Szukasz
pracy na część etatu, ale nie jesteś studentem? Powodzenia. To może jakaś praca
zdalna? Takie nowoczesne czasy, wystarczy przecież Internet i telefon. Ale nie…
- Kocie, tyle się mówi o płatnych trollach internetowych…
Ciekawe skąd się bierze taką pracę? Może to jednak tylko legenda?
- Miau miau miau.
- No niiiby tak, zawsze na czymś legendę oprzeć trzeba…
- Miau miau?
- Nie, nie chcę być trollem, tak tylko pomyślałem, bo
przeglądam oferty rzekomej pracy zdalnej. Wiesz, jak się jest wędrowcem to
dobrze móc zabierać pracę ze sobą.
- Miau?
- Tak, rzekomej. Nic tu nie wygląda autentycznie. Tu nie
piszą o co w ogóle chodzi, tylko proszą o podanie adresu e-mail, aby otrzymać
szczegółowe informacje. Czyli spam. A tutaj coś o jakichś bankowościach… Też
nie wiadomo o co chodzi. Nigdzie nie ma wymagań, opisu warunków pracy, rodzaju
umowy, zarobków… A, nie, w kilku są wspomniane zarobki. I to jakie! Czyżby
szukali gwiazdy domowego porno? Nie wiadomo, nie jest napisane.
- Miau miau miau miau miau.
- Hm… No ciekawe, ale to chyba duże ryzyko.
- Miau miau miau.
- No tak, założenie nowego adresu e-mail pewnie nie
potrwa długo.
Tak oto Błazen założył adres e-mail specjalnie po to, aby
otrzymać informacje dotyczące tych podejrzanych ofert pracy. Odezwał się
wówczas do kilku „pracodawców”, a pierwsze odpowiedzi otrzymał błyskawicznie.
Jakieś rażąco niespersonalizowane wiadomości typu „kopiuj-wklej”. W dodatku
wszystkie niemal identyczne, chociaż podobno od innych osób. Mimo, iż z
większości wiadomości nadal nie można było dowiedzieć się na czym polegałaby
taka „praca”, to mając je wszystkie razem dało się jasno wydedukować, że z „pracą”
nie miało to wiele wspólnego. Zarejestrować się na jakimś portalu inwestycyjnym
(koniecznie poprzez podany przez nich link) i inwestować tak, aby ów „pracodawca”
też miał z tego korzyści. O czym oczywiście nie informował wprost.
- No tak… - westchnął Błazen tak głęboko, że aż mu czapka
zadzwoniła. - Ostatnio ludzie zaczęli odkrywać istnienie inwestycji wyobrażając
sobie, iż to idealne podłoże do rozwijania lenistwa, więc teraz sprytni na
takich leniach próbują żerować…
- Miau miau miau?
- Bo wiesz, to po prostu łatwiejsze, niż dzwonienie do
drzwi i wciskanie ludziom garnków i wełnianych kołder. Więc w zasadzie też lenistwo,
tylko nieco bardziej kreatywne…
Jedno ogłoszenie wyróżniało się wśród pozostałych tym, że
wymagano CV i wymieniono cechy pożądane u kandydatów. Błazen długo zastanawiał
się, czy odpowiedzieć na to ogłoszenie.
- Co dokładnie mają na myśli poprzez „marketing szeptany”?
- Miau miau miau?
- Więc jeśli mam w swoim codziennym życiu lub w
Internecie rozsiewać kryptoreklamy, to… W jaki sposób im później udowodnię, że
faktycznie to robiłem?
- Miau miau?
- Brzmi jak spory problem, dokumentować takie rzeczy.
- Miau miau miau.
- Hm… No tak, niby tak… Ale miałbym stworzyć fikcyjne CV?
- Miau miau…
- Hm…
Po długich wahaniach i dyskusjach Błazen w końcu
zdecydował się odpowiedzieć na to ogłoszenie tak, jak gdyby wcale nie uważał go
za podejrzane.
- Ryzyk fizyk – powiedział wciskając przycisk „wyślij”.
I minęło wiele tygodni, aż pewnego popołudnia…
- Hę? Dzwoni do mnie jakiś obcy numer – powiedział z ustami
pełnymi sałatki.
- Miau.
- Ok… - Zaczął przeżuwać bardzo szybko, ale i tak trwało
to zbyt długo, więc w końcu zdecydował się odebrać z pełnymi ustami mając
nadzieję, że uda mu się wszystko połknąć zanim przyjdzie mu wypowiadać jakieś
dłuższe zdania. – Słucham?
W tym momencie poczuł się tak, jakby to operator sieci
wciskał mu abonamenty. Praca, praca, ale żadnej konkretnej informacji na temat
tej pracy. Tak dużo gadania, że Błazen mógł spokojnie jeść dalej. Tym razem
nazywano to „marketingiem referencyjnym”, jednak skrzętnie pomijano zadania
takiego pracownika oraz wszystko co miałoby zarysować warunki pracy. Opowiadano
za to o firmie, produktach i obiecywano ogromne zarobki.
- Nie wiem co o tym myśleć, za dużo pan mówi –
odpowiedział w końcu Błazen, gdy dostał taką szansę.
- Ach, wie pan, tak przez telefon to i tak za dużo się
pan nie dowie, musielibyśmy się spotkać, to przedstawiłbym tę ofertę wtedy już
dokładnie...
Błazen nic nie powiedział, bo próbował przetworzyć
wszystkie otrzymane dane.
- Jest pan tam jeszcze?
- Tak, myślę.
- To może zróbmy tak, ja panu wyślę wiadomość e-mail z
materiałami na ten temat, a pan to sobie przeczyta. Ale naprawdę najlepiej jest
się spotkać, żeby dobrze to zrozumieć.
- Dobrze, to niech pan wyśle.
- I mam oddzwonić późniejszym wieczorem, czy może jutro?
Żeby pan to sobie na spokojnie przemyślał…
- Może lepiej jutro – rzekł Błazen niechętnie.
Pożegnali się, rozłączyli, a po minucie Błazen dostał
e-mail. Spojrzał na miniaturki plików i już widział, że to jakieś pranie mózgu,
więc postanowił odłożyć to na jutro.
„Jutro” okazało się jednak kiepskim dniem. Od rana
powtarzał sobie, że będzie musiał znaleźć czas na te pliki, aż w końcu
zadzwonił telefon. Błazen patrzył jak dzwoni i mówił mu w myślach: „ojej,
akurat jestem zajęty, no trudno, zatrudnicie kogoś innego”. Kiedy telefon
przestał dzwonić, Błazen wyluzował się, zrelaksował, dokończył to co robił i
wtedy przejrzał te pliki już tylko z czystej ciekawości. Po otwarciu pierwszego
zobaczył kolorowe fotografie pejzażowe i jakieś monotonne slogany, jakich pełno
na billboardach. Pierwszym skojarzeniem było „sekta”. Takimi kolorowymi
obrazeczkami i nieoryginalnymi sloganami zawsze odznaczają się sekty. Poważne
oferty przedstawiałyby raczej solidne dane. Uśmiechnął się zatem pobłażliwie i przeglądał
dalej. Poznał produkty, bajeczki o założycielu firmy, a wszelkie informacje o
czymś, co mogłoby być uważane za pracę przewijały się w niejasnej formie,
przeplatane z propagandą chwalącą cały ten biznes.
- Miau?
- Tak… Czyli całość opiera się na założeniu, że będę
zdobywał firmie stałych klientów. A poprzez stałego klienta mają na myśli
kogoś, kto się u nich zarejestrował jako stały klient, co jest równoznaczne z
wzięciem na siebie odpowiedzialności do robienia zakupów online przynajmniej co
miesiąc. Pewnie miałoby to sens przy sprzedaży jedzenia, ale… Nie, oni zakładają,
że normalny człowiek co miesiąc będzie kupować środki czystości i kosmetyki. W
dodatku za co najmniej 300 złotych. I nie wchodzi w grę znajdowanie im sklepów,
które sprzedawałyby te produkty. Nie, to byłaby praca przedstawiciela
handlowego. Ja mam im znaleźć osoby prywatne, które mają tak ogromne
zapotrzebowanie na środki czystości i kosmetyki.
Błazen śmiał się mówiąc to wszystko, aż nagle przerwał mu
telefon.
- No nie wierzę. To znowu on. I powiedz mi, Kocie, czy
pracodawca tak by wydzwaniał? Bo jakoś nie sądzę. Raczej sprzedawca – skrzywił się.
– Słucham?
Nastąpił kolejny zalew słów, na które Błazen odpowiadał,
że nie podoba mu się taka praca, ale ignorowano to i dalej go zachęcano.
- Czy będzie jakieś szkolenie zanim podejmę się takiej
pracy? Wyraźnie widać, że potrzebujecie kogoś, kto dobrze zna się na sprzedaży.
- Nooo… organizujemy regularne szkolenia.
„Aha, czyli przed zatrudnieniem szkolenia przygotowawczego
nie będzie”, pomyślał Błazen.
- Ale wieee pan, najpierw to normalne, że się nic nie
sprzeda. Ma pan dużo wątpliwości, ale te same wątpliwości będą mieli klienci,
więc to nic takiego, nauczy się pan z nimi rozmawiać. Ale przede wszystkim,
żeby wiedzieć co mówić, musi pan sam przetestować te produkty.
„No i jest… Jednak wciska mi produkty”, pomyślał i
wyobraził sobie „konsultantki” Avonu, których łazienki są wypchane kosmetykami
tejże firmy, ale które nadal twierdzą, że to praca.
- Czyli dostanę najpierw jakieś produkty do
przetestowania?
- Nooo… każdy nowy pracownik musi najpierw nabyć taki
pakiet startowy, to normalne.
Błazen dalej wyrażał jeszcze więcej i więcej wątpliwości,
więc facecik sięgnął w końcu po tajną broń, czyli wyciągarkę pazerności.
- No ale niech pan pomyśli, wystarczy zdobyć dziesięciu
klientów, aby zarabiać cztery tysiące. Dziesięć osób to naprawdę nie jest dużo,
prawda? A daje naprawdę dobry zarobek.
Błazen sięgnął pamięcią do materiałów, które wcześniej
czytał… Mniejszym druczkiem było tam wspomniane, że dziesięciu klientów musi
być stałych, a do tego czternastu innych. A na innej stronie dodano, iż zdobycie ich ma zająć nie więcej,
niż pięć miesięcy. To dużo czasu, co już samo w sobie sugeruje, że nie jest tak
łatwo zdobywać dla nich klientów.
„Po co tak przekręcać tę informację? Dlaczego aż tak mu
zależy?” Błazen zapytał siebie w myślach, ale odpowiedzi już dawno znał.
- To może umówmy się na to spotkanie – powiedział po
chwili.
- O! – zdziwił się mężczyzna. - Tak, jak najbardziej.
Może być w tym tygodniu, albo może na przykład w poniedziałek? W poniedziałek mam
już kilka innych spotkań, więc tak mi się chyba bardziej opłaci. Po co jeździć
kilka razy...
- Dobrze, dobrze, poniedziałek.
Ustalili czas i miejsce, a następnie Błazen zadowolony
odłożył telefon. Gdy spojrzał na Kota, ten wyraźnie oczekiwał wyjaśnień.
- Nie martw się, nigdzie nie idę. Odwołam to w niedzielę.
A do tego czasu niech ma satysfakcję, że udało mu się zatrudnić sobie klienta.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.