niedziela, 12 listopada 2017

Freeganizm - gdy inteligencja przezwycięża ignorancję.

                Z czegoś te zasiłki, ubezpieczenia, pięćset plusy, płace minimalne, dług publiczny, instytucje publiczne, urzędników, posłów i senatorów utrzymać trzeba, a więc drogą podatkową jedzonko drożeje. Cóż ma uczynić Błazen Podróżny w takiej sytuacji? Ułożył plan przetrwaniowy, który zapewniał mu minimum potrzebne do przeżycia za jedyne trzydzieści złotych tygodniowo. Obejmowało to również potrzeby Kota, a więc należało się solidnie głowić, aby oprócz najedzenia zapewnić sobie również odżywienie. Na szczęście Błazen zawsze interesował się tak zwaną „dietetyką”, a więc najtrudniejszą częścią realizacji planu było dla niego odnajdywanie okazjonalnych cen. Badał okoliczne sklepy i porównywał ceny, aby zaplanowane trzydzieści złotych wydać jak najkorzystniej. To właśnie wtedy odkrył w niektórych sklepach półki z produktami przecenionymi. Trafiały tam z powodu zbliżającego się końca ważności.
- Miau miau miau miau miau? – powątpiewał Kot widząc jak Błazen przymierza się do kupna rzeczy, które mają przeterminować się następnego dnia.
- Kooocie, spokojnie. To nie jest tak, że dziś to jest dobre, a jutro nagle stanie się trujące. Po prostu do tego tu zapisanego dnia producent gwarantuje najwyższą jakość produktu. Później nadal będzie jadalny. Po prostu może, choć nie musi, być z upływem czasu coraz gorszy. Niektóre z tych rzeczy to by nawet po dziesięcioletniej wojnie atomowej nadal były dobre. Po prostu producent nie ma odwagi tego obiecać, bo różnie się zdarza.
Kot pokręcił oczami ze znudzenia i zaczął czyścić pazurki w lewej łapce. Błazen wzruszył więc ramionami i załadował koszyk ogromnie przecenionymi jedzonkami. Później poszedł jeszcze po owoce i warzywa, które w sklepie uznano za nieświeże.
- Dorzucają tu codziennie nowe, więc będę kupować codziennie po kilka. Jakbym brał dużo naraz to by mi więdło i się marnowało – wyjaśnił dumny ze swego rozumowania, choć Kot nadal nie wykazywał zainteresowania tematem.
Szedł już z koszykiem do kasy, gdy spotkał w sklepie Kuzynkę.
- Czeeeść! Co za niespodzianka! – ucieszyła się na jego widok.
Gdy już się uściskali i zapytali nawzajem o samopoczucie, Kuzynka zwróciła uwagę na zawartość błaznowego koszyka.
- Oszczędzam – wyjaśnił Błazen szeroko uśmiechnięty.
- Z kasą cienko? – zainteresowała się.
- A jakże. W końcu tylu różnych ludzi utrzymuję.
- No tak, no tak – pokiwała głową ze zrozumieniem. – Jak my wszyscy.
- Przy okazji ratuję te produkty, bo jutro by je wyrzucili do śmieci.
Kuzynce na te słowa oko tak zabłysło, że oślepiło każdego w promieniu dwudziestu metrów.
- A słyszałeś kiedyś o freeganizmie?
- A no kiedyś coś słyszałem… - zaczął rozmyślać.
- Ze śmietników też można to uratować, już jakiś czas temu poznałam freeganów i czasem chodzę z nimi na takie akcje.
- Ojej! Też chcę! – Błazen już wyobrażał sobie te trzydzieści złotych co tydzień trafiające do skarbonki zamiast do kas fiskalnych. – Opowiedz mi o tym!
I zaczęła się opowieść…
                Pewnego dnia, który pozornie niczym nie różnił się od pozostałych dni, Kuzynka przypadkiem przeczytała w Internecie coś o freeganizmie, dowiadując się w ten sposób o jego istnieniu. I nic się nie stało… aż pewnego innego dnia, również pozornie zwykłego, kolejnym przypadkiem trafiła na interesującą grupę na Facebooku, która była związana z tematem freeganizmu. Nic się tam jednak nie działo, aż… znowu nastał pozornie zwykły dzień, podczas którego jeden z członków owej grupy postanowił zorganizować pierwszą lokalną wyprawę freegańską. Uzbierał więc chętnych z miasta, ugadali się i wyszli na wycieczkę. Oczywiście Kuzynka też poszła. Mieli ze sobą przygotowaną mapę z zaznaczonymi miejscami do zwiedzenia, aby zorientować się jak wyglądają tam śmietniki: czy są dostępne, co zawierają i w jakich ilościach.
Większość śmietników okazała się albo zamknięta na kłódkę w klatkach, albo w ogóle nie były przechowywane na zewnątrz budynku. Niektóre, na przykład w Kauflandzie, pozornie dostępne, okazywały się być wyposażone w zgniatarkę. Śmieci leciały z sypu prosto do kontenera, gdzie następnie były gniecione, aby zajmowały mniej miejsca, przez co niszczyły się doszczętnie.
"Podobno w McDonaldzie też to jakoś zgniatają i niszczą", dodała w ramach dygresji.
Oczywiście, skoro freeganizm istnieje, to znaczy, że istnieją też dostępne śmietniki z wartościowymi „śmieciami”. Kiedy więc freeganie już trafiają na taki kontener to zaglądają do środka i wyciągają „śmieci”, czyli produkty niewątpliwie zdatne do użytku, ale uznane za niezdatne do sprzedaży. Uzbrojeni w gumowe rękawice, torby na znaleziska i w latarki, ponieważ zajmują się tymi wieczorem, po dziewiątej.
- Dlaczego? – zapytał Błazen wyobrażając sobie, że tylko przestępcy tak by postępowali, więc zaczął się zastanawiać nad legalnością takich zajęć, co wywołało w nim wyobrażenie wiecznej ucieczki przed policją. Odpowiedź okazała się jednak mniej ekscytująca, ale całkiem logiczna. Mianowicie: reakcje ludzi. Zwykle widzą ich tylko przypadkowi przychodnie i gapią się zaskoczeni, ale się nie wtrącają. O wiele gorsze w skutkach mogą być jednak reakcje osób pracujących w tych budynkach. Ochroniarz może ich przegonić i nic poza tym, ale takie wydarzenie może sprowokować firmę do zamykania śmietników, aby podobne sytuacje więcej nie miały miejsca.
- I zdarzyło ci się kiedyś żeby pracownik was przyłapał?
Kuzynka odparła twierdząco. Jeden raz miała sytuację, że pracownik sklepu zobaczył ich w śmietniku i nie przeszedł obok tego obojętnie. Mówił, że te rzeczy się do niczego nie nadają, że co oni w ogóle tam robią, a nawet rzekł „taka świadoma młodzież, a takie rzeczy robi”. Wówczas świadoma młodzież uświadomiła go, iż w rzeczy samej jest „świadoma, i dlatego to robi”. Dalsza dyskusja otworzyła oczy pracownika na kilka spraw i odszedł przekonany, że to faktycznie ma sens.
- Co cię w ogóle zmotywowało do zostania freeganką? – dopytywał Błazen.
Na to pytanie pierwszą odpowiedzią Kuzynki była rzecz bardzo prosta: „szkoda wyrzucać dobre rzeczy”. Następnie rozwinęła tę myśl… „To wszystko się marnuje. Trzeba uwalniać cytryny! Wolność dla cytryn!” Śmiała się, bo na ostatniej wyprawie znalazła cały worek świeżych cytryn.
Zaskakująca dla Błązna była informacja o tym, iż wiele sklepów celowo niszczy produkty przed wyrzuceniem ich, na przykład meble, aby nikt już nie mógł z nich skorzystać. „Cały stos porwanych i połamanych foteli” to częsty widok. Produkty uznane za niezdatne do sprzedaży nadal są zdatne do użytku…
- Masz jakiś pomysł na alternatywne rozwiązanie tego problemu? – zapytał Błazen skonsternowany.
- Miau miau! – wykrzyknął Kot.
- Haha! Kocie, przemoc zwykle zamiast rozwiązywać problemy wymienia je na inne.
Kuzynka przyznała, że wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Miała jednak kilka myśli, więc spróbowała ubrać je w słowa. Na początek zauważyła, iż z praktycznego punktu widzenia to tak do końca nie jest możliwe, bo sklepy mają strategie „na pełne półki”. To znaczy, że półki sklepowe zawsze muszą być pełne po brzegi, bo inaczej klient myśli sobie, że brakuje im towarów, więc następnym razem pójdzie do innego sklepu, aby na pewno znaleźć to, czego potrzebuje. W ten sposób generują się jakieś straty, ale jedynie jako produkt uboczny maksymalizacji zysków, ponieważ bardziej opłacają się straty w towarach, niż straty w klientach. Jedno napędza drugie i tworzy się przez to błędne koło. Nie wiadomo co było pierwsze: czy to klienci zaczęli oczekiwać przepełnionych półek, czy to sprzedawcy zaczęli przyzwyczajać klientów do przepełnionych półek. Jedno jest wiadome: mamy przepełnione półki, a wraz z nimi przepełnione śmietniki.  
Idąc w kierunku poszukiwania innego rozwiązania tego problemu, niż freeganizm, Kuzynka zawędrowała pamięcią w akcje typu „Perfekcyjnie Nieperfekcyjne”, które mają pomóc w zmianie współczesnego wyobrażenia dobrych owoców i warzyw. Teraz Kuzynka sięgnęła pamięcią do filmu dokumentalnego, który zdarzyło jej się obejrzeć, gdzie pokazywano jaki mamy wzorzec idealnego banana, a więc w sortowniach odrzuca się wszystkie banany, które odbiegają od akceptowalnych norm rozmiaru, kształtu i koloru. Pod koniec dnia sortownia ma usypane wzgórze odrzuconych bananów i wszystkie są wyrzucane.
- To nawet nie oddają ich na przetwory? Na przykład na suszenie? – zdziwił się Błazen.
- No właśnie. To miałoby sens, prawda? A w tamtym filmie szły na śmietnik – wzruszyła ramionami w bezradności. W następnej kolejności sięgnęła po przykład innego filmu dokumentalnego, gdzie pokazano jak przerabia się odpadki jabłkowe na produkty skóropodobne.
- Jabłkowe buty! – zdumiał się Błazen. – Czyli da się…
- Tak, ze wszystkiego może być pożytek – potwierdziła. - Nie trzeba wywalać i kumulować śmieci.
W tym momencie Błaznowi przypomniało się jak w sklepie Yves Rocher konsultantka opowiadała mu o firmie i wspomniała, że oni „wykorzystują rośliny maksymalnie”. Na dowód dała przykład, iż nawet barwniki do nadruków na etykietkach są produkowane z tych samych roślin, których używają do produkcji sprzedawanych tam kosmetyków.
Jak to w konfliktach bywa, szuka się winowajców. Konsumenci narzekają zatem na marnotrawstwo producentów, a producenci zatrudniają naukowców do udowodnienia wszystkim przy pomocy „badań naukowych”, że „tak naprawdę to najwięcej marnuje się u ludzi w domach”.
W ten oto sposób przerzuca się winę z jednych na drugich, tak jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Na szczęście niektórzy faktycznie sięgają po rozwiązania. Kuzynka próbowała przywołać z pamięci czy to Tesco wprowadziło takie rozwiązanie, czy ktoś inny… Oddawanie niesprzedanych, dobrych towarów do banków żywności.
- No i znowu, da się – Błazen pokiwał głową.
- Tak. I niektórzy coś w tym kierunku robią. Na pewno nie zrobią czegoś takiego, że wezmą te swoje produkty niezdatne do sprzedaży, ale zdatne do użytku i wystawią mówiąc: hej, weźcie sobie! Bo się boją, że stracą klientów na rzecz „odbieraczy darmochy”.
- No tak, tak…- nadal kiwał głową.
- Miau…- Kot też.
Choć z drugiej strony, jak Kuzynka zauważyła dalej, tacy zbieracze i tak nie są ich klientami, a przynajmniej nie takimi na jakich liczą, bo liczą na kupujących dużo i bezmyślnie. A zbieracze są motywowani na ogół albo kwestiami finansowymi (nie stać ich), albo ideologicznymi (chcą zmniejszyć marnotrawstwo), dlatego nie pasują do wizji ich wymarzonego klienta…
Błaznowi burczało już w brzuchu, gdy Kuzynka na widok przecenionych parówek sojowych w koszyku Błazna przypomniała sobie o czymś jeszcze.
- Jest taka inicjatywa, „Food Not Bombs”. Pomijając ich wegetariańskie zapędy, ci ludzie trudnią się zbieraniem pożywienia jak freeganie, ale przetwarzają je na posiłki do wydawania ludziom w potrzebie. Mogliby ci sprzedawcy się z takimi dogadać, ale łatwiej im po prostu wyrzucić. Ale podobno we Francji jest zakaz marnowania przez sieci handlowe i chyba nawet mają coś wdrożone w tym kierunku. Nie pamiętam dokładnie co… - ziewnęła.
- Zmęczona? Widzę, że kupujesz kawę.
- Niestety nie znalazłam żadnej w śmietniku.
Oboje zaśmiali się i ruszyli do kasy sfinalizować zakupy.
- Nie rozumiem dlaczego niszczą te rzeczy w kontenerach – rzucił luźno Błazen, jednocześnie rzucając parówki na ruchomą ladę.
- Psy ogrodnika – odpowiedziała Kuzynka zdecydowanym tonem. - Nie chcą nic z tym zrobić i jeszcze dodatkowo zrobią tak, żeby inni też nic z tym nie zrobili.
- Haha, więc coś jednak robią. Taki to nawyk… Taka kolejna norma społeczna… Aby słowo „norma” było jeszcze bardziej groteskowe. I trudno winnych szukać. 
- Winny to nawet nie jest osoba - zauważyła Kuzynka z trwogą. - Winny to po prostu stara, dobra ignorancja. 


Smacznego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.