzieci. Błazen,
Siostra i Brat. Patrzyli w niebo i zastanawiali się dlaczego niektóre gwiazdy
się poruszają. Latają to tu, to tam, skręcają, zatrzymują się, znowu lecą,
trafiają na siebie, lecą razem… Oglądali te widowiska praktycznie każdej letniej
nocy. Ich ciała były już pokryte bąblami po ukąszeniach komarów, ale oni
uparcie wracali na ten dach. Często zabierali ze sobą psa, a czasem kolegów...
- To UFO – stwierdził w końcu Brat. Pozostali pokiwali
tylko głowami i od tamtej pory już zawsze nazywali to ufami. Definicja brzmi „niezidentyfikowany
obiekt latający”, więc pasowało idealnie.
- Ciekawe dlaczego tak latają – zastanowiła się Siostra.
- No a dlaczego ludzie tak łażą i jeżdżą samochodami? Każdy ma
jakieś sprawy do załatwienia – wyjaśnił Brat, na co wszyscy znów pokiwali
głowami. Później przez kilkanaście minut panowała cisza, aż mały Błazen
podniósł do góry małą dłoń i poruszał nią tak, jak gdyby gładził niebo. Wtedy
rzekł:
- Czy tylko dla mnie niebo wygląda płasko? Wszyscy mówią,
że to jest jakaś ogromna przestrzeń, a między gwiazdami są ogromne odległości i
tak dalej… A ja tu w ogóle nie widzę głębi. Tak jakby to był tylko taki sufit
nad nami. W dodatku wydaje się niski.
- Weź, jesteś głupi – zaśmiał się Brat, a razem z nim
Siostra. Od tamtej pory nie poruszyli tego tematu przez długi, długi czas…
Dorosły
Błazen nigdy nie stracił swojej dziecięcej ciekawości i przemyśleń.
Teraz jednak starał się nimi nie dzielić, bo na zawsze zapamiętał, że „jest
głupi”. Włóczył się po świecie zdziwiony, jak wiele z otaczających go zjawisk w
ogóle nie pasuje do tego, czego uczono go o świecie. Często rozglądał się po
twarzach innych w poszukiwaniu reakcji, ale zazwyczaj nikt inny nie zwracał na
te rzeczy uwagi… A ci co zwracali, rzadko mieli czas, aby pomyśleć o tym nieco
dłużej.
„Ciekawe co teraz robi Kot”, zapytał się w duchu, mając
do swojego przyjaciela tysiące kilometrów. „Pewnie śpi. Albo na coś poluje.
Albo na coś się gapi.” Popijał herbatkę siedząc w ogródku, a jego oczy same
wędrowały ku niebu. Ponieważ wyobrażając sobie co może robić Kot szybko
wyczerpał możliwości, jako że Kot nie miewa zbyt wielu zajęć – to jego myśli
zaczęły coraz bardziej dotyczyć tego, co widziały jego oczy. A patrzył teraz na
błękit oraz to, co go przecinało. Białe paski poszatkowały niebo tak, że dałoby
się palcem po niebie zagrać w kółko-krzyżyk.
„Po niektórych samolotach pasek od razu znika, a inne
zostawiają go na długie godziny, aż rozpływa się i zamienia niebo w szarą
chmuropapkę…” Próbował przywołać wyjaśnienia naukowców. „Hm… Para wodna.” Wyobraził
sobie wtedy, że po niektórych ludziach para z oddechu od razu znika, a po
innych ciągnie się godzinami, zaznaczając szlak ich podróży. Zaśmiał się sam do
siebie na myśl, że w ten sposób niektórzy przestępcy nigdy nie daliby rady
uciec. „Albo policjanci w swych śledztwach mieliby bardzo ważne zadanie
znalezienia maski gazowej jako dowód w sprawie.” Następnie wyobraził sobie, że
w niektórych warunkach pogodowych każdy musiałby nosić maskę, bo inaczej
wszyscy przebijaliby się przez gęste pary wodne z oddechów, takie jak ta szara
papka na niebie.
Dwie filiżanki herbaty później Błazen dostrzegł księżyc.
Zaledwie dwie dłonie od niego nadal wisiało słońce. „Biedni ludzie z innych
części Ziemi, codziennie mają kilka godzin kompletnej ciemności.” Uśmiechał się
szyderczo wiedząc, że to nieprawda, mimo iż teoretycznie tak być powinno, skoro
on tak często widzi słońce obok księżyca.
Później zwrócił uwagę, że to przecież tylko część
księżyca. Wyglądał jak migdał, ustawiony pionowo, nieco węższy od strony słońca.
„Ziemia rzuca cień w coraz dziwniejszych kierunkach”, zadrwił wiedząc, że to wytłumaczenie
nie ma najmniejszego sensu. „A światło słońca czasem skręca - specjalnie po to,
aby oświetlać tę dalszą część księżyca. Przecież w każdej szkole tego uczą.” Nawet
w myślach pozostawał sarkastyczny.
- Idziemy na łódkę? – głos Kolegi wytrącił go z
zamyślenia.
- No pewnie, pogoda jest świetna. Muszę tylko umyć
dzbanuszek, nie lubię jak te brązowe paski po herbacie zastygają.
- To szybko.
Wiosłowali
przez spore jezioro pozostając blisko brzegu, dzięki czemu mogli obserwować żyjące
tam ptaki i owady. Kolega wyciągnął aparat fotograficzny i pstrykał im zdjęcia,
a Błazen wpadł w wiosłujący trans i znów dopadły go przemyślenia, których
wygodniej byłoby nie mieć.
Tym razem miał z kim je omawiać...
- Jak myślisz – zaczął. – Dlaczego Te malutkie ptaki i
owady potrafią latać?
- Jak to dlaczego? – zdziwił się Kolega nie odrywając
twarzy od aparatu. - Mają skrzydła, to latają.
- Ale jeśli mamy grawitację, to skąd one mają tyle siły?
- Może grawitacja jest słaba.
- Nie wygląda mi na słabą, jeśli potrafi całe to jezioro
utrzymywać przy ziemi.
- To nie wiem.
Następne kilka minut nic nie mówili. Błazen nieprzerwanie
wiosłował, a Kolega dalej fotografował. Aż zaczęli zbliżać się do drzewa
przewalonego w wodę, którego gałęzie wystawały ponad powierzchnię przez dobre
kilka metrów. Aby uniknąć kłopotów, Błazen zaczął oddalać się od brzegu w celu
ominięcia całego drzewa. Kolega bez słowa przerzucił się wówczas na próby
fotografowania ryb. Płynęli w cieniu mijanego lasu, dzięki czemu patrząc na
wodę dało się widzieć co nieco podwodnego świata.
- Jak myślisz – zaczął znowu. – Dlaczego te ryby potrafią
pływać?
- Jak to dlaczego? – zaśmiał się kolega widząc, że
powtarzają poprzednią rozmowę. – Mają płetwy, to pływają.
- Ale wiesz – zaśmiał się i Błazen.
- To może tu wcale nie chodzi o grawitację, tylko o
gęstość – rzucił Kolega od niechcenia, rozśmieszony. - Ptaki i ryby są ciałami
stałymi, więc potrafią robić sobie miejsce w gazach i cieczach. Łodzie i
samoloty też. Dlatego teraz ślizgamy się po powierzchni wody, zamiast spadać na
dno.
- W sumie to ma trochę sensu, gdy tak to ująłeś –
zauważył Błazen w zaskoczeniu.
- Haha, może jak to udowodnię to zaczną uczyć tego w
szkołach, a wtedy przestaniesz zadawać dziwne pytania.
- Hm… A kto udowodnił grawitację?
- Ten koleś z jabłkiem.
- Ale on jej nie udowodnił, tylko nazwał nią zjawisko
spadania jabłka, które ty teraz nazwałeś inaczej.
Kolega na chwilę przestał fotografować i zagapił się gdzieś
w nicość. Błazen w tym czasie skończył omijanie drzewa i zaczął wracać w
okolice brzegu.
- No ale cała ta nasza nauka działa dzięki jego założeniu
– ocknął się w końcu.
- Dzięki istnieniu tego zjawiska. Z twoim założeniem
działa ono tak samo, po prostu jest inaczej wyjaśnione.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że nie ma grawitacji? –
Kolega spojrzał na Błazna zmieszany.
- Ja? To ty tak powiedziałeś.
- Manipulujesz mną, Błażnie.
- Może trochę.
Patrzyli na siebie podejrzliwie, a po chwili oboje wybuchli śmiechem.
- Chyba musimy już wracać – zauważył Kolega, gdy
najsilniejszy śmiech zaczął przechodzić. – Słońce już prawie zachodzi.
- Ale przecież słońce nie zachodzi, Kolego.
- To co robi?
- Nic, to ziemia przechodzi obok. Nie moje słowa, umywam ręce.
- No dobrze, to zaraz będziemy mijać słońce – śmiał się
znowu. - Trzeba już wracać do domu.
- Księżyc jest dosyć jas… - Błazen chciał spojrzeć na
księżyc, ale już go nie było. – No był tam przecież.
- Księżyc?
- Tak. Jak piłem herbatę. A teraz tylko szara
chmuropapka.
- Pamiętam te czasy, gdy wszystkie chmury miały kształt…
- westchnął Kolega chowając aparat do futerału. – Może nie zawsze kłębiasty, ale
jednak kształt.
- No my wszyscy pamiętamy. A mimo to mało kto się dziwi,
że już tak nie jest.
- To nawet nie są chmury. Dobrze to ująłeś, „chmuropapka”.
Niedawno mój sześcioletni bratanek zdziwił się, gdy mu powiedziałem, że niebo
jest niebieskie. Wyobrażasz to sobie? Myślał, że białe – pokręcił oczami zażenowany. – Ciągle
tylko tę papkę widzi.
- Szczerze mówiąc, to… czasem też o tym zapominam… - wyznał Błazen ze skruchą.
- Wiesz, Błaźnie, ostatnio cieszę się, gdy mamy prawdziwą burzę. Niby "zła pogoda", ale jednak taki powiew normalności... Już mi nawet nie przeszkadza, że dachy wyrywa.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.