niedziela, 12 lutego 2017

Dno butelki ma kształt błędnego koła.

               Podróże Błazna odbywają się z zastosowaniem różnych środków transportu. Czasami jest to tylko wędrówka piesza, czasami pociąg, autobus, samolot, łódź, a czasem przypadkowy pojazd złapany przy drodze na kciuka.
Akurat tego dnia Błazen złapał tak zwanego „tira”.
- Dokąd jedziecie? – zapytał Kierowca.
- Miau – odpowiedział Kot, bo zwykle to on przejmował rolę rozmówcy w złapanych pojazdach.
- Aaa, to ciekawe! – zaintrygował się Kierowca. Tym oto sposobem Kot skupił na sobie całą jego uwagę, więc Błazen mógł w spokoju rozglądać się po pojeździe. Pod przednim oknem, przy kierownicy, stał laptop. Nad oknem wisiały jakieś duperele, najwyraźniej kolekcjonowane na trasie. Za fotelami, na których siedzieli, Kierowca urządził sobie małe posłanko do snu, odgrodzone grubą zasłoną. Tu i ówdzie walały się drobne przekąski. „W pewnym sensie żyje tak jak ja”, pomyślał sobie. Wtedy rzuciła mu się w ucho część opowieści Kierowcy...
- Włączam tu sobie filmy, to trochę przyjemniej się jedzie. Jak czasem złapię lepszy Internet to mogę używać Skajpa… Trochę ciężko tak się żyje, kobieta czeka na mnie w domu, jest w ciąży. Ale z czegoś żyć trzeba, dobrze płacą…
„A jednak nie…” Błazen poczuł szacunek do tego ciężko pracującego człowieka. „Poświęca życie rodzinne, paradoksalnie, właśnie dla rodziny”.
Wysiedli w takim miejscu obwodnicy, gdzie mieli blisko do miasteczka. Kierowali się w stronę gęstszych zabudowań, gdy Kot zobaczył na słupie plakat.
- Miau – powiedział. Zatrzymali się wtedy i przeczytali jego treść.
- Ha, akurat dzisiaj jest ten koncert – zdumiał się Błazen. – Chcesz tam wpaść?
- Miau!
- Dobrze, więc idziemy na koncert, ale rozglądajmy się po drodze za miejscem do rozbicia namiotu.
- Miau.
Uruchomili mapę i wyruszyli w kierunku placu przy parku, gdzie miał grać Dżem. Przy każdej przesiadce zauważali oraz więcej osób o wyglądzie sugerującym, iż zmierzają na ten sam koncert. Z ostatniego autobusu wysiedli więc razem z gromadą ludzi. Zjawili się na miejscu pół godziny przed czasem, na scenie nadal pracowali ludzie od dźwięku i świateł.
- Heeej, fajne włosy – zaczepił Błazna jakiś chłopak.
- Dziękuję – odparł Błazen skromnie.
- Czekacie tu na kogoś?
- Nie, przyszliśmy sami.
- Ooo, to może chcecie dołączyć do mojej grupy? Mam świeeetnych ziomków, gdzieś tu są, właśnie ich szukam…
Błazen nie zdążył nic odpowiedzieć, bo Kot już się zgodził. Szli więc z Nieznajomym, który komunikował się z kolegami poprzez wiadomości tekstowe w telefonie. Było wokół „trochę za głośno na rozmowę telefoniczną”, jak wyjaśnił. Po kilkunastu minutach, podczas których Nieznajomy i Kot stali się dobrymi kolegami, znaleźli wreszcie grupkę jego kudłatych znajomych. Stali na uboczu paląc papierosy i nie tylko, a obecność dwóch nieznanych im osób przyjęli bardzo dobrze – po prostu od razu się przedstawili.
Kot był w swoim żywiole i choć przyszedł tu z zamiarem posłuchania muzyki, którą tak lubi, to cały koncert przegadał z nowymi kumplami. Błazen słuchał rozmów jednym uchem, bo bardziej jednak podobała mu się muzyka. Tym większe było jego zdziwienie, gdy po koncercie dostał polecenie podążania za nimi, aby przenocować w domu jednej z tych osób.
- Kocie, jesteś tego pewien? – zapytał dyskretnie.
- Miau – odparł Kot przekonująco.
- No dobrze…
Jak się okazało, mieli nocować w domu nowego najlepszego przyjaciela Kota: osiemnastoletniego alkoholika grającego na gitarze w lokalnym zespole metalowym. A właściwie to w domu jego mamy, gdzie mieszkał. W drodze do jego dużego pokoju powitali więc jego niezadowoloną mamę. Nie był to jednak zwykły nocleg, gdyż przyszli tutaj całą gromadą, a na miejscu czekało jeszcze więcej osób, i przez pół nocy trwała popijawa. Później połowa tych ludzi nocowała na każdej dostępnej powierzchni płaskiej.
               „Rano”, czyli o trzynastej, wszyscy zostali obudzeni głośną muzyką metalową, poczęstowani chmielowym „lekiem na kaca”, nakarmieni wszystkim co było w kuchni i zaproszeni na kolejną imprezę, tym razem pod gołym niebem. Ponoć mieli taką miejscówkę na obrzeżu miasta, gdzie lubili rozbijać namioty i śpiewać przy ognisku. „Brzmi przyjemnie”, pomyślał Błazen nie protestując, gdy Kot przyjmował zaproszenie.
- Najpierw musimy zrobić zakupy! – oznajmił Alkoholik. Wziął ze sobą Kota, Błazna i Nieznajomego. Nie trzeba było mówić co muszą kupić, aby każdy i tak wiedział. Dlatego też szli do monopolowego, gdzie ponoć ich ulubione piwo było najtańsze w mieście.
- Ma ktoś szluga? – zapytał Alkoholik po drodze.
- Nie – oznajmili wszyscy zgodnie z prawdą.
- Przepraszam panią, poratuje pani papierosem? – zaczepił mijaną kobietę. Odmówiła. Wtedy od razu zaczepił następną, a ta się zgodziła, ale nie miała ognia. – Przepraszam pana, ma pan może ogień? – zapytał następną mijaną osobę i tym sposobem udało mu się zapalić papierosa.
- Kocie… - chciał powiedzieć coś Błazen po cichu, ale mu przerwano.
- O nie! – krzyknął Alkoholik. – Przecież ja mam zaraz rozmowę o pracę! Słuchajcie, spotkamy się na miejscu, okej? Pa! – przebiegł na drugą stronę ulicy nie czekając na odpowiedź.
- Hahaha, co za typ… - śmiał się Nieznajomy. – Nie przejmujcie się, on tak zawsze – powiedział, przez co zaczęli się przejmować.
               Miejscówka faktycznie była dobra. Na szarym końcu miasta, daleko od zabudowań, ruszyli łąką pełną koni i wspięli się na wzgórze, aby odkryć wąwóz zdobiony puszkami po piwie. Wszyscy byli już na miejscu, rozstawiając namioty i rozpalając ognisko.
- Siemankooo! – krzyczał Nieznajomy zbiegając do wąwozu. Za nim popędził Kot, a Błazen niezdarnie wlókł się za nimi, wspomagając się rękoma, gdyż nie miał wprawy w schodzeniu tak stromymi zboczami, zwłaszcza niosąc na ramieniu tobołek.
- To ja rozstawię namiot – powiedział Błazen w powietrze, gdy już zszedł. Kot albo nie usłyszał, albo usłyszał jednym uchem, gdyż od razu zapoznawał się z tymi, których jeszcze nie znał.
Błazen uznał, że woli rozbić swój namiot bardziej na uboczu. Źle wspominał posiadanie sąsiadów… Odgruzował więc z puszek uboczny kawałek terenu, tym samym odkrywając wyjście z wąwozu dające piękny widok na wypasające się konie, które wcześniej mijali. „Gdyby nie ci ludzie i ich bałagan, to byłoby naprawdę dobre miejsce na dłuższy pobyt”, myślał.
Zaczęło robić się ciemno, gdy wszystko było już gotowe, a na gitarze rozbrzmiewały pierwsze piosenki. Wtem ze wzgórza dobiegł krzyk:
- Tęskniliścieee?! – staczał się na dół Alkoholik. – Nie dostałem tej pracy! – poinformował, gdy już się stoczył. – Dawać piwko!
- Co to była za praca? – zapytał Ktoś.
- Kasjer w supermarkecie – odparł Alkoholik otwierając otrzymaną puszkę.
- W takim stroju poszedłeś? – zapytał Inny Ktoś, patrząc na jego poplamioną piwem koszulę i podarte spodnie ozdobione łańcuchami.
- Bo zapomniałem o tej rozmowie, ledwie tam zdążyłem! A takiego mam kacaaaa! Trzeba go zapić – siorbnął sobie piwko.
Najmłodsi imprezowicze mieli lat piętnaście, a najstarsi trzydzieści pięć. Mimo to wszyscy bawili się tak samo: pili, palili, paplali, śmiali się, śpiewali i podrywali nieliczne osobniki płci żeńskiej. Największym hitem była ich własna piosenka, której melodia leciała w kółko, a słowa wymyślano na bieżąco, spontanicznie.
- Nie miałem, kur**, dziś co pić – zaśpiewał gitarzysta typowe rozpoczęcie każdej zwrotki. – Kupiłem seee nalewkę! – dokończył improwizacją.
- Ale że skończyła się – kontynuował facet siedzący obok. – Kupiłem jeeeszcze zgrzewkę!
Wtedy wszyscy, śmiejąc się ze zwrotki, chóralnie ruszyli z refrenem polegającym na śpiewaniu na zmianę nazwy dwóch wyjątkowo trujących alkoholi. Powtórzyli je cztery razy i następny koleś wyszedł z kolejną zwrotką. Było wulgarnie, ale kreatywnie i zabawnie. Błazen pozostawał trzeźwy, więc miał podwójny ubaw, a Kot , nieco dalej od ogniska, popijał czerwone winko z Alkoholikiem i mniejszą grupą winiarzy.
               Nadchodzi taki czas na imprezach, gdy ludzie się wykruszają, a ci co jeszcze mają siły, zaczynają rozmawiać o poważniejszych, często smutnych, sprawach. Zacieśniają więzy. Błazen siedział akurat na szczycie wzgórza oglądając gwiazdy, gdy wypatrzył go z dołu Alkoholik i postanowił się przyłączyć.
- Co tak sam siedzisz?
- Aaa, wiesz… Poszedłbym spać, ale jakaś para zajęła mój namiot – wyjaśnił Błazen. – To usiadłem tu sobie, bez celu. Może wyjdą jak skończą.
- Aha… Bez celu… Znam to… A gdzie Kot?
- Upchnął się z innymi w cudzym namiocie i śpi.
- Aha… Fajny ten Kot, dobry przyjaciel…
- Taaak, Kot jest w porządku. Akurat tutaj akurat nostalgia go dopadła na widok waszego stylu życia, to niech się nacieszy odbiciem swojej burzliwej młodości.
- Tacy z nich wszystkich przyjaciele… żadni! Nie jak Kot – mówił Alkoholik tak, jakby nie słyszał tego, co przed chwilą powiedział Błazen. – Ja z nimi tylko piję i gram muzykę. Porobiłbym coś innego, ale się nie nadaję…
- Dlaczego się nie nadajesz?
- Bo piję.
- Dlaczego pijesz?
- Bo do niczego innego się nie nadaję.
Błazen zamilkł na chwilę, nie mogąc uwierzyć w to, jak bardzo ta wymiana zdań przypominała fragment książki Mały Książę. Kiedy otrząsł się już z tego skojarzenia nadal nie wiedział co powiedzieć, gdyż rozmowa zamknęła się błędnym kołem. Pomyślał więc najpierw, nim rzekł:
- Może pójdź na odwyk?
- Ale ja się nie nadaję…
- Dlaczego?
- Bo ja chcę pić.
- Dlaczego chcesz?
- Bo do niczego innego się nie nadaję.
Tutaj znowu Błazna zagięło. „Co mu powiedzieć? Czy on w ogóle kontaktuje? Czy powinienem brać to do siebie? Może to tylko alkoholowy smutek, który mu minie, gdy już wytrzeźwieje? Jeśli on czasami trzeźwieje…”
- Wiesz? – przerwał mu Alkoholik przemyślenia.
- Hm?
- Rodzina mnie nienawidzi.
- Dlaczego?
- Bo piję.
- …
- Ale ja przecież do niczego innego się nie nadaję.
- Czy próbowałeś kiedyś zasięgnąć profesjonalnej pomocy?
- Tak.
- I co z tego wyszło?
- Wyszło, że się do tego nie nadaję.
- A próbowałeś nadawać się kiedyś do czegoś całkiem nowego, że tak stwierdzasz swoją niezdatność do wszystkiego? Może… - nie dokończył zdania, bo otrzymał wymiocinami po butach.
- Ja się nie nadaję… – bełkotał między wymiocinami. – Do próbowania czegoś… – osunął się na ziemię. – Przyjacielu… – Zasnął.
               Błazen nie doczekał się zwolnienia swojego namiotu. Wszyscy usnęli, więc i on musiał znaleźć sobie miejsce. Opuścił więc wąwóz i ułożył się na łące między końmi. Patrząc w przejaśniające się niebo myślał… „Szkoda mi chłopaka, ale czy mogę z tym cokolwiek zrobić? Tylko on sam może sobie naprawdę pomóc, ale leni się zmotywować… Być może potrzebny mu bardzo niski upadek… Czasem trzeba tak upaść… Byle tylko innych za sobą nie ciągnął… Hm… W tym również mnie… i Kota…”
Po kilku minutach zaglądania do namiotów Błazen znalazł ten, w którym spał Kot.
- Kocie, wstawaj – próbował wyciągnąć Kota spod gromady ludzi.
- Miau… - mruknął zaspany Kot na lekkim kacu winnym.
- Wstawaj, Kocie.
Po następnych kilku minutach Kot był już na nogach, choć markotny. Usiedli na szczycie wzgórza i wraz ze wschodem słońca wznosiły się słowa Błazna:
- Kocie, nauczyłem się czegoś tej nocy.
- Miau?
- Że to już nie jest impreza, gdy nigdy nie trzeźwiejesz. Ale musisz wytrzeźwieć, aby to zauważyć.
- Miau…? – nie rozumiał Kot.
- Chodzi mi o to, Kocie, że musimy stąd już odejść. Ci ludzie mają na ciebie zły wpływ, a z czasem i mnie by to zrujnowało. Odejdźmy już, Kocie. Może teraz tego nie widzisz, ale te dwa dni to był krok na skraj urwiska. Musimy uciekać póki czas. Ten Twój przyjaciel ma problem…
- Miau…?
- Tak, dałoby się mu pomóc… gdyby tylko naprawdę tego chciał. A póki co jedyną pomocą jaką możemy mu zaoferować jest odcięcie go od naszej pomocy. Będzie w stanie z niej skorzystać dopiero wtedy, gdy sam zauważy, że jej potrzebuje.

I odeszli, zostawiając mu chustkę z wiadomością: „Stać Cię na więcej.” Przeczytał ją nawet, a później wytarł nią usta i napił się piwa. 


Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.