niedziela, 29 maja 2016

Bo producent obiecał.

                Dopiero nad ranem Kot zrozumiał dlaczego zeszłej nocy, w czasie kąpieli,  Błazen zawył do księżyca. Dziś wyraźnie kulał i każdy kolejny krok sprawiał mu coraz większy dyskomfort. Ktoś inny po prostu by usiadł i przestał się fatygować, ale przecież Błazen jest Podróżny. Usiadł więc tylko na chwilkę, aby w dziennym świetle zbadać stan swoich stóp. Tak jak podejrzewał, tarka do stóp - którą dostał gratis przy zakupie lnianych skarpet, i której z ciekawości użył zeszłego wieczoru - utarła mu stopy tak, jakby były potrzebne do surówki. Zastanowił się czy iść do dermatologa, ale przypomniał sobie swoje ostatnie doświadczenia z lekarzami i odłożył to rozwiązanie na koniec listy. Następnie pomyślał o podologu, ale później skojarzył, że w Polsce trochę za bardzo przypominają przeciętne kosmetyczki, zatem to odłożył na przedostatnie miejsce na liście. Nad następną alternatywą nie myślał zbyt długo, większość ludzi decyduje się na nią jeszcze zanim pomyśli o pozostałych rozwiązaniach. Czyli: najpierw zwlekał przez pół miesiąca, a później bolesne kroki skierował ku miasteczku, a konkretniej w stronę ekonomicznej chimery, jaką jest drogeria apteczna.
Ze względu na słoneczność dnia drzwi były szeroko otwarte, imitując klimatyzację - aby ułatwić wiarę w to, że te wszystkie leki i kosmetyki wcale tam nie kisną.
Błazen szedł wzdłuż półek szukając produktów do stóp. Nie było to łatwe zadanie, gdyż jakaś niepisana zasada głosi, iż twarz i włosy są najważniejszymi częściami ciała. Kiedy znalazł już ubogą ofertę produktów do pielęgnacji stóp, zaczął z niezadowoleniem odrzucać każdy po kolei ze względu na ich składy obfitujące w substancje wysuszające i podrażniające skórę. Tak jakby ktoś z góry założył, że i tak nikt tego nie kupi, a jeśli już, to ma tak kamienne pięty, że i tak nie poczuje różnicy.
Smutny Błazen coś jednak wybrać musiał. Sięgnął więc po jakiś krem, który według frontowej etykiety zawierał aloes i mocznik, a według drobnego druczku na odwrocie skłaniał się bardziej ku silikonowi i alkoholowi. „Oby nie piekło”, przełknął ślinkę na myśl o przyłożeniu tego do swoich zniszczonych stóp. Po drodze wziął jeszcze jakieś rzekomo naturalne masło kakaowe i jakiś podobno antyseptyczny krem do ran. Przy okienku poprosił dodatkowo o opatrunki i wodę utlenioną.
                Kot bez wyrazu obserwował dziwne zachowanie Błazna, który najpierw  syczał jak wąż, polewając stopy bezbarwnym płynem, a później tłumił jęki przy nakładaniu substancji delikatnie śmierdzących chemikaliami. Na koniec nałożył opatrunki i spoczął przy namiocie, aby napawać się chłodnym wiaterkiem, jaki wiał tu na wzgórzu ponad miasteczkiem. Przez jakiś czas siedzieli tak sobie, aż…
- Miau? – zapytał Kot przerywając ciszę.
- Rozumiem dlaczego to sugerujesz, ale gdybym chodził na palcach tak jak Ty, to oprócz wyrzeźbienia okazałych mięśni łydek, niestety, skazałbym palce na podzielenie losu pięt.
- Prr… - pokiwał Kot głową w zrozumieniu.
Znów zapadła cisza, aż słońce znudzone osiągnęło zenit.
- Miau? – zaproponował znowu Kot.
- To ciekawe… Faktycznie, Ty masz na palcach poduszki. Myślisz, że u mnie trzymałyby się na taśmę?
- Miau.
- No w sumie racja, co mi szkodzi.
                Przez następnych kilka tygodni Błazen dwa razy dziennie nakładał opatrunek, a zamiast nosić buty przyklejał sobie taśmą poduszki, dzięki czemu powoli - ale jednak - nadal podróżował. Aż pewnego dnia  z zadowoleniem stwierdził, że jego stopy są już prawie zdrowe i nawet może po staremu używać pumeksu bez ryzyka przywołania niegdyś utartych ran. A nawet znowu włożył buty. Jednakże zapas jego apteczno-kosmetycznych produktów bardzo wyszczuplał, zatem należało wyruszyć po kolejne porcje. Na miejscu, przy kawałku półki z produktami do stóp, jeszcze bardziej pustym niż ostatnio, stały jakieś dwie kobiety. Blokowały Błaznowi przejście, a więc ustał obok i nieśmiało czekał, aż się przemieszczą. Coś by im powiedział, ale prowadziły tak głośną i ożywioną rozmowę, że trudno było o okazję, aby wtrącić się w sposób grzeczny. Gestykulowały kremami - między innymi takim, po jaki przyszedł tu Błazen.
- W ogóle nic nie działa! – krzyczała jedna. – Nawilżenie może i jest, ale tylko przez pierwszą minutę!
- Tak! I trzeba całą tubę zużyć, żeby coś poczuć! – zatwierdzała druga.
- Używałam tego co drugi lub trzeci dzień, bo to nie ma sensu w ogóle! – krzyczała dalej pierwsza.
- Tak! A skóra jak była popękana tak i jest! – nadal zatwierdzała druga.
- Napiszę do nich skargę! Niech ktoś mi zwróci moje pieniądze!
- Tak! Mamy przecież jakieś prawa konsumenckie.
- Czy pan czegoś chce? – zapytała nagle pierwsza, nadal krzycząc.
- Eee… - przestraszył się Błazen. – Ja chciałem tylko ten krem wziąć i już znikam…
- Pan tego nie kupuj, szkoda pieniędzy. Naobiecywali cudów, że mocznik, że aloes, że na popękane pięty, a to nic nie robi! – wykrzyknęła radę pierwsza.
- Tak! To pan już równie dobrze może nie używać – zatwierdziła radę druga.
- Mi pomogło po tym, jak mi tarka uszkodziła skórę – wzruszył ramionami Błazen, sięgając po krem nad głowami kobiet.
- Eeeee tam! Takie coś to i samo by minęło!
- Jakoś nie mijało – Błazen zaczął już odchodzić, ale dalej do niego mówiły, więc się zatrzymał.
- Czeka się tydzień i skóra znów gruba!
- Ale ona nie ma być gruba, bo później usycha i pęka – zauważył Błazen.
- Więc później się idzie po takie kremy co nie działają! – krzyknęła oburzona znowu machając tubkami tak, jakby trenowała przed występem tańca z ogniem.
- Taki to świat, taki to świat… - kiwała głową druga.
Później nadal narzekały i przebierały w ubogiej ofercie kremów, wykluczając Błazna z rozmowy tak, jakby nigdy go nie było. Więc sobie poszedł - a gdy już dotarł z powrotem do namiotu, ułożył nowe opakowania kremów przy starych i westchnął ciężko.
- Miau?
- Tak, znowu…
- Miau?
- No bo jakieś kobiety tam głosiły, że jak producent obiecał poprawę patologicznych zmian skórnych to znaczy, że obiecał ich uleczenie. A przyczyn takich problemów skórnych mogą być setki, i to od nich trzeba zacząć.
- Miau.
- Wiem, wiem, znowu się mądrzę, a wcale nie jestem lepszy. Sam też nie poszedłem ani do podologa, ani do lekarza…
- Prr… - pomyślał Kot przez chwilę. – Miau – zauważył.
- Może i szukam usprawiedliwień tak samo jak one, ale… - Nagle Błazen się rozchmurzył. - Ja przynajmniej nie oczekiwałem cudów od jakiejś mieszanki mocznika z silikonem. No i przecież była to tylko część mojego domowego zabiegu.
- Miau – skarcił go Kot.  
- Dobrze, koniec z hipokryzją, następnym razem nie sprawdzę co kupuję, skoro i tak nie wiem co mi dolega, i jak normalny człowiek będę wrzeszczeć w sklepach o swoich piętach.
- Miau? 
- "Bo producent obiecał". 

 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.