niedziela, 21 maja 2017

Zatrudnij sobie klienta! "Marketing referencyjny".

                Szukasz pracy na część etatu, ale nie jesteś studentem? Powodzenia. To może jakaś praca zdalna? Takie nowoczesne czasy, wystarczy przecież Internet i telefon. Ale nie…
- Kocie, tyle się mówi o płatnych trollach internetowych… Ciekawe skąd się bierze taką pracę? Może to jednak tylko legenda?
- Miau miau miau.
- No niiiby tak, zawsze na czymś legendę oprzeć trzeba…
- Miau miau?
- Nie, nie chcę być trollem, tak tylko pomyślałem, bo przeglądam oferty rzekomej pracy zdalnej. Wiesz, jak się jest wędrowcem to dobrze móc zabierać pracę ze sobą.
- Miau?
- Tak, rzekomej. Nic tu nie wygląda autentycznie. Tu nie piszą o co w ogóle chodzi, tylko proszą o podanie adresu e-mail, aby otrzymać szczegółowe informacje. Czyli spam. A tutaj coś o jakichś bankowościach… Też nie wiadomo o co chodzi. Nigdzie nie ma wymagań, opisu warunków pracy, rodzaju umowy, zarobków… A, nie, w kilku są wspomniane zarobki. I to jakie! Czyżby szukali gwiazdy domowego porno? Nie wiadomo, nie jest napisane.
- Miau miau miau miau miau.
- Hm… No ciekawe, ale to chyba duże ryzyko.
- Miau miau miau.
- No tak, założenie nowego adresu e-mail pewnie nie potrwa długo.
Tak oto Błazen założył adres e-mail specjalnie po to, aby otrzymać informacje dotyczące tych podejrzanych ofert pracy. Odezwał się wówczas do kilku „pracodawców”, a pierwsze odpowiedzi otrzymał błyskawicznie. Jakieś rażąco niespersonalizowane wiadomości typu „kopiuj-wklej”. W dodatku wszystkie niemal identyczne, chociaż podobno od innych osób. Mimo, iż z większości wiadomości nadal nie można było dowiedzieć się na czym polegałaby taka „praca”, to mając je wszystkie razem dało się jasno wydedukować, że z „pracą” nie miało to wiele wspólnego. Zarejestrować się na jakimś portalu inwestycyjnym (koniecznie poprzez podany przez nich link) i inwestować tak, aby ów „pracodawca” też miał z tego korzyści. O czym oczywiście nie informował wprost.
- No tak… - westchnął Błazen tak głęboko, że aż mu czapka zadzwoniła. - Ostatnio ludzie zaczęli odkrywać istnienie inwestycji wyobrażając sobie, iż to idealne podłoże do rozwijania lenistwa, więc teraz sprytni na takich leniach próbują żerować…
- Miau miau miau?
- Bo wiesz, to po prostu łatwiejsze, niż dzwonienie do drzwi i wciskanie ludziom garnków i wełnianych kołder. Więc w zasadzie też lenistwo, tylko nieco bardziej kreatywne…
Jedno ogłoszenie wyróżniało się wśród pozostałych tym, że wymagano CV i wymieniono cechy pożądane u kandydatów. Błazen długo zastanawiał się, czy odpowiedzieć na to ogłoszenie.
- Co dokładnie mają na myśli poprzez „marketing szeptany”?
- Miau miau miau?
- Więc jeśli mam w swoim codziennym życiu lub w Internecie rozsiewać kryptoreklamy, to… W jaki sposób im później udowodnię, że faktycznie to robiłem?
- Miau miau?
- Brzmi jak spory problem, dokumentować takie rzeczy.
- Miau miau miau.
- Hm… No tak, niby tak… Ale miałbym stworzyć fikcyjne CV?
- Miau miau…
- Hm…
Po długich wahaniach i dyskusjach Błazen w końcu zdecydował się odpowiedzieć na to ogłoszenie tak, jak gdyby wcale nie uważał go za podejrzane.
- Ryzyk fizyk – powiedział wciskając przycisk „wyślij”.
I minęło wiele tygodni, aż pewnego popołudnia…
- Hę? Dzwoni do mnie jakiś obcy numer – powiedział z ustami pełnymi sałatki.
- Miau.
- Ok… - Zaczął przeżuwać bardzo szybko, ale i tak trwało to zbyt długo, więc w końcu zdecydował się odebrać z pełnymi ustami mając nadzieję, że uda mu się wszystko połknąć zanim przyjdzie mu wypowiadać jakieś dłuższe zdania. – Słucham?
W tym momencie poczuł się tak, jakby to operator sieci wciskał mu abonamenty. Praca, praca, ale żadnej konkretnej informacji na temat tej pracy. Tak dużo gadania, że Błazen mógł spokojnie jeść dalej. Tym razem nazywano to „marketingiem referencyjnym”, jednak skrzętnie pomijano zadania takiego pracownika oraz wszystko co miałoby zarysować warunki pracy. Opowiadano za to o firmie, produktach i obiecywano ogromne zarobki.
- Nie wiem co o tym myśleć, za dużo pan mówi – odpowiedział w końcu Błazen, gdy dostał taką szansę.
- Ach, wie pan, tak przez telefon to i tak za dużo się pan nie dowie, musielibyśmy się spotkać, to przedstawiłbym tę ofertę wtedy już dokładnie...
Błazen nic nie powiedział, bo próbował przetworzyć wszystkie otrzymane dane.
- Jest pan tam jeszcze?
- Tak, myślę.
- To może zróbmy tak, ja panu wyślę wiadomość e-mail z materiałami na ten temat, a pan to sobie przeczyta. Ale naprawdę najlepiej jest się spotkać, żeby dobrze to zrozumieć.
- Dobrze, to niech pan wyśle.
- I mam oddzwonić późniejszym wieczorem, czy może jutro? Żeby pan to sobie na spokojnie przemyślał…
- Może lepiej jutro – rzekł Błazen niechętnie.  
Pożegnali się, rozłączyli, a po minucie Błazen dostał e-mail. Spojrzał na miniaturki plików i już widział, że to jakieś pranie mózgu, więc postanowił odłożyć to na jutro.
„Jutro” okazało się jednak kiepskim dniem. Od rana powtarzał sobie, że będzie musiał znaleźć czas na te pliki, aż w końcu zadzwonił telefon. Błazen patrzył jak dzwoni i mówił mu w myślach: „ojej, akurat jestem zajęty, no trudno, zatrudnicie kogoś innego”. Kiedy telefon przestał dzwonić, Błazen wyluzował się, zrelaksował, dokończył to co robił i wtedy przejrzał te pliki już tylko z czystej ciekawości. Po otwarciu pierwszego zobaczył kolorowe fotografie pejzażowe i jakieś monotonne slogany, jakich pełno na billboardach. Pierwszym skojarzeniem było „sekta”. Takimi kolorowymi obrazeczkami i nieoryginalnymi sloganami zawsze odznaczają się sekty. Poważne oferty przedstawiałyby raczej solidne dane. Uśmiechnął się zatem pobłażliwie i przeglądał dalej. Poznał produkty, bajeczki o założycielu firmy, a wszelkie informacje o czymś, co mogłoby być uważane za pracę przewijały się w niejasnej formie, przeplatane z propagandą chwalącą cały ten biznes.
- Miau?
- Tak… Czyli całość opiera się na założeniu, że będę zdobywał firmie stałych klientów. A poprzez stałego klienta mają na myśli kogoś, kto się u nich zarejestrował jako stały klient, co jest równoznaczne z wzięciem na siebie odpowiedzialności do robienia zakupów online przynajmniej co miesiąc. Pewnie miałoby to sens przy sprzedaży jedzenia, ale… Nie, oni zakładają, że normalny człowiek co miesiąc będzie kupować środki czystości i kosmetyki. W dodatku za co najmniej 300 złotych. I nie wchodzi w grę znajdowanie im sklepów, które sprzedawałyby te produkty. Nie, to byłaby praca przedstawiciela handlowego. Ja mam im znaleźć osoby prywatne, które mają tak ogromne zapotrzebowanie na środki czystości i kosmetyki.
Błazen śmiał się mówiąc to wszystko, aż nagle przerwał mu telefon.
- No nie wierzę. To znowu on. I powiedz mi, Kocie, czy pracodawca tak by wydzwaniał? Bo jakoś nie sądzę. Raczej sprzedawca – skrzywił się. – Słucham?
Nastąpił kolejny zalew słów, na które Błazen odpowiadał, że nie podoba mu się taka praca, ale ignorowano to i dalej go zachęcano.
- Czy będzie jakieś szkolenie zanim podejmę się takiej pracy? Wyraźnie widać, że potrzebujecie kogoś, kto dobrze zna się na sprzedaży.
- Nooo… organizujemy regularne szkolenia.
„Aha, czyli przed zatrudnieniem szkolenia przygotowawczego nie będzie”, pomyślał Błazen.
- Ale wieee pan, najpierw to normalne, że się nic nie sprzeda. Ma pan dużo wątpliwości, ale te same wątpliwości będą mieli klienci, więc to nic takiego, nauczy się pan z nimi rozmawiać. Ale przede wszystkim, żeby wiedzieć co mówić, musi pan sam przetestować te produkty.
„No i jest… Jednak wciska mi produkty”, pomyślał i wyobraził sobie „konsultantki” Avonu, których łazienki są wypchane kosmetykami tejże firmy, ale które nadal twierdzą, że to praca.
- Czyli dostanę najpierw jakieś produkty do przetestowania?
- Nooo… każdy nowy pracownik musi najpierw nabyć taki pakiet startowy, to normalne.
Błazen dalej wyrażał jeszcze więcej i więcej wątpliwości, więc facecik sięgnął w końcu po tajną broń, czyli wyciągarkę pazerności.
- No ale niech pan pomyśli, wystarczy zdobyć dziesięciu klientów, aby zarabiać cztery tysiące. Dziesięć osób to naprawdę nie jest dużo, prawda? A daje naprawdę dobry zarobek.
Błazen sięgnął pamięcią do materiałów, które wcześniej czytał… Mniejszym druczkiem było tam wspomniane, że dziesięciu klientów musi być stałych, a do tego czternastu innych. A na innej stronie dodano, iż zdobycie ich ma zająć nie więcej, niż pięć miesięcy. To dużo czasu, co już samo w sobie sugeruje, że nie jest tak łatwo zdobywać dla nich klientów.
„Po co tak przekręcać tę informację? Dlaczego aż tak mu zależy?” Błazen zapytał siebie w myślach, ale odpowiedzi już dawno znał.
- To może umówmy się na to spotkanie – powiedział po chwili.
- O! – zdziwił się mężczyzna. - Tak, jak najbardziej. Może być w tym tygodniu, albo może na przykład w poniedziałek? W poniedziałek mam już kilka innych spotkań, więc tak mi się chyba bardziej opłaci. Po co jeździć kilka razy...
- Dobrze, dobrze, poniedziałek.
Ustalili czas i miejsce, a następnie Błazen zadowolony odłożył telefon. Gdy spojrzał na Kota, ten wyraźnie oczekiwał wyjaśnień.
- Nie martw się, nigdzie nie idę. Odwołam to w niedzielę. A do tego czasu niech ma satysfakcję, że udało mu się zatrudnić sobie klienta. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.