niedziela, 12 czerwca 2016

Korea w Polsce? Wódka to nie soju.

                „Cóż za tajemnicza pogoda”, pomyślał sobie Błazen patrząc na zmienną pogodę. Trochę słońca, trochę chmur - czyli wisząca groźba upału lub ulewy. Będąc podróżnym błaznem trudno jest nie zwracać uwagi na takie rzeczy, ale jednocześnie nie ma to większego znaczenia, bo tak czy inaczej trzeba podróżować. Tym razem Błazen, pokierowany przypadkowo znalezionym plakatem, poszedł na festiwal.  Zarabia na życie błaznowaniem, więc miejsca zgromadzeń ludzi dają mu możliwość znalezienia okazji zarobkowych. „Korea Festival 2016”, mówił plakat.
- Chyba jesteśmy na miejscu, ale jeszcze nikogo nie ma – powiedział Błazen rozglądając się po placu.
- Miau.
- Tak? No dobrze, to Ty idź. Spotkamy się później.
Rozeszli się. Kot pobiegł do parku i wdrapał się na drzewo, a Błazen ruszył w kierunku sceny po środku placu. Właśnie jacyś młodzi ludzie ćwiczyli tam przed występem taekwondo.  Przed sceną ustawiono sporo krzeseł, po środku zostawiając przejście. Błazen usiadł na jednym z nich i poczuł, że było ogrzane przez promienie słoneczne. „Ale co jeśli spadnie deszcz?”, zastanowił się, ponieważ były to miękkie krzesła nie przystosowane do takich warunków pogodowych. „Oby nie spadł”.
Gdy ludzie na scenie skończyli próbę, Błazen poszedł pozwiedzać stoiska rozstawione po prawej i po lewej stronie placu. Były tam już nawet malutkie grupki ludzi. Najpierw Błazen poszedł po odbitkę z drzeworytu, później napisano na niej jego imię (Błazen) po Koreańsku, a następnie zdecydował się na zabawę w ozdabianie wachlarza. Niestety do dyspozycji miał tylko kredki i wycinanki. Narysował coś kredkami. Później kupił jakiś koreański kosmetyk z nadzieją, że podreperuje jego skórę sfatygowaną koczowniczym trybem życia. Przy następnym stoisku spodobały mu się jakieś zdobione pudełka, ale ich ceny sięgały nawet trzystu pięćdziesięciu złotych. Przyjmowano tylko gotówkę, a w okolicy jakoś nie rzucał się w oczy żaden bankomat. "Czy ktoś w ogóle przynosi takie pieniądze na tego rodzaju imprezy?" Kupił więc tylko breloczek za pięć złotych, a następnie po drugiej stronie placu zafundował sobie trochę koreańskiego jedzenia.
                Powoli zaczęło robić się coraz bardziej tłumnie, a na scenie pojawiły się pierwsze oznaki zorganizowania tej imprezy. Błazen cieszył się, że przyszedł tu wcześniej, bo teraz do każdego stoiska prowadziły wielkie kolejki. Ustał w jednej z nich, aby dowiedzieć się, że większości lodów już nie ma. Miał nadzieję na zielonego loda, którego widział u przechodzącej obok osoby, ale z braku wyboru kupił sobie fasolowego loda w wafelku o kształcie ryby. Po placu krążył koreański fotograf i Błaznowi zdawało się, że jest jego ulubionym celem, bo często zauważał jak robi mu zdjęcia. „Może u nich w Korei nie ma takich błaznów?”
Występy nie zrobiły na Błaźnie szczególnego wrażenia i nie wydały mu się w żaden sposób egzotyczne. Jakieś bębny, cymbały, sztuki walki, przemówienia, taniec… Spodobało mu się tylko coś, co w jego opinii było skeczem komików, a w opinii prowadzącego nowatorskim występem kuchenno-muzyczno-komediowo-dramatycznym, ponoć słynnym na światową skalę. Koreańczycy przebrani za kucharzy w zabawny sposób narobili hałasu i bałaganu. Akurat wtedy zniknęły wszystkie chmury i słońce wisząc centralnie nad sceną raziło wszystkich w oczy, więc Błazen przez cały występ trzymał dłoń nad czołem żałując, że tylko osoby siedzące na krzesłach dostały festiwalowe czapki z daszkiem.
Kiedy na scenie zostały już tylko pocięte warzywa rozpoczęło się losowanie nagród. Błazen również brał udział w tej loterii, więc ustał sobie na uboczu z karteczką o numerze sześćset i nasłuchiwał czy zostanie wyczytany. Nagle usłyszał lewym uchem jak ktoś mówi. Odwrócił się i zobaczył Koreankę. Chwilę to trwało, nim Błazen przetłumaczył sobie jej koreański akcent na język angielski.
- Byłeś na degustacji koreańskiego jedzenia? – zapytała.
- Tak.
- Co najbardziej ci smakowało?
- Trudno powiedzieć… - zamyślił się na chwilę próbując przypomnieć sobie czy którakolwiek z tych potraw w jakiś sposób go zaskoczyła.
- Bierzesz udział w losowaniu? – zmieniła temat wyraźnie chcąc podtrzymać rozmowę.
- Tak.
- Ja też.
Ogólnie Koreanka była bardzo miła i chciała się zaprzyjaźnić. Okazało się, że była ona jedną z osób serwującą jedzenie do degustowania i to tam pierwszy raz zobaczyła Błazna. Zaprosiła go na „k-pop party”, które miało odbyć się po festiwalu w jakimś klubie, w ramach after party. Błazen, zaintrygowany tym jak wyobraził sobie taką imprezę, zgodził się i akurat wtedy losowanie dobiegło końca. Oboje niczego nie wygrali.
Na koniec wyświetlono film pod tytułem „Jak ukraść psa”. Koreanka poszła już wtedy do domu przygotować się na imprezę. Błazen usiadł sobie wygodnie wraz z garstką ludzi, która też postanowiła zostać na tę ostatnią atrakcję. Nadal trzymał dłoń nad czołem. Film był bardzo odpowiedni jak na taką okazję, bo koreański, a poza tym familijny, czyli dla widzów w każdym wieku. W tym czasie stoiska powoli znikały i na koniec filmu nie zostało już chyba nic. Prowadzący podziękował i się pożegnał. Błazen wrócił do swojego obozu nakarmić Kota. Koreanka wiedziała, że trochę się spóźni.
- Miau? – zapytał Kot zanim zaczął jeść.
- Zostałem zaproszony na koreańską imprezę – odpowiedział Błazen krzątając się wokół namiotu.
- Miau?
- Nie wiem kiedy wrócę. Pilnuj obozu.
                Gdy Błazen wszedł do klubu impreza była już rozkręcona. Ludzie tańczyli z rękoma w górze do koreańskiej muzyki, która brzmiała trochę jak Smerfne Hity.
- Kocham Polskę! - krzyknął ktoś w tłumie.
Na stoliku Koreanki stał pojemnik z lodem, cytrynami i limonkami, a obok sok pomarańczowy i wódka zawierająca czterdzieści osiem procent alkoholu. Oprócz niej siedziały tam jeszcze dwie koreańskie i dwie polskie osoby, ale na Błazna uwagę zwracała głównie tylko ta jedna Koreanka. Zaoferowała mu wódkę.
- Ja nie piję – poinformował. Dostał więc sok. Było miłą niespodzianką to, że jego abstynencja nie wywołała szoku, śmiechu, irytacji ani żadnej innej skrajnej emocji. Dzięki temu od razu poczuł, iż mimo tej wódki to jednak nie jest polska impreza. Niestety, wskazywał na to również brak jedzenia. Może to tylko wynik słabej organizacji, a może braku wiedzy na temat tak silnych napitków, a może jednego i drugiego. "Po imprezie pod szyldem kraju słynącego z zamiłowania do jedzenia spodziewałem się tutaj uczty." Lekko zawiedziony Błazen patrzył więc, jak wszyscy piją wódkę z sokiem. Kiedyś słyszał, że w Korei za wódkę robi soju, a na festiwalu widział stoisko z takimi napitkami i etykietka tamtejszego soju głosiła, iż zawiera ono osiemnaście procent alkoholu. Ponoć to jedno ze słabszych. „Może oni myślą, że to wcale nie może być mocniejsze od ich soju? Czy naprawdę zamierzają zagryzać to tylko kostkami lodu?” 
- Jeśli nie będziecie jeść przy tym alkoholu to czeka was bardzo mocny kac! – wykrzyczał Błazen w ucho Koreanki, do czego zmusiła go zbyt głośna muzyka.
- Ale tutaj nie ma jedzenia! – zaśmiała mu się głośno do ucha w odpowiedzi.
I tak krzyczeli sobie do uszu na różne tematy, a ona, jak i wszyscy pozostali oprócz Błazna, robiła się coraz bardziej pijana. Po północy u wielu osób pojawiły się pierwsze objawy zatrucia alkoholowego.
„Chyba pora się stąd zmywać”, pomyślał sobie Błazen, kiedy Koreanka trzeci raz opowiedziała mu tę samą historyjkę.
- Nienawidzę Polski! – krzyknął w tle jakiś wymiotujący głos. 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.