Idąc w nieznane Błazen zaczął
czuć dyskomfort w brzuchu. „Może tamte jagódki jednak nie były jadalne?”,
pomyślał. „Ale nie… Wczoraj też to miałem.”
- Miau – zasugerował Kot.
- Tak tutaj? Hm… No dobrze.
Po rozłożeniu koca położyli się oboje i patrząc na
zachodzące słońce zasnęli. Noc była ciepła i przyjemna, ale również bardzo
krótka. Tuż po czwartej nad ranem, wraz z nadejściem brzasku, Błazna obudził
silny ból. Aż pot go zalał i serce zaczęło szukać drogi ucieczki spod żeber.
Kot zdziwił się i usiadł, aby lepiej widzieć jak jego kompan przewraca się z
boku na bok, kurczy i prostuje, ale nadal nie znajduje ukojenia.
- Kocie… - wyjęczał Błazen. – Biegnij po pomoc.
Za łąką był las, a za lasem przedmieście wielkiej
metropolii, gdzie bogaci ludzie stawiali sobie fikuśne domki. Kot pędził niczym
gepard, więc wrócił po dwudziestu minutach.
- Miau… - powiedział zziajany.
- Co za świat… - westchnął Błazen na złe wieści. – Niby jak
ja mam sam się tam zgłosić?
Kot bez słowa pobiegł z powrotem do lasu. Po pięciu minutach
wrócił z dwoma niedźwiedziami, które w pyskach niosły kiście niezidentyfikowanych
ziół. Położyły je przy twarzy Błazna i patrzyły na niego tak długo, aż pojął
aluzję. Wziął więc te zioła i zaczął je jeść, aż przyniosły mu ulgę na tyle,
aby mógł zebrać swoje rzeczy i wyruszyć do szpitala.
Spocony
i obolały, czekając na swoją kolej na oddziale ratunkowym, musiał zawinąć
chustę na twarzy, ponieważ zza okna wlatywał dym papierosów. Ktoś po prawej
krwawił, ktoś po lewej siedział skulony z głową w dłoniach. Bez kolejki
przeszły dwie kobiety w ciąży. W końcu, gdy po godzinie poczekalnia zrobiła się
pusta, nadeszła kolej Błazna. Najpierw zbadano go, zadając przy tym mnóstwo
pytań, a następnie zaprowadzono go do sali wypełnionej zapachem skarpet
obecnego tam pacjenta i podano mu w kroplówce coś przeciw bólowi i skurczom. Później
otworzono okno, aby wywietrzyć skarpety, i zostawiono Błazna samemu sobie. Zza
tego okna również przedostawał się dym papierosowy, a do tego ziąb, od którego
Błazen dostał dreszczy. Czekał jednak wytrwale aż kroplówka się skończy.
Zaczęło kręcić mu się w głowie i stracił ostrość widzenia. „Ciekawe czy to
normalne”, myślał sobie.
Kroplówka już prawie się skończyła, gdy z wenflonu
zaczęła płynąć krew - rurką w górę w stronę butelki. Na początku Błazen
próbował układać rękę i rurkę tak, aby krew wpłynęła z powrotem, ale nic nie
działało. Kiedy już ponad połowa rurki zrobiła się czerwona Błazen wyczłapał na
korytarz i rozglądał się za pielęgniarką. Akurat jakaś się pojawiła.
- Przepraszam… To się tak zaczęło… - bełkotał słabym
głosem.
- Pewnie pan wstał i chodził?
- Nie.
- Nie chodził pan? Ale pan wstawał?
- Nie.
- No jakoś wątpię… - zamamrotała pod nosem odłączając mu
kroplówkę i odesłała go do chłodni. Po jakimś czasie przyszedł lekarz i razem
wyruszyli do innej części szpitala, gdzie został przekazany następnemu
lekarzowi i po kolejnych badaniach wysłano go na oddział chirurgiczny. Tam
czekał dwie godziny aż zwolni się lekarz, przepuszczając bez kolejki kolejną
kobietę w ciąży.
Po badaniu lekarka powiedziała:
- Zalecałabym zostanie w szpitalu na obserwacji.
Przez
ten czas zdążyła już dawno minąć północ. Łóżko w szpitalu było tak niewygodne,
że Błazna zaczął boleć kręgosłup, a ten ból promieniował mu na cały tułów i nie
ustępował mimo podawanych w kroplówkach leków. Pobierano mu także duże ilości
krwi i pozostawał na czczo, ponoć w razie potrzeby wykonania operacji. Lekarze
i pielęgniarki nie dowierzali, że Błazna nadal coś boli, skoro dostawał tyle
leków, a z badań nie wynikało nic konkretnego, ale na wszelki wypadek nie
odsyłali go jeszcze do domu. „Czyli ból kręgosłupa uratował mi życie?”,
pomyślał sobie, gdy następnego dnia stwierdzono, iż operacja jednak będzie
konieczna, bo ponoć coś właśnie zaczęło krwawić mu w brzuchu.
Gdy obudził
się po operacji to od razu zwymiotował. Na zewnętrznym parapecie okna przy
łóżku Błazna pojawił się Kot, ale nic nie powiedział. Od czasu do czasu
przychodzono po krew i na wymianę kroplówki. Błazen z nikim nie rozmawiał i co
jakiś czas drzemał. Po kilku godzinach do sali wszedł elegancki pan doktor o
siwych włosach i dumnej postawie.
- Z panem to jest jakiś kiepski kontakt, czy pan choruje
na coś psychicznie?
- Nie – odparł Błazen zbolałym głosem.
- Pan się na nic psychicznego nie leczy?
Teraz Błazen nawet nie zdążył nic odpowiedzieć.
- A kiedy pan ostatnio mył włosy? Wszyscy to komentowali
przy stole operacyjnym. To jest szpital, tutaj trzeba jakieś standardy
spełniać, jakoś się prezentować. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ja jestem tutaj
szefem, więc ja mogę tak komentować.
Błazen znowu nie zdążył nic powiedzieć, bo lekarz
wyszedł. Może nie czekał na odpowiedź, a może po prostu Błazen był zbyt obolały,
aby myśleć w czasie rzeczywistym. Obie możliwości były równie prawdopodobne. Błazen dotknął swoich włosów i stwierdził, że faktycznie są tłuste. „Ale to
chyba nic dziwnego, skoro przy napadzie bólu zalał mnie pot?” Długo zastanawiał
się dlaczego ta (prawie) rozmowa miała miejsce, ale za bardzo bolał go brzuch i
kręgosłup, aby dojść do jakichś wniosków. Postanowił zatem odwrócić swoją uwagę od bólu przy pomocy obserwacji
szpitalnego życia toczącego się na korytarzu za otwartymi drzwiami.
Pielęgniarki miały białe stroje, lekarze eleganckie
stroje pod białymi fartuchami, a chirurdzy turkusowe piżamy i pstrokate czepki.
Co jakiś czas przechadzały się pacjentki w pięknych piżamkach i starannym makijażu. Błazen przez chwilę poczuł odrealnienie, aż w końcu zrozumiał...
- Może przez przypadek trafiłem na oddział castingowy?
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.