niedziela, 4 marca 2018

Pełna? Pusta? Jak mówisz - tak masz.

                Szedł sobie Błazen przez góry i doliny. Szedł uśmiechnięty, pełen energii… Szedł sobie Błazen przez lasy i bagna. Szedł energicznie i z uśmiechem…
- Kocie? – zapytał. – Czyż to nie cudowne? Wszystko jest piękne i wspaniałe…
- Miau miau – odparł Kot. – Miau miau miau miau miau miau.
I szli sobie razem przez łąki kwieciste, co pięknie pachniały i lśniły barwami, w promieniach słońca jawiąc się niczym ucieleśnienia tęcz najprawdziwszych. A zapach wypełniał ich płuca co dech, ożywiał umysły i wzmagał szczęśliwość. Szli tak przez łąki, szli tak przez kwiaty, a niebo nad nimi błękitne, soczyste…
Lecz cóż to? W oddali, jak gdyby za rzeką, coś się odcina od tła całkowicie. Podeszli więc bliżej, by lepiej widzieć, aż zobaczyli ceglany budynek. W środku polany ceglany budynek to rzecz całkiem dziwna jak na te strony.
- Czy chcesz tam pójść i obejrzeć z bliska?
- Miau miau miau. Miau miau. Miau miau miau miau miau.
Zgodzili się zatem, że lepiej się skradać. I skradli się bliżej cicho, ukradkiem. Patrzyli półokiem przez okno, półtwarte, aż półgłos wybudził ich z półmyśli…
- Cóż tam widzicie? – zapytał niewinnie.
- Jeszcze nie wiemy, wypatrujemy…
Skoczyli nagle aż pod brzeg dachu, gdy do nich dotarło, że nie są tu sami. I spod brzegu dachu zobaczyli kogoś, a później naprzeciw wylądowali…
- Co tu robicie? – zapytał znowu, tym razem nie brzmiąc już tak uprzejmie.
- Wybacz nam, panie! Uprzejmy panie! Niech pan zrozumie! Bo my wędrowaliśmy… Tu, skąd ten powiew, noga za nogą, łapa za łapą, szliśmy, we dwoje, przez góry górzyste i łąki kwieciste, aż ten budyneczek tu w środku zastaliśmy… I on tak dziwacznie tutaj wystawał, taki ceglany, taki samotny, na środku łąki po środku niczego… Byliśmy bardzo zaintrygowani…
- A co to dziwnego? To moja łąka! I mogę budować tutaj co chcę!
- Ach! Wybacz, panie! Wyglądała dziko i nie wiedzieliśmy, że to oswojone… - Błazen ze wstydu położył uszy w dół aż ku szczęce, i poczerwieniał.
- Wybaczam, jasne. A dziko wygląda, bo za nic tych chwastów wyplenić nie mogę! Rośnie to wszędzie, nasiona sypie, roznosi je wokół wiatr jak szalony! Ten wiatr co i was tutaj do mnie przywiał. I zapach roznosi, a z nim mój ból głowy! I spójrzcie no tylko tu na te cegły, je też wiatr roznosi, już ledwie stoją. I pranie wieszałem, to je wiatr rozniósł! Ale to akurat słońca jest wina! Bo jak je wieszałem to ono raziło i źle spinaczami przymocowałem. I leży tu rzędem, wygląda jak rzeka. I to jest rzeka! Mojego cierpienia. I spójrzcie, panowie, na ten sznur do prania, też ledwie zipie, przez wiatr rozciągany. Tu nic, zupełnie nic nie jest dobrze! Okropne miejsce! Dziczyzna i smród! I wiatry szalone, i słońce za jasne, i niebo ohydne. Te chwasty przeklęte… Przeklęta łąka! Przeklęte cegły! Przeklinam po stokroć cały mój dobytek!
Już pienił się cały od tego krzyczenia, a Błazen z Kotem uwierzyć nie mogli. To wszystko co takie jest dla nich cudowne, on zwał ohydnym i rzucał klątwę…
- Jak to tak? – zapytał Błazen w trwodze. – Przecież tyle szczęścia może mieć pan z tego! My szliśmy tędy jak zaczarowani, tyle uroku ma ta okolica!
- W istocie, ma urok – pokiwał głową. - Zły urok ma! Mówię wam szczerze!
- Może dlatego, że pan to przeklina?
- Ja w klątwy nie wierzę!
- Proszę pana… Szanowny panie… Jak pan w klątwy nie wierzy, to czemu je pan rzuca?
- Nie rzucam wcale, tak tylko mówię.
- Więc jak to tak, że one działają?
Pomyślał chwilę, słów mu zabrakło, zbyt zagmatwana ta rozmowa była. Już sam nie wiedział o czym mówili, już nie pamiętał co im wcześniej gadał.
- Tak tylko mówię, zdenerwowany. Bo zobacz pan sam, tu się wszystko sypie.
- Nic się nie sypie, proszę się rozchmurzyć, być jak to niebo. Kwiaty ładnie pachną, łąka jest urocza. Proszę pod słońce prania nie wieszać. A powiew wiatru szybciej wysuszy. Cegła się trzyma, zużycie w normie, drobne uszczerbki to nie dziwota. Gdyby nie było to piękne miejsce to by nie przywiało tu mnie i Kota. I proszę pana, szanownego pana, proszę uważać na swoje słowa, bo jak pan przeklina to ma pan przeklęte, się słowo stało i zamieszkało.
- Ale miły panie, panie nieznajomy...
- Błazen jestem.
- Panie Błaźnie zatem. Jak to więc jest, że jeśli to bajka, to my tu bezładnym poematem? Rymów brakuje, rzadko rym się zdarzy. Po taniości jedziemy, taka to opowieść.
- Bo, szanowny panie…
- Ja Mirek.
- Panie Mirku, nam rymów nie trzeba. Wystarczy tylko poprzestawiać słowa, mówić je dziwniej, czytać rytmicznie, dzielić sylaby i wtem… poemat! Niech pan to wszystko przeczyta od nowa, po poetycku, poetyckowo. Jak będzie pan w duchu poetyczności to wszystko panu zabrzmi jak poemat! Chce pan cudownego domku na łące? Proszę być w duchu cudowności! A jak chce pan mieć przeklęte życie to przeklinaj pan śmiało, będzie się działo.


Świadomych absurdów, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.