niedziela, 13 listopada 2016

TVN za kulisami.

                Pewnego razu błazeński telefon odebrał intrygującą wiadomość tekstową.
- Kocie, nie uwierzysz.
- Miau?
- Pamiętasz tamto przesłuchanie do tefałenów? Sprzed kilku miesięcy?
- Miau.
- No to właśnie poinformowali mnie, że szukają ludzików z mniej więcej moimi cechami. Do jakiegoś „serialu kostiumowego”.
- Miau?
- Dodali, że proszą tylko o przemyślane zgłoszenia, więc jeszcze to przemyślę.
Przez kilka kolejnych godzin Błazen zajmując miejsce na swoim ulubionym kocu zajmował się swoimi zajęciami i ogólnie był zajęty, ale co jakiś czas poświęcał chwilę na przemyślenia.
- Co mi szkodzi, może będzie zabawna przygoda – powiedział w końcu i odpisał nadawcy.
Odpowiedź otrzymał po pięciu dniach, gdy zdążył już o tym zapomnieć.
- Zapraszają mnie na przymiarkę stroju na jutro. Czy oni są niepoważni? Mam już inne plany.
- Miau?
- No spróbuję, zobaczymy…
Zalecono napisać o której się stawi, a do wyboru miał godziny między dwunastą a osiemnastą. Błazen spędził więc dwie godziny na przestawianiu planów tak, aby o szesnastej móc napisać im, iż zjawi się jutro na przymiarkę o szesnastej trzydzieści. Później odłożył telefon i zapomniał o nim na kilka kolejnych godzin, zatracając się w pracy. Postanowił sobie, iż będzie pracować całą noc, aby wyrobić się z tym wszystkim, i że pójdzie spać dopiero rano, więc wypił mocną kawę…
Kiedy ponownie spojrzał na telefon, po dwudziestej, zobaczył kilka świeżo nieodebranych połączeń. Najpierw zastanowił się dlaczego ich nie słyszał, ale później przypomniał sobie, że przecież telefon mu się psuje i to nie pierwszy raz, gdy nie wydał z siebie dźwięku, gdy powinien. Dopiero później zdziwiły go ów połączenia i wpierw rozważył zignorowanie ich, bo przeważnie czuje niechęć do nieznanych numerów, ale później pomyślał sobie, iż może to ktoś z tefałenów czegoś chce. Oddzwonił zatem, aby usłyszeć:
- Tak, tak, chcieliśmy pana zapytać czy mógłby pan przyjść na ósmą rano.
- . . .
- W pańskim wyglądzie nic się nie zmieniło od kiedy był pan na przesłuchaniu?
- . . .
- Halo?
- Raczej nic.
- Bo pan ma takie piękne nietypowe włosy… To naturalny kolor?
- Tak.
- Chcielibyśmy, aby pan zamiast na przymiarki jako statysta przyszedł do nas na sesję zdjęciową. Zostałby pan przebrany, uczesany, pomalowany i zrobilibyśmy panu kilka zdjęć, które później wykorzystamy w filmie.
- No… Mi to wszystko jedno, ale czy to koniecznie musi być na ósmą rano, nie da się trochę później?
- No nie, niestety, to musi być rano.
- Muszę pomyśleć… - powiedział w nadziei, że usłyszy, iż za jakiś czas oddzwonią, ale nic takiego nie nastąpiło i musiał dokonywać przemyśleń słuchając jak ktoś czeka na odpowiedź.
- Czyli pan nie ma wtedy czasu? – kobieta przerwała mu przemyślenia.
- No właśnie myślę czy mogę poprzestawiać plany…
- Ma pan wtedy jakąś pracę?
- Coś w tym rodzaju.
- Aha…
Nastąpiły kolejne sekundy ciszy zbyt niezręcznej, aby Błazen mógł w spokoju się zastanowić.
- No dobrze, to spróbuję być na ósmą – powiedział w końcu ryzykofizykując, byle tylko móc odłożyć wreszcie ten telefon i pomyśleć na poważnie. – Czy mam się w jakiś sposób przygotować na jutro?
- Nie, nie, nic nie trzeba.
- Na pewno? – zapytał wątpiąc. – Będą mi robić makijaż i fryzurę, więc pewnie mam przyjść z czystą twarzą i włosami? – zasugerował oczywistość.
- A, tak, tak, proszę nie mieć niczego na twarzy i we włosach.
- Dobrze. I później to już będzie tyle, tak? Bo poprzednio miałem być dostępny przez dwa dni.
- Tak, to już będzie wszystko, nie będzie pan musiał przychodzić drugiego dnia.
- Rozumiem.
Kiedy rozmowa dobiegła końca Błazen nareszcie mógł w spokoju usiąść i się zdenerwować.
- Kocie, to jest jakaś tragedia! Jeszcze plany poustawiać z powrotem mogę, ale tej wypitej kawy już nie cofnę, więc niby jak ja mam jutro być gdzieś na ósmą, i to jeszcze wyglądając w miarę żywo tak, aby nadawać się do bycia fotografowanym?! To jest po prostu niewykonalne!
- Miau…
- Tak, tak, mogłem odmówić… W razie czego to ich wina, nikt normalny nie robi planów w ostatniej chwili. Wielcy profesjonaliści… Jeśli wcześniej myślałem, że może jednak mam powód do traktowania ich poważnie, to teraz rozwiali wszelkie wątpliwości.
Błazen, przewidując brak snu tej nocy, postanowił wykorzystać tajemne babskie techniki maskujące zmęczenie. Nałożył sobie na twarz jakieś świństwa. Na wszelki wypadek położył się jednak do łóżka, a około piątej nad ranem zmorzył go sen. Budzik rozbrzmiał o szóstej. Błazen wyłączył go przez sen, ale po minucie nagle zerwał się tak, jakby został zaatakowany. „Zaspałem?!” Rozejrzał się wokół, a następnie spojrzał na telefon. „A, nie, uff…”
- Miau?
- Tak, tak, wstaję… - wyczłapał spod koca i od razu zajął się swoją twarzą. Dzięki paskudztwu wyglądała w miarę znośnie, choć zdecydowanie daleko jej było do szczytowej formy. – Sami chcieli – powiedział do lustra. Następnie zaczął gotować wodę na kawę. Nie przewidywał śniadania, więc czekając na wodę zmieniał piżamę na ubranie. Później zalał kawę wodą, w proporcjach 1:1, i zabrał się za mycie twarzy. W tym czasie kawa akurat przestygła na tyle, aby mógł ją wypić. Po wypiciu umył zęby, a następnie nałożył na facjatę kolejne cudotwórcze specyfiki, aby jeszcze bardziej zneutralizować skutki niewyspania. Zdawało mu się, że robi wszystko bardzo sprawnie, więc ogromnie się zdziwił odkrywając, iż minęła już prawie godzina i za chwilę ma autobus. Włożył więc wielkie ciemne okulary i w rozsypce, z grzebieniem we włosach, wybiegł na przystanek. W autobusie rozczesał włosy, a później przesiadł się do tramwaju i tam zabrał się za wcieranie w nie mikstur ochronnych przewidując, że zostaną potraktowane niszczycielskimi prostownicami i lakierami.
Ludzie się gapili, a ci siedzący najbliżej przesiedli się dalej.
Ostatnia przesiadka w kolejny autobus wyglądała groźnie i Błazen na chwilę nawet się zgubił, ale tym razem, na szczęście, mapa była w miarę aktualna i udało mu się trafić w umówione miejsce. Niestety ów miejsce składało się z wielkiego dziko wyglądającego placu pełnego gęsto rozsypanych rozsypujących się budynków, ponumerowanych bez ładu, a więc będąc na miejscu i tak się zgubił. Zadzwonił zatem pod numer, z którego się z nim kontaktowano, aby usłyszeć, że to nie ta osoba jest dziś jego przełożonym. Poradzono mu pójść do głównego budynku i tam zapytać o drogę. Mimo iż główny budynek nie miał numeru „1” to wyróżniał się na tyle, aby Błazen mógł tam trafić. Po drodze zadzwoniono do niego pytając czy jest już w drodze, bo czekają. Wyjaśnił, że już jest i szuka właściwego budynku. Zmarnowano jego czas dając mu tę samą radę co poprzednia osoba z poprzedniego numeru telefonu. Gdy mógł już spokojnie wejść do głównego budynku, siedziała tam w okienku starsza pani i dostał od niej w miarę sensowne wskazówki, zatem wyruszył ponownie w tym samym kierunku co poprzednio, tylko tym razem w połowie drogi skręcił w lewo na jeszcze bardziej zadupnie wyglądającą część terenu. Podobno miał wejść bocznymi drzwiami, ale budynek boków i drzwi miał równie wiele co plam. Na szczęście jedne z bocznych drzwi akurat zostały otwarte i wyłonił się jakiś pan, który od razu zwrócił uwagę na Błazna. Niestety, nie miał pojęcia o co Błaznowi chodzi, bo i sam Błazen nie miał zbyt wielu informacji na temat swojej misji, ale w ciemno wysłał go do sąsiednich drzwi i okazało się to dobrą radą.
Obskurny korytarz pełen kartonowych pudeł ciągnął się w dwa przeciwne kierunki. Błazen rozejrzał się, aby po lewej zobaczyć jakieś młodo wyglądające osoby. Podobno czekały na niego, więc podszedł do nich nieśmiało (jak zawsze w takich sytuacjach zastanawiając się czy nie zostanie teraz uprowadzony i sprzedany w niewolę) i zaproponowano mu podpisanie umowy. Położono ją na jednym z kartonów, ale gdy tylko znaleziono długopis, którym miał złożyć podpis, to z sąsiedniego pomieszczenia wynurzyła się jakaś dojrzalsza osoba mówiąca, że spieszą się i nie ma czasu, więc będzie musiał podpisać umowę dopiero po sesji zdjęciowej. Zanim zdążył się wypowiedzieć zabrano umowę i kazano mu iść za tamtą osobą.
„Czyli to będzie tak na słowo”, poirytował się Błazen w myślach, podążając za nieznajomą. Dotarli do pomieszczenia na końcu korytarza, gdzie w ogromnym bałaganie gawędziły trzy kobiety - dwie dojrzałe wizażystki i jedna młoda aktorka. Najpierw zareagowały zachwytem na widok Błazna (jedna nawet obmacała jego włosy), a później przez kilka minut ustalały coś między sobą kompletnie go ignorując. Gdy już sobie przypomniały, że nie mają czasu, zaprowadzono Błazna z powrotem na korytarz, a z korytarza do kolejnego pomieszczenia. Tam oprócz bałaganu i kartonów stały również rzędy drążków z wieszakami, a na wieszakach wygniecione ciuszki rodem z lumpeksu. Im dłużej Błazen przyglądał się tym strojom tym mniej wiarygodnie wyglądało mu całe to pomieszczenie i tym baczniej szukał oznak działalności przestępczych. Kolejne minuty spędzane na staniu i patrzeniu jak nikt się nim nie interesuje zaczęły jeszcze bardziej irytować Błazna, przypominając mu, że nie podpisał umowy, bo przecież podobno jest pośpiech. Kiedy nareszcie jedna z pań zdecydowała się podejść do Błazna to zrobiła to w celu zapytania go o rozmiar stroju i butów tak, jakby wcale nie podawał im tych informacji kilka miesięcy temu wypełniając dokumenty przed przesłuchaniem. „Ciekawe czy wiedzą jak się nazywam”, myślał zażenowany, z miłym uśmiechem podając liczby.
Kobieta zanurzyła się wśród wieszaków, aby po chwili wynurzyć się z gigantyczną kamizelką wyszywaną plastikowymi koralikami, (niegdyś) białą spraną koszulą pełną skandalicznych wygnieceń oraz ogromnymi wyświechtanymi spodniami bez guzika. Błazen bez komentarza zaczął się rozbierać. Najpierw wymienił spodnie na bezguzikowe, co kobieta naprawiła agrafką, po tym jak już oceniła ilość dziesiątek centymetrów luzu. Wtedy Błazen zawahał się z koszulą, aż zrozumiał, że nikomu nie myśli się jej prasować. Następnie na pogniecioną koszulę poszła gigantyczna kamizelka. Dało się w niej wyczuć jakiś rodzaj fiszbinów, czyli w zamyśle miała przylegać do ciała. Zawiązano mu ją z przodu przypadkowym lnianym sznurkiem, bo najwyraźniej nie posiadała już sznurka od kompletu. Błazen śmiało zmieściłby się w tę kamizelkę razem ze swoim klonem, gdyby jakiegoś miał. (Może ma?)
- To naprawdę nie mój rozmiar – odważył się skomentować.
- Bez obaw, zaraz to naprawię – odparła kobieta i poszła do odległego bałaganu, w którym siedziała inna kobieta, aby po chwili wrócić z igłą i nicią. Najpierw zaszyła ogrom luzu na plecach Błazna, a później luz wokół przedniego wiązania. – Na zdjęciu nie będzie widać – zapewniła. – Poszukam jeszcze jakichś butów. Zdjęcia nie obejmą nóg, ale niech już ten strój będzie kompletny.
Pierwsze proponowane buty wyglądały w miarę normalnie, ale minimalnie cisnęły. Drugie teoretycznie były tylko jeden rozmiar większe, ale ktoś tak je znosił, iż Błazen czuł jak stopy swobodnie się w nich przemieszczają. Poza tym lewy but zgnił do tego stopnia, że całkiem stracił język. A podeszwy w obu były bardzo wyboiste. Błazen poinformował o tym wszystkim, ale stwierdzono, iż to nic takiego i przeżyje. Wzruszył więc ramionami, bo i tak już dawno nie traktował tego wszystkiego poważnie. „Dlaczego miałbym traktować poważnie ludzi, którzy sami swojej pracy nie traktują poważnie”, myślał.
- To teraz pora na te włosy – stwierdziła kobieta i zaprowadziła Błazna z powrotem do poprzedniego pomieszczenia. Tam posadzono go na krześle przed zabałaganionym biurkiem z lustrem, w ramach „toaletki”, a także z przytaśmowaną świetlówką liniową, która w żaden sposób nie była w stanie zapewnić oświetlenia odpowiedniego do wykonania dobrego makijażu, nie ważne jak bardzo sztuczne miałoby być światło w trakcie sesji zdjęciowej.
„Nie jestem specem, ale pamiętam, że dobre lampy pierścieniowe wcale nie są kosmicznie drogie”, zatrwożył się na chwilę. Następnie spojrzał na ogrom śmieci z biurka i okolic. „Błagam, tylko nie dotykajcie mnie żadnym z tych brudnych pędzli”, zaczął prosić w myślach na widok pojemników wypełnionych niedomytymi przyborami.
                Zaczęto od spalania błaźnich włosów metalową lokówką. W tym czasie dziękował sobie za nałożenie na nie kosmetyku ochronnego i zastanawiał się co jest bardziej nie na miejscu: to, że korzystają tutaj z czegoś tak niebezpiecznego, czy to, że on posiada wiedzę na ten temat.
Kobieta po lewej niedbale robiła szopę, a kobieta po prawej umiejętnie kręciła loki. Następnie Lewa podniosła pierwszy lepszy puder prasowany o kolorze mandarynek, a do tego pierwszy brudniejszy pędzel i rozpoczęła stawianie łatek na twarzy Błazna. W tym czasie Prawa poprawiała szopę po Lewej.
„Czy ja będę grał krzyżówkę człowieka z pomarańczowym dalmatyńczykiem?” – zastanawiał się Błazen patrząc, jak Lewa nadal stawia łaty na jego twarzy (Najliczniej po lewej stronie, bo tam miała bliżej). Naturalny kolor skóry Błazna jest trupioblady, a nie mandarynkowy, więc nawet przy tak kiepskim świetle było to widać, przez co nieposłuszna brew unosiła mu się w górę zdradzając poirytowanie i najpierw miał nadzieję, iż nie zostanie za to w zemście jeszcze bardziej oszpecony, ale później stwierdził, że to przecież i tak już niemożliwe. Nawet zapach tego pudru kojarzył mu się ze sklepem powszechnie znanym jako „Chińczyk”, a im dłużej miał to na twarzy tym bardziej czuł, jak pod spodem wysycha mu skóra. Dziękował sobie za nałożenie na twarz specyfików, ale mimo to zastanawiał się też jak bardzo liczne efekty uboczne zaobserwuje jutro w lustrze.
Z rozmów wizażystek, przerywanych opowieściami aktorki siedzącej gdzieś po drugiej stronie pokoju, gdzie Błazen jej nie widział, wynikało, iż Błazen ma odgrywać niewiernego męża zabitego przez żonę. Podobno będzie tak posiekany, że w filmie zagra go manekin, dlatego potrzebują Błazna tylko do zdjęć. Następnie Prawa zastanowiła się na głos czy oni mają perukę przypominającą jego włosy. Wtedy obie przestraszyły się, że przecież nie. W końcu ustaliły, iż użyją jakichś pojedynczych pasemek z założeniem, że z włosów też niewiele zostało. A Błazen milczał, powoli coraz bardziej rozumiejąc, iż panuje tu ogólna dezorganizacja i film jest wymyślany na poczekaniu…
Po kilku minutach ktoś zaczął dopytywać czy aktorzy są już gotowi. Prawa coś jeszcze sprejowała, choć wiele pasm włosów nadal czekało na loki. Lewa skończyła sadzenie pomarańczy i sięgnęła po bordową pomadkę. Maznęła nią dolną wargę Błazna i kazała mu potrzeć ustami. Zapach i tekstura pomadki sprawiały przeterminowane wrażenie. Koloru praktycznie nie było widać. Tym razem Błazen modlił się o nie otrzymanie gratisowej opryszczki.
Lewa uznała dzieło za gotowe, więc przerwała Prawej i ustawiła Błazna obok aktorki, która wcześniej czekając opowiadała wizażystkom o tym, jak spędzała lato w swoim ogródku razem z psami. Kiedy już stali obok siebie, podobno będąc małżeństwem, wizażystki zrobiły im kilka zdjęć swoimi telefonami. Następnie Lewa wręczyła Błaznowi wielką kosmetyczkę wypchaną głównie rzeczami, których nigdy nawet na Błaźnie nie użyła, i rzekła:
- Przekażesz to pani Gosi, ma tym nanosić tobie poprawki.
                Błazen z żoną zostali poprowadzeni przez nieznajomego mężczyznę do taksówki. Wszystkie osobiste przedmioty Błazna pozostały w „przebieralni”, co jeszcze bardziej spotęgowało jego paranoję, ale przecież sam życzył sobie przygody, więc starał się z niej teraz korzystać. W razie czego Kot miał wszystkie informacje potrzebne do tego, aby ułatwić policji wszczęcie śledztwa w razie zaginięcia Błazna. Chociaż pewnie i tak nikt już nigdy by go nie znalazł…
Zawieziono ich do zabytkowego budynku w centrum miasta. Jeszcze przed bramą jakaś nieznajoma osoba bez przedstawiania się wzięła od Błazna kosmetyczkę.
- Widzę, że dziewczyny postawiły na bardziej naturalny wygląd… - powiedziała wyraźnie starając się ukryć swoją faktyczną opinię na temat tego co Błazen miał na twarzy.
„Jeśli takie plamy mogą u kogokolwiek występować naturalnie to tak”, skomentował Błazen w myślach.
Po drodze jakiś starszy pan, podobno scenarzysta, akurat wychodził z bramy i zaśmiał się na widok Błazna pytając, czy jeszcze żyje.
- Jeszcze tak – odparł Błazen z grzecznym uśmiechem i poszedł dalej za taksówkarzem i żoną.
Wprowadzono aktorów do pomieszczenia, mniej więcej pięć na pięć, przy czym połowę tej przestrzeni zajmowały meble zepchnięte pod jedną ze ścian. Na pierwszy ogień poszedł Błazen. Zalecono mu usiąść na krzesełku przed zabytkowym, drewnianym aparatem fotograficznym. Usiadł więc, mając za plecami rozstawione tło jakiegoś typowego krajobrazu. Fotograf najpierw ustawiał światło, a następnie schował się pod płachtę aparatu i próbował złapać ostrość. W tym czasie Błazen zapytał czy powinien robić jakąś konkretną minę.
- Miłą – powiedziała kobieta z kosmetyczką, zza pleców fotografa.
- Nooo… - zastanowił się fotograf. – Jesteś mężczyzną bardzo pewnym siebie, takim, powiedziałbym, aż zanadto. Dosyć dumnym, materialistycznym. Ale starasz się być uprzejmy. – Następnie zwrócił się do kobiety zza swoich pleców – Nałóż bardzo dużo pudru, zwłaszcza w tych środkowych miejscach jak nos, broda, czoło. Z tym aparatem jest tak, że ludzie bardzo się świecą na zdjęciach, nawet jeśli na żywo wyglądali normalnie. No i tak ogólnie te lampy raczej nagrzewają, więc to też może nasilić błyszczenie skóry…
Błazen pokornie wykonywał polecenia fotografa i poddawał się staraniom pudrującej pani. Nieruchomiał gdy miał nieruchomieć, wstrzymywał oddech kiedy miał wstrzymywać oddech, bo ponoć ten aparat jest aż tak wyczulony na ruch… Przez cały czas starał się być dumnym, pewnym siebie mężczyzną, który zdradza żonę.
Fotograf opowiadał Błaznowi o scenariuszu tak, jakby Błazen widział go wcześniej na oczy. Błazen słuchał i udawał, że faktycznie już to wszystko wie, bo ani nie chciało mu się wdawać w dyskusje, ani też nie chciał sprawiać przykrości fotografowi, wyraźnie zawiedzionemu niską jakością pracy, jaką tu wykonywał. W którymś momencie niezadowolenia z tła wymknęło mu się na głos:
- Dobra, nikt nie będzie zwracał na to uwagi, nie w takim filmie, gdzie poziom widza… - Nie dokończył tego zdania.
Następne zdjęcia wykonano Błaznowi razem z żoną. Mówiono mu tylko gdzie ma patrzeć, a miny ponoć robił bez zastrzeżeń. Żonę co chwila instruowano, aby starała się patrzeć na męża z większą miłością, bo podobno jest ślepo zakochana. Po kilku upomnieniach instrukcje przestały padać. Albo osiągnięto pożądany efekt, albo zaprzestano próbom.
Później robiono zdjęcia samej żonie. Wszystkie trzy sesje na tym samym tle i z tym samym krzesłem. Dopiero pod koniec sesji Błazen zorientował się, że rozpadła mu się fryzura. Zastanawiał się czy dopiero teraz, czy przed lub w trakcie robienia zdjęć, ale… Tak naprawdę wcale go to nie martwiło. „To nie ja miałem pilnować”, pomyślał sobie z przekąsem.
Kiedy małżeństwo zostało odwołane z pokoju i czekało na korytarzu aż wróci po nich taksówkarz, do robienia zdjęć pobiegła trójka ich małych synków.
                „Nareszcie koniec, spać mi się chce”, myślał sobie Błazen wracając do zagraconej kostiumowni.
- Jak było? – dopytywały kobiety tak, jakby spodziewały się po Błaźnie ekscytacji.
- Normalnie – odpowiadał każdej po kolei. W jego obecnym stanie to była najgrzeczniejsza odpowiedź jaką mógł ich uraczyć. Tak naprawdę niczego tutaj nie uważał za normalne. Wszystko mieli brudne, śmieszne, zdezorganizowane i nawet nie „amatorskie”, bo amatorskie projekty w których zdarzało mu się brać udział przy tych tutaj próżnych staraniach były Hollywood’em.
- A gdzie moja kosmetyczka? – zapytała kobieta, która wcześniej wręczała Błaznowi kosmetyczkę z poleceniem przekazania jej jakiejś Gosi.
- Została tam – odpowiedział zwięźle Błazen, w myślach mówiąc: „Poprosiła mnie pani, aby przekazać to Gosi, bez dalszych instrukcji”.
Kobieta spojrzała na Błazna jak na idiotę i zaśmiała się pobłażliwie. Tymczasem Błazen czuł się tak, jakby odbywał wolontariat w ramach pomocy przy bezbudżetowym projekcie. I właściwie to tak było, bo przecież nawet pieniędzy nie oferowano tutaj prawdziwych. Z doświadczenia wiedział, że przy takiej sesji zdjęciowej powinien zarobić minimalnie sześćset złotych. To wtedy, gdy on miałby zerowe doświadczenie i z tego powodu był skłonny dać się wykorzystać, a zdjęcia nie służyłyby do tak komercyjnych celów. Tymczasem wykonał tę pracę za pięć dych (I nie otrzymał absolutnie żadnych praw do wykonanych zdjęć, ani nawet własnych kopii na pamiątkę). Gdyby zamiast tego był statystą i pracował dwa dni, dostałby siedem dych (i również brak jakichkolwiek praw). Czyli teoretycznie bardziej mu się opłaciło, choć jedno i drugie nie ma nic wspólnego z zarobkiem.
„Czy ktoś da mi teraz tę umowę do podpisania?” – zastanawiał się Błazen stojąc już we własnych ubraniach. Na korytarzu było więcej aktorów do przymiarek, a pracujące kobiety kompletnie ignorowały ich wszystkich, włącznie z Błaznem. Ale uparcie stał dalej wierząc, iż w końcu ktoś się do niego zwróci. Dopiero po kilku minutach, zniecierpliwiony, sam zaczepił jedną z pań.
- Tak? Jaaakie zagubione dziecko… - zaczęła pieścić się nad nim odbierając jego tłumioną irytację jako urocze roztrzepanie, co dało mu jeszcze więcej irytacji do stłumienia.
- Czy mogę już podpisać tę umowę?
- Oooo, ale to się tam robi. A nie chcesz najpierw zmyć makijażu?
- Nie – odparł stanowczo, wyobrażając sobie te parafiny i waciki, które z pewnością by mu wręczono.
- Na pewno? – Chwila ciszy. – No dobrze, jak wolisz. Bieeedne, zaprowadzę ciebie – poszła do drzwi wyjściowych i zwróciła się do dwójki młodych ludzi stojących za stołem zbudowanym z kartonów. – Tutaj zguba chce podpisać umowę.
Na szczęście Błazen był zbyt zmęczony, aby ujawnić swoje zażenowanie rosnące wprost proporcjonalnie do jej braku szacunku. Poza tym, już dawno temu zrezygnował z prób uświadamiania takich ludzi. „Niech sobie będzie taka już do końca życia, skoro tak jej dobrze”, pomyślał protekcjonalnie, odbierając swoją umowę. Okazało się, iż nie tylko musi ją podpisać, ale całkiem wypełnić wszystkie okienka, bo nawet tego nie chciało im się zrobić, mimo że podawał im te dane już dawno temu.
Kartonowy stół bardzo się kiwał, a jego kartonowy blat uginał się przy dotyku, bo był pusty w środku, zatem Błazen ulokował się na podłodze pod przeciwległą ścianą. Otrzymał przerywający zagryziony długopis, dzięki któremu jego brzydkie pismo stało się jeszcze brzydsze. „Powodzenia w rozczytywaniu”, myślał sobie starając się nie połamać długopisu w napadzie niekontrolowanego gniewu. „Wypełnij to i wracaj do obozu”, powtarzał to sobie w myślach niczym mantrę. „Tak, tak, wyrażam wszelkie zgody, wyrzekam się wszelkich praw do tych śmiesznych zdjęć, niechaj robią wam złą reklamę ile wlezie”. Nagle poczuł jak cała zła energia z niego umyka. „Ha, no tak, ja miałem przygodę tak jak chciałem, a teraz wrócę do domu i będę zajmował się wartościowymi rzeczami… A oni muszą ślęczeć w tych brudach codziennie, zajmować się tymi godnymi politowania produkcjami, o których przecież nawet oni sami wiedzą, że są godne politowania. Więc czym ja się denerwuję? To jest materiał do śmiechu! Muszę tylko się wyspać. To będzie zabawne wspomnienie.” Popatrzył na wypełniony dokument. „Równie dobrze mogłem wpisać tu jakieś bzdury. Ba, nawet później rościć sobie prawa do tych zdjęć, odszkodowań za bezprawne rozpowszechnianie i tak dalej… Niech się cieszą, że jestem uczciwy.” Oddał im dokument, a oni faktycznie nawet na niego nie spojrzeli. Otrzymał pięć dyszek i wyszedł na zewnątrz. „Jaka przyjemna pogoda”, wziął głęboki wdech.
- Miau?
- Ooo, czekałeś tutaj…
- Miau.
- Haha, Kocie… Czy wiesz czym różnią się „profesjonaliści” od „amatorów”?
- Miau?
- „Profesjonaliści” nie muszą starać się o zapłatę. 
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.