niedziela, 30 kwietnia 2017

Młode matki - miejscy kierowcy czołgów.

                Kot zachorował. Błazen natychmiast zabrał go do weterynarza.
- Więc co się dzieje? – zapytał Weterynarz.
- Miau miau miau miau miau – wyjaśnił Kot.
- Hm…
- Ale dieta jest bez zmian?
- Miau.
- Były ostatnio jakieś infekcje?
- Miau miau miau.
- Rozumem…
Po wykonaniu kilku badań Weterynarz stwierdził, że Kot będzie musiał co drugi dzień przyjąć trzy lub cztery zastrzyki, w zależności od tego czy po trzecim będzie już wyraźna poprawa czy nie. Od razu wykonał pierwszy, zalecając Błaznowi częstowanie go przysmakami dla uspokojenia.
- Nie trzeba, to twardziel – wyjaśnił Błazen.
- Jak pan woli… - wzruszył ramionami Weterynarz i zrobił zastrzyk. – Hm, faktycznie twardziel – przyznał widząc, że Kot w żaden sposób nie zareagował.
- Czyli wracamy tu za dwa dni – zapytał Błazen zdaniem oznajmującym.
- Tak, środa, piątek i ewentualnie niedziela. Przez ten czas może być trochę osowiały, ale to normalne, niech wypoczywa.
- Miau – przypomniał się Kot.
- Ach, tak przepraszam, nie przywykłem do  rozmawiania bezpośrednio z pacjentami – śmiał się Weterynarz w zmieszaniu. – Także proszę odpoczywać i mieć oko na objawy.
Błazen wyszedł na ulicę, tym razem Kota miał w transporterze. Na co dzień nie korzystali z takich wynalazków, ale w przypadku choroby to najwygodniejsze rozwiązanie.
- Zdrzemnij się, Kocie, będę nieść Cię delikatnie.
- Miau… - Zamknął oczy.
Niesienie Kota delikatnie okazało się nie lada wyzwaniem. Dopiero w takich sytuacjach zauważa się jak bardzo niedelikatne są miasta… Niby chodniki i światła są dostosowane do wszelkich możliwych potrzeb, a jednak gdy już jest się jedną z osób o specjalnych potrzebach to i tak podnosi się adrenalina. Ludzie wokół oczekują, że będziesz iść prosto i w stałym tempie, oraz wymijać ich płynnie według niepisanych praw wymijania się pieszych. Z tego powodu większość zautomatyzowanych osób oblewało Błazna gniewnym spojrzeniem, a niektórzy już całkiem zamienieni w cyborgi wpadali na niego. „Chcę po prostu w spokoju donieść Kota na przystanek autobusowy”, myślał kierując te słowa w zachmurzone niebo. Z kolei światła na przejściach niby nawet niewidomych biorą pod uwagę, a jednak już w połowie trasy pokonanej w zwykłym „domyślnym” tempie zmieniają się na czerwone. „Nie każdy przecież może biec”, poirytował się Błazen będąc na środku ulicy i widząc, że samochody chcą już jechać, chociaż szedł szybko. Później jednak poczuł nieco ulgi, bo obok chodnika zobaczył ścieżkę rowerową. „Przynajmniej rowery na tym odcinku mam już z głowy”. Szybko jednak skrzywił się ponownie, bo ujrzał nadjeżdżające z naprzeciwka dwa wózki dziecięce, pchane przez dwie kobiety. Zajmowały cały chodnik i nie zapowiadało się, aby planowały zejść z drogi. Błazen wcisnął się zatem na sam brzeg chodnika, jedną nogą będąc już na trawie. Wyszedłby całkiem na trawę, ale rosnący tu żywopłot to uniemożliwiał. „Pewnie trochę skręci”, myślał sobie obserwując zbliżający się do niego wózek. Szedł więc dalej tym brzegiem, aż w chwili wymijania się usłyszał, jak wózek uderza w transporter z chorym Kotem. Błazen spojrzał na kobietę z niedowierzaniem, a ona bez słowa idąc dalej obrzuciła go oburzonym spojrzeniem tak, jakby to on zrobił coś złego.
- Miau…? – jęknął Kot.
- Wybacz, czołgi jechały – wyjaśnił Błazen.
Niedługo po tym wsiedli do autobusu. Na szczęście nie było w środku wielu osób, więc Błazen nie czuł dyskomfortu przez konieczność postawienia transportera na podłodze przy zajętym siedzeniu. „Każdy będzie mógł śmiało go ominąć”, pokiwał głową zadowolony. W trakcie podróży trochę trzęsło, więc Błazen założył nogę na transporter tak, aby stał stabilniej. Przez otwory było widać, że Kot smacznie śpi. „Uff, jest dobrze, byle nie było żadnych większych dziur w ulicy”. Mieli jechać ponad pół godziny, zatem Błazen wydobył z plecaka plik papierów i długopis, aby zająć się kilkoma ważnymi sprawami. Po kilku minutach do autobusu wsiadła kobieta z wózkiem. Zaparkowała w wolnym miejscu naprzeciw drzwi i wysiadła po trzech przystankach. „To chyba naprawdę będzie spokojna podróż”, uśmiechnął się Błazen zerkając znów na Kota, po czym w poczuciu bezpieczeństwa całkiem deaktywował swoje mentalne bariery ochronne. Po paru następnych przystankach zobaczył kątem oka, że wsiada kolejna kobieta z wózkiem, ale założył, że zaparkuje w miejscu przed drzwiami jak ta poprzednia. Nie podniósł więc głowy znad papierów, aż usłyszał:
- Przepraszam.
Podniósł głowę i ujrzał oburzoną twarz kobiety. Najwyraźniej skręcała, aby zaparkować w drugim miejscu, bardziej oddalonym od wejścia. Błazen spojrzał na podłogę między transporterem a metalowym słupem, którą to zamierzała się tam udać. „Zmieści się”, pomyślał, ale mimo to przesunął nogę, którą wspierał transporter. Od razu po tym znów patrzył na papiery, ale po krótkiej chwili znowu usłyszał:
- Przepraszam!
Spojrzał na nią zdumiony, a później na ogrom podłogi, po której mogła bez problemu przejechać. „Masz za co”, pomyślał sobie tracąc w duchu cierpliwość. „To jakaś demonstracja siły?”, oburzył się nie widząc innego wytłumaczenia i postanowił ją zignorować w ramach nie okazywania uległości. Wrócił więc bez słowa do pisania, aż kobieta fuknęła i przejechała w końcu w upragnione odległe miejsce, po drodze kopiąc transporter i budząc tym Kota. Błazen spotkał się przez otwory z jego spojrzeniem i przeprosił go za nią bez słowa.
- Zajął całą podłogę – ogłosiła kobieta na cały autobus, parkując wózek. Później spojrzała na Błazna w poszukiwaniu wstydu, ale on nie zwracał na nią uwagi. Kontynuowała więc:
- Pan jest jakiś tępy, albo udaje – tłumaczyła to swojemu dziecku.
 „Takie rzeczy dziecku mówić?”, zdziwił się Błazen w myślach. „Jej sprawa…”, westchnął mentalnie i pisał dalej w papierkach, choć znów z włączonymi barierami obronnymi, a więc był świadom swojego otoczenia. Z tego powodu był na bieżąco z tym, co robi ta groźna kobieta, widząc ją kątem oka i wyraźnie słysząc. Wyglądało na to, że jej dziecko jest bardzo niegrzeczne, narzuca jej swoją wolę i nie słucha poleceń. „Ciekawe czy dziecko ma to po niej, czy może to ona znerwicowała się przez dziecko”. Po około dziesięciu minutach dziecko zajęczało, gdy autobus zatrząsnął się mocno na dziurach w ulicy.
- No trzymam wózek, ale pan kierowca jedzie jak jakiś oszołom – mówiła kobieta dziecku na uspokojenie. – To ten sam pan, któremu już wcześniej zwracałam uwagę.
„Nie ma to jak uczyć dziecka braku szacunku do ludzi. Później się nie dziw, gdy nie będzie szanować ciebie”, pomyślał sobie Błazen przewracając oczami w poirytowaniu. Od razu po tej myśli zapakował papiery z powrotem do plecaka, bo zbliżali się do ich przystanku. Już po chwili autobus ustał i zaczęły otwierać się drzwi. Błazen delikatnie podniósł transporter i zaczął wychodzić pierwszy, bo miał najbliżej ze wszystkich, ale za sobą usłyszał oburzoną kobietę:
- Pcha się pierwszy!
Zdziwiony obejrzał się za siebie. Stała tak daleko, że nie rozumiał dlaczego miałaby wychodzić przed nim. „To chyba normalne, że ci bliżej wyjścia wychodzą pierwsi, inaczej cały autobus by się zakorkował. Wózek z dzieckiem nie oznacza automatycznie specjalnych przywilejów w każdej sytuacji… Trzeba było zaparkować bliżej…” Stawiając pierwszy krok poza drzwi rozejrzał się jeszcze po autobusie w poszukiwaniu porozumienia na czyjejś twarzy, ale wszyscy patrzyli na niego jak na degenerata. „Ciekawe czy byłoby lepiej, gdybym ryzykował kłótnie  mówiąc na głos swoje komentarze”, pomyślał wystawiając za autobus drugą nogę. Wtedy ktoś wypchnął się z autobusu na siłę, popychając go i uderzając transporter. Błazen szybko złapał równowagę i poszedł dalej, wzdychając. „Chyba nie…” 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.