niedziela, 15 października 2017

Zabójcze psy Collie atakują.

                „Lassie, wróć!” Wiele osób nadal pamięta te filmy i krzyczy to zdanie za każdym napotkanym owczarkiem szkockim długowłosym. Za krótkowłosym lub ogolonym nie, bo wygląda im na charta lub mieszańca.
- Wienna mi się przypomniała – westchnął Błazen wieczorem przy ognisku. – Umarła tak młodo, moja psina…
- Miau?
- Taka trzykolorowa Collie. Ciebie wtedy jeszcze na świecie nie było. Mądra i kochana… Aż kleszcz ją ugryzł, przenosząc babeszjozę. Umarła po kilku dniach.
- Miau…  
- Kochała gonić piłkę. I chodziliśmy na długie, długie spacery… Cudowna, tak szybko i chętnie się uczyła… Umiała tyle niesamowitych sztuczek! Ale najbardziej brakuje mi tych spacerów…
Przez kilka następnych minut siedzieli w ciszy patrząc na iskry wznoszące się ponad płomienie. Kot widział na twarzy Błazna ogromną nostalgię i zastanawiał się co może z tym zrobić.
- Idę już spać – powiedział w końcu Błazen. – Dobranoc – wszedł do namiotu zostawiając Kota samego.
- Miau – odpowiedział Kot jego plecom, póki jeszcze je widział. Nawet plecy zdawały się być w nostalgii. I nostalgicznie zapiął za sobą zamek w namiocie. Później nostalgicznie chrapał, przyczyniając się do nostalgicznych ruchów dachu namiotu - na zmianę w górę i w dół, niczym jego nastrój przy tych tęsknych wspomnieniach. Tak wyraźny nadmiar nostalgii utwierdził Kota w przekonaniu, że musi coś z tym zrobić, a więc podszedł do swojego kotofonu i wystukał pazurkiem tajemniczy numer…
- Miau miau miau miau miau… - szeptał w słuchawkę.
                Rano Kot obudził Błazna wcześniej, niż zwykł to robić w dniach poprzednich. Przy namiocie leżał spakowany tobołek, tuż obok świeżo zabitego gołębia w sosie własnym.
- Nie jestem głodny – rzekł Błazen natychmiast rozbudzony na ten makabryczny widok. Uśmiechał się niezręcznie, ukrywając szok.
- Miau – zaakceptował to Kot i spakował gołębia do zamrażarki, na później. – Miau miau! – wykrzyknął bez zwłoki. Ekhem…
- Ale dokąd?
- Miau miau!
- Hm… Oby to była miła niespodzianka… - powiedział.
„Tym razem”, pomyślał, wspominając jeszcze gołębia, aż lekko zadrżał.
- Miau?
- Nie, nie jest mi zimno. Ruszajmy w drogę.
Wędrowali przez dziwnie znajome polany, mijając dziwnie znajome strumyki i chatki. Wkroczyli na dziwnie znajomą ścieżkę i zaczął ogarniać ich dziwnie znajomy smród wielkiego miasta. Kiedy Błazen zobaczył znajomy blok, wcale nie było to już dla niego dziwne.
- Więc odwiedzamy Klementynę?
- Miau miau – przyznał Kot.
- Och, ona ma owczarka szkockiego, prawda? Chyba rok temu go widziałem ostatnio…
- Miau miau – znowu przyznał Kot.
- Ojej, Kocie! – Błazen już zaczynał się rozchmurzać.
- Miau miau miau miau miau – zapowiedział Kot.
- Jaka niespodzianka może być jeszcze lepsza? Ojej, czekaj… Dostaniemy szczeniaczka?!
- Miaaau – pokręcił głową. – Miau miau miau.
- Fakt, trochę się zagalopowałem. Więc powiedz, powiedz! – wchodzili już do windy w bloku Klementyny.
- Miau miau…
- Dobrze, dobrze – przeskakiwał z nogi na nogę nie mogąc doczekać się niespodzianki. Wyskoczył z windy, gdy tylko drzwi zaczęły się otwierać. Pogalopował przodem do drzwi mieszkania, które już się otwierały.
- Cześć! – powitała ich Klementyna, a tuż za nią stała trzykolorowa Collie.
- Cześć – odpowiedział Błazen ledwie powstrzymując się przed rzuceniem się na psa z otwartymi ramionami.
- Miau – powitał i Kot.
- Wchodźcie, wchodźcie. To jest Lila, chyba ją pamiętacie. – Klementyna wskazała na psa, jednocześnie zamykając za nimi drzwi. - Powitajcie się, a ja spakuję jej zabawki.
- Spakujesz zabawki? – zdziwił się Błazen witając psa, który był onieśmielony i mimo ekscytacji w merdaniu ogona, zachowywał się ostrożnie.
„Oddaje mi Lilę?!”, myślał.
- Miau miau miau miau miau – zwrócił się do niej Kot.
- Ach, więc to tak… Haha! No więc niespodzianka, Błaźnie, masz cały dzień spaceru z Lilą!
Błazen zaśmiał się w duchu, że znowu spodziewał się zbyt wiele, ale to nadal była dla niego wspaniała niespodzianka, a więc zaczął podskakiwać ze szczęścia, płosząc przy tym psa. Wtedy Kot sięgnął do tobołka, który wcześniej spakował Błaznowi, wyciągając z niego kilka smakołyków.
- Miau – podał je Błaznowi.
- Och, dobry pomysł! – Błazen wziął smakołyki i przy ich pomocy błyskawicznie zdobył zaufanie Lili.
                Kot zaplanował dzień w największym i najpiękniejszym parku w mieście. Klementyna dała im wszystko, co będzie im potrzebne do psa, w tym również coś w rodzaju kagańca. Zaleciła wkładać go Lili tylko na wejście do pojazdów i wchodzić tylnym wejściem, by kierowcy było za daleko na ewentualne krzyczenie, a w środku go zdejmować. Ostatnie drzwi tramwaju były wąskie i Lila nieco się ich bała, a więc Błazen musiał dać się im przyciąć, aby pies i popychający go Kot zdążyli wsiąść.
W tramwaju, po zdjęciu kagańca, Lila czuła się swobodnie.
- Nie ugryzie? – niepewnie zapytała pasażerka obok.
- Nie, nie, śmiało – odparł Błazen pozwalając jej pogłaskać Lilę.
- Jaka miękka sierść – zachwyciła się.
Później psina spokojnie wyglądała przez szyby, aż do środka wsiadła kobieta z dzieckiem najwyżej czteroletnim.
- Aaaaa! Nieee! Boję sięęę! – krzyczało na widok psa.
- Nie bój się, nie bój, pies jest na smyczy – tłumaczyła mu jego mama.
„Ach, dzieciaczek pewnie nie miał jeszcze okazji zapoznać się z żadnym psem”, pomyślał Błazen. Jednak po chwili olśniło go, że może teraz wpaść w tarapaty, jeśli nie nałoży Lili kagańca. Na szczęście nie było tłoczno, a więc nie panował zaduch. „Może dasz radę się wentylować”, myślał wkładając psinie kaganiec. Wkrótce po tym przyszło im przesiąść się do drugiego tramwaju. Tym razem był to tramwaj wysokopodłogowy, a Lila podobno boi się nieznajomych schodów, ale weszła po nich bardzo grzecznie. Być może utkwił jej w pamięci obraz Błazna przyciętego drzwiami. Tym razem było nieco bardziej tłoczno, więc Błazen obserwował, czy Lili nie jest zbyt duszno w kagańcu. Położyła się, ale wyglądała raczej na znudzoną, niż niedotlenioną.
W końcu, po niecałej godzinie od wyjścia z domu, dotarli na miejsce. Kaganiec wylądował w tobołku, a wtedy Lila podniosła głowę i zobaczyła park. Od razu wiedziała o co chodzi, zaczęła iść w jego stronę podekscytowana. Błazen po drodze wygrzebywał z tobołka jej zabawki, a kątem oka obserwował innych ludzi prowadzących psy w tym samym kierunku. Kiedy weszli do parku i znaleźli się w bezpiecznej odległości od jezdni, pies pożegnał się ze smyczą, a powitał z zabawkami. Natomiast Błazen powitał się ze wspomnieniami, które teraz, dzięki Lili, ożyły na nowo.
Bawili się w polowanie na kaczki płynące rzeczką, w aportowanie piłki, przeciąganie pluszowej owcy, robienie sztuczek, gonitwy, poznawanie innych psów… Wszystko to z przerwami na relaks w co piękniejszym miejscu. Odkryli kilka interesujących rzeźb, ścieżki ukryte w gąszczach, grzyby, kasztany…
Siedząc nad jednym z brzegów rzeczki i popijając wodę spakowaną przez Kota (do rzeczki trudno było się dostać przez bogatą roślinność brzegową), Błazen przypomniał sobie dziwną rzecz z przeszłości.
- Wiesz, Kocie? Kiedyś bawiłem się z Wienną na plaży przy jeziorze. W pewnym momencie zobaczyła jak jakiś dzieciak kopnął piłkę, a ona kochała piłki, więc pobiegła za nią. Ani piłce, ani chłopczykowi nic się nie stało, ale on zaczął wrzeszczeć i grozić nam swoim tatą, że jest policjantem i nas aresztuje. Wtedy ten tata przyszedł, nawrzeszczał na nas i wlepił nam nielegalny mandat za brak kagańca.
- Miau… – Kot schował twarz w łapce.
- No wiem, idiotyzm. Ale chyba większość ludzi przynajmniej z filmów kojarzy, że to nie jest rasa psów uznawana za agresywną…?
Wzruszyli sobie ramionami, wstali i poszli na dalszą wyprawę. Lila wąchała wszystko naokoło, promieniejąc szczęściem. Równie czujne co nos były jej uszy, a szczególnie mocny zew krwi obudził się w niej, gdy nad ich głowami zaczęło przelatywać ogromne stado ptaków. Patrzyła na nie oczami, uszami, nosem, może nawet włosami czuciowymi. Wyglądała tak, jakby przymierzała się do lotu.
- Kocie, jestem szczęśliwy – powiedział wówczas wzruszony Błazen.
Kot ma z natury stoicki wyraz twarzy, ale teraz na pewno próbował się uśmiechać.
                Gdy nadchodził zachód słońca, wdrapali się na małe wzgórze i zrobili sobie piknik. Kot jadł przygotowane wcześniej gołębie, pies suszone szprotki i świńskie uszka, a Błazen kimbap i pierożki. Niebo nad nimi nasycał głęboki, ciemniejący błękit, a chmury mieniły się różem i pomarańczą. Błazen nie mógł przestać się uśmiechać nawet w trakcie kaszlenia po tym, jak ryż poleciał mu do płuc zamiast do żołądka.
Zapadł zmrok, a lampy nadawały parkowi romantycznego nastroju. Znaleźli wtedy mały, sztuczny wodospadzik, na szczycie którego chłopak z dziewczyną zapalali świeczkę.
- Mam nadzieję, że to tak nastrojowo, a nie do uprawiania czarów – skomentował Błazen.
Lila wydawała się wypoczęta po pikniku i znowu chciała się bawić. Piłka była koloru trawy, a pluszak nie miał zbyt opływowego kształtu, zatem Błazen darował sobie aportowanie. Skupili się więc na przeciąganiu i wspólnym bieganiu. Tak oto Błazen został obskoczony i wzruszył się na ślady zabłoconych łap na swoich ubraniach.
Aż zapadła ciemność absolutna. Usiedli na ławeczce i znów popijali wodę… Zamiast świerkania ptaków roznosiło się krakanie gawronów, w akompaniamencie nielicznych świerszczy i żab. Lila leżała, by zregenerować siły, ale jej zmysły pozostawały aktywne. Rozglądała się, nasłuchiwała, wąchała co im wiatr przynosił, i wyraźnie współdzieliła uczucie Błazna…
- Nie chcę wracać do domu.
- Miau…
- Wiem, wiem… Niedługo.
Czekał jakby na coś wyjątkowego, aby nie musieli po prostu wstać i wyjść na tramwaj. Aż nadarzyła się okazja, gdy usłyszał czyjeś krzyki.
- Lolek! Lolek, chodź tutaj! Lolek, do mnie! – krzyczała mała dziewczynka na zmianę ze swoim tatką, siostrą i mamusią.
„Może ruszymy w tamtym kierunku, a wtedy ten ich Lolek przybiegnie na widok Lili?” – Tak to obmyślił Błazen, i tak taż zrobili, odnosząc przy tym sukces.
- Jaki słodki! – pisnęła dziewczynka na widok Lili, podczas gdy jej rodzice przywiązywali już małego Lolka na smycz.
- Można pogłaskać – odparł Błazen przyjaźnie.
- Jaka to rasa? – zapytała dziewczynka głaszcząc Lilę.
- Collie – rzekł Błazen uśmiechnięty. – Owczarek szkocki.
Następnie skierowali się w stronę wyjścia z parku.
- Ach, Kocie, miło spotkać dzieci nauczone reakcji na psy i ich właścicieli. Rozumiem, że niektórzy ludzie to psychopaci, a ich psy to zabójcy, ale zwykle da się ich odróżnić… A jeśli nie, to przecież nawet oni raczej zachowują swoje prawdziwe oblicza na specjalne okazje…  Poza tym, życie w strachu to chyba najgorsze, czego można nauczyć się od rodziców.
- Miau, miau… - jak zwykle wywody Błazna szybko spłynęły po gładkiej sierści Kota.
                Kolejny tramwaj był znowu nieco zatłoczony, a już na wejściu jakieś dziecko zaczęło histerycznie wydzierać się na widok Lili.
- Spokojnie, spokojnie – mówiła do niego mama, jednym okiem nienawistnie zerkając na psa. Wówczas Błazen zorientował się, iż większość pasażerów wyglądała na wyraźnie niezadowolonych z obecności psa, tak jakby „w pokoju był słoń”. Niektórzy specjalnie odsunęli się dalej, po trochu z obrzydzenia, a pod trochu ze strachu przed zostaniem zaatakowanym. Lili wyraźnie brakowało powietrza, ale nic nie wskazywało na to, aby zdjęcie kagańca było tutaj dobrym pomysłem…
„Kamienni ludzie z kamiennych osiedli”, myślał sobie Błazen i po kilku przystankach postanowił przesiąść się w autobus. Tam, tak jak podejrzewał, panowała bardziej przyjazna atmosfera. Ludzi było niewielu, ale co drugi jawnie okazywał radość na widok Lili. Ta linia nie jechała bezpośrednio przez centrum miasta, czym Błazen tłumaczył sobie lepszy stan człowieczeństwa tych pasażerów.
- Mój pierwszy pies to był Collie – mówił jeden poczciwy starszy pan. – Teraz mam Pekińczyka, ale koniecznie muszę znów mieć Collie. Taki mądry, rodzinny pies… Pewnie każdy się cieszy na jego widok? „Lassie, wróć”, krzyczą za tymi psami…
- Hm… Dziś coś krzyczeli, owszem, ale raczej w terrorze, niż z radości…
- No jak to? – zdziwił się staruszek.
- W tych czasach ogląda się filmy o zombie, proszę pana. Jakbym miał zombie na smyczy to by się cieszyli i chcieli dotknąć. A jak mam psa to uciekają. 

 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.