niedziela, 20 listopada 2016

Srulti-pulti-multi-kulti, zeznanie pierwsze.

                Pewnego razu Błazen podróżował przez brytyjską ziemię. Bardzo spodobało mu się tam zorganizowanie pociągów. Nawet informacje z dworcowych głośników były głośne i wyraźne, więc nie musiał nadwyrężać uszu, aby je rozumieć. Miał tylko jeden problem: czasami trzeba było rozmawiać z jakimś człowiekiem. W tym tłumie obcokrajowców na Brytyjczyków trafić było niezwykle trudno, ale gdy już się jakiś znalazł…
- Przepraszam panią, bankomat nie wydał mi ani pieniędzy, ani mojej karty – zaczepił Błazen kobietę pracującą w banku.
- Blablabla – odpowiedziała coś niewyraźnie.
- Yy… Czy może pani powtórzyć?
- Blablabla.
Błazen zarejestrował brzmienie tej wypowiedzi i w ogromnym skupieniu zaczął szukać w niej słów.
- Bla… Bla… Bla – powtórzyła w tym czasie powoli, choć nadal sepleniąc. Jednak pomogło, i po kilku kolejnych sekundach zastanowienia Błazen wreszcie to rozszyfrował.
- Ahaa! Rozumiem, dziękuję.
„Iść do stanowiska obok”, westchnął sobie w duchu, wykonując ów polecenie. Tam siedział mężczyzna wyglądający na hindusa.
- Przepraszam pana, bankomat nie wydał mi ani pieniędzy, ani mojej karty.
- Ach! To było teraz? – zapytał z amerykańsko-egzotycznym akcentem.
- Parę minut temu.
- Który to był bankomat?
- Ten tutaj, po prawej.
- Zajmę się tym w tej chwili – powiedział odchodząc od biurka i kierując się w stronę pobliskich drzwi, za którymi Błazen podejrzał ludzi wyglądających na ochroniarzy. Pomieszczenie znajdowało się za ścianą z bankomatami. Nie minęła minuta, gdy mężczyzna wrócił z kartą Błazna w ręku. Następnie, za okazaniem dowodu tożsamości, Błazen odzyskał kartę. Z nieznanych Błaznowi przyczyn pan hindus uścisnął i wygłaskał mu przy tym dłoń w bardzo niezręczny sposób. Spłoszony Błazen uwolnił się, szybko pożegnał i odszedł, aby w innym (na wszelki wypadek) bankomacie upewnić się, że stan jego konta pozostał bez zmian. Później pobrał gotówkę, na której mu zależało i w pośpiechu opuścił bank, odprowadzany nieprzyzwoitym spojrzeniem hindusa.
„Uf, te dziwne małe przygody”, myślał sobie wychodząc z banku.
- O, Kocie, aż tak cię przewiewa? – zapytał widząc Kota z chustą przewiązaną przez głowę i szyję.
- Miau.
- W sumie słusznie. I nigdy nie wiadomo kiedy spadnie deszcz. Zmoknięcie i przewianie to wyjątkowo złe połączenie… – Zaczęli iść w kierunku sklepu. – Kojarzysz mi się trochę z jakąś gwiazdą Hollywoodu. Na krwawe obrzędy też chodzisz? Haha, żartuję. Poczekaj pod drzwiami, zaraz wrócę.
Błazen wszedł do małego sklepiku spożywczego i zaczął rozglądać się za czymś, co dałoby się bezpiecznie wypić. Cukier, fluor, konserwanty… Na szczęście wypatrzył polską wodę. Wziął butelkę i kierując się do kasy wygrzebywał już monety z portfela. Chętnie się ich pozbywał, bo były wielkie i ciężkie.
- Jeden osiemdziesiąt siedem – odparł wesoło sprzedawca po rosyjsku. – Pan rosyjski zna?
- Nie – odpowiedział Błazen po angielsku, wykładając monety.
- Haha! Pan z Czech? Polska? – pytał po prawie-angielsku z twardym rosyjskim akcentem.
- Z Polski – odparł Błazen z uprzejmym uśmiechem. – Do widzenia – powiedział szybko widząc, że sprzedawca ma ochotę dalej gawędzić.
- Do widzenia!
Oboje napili się trochę wody i wyruszyli na dworzec. Na peronie czekał jakiś pociąg.
- Przepraszam, czy to pociąg do Londynu? – zapytał Błazen spacerującego obok pracownika.
- Tabkbhf, brpto pfrtnen – odpowiedział uśmiechnięty sepleniąc, co zdradzało, iż jest z tutejszej mniejszości brytyjskiej.
Błazen pokiwał głową udając, że zrozumiał, a następnie zaczął iść wzdłuż pociągu i rozszyfrowywać to co usłyszał.
- Brzmiało chyba trochę jak „tak, to ten”, prawda? – zapytał Kota.
- Miau – potwierdził.
Dospacerowali w tym czasie do ekranu, z którego wynikało, że to właściwy pociąg. Weszli więc do odpowiedniego wagonu, znaleźli swoje zarezerwowane miejsca, rozsiedli się wygodnie i zaczęli przeglądać śmieciową gazetkę, która leżała zachęcając do prania mózgu na sucho.
                Podróż przebiegła sprawnie i bez komplikacji. Kot zasugerował nabycie karty „Oyster” dla lepszej komunikacji po mieście. Tak też zrobili.
- Ciekawe dlaczego nazywa się „ostryga” – zastanowił się Błazen, gdy byli już w drodze do pierwszego obiektu, jaki pragnęli zwiedzić. „BAPS Shri Swaminarayan Mandir”, hinduska świątynia. Bo gdy zwiedzasz Londyn to tak, jakbyś zwiedzał cały świat.
Pierwsze co pomyślał Błazen na widok świątyni to: „Jestem w Disneylandzie!” Drugiego już nie myślał, po prostu wszedł do środka. Ponoć akurat miała zacząć się jakaś ceremonia, więc podreptał do szatni, gdzie zostawił buty jak wszyscy inni (oprócz Kota) i ruszył wedle otrzymanych instrukcji.
Ceremonię spędził na siedzeniu z Kotem na podłodze wśród innych siedzących na podłodze, i nie rozumieniu o co chodzi. Dopiero później mogli zwiedzić budynek. Szybko natrafili na coś w rodzaju muzeum, gdzie ponoć mieli nauczyć się rozumieć hinduizm. Błazen poprosił o dwa zwykłe bilety, a dostał ulgowe. Przeczytał na nich później, że są dla osób do szesnastego roku życia.
- Aż tak młodo wyglądamy?
- Miau.
Wzruszyli ramionami i weszli do muzeum. Przeważnie sposób przekazywania informacji zwiedzającym był jeden: w ścianach znajdowały się okienka, za którymi nieruchome kukiełki przedstawiały sceny z tekstów umieszczonych w pobliżu ów okienek.  
Informacji i legend był ogrom, jednak Błazen zwrócił szczególną uwagę na jedną scenę: chłopaka niosącego swoich rodziców w tobołkach na ramieniu. Podobno był to silny chłopak imieniem Shravan, a jego rodzice na starość stali się bardzo słabi i całkiem oślepli. Pewnego razu zadeklarowali, że pragną wybrać się  na pielgrzymkę. Taka wyprawa trwałaby wiele miesięcy dla zwykłych ludzi, a co dopiero słabych i ślepych. Wtedy syn wymyślił, że zaniesie ich w takim właśnie tobołku działającym na zasadzie wagi. I zaniósł. A każdy krok przynosił mu specjalne błogosławieństwo. Shravan ma teraz stanowić dobry przykład dla wszystkich dzieci. Choć opowieść ta była wielce nieprawdopodobna, Błazen szczerze się wzruszył.
- Tyle tu pięknych opowieści i wspaniałych ideologii. Więc dlaczego tak wielu hindusów spotykanych w tym kraju to kompletni zboczeńcy i degeneraci? – westchnął ze smutkiem opuszczając świątynię. – A tę broszurkę chyba możemy sobie zatrzymać? – trzymał w dłoni książeczkę zawierającą podsumowanie całej wystawy, jaką właśnie obejrzeli. 
Przed wyjściem zaszli jeszcze do świątynnego sklepiku, gdzie kupili naturalne roślinne mydło i podobno zdrową herbatę.
                Po długim zwiedzaniu miasta Błazen i Kot postanowili zajrzeć też do niewielkiej galerii handlowej, którą akurat mijali. Szli korytarzem, gdy zaczepiła ich kobieta mówiąc, że ma dla nich „prezent”. Zanim zdążyli cokolwiek zrobić zaciągnęła ich do pobliskiego sklepu i zaczęła reklamować produkt rzekomo złuszczający martwy naskórek. Posmarowała nim nadgarstek Błazna i pocierała to tak długo, aż produkt zaczął się rolować, udając naskórek. Kobieta wyglądała egzotycznie, ale miała wyjątkowo ładny, czysty brytyjski akcent, jak ten który zwykle spotyka się tylko w wielkich produkcjach filmowych. Podobno jeśli kupią ten cudowny kosmetyk to za pół ceny dostaną drugi produkt z tej samej serii, i to właśnie był ów „prezent”. Błazen ocknął się, odmówił i szybko wyszli.  Nie zaszli jednak zbyt daleko, gdy zaczepiła ich kolejna osoba.
- Blabablablabla? – zapytał malutki brodaty facecik w turbanie.
„Ok, to wyjątkowo trudny akcent do rozgryzienia” – powiedział Błazen w myślach, patrząc na Kota.
„Miau” – zgodził się Kot również nie rozumiejąc ani słowa.
- Blablablablabla? – nadal pytał, wyraźnie przypatrując się Kotu. – Bla? Blabla?
- Ach, przepraszam! – podbiegła młoda arabska dziewczyna zawinięta w chustę tak jak Kot. – On nie zna angielskiego – wyjaśniła odciągając mężczyznę od osłupiałego Błazna i Kota.
Trudno powiedzieć kogo wmurowało bardziej, Błazna czy Kota, ale oboje zrozumieli, że Kot właśnie został pomylony z muzułmanką i oczekiwano od niego znajomości arabskiego.
- Kocie, najwyraźniej w tym kraju nie wypada ciepło zawijać się chustką.
- Miau… 
 
(Jeśli widzisz przy tym wpisie datę „19 listopada” zamiast „20 listopada”
to znaczy, że blogspot kontynuuje mieszanie stref czasowych). 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.