niedziela, 25 września 2016

TVN? Trudne sprawy, te "castingi"...

                Produktywny błazen powinien codziennie znaleźć dziesięć interesujących zleceń przed dziesiątą rano. Nie oznacza to, że będzie musiał wykonać wszystkie, ale coś zawsze wpadnie.
Przeglądając mniej ciekawe ogłoszenia Błazen często widuje jakieś poszukiwanie statystów. Nie ma to zupełnie nic wspólnego z tym, czym zajmuje się na co dzień, ale po pięćsetnym zobaczeniu takiego napisu w końcu ciekawość przeważyła i rzucił na to okiem…
- Jakieś tefałeny – mruknął do Kota. – Szukają jeleni. Może chcemy się tak pobawić w wolnym czasie?
- Miau… – odparł Kot obojętnie.
- No dobra.
Błazen odpowiedział na ogłoszenie zgodnie z instrukcją ogłoszeniodawcy. Nie minęła godzina, a otrzymał odpowiedź. Był to jakiś nieosobisty gotowiec, najwyraźniej rozsyłany do wszystkich osób odpowiadających na to ogłoszenie.
- Napisano, że zapraszają na casting w przyszłym tygodniu – oznajmił Kotu mało przekonany, a ten tylko spojrzał szyderczo.
                W dniu castingu Błazen akurat miał już inne spotkanie. Uwinął się z nim szybko i gdy spojrzał na zegarek to pomyślał sobie, że jeszcze by zdążył, i w sumie to jest niedaleko…
- Może zajdźmy na ten casting po drodze?
- Miau… - skrzywił się Kot.
- Oooj, no co za różnica, to przecież nic poważnego. Może nawet będzie zabawnie?
Po piętnastu minutach trafili pod podany adres, ale nie mogli znaleźć tego miejsca. Budynek otaczały cztery uliczki i było w nim wiele lokali. Mapa nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Kilka razy przeszli się wokół budynku. „To musi być tutaj”, myślał sobie, jeszcze raz widząc na ścianie tablicę z numerem. Ponownie przeszedł na sąsiednią uliczkę i zobaczył, że między dwoma lokalami jest jakaś brama prowadząca na plac pośrodku tego budynku. Całość wyglądała podejrzanie i obskurnie, ale…
- Rzućmy okiem na domofon.
- Miau, miau…
„Bingo.” Obok domofonu była malutka tabliczka z kilkoma nazwami dodatkowych lokali, do których można się dostać właśnie tą bramą. Chociaż znajdowała się ona przy sąsiedniej uliczce, a nie tam gdzie, teoretycznie, powinna.
Błazen wcisnął przycisk domofonu odpowiadający poszukiwanemu lokalowi. Czekali chwilkę, aż otworzyła się brama. Przeszli przez próg i zaczęli rozglądać się za… czymś, co wyglądałoby na to, czego szukają. Wielki betonowy plac z poobdzieranymi ścianami i drzwiami rozmieszczonymi tu i ówdzie, każde z innej epoki. Gdzieś po drugiej stronie stała stara ciężarówka. Przeszli kilka kroków aż Kot zauważył:
- Miau.
- Gdzie?
- Miau.
- Ach, już widzę.
Dziesięć metrów dalej stała tablica ze strzałką w prawo, informująca, że to tam mają iść na casting. Błazen podszedł do tablicy i zrozumiał, iż chodzi o malusi, wysoki budyneczek obok. Poczuł się jeszcze bardziej nieswojo i ostrożnymi krokami zbliżył się do wejścia. Zobaczył tylko schody w górę. Wycofał się i zaczął myśleć czy to na pewno bezpieczne. Kot siedział obok. Wtedy nadeszła jakaś dziewczyna w krótkich czerwonych włosach, wielkich butach i skórzanej kurtce. Z obojętną miną ominęła ich idąc prosto na schody tak, jakby była tu wcześniej wiele razy.
„Skoro ona się nie boi to może nic złego tam się nie dzieje…”
Wspięli się po schodach, aby trafić na coś w rodzaju zadaszonego balkonu rozciągającego się wzdłuż budynku. Nie zauważył go będąc na dole. „Dokąd teraz?”, rozglądał się.
- Miau – zwrócił uwagę Kot.
- Dobrze – odparł Błazen i podszedł do najbliższych drzwi, które przy okazji były jedynymi otwartymi na oścież. Spodziewał się, że będzie tam musiał pytać o kierunek, ale okazało się, iż to właśnie tutaj zmierzał. Ustał w wejściu do malutkiego pomieszczenia i rozejrzał się zmieszany. Pod przeciwległą ścianą widniało biureczko, za którym siedział młody pan w okularach, a po lewej i po prawej stronie znajdowały się wyjścia na słabo oświetlone korytarze. Przy wolnych ścianach stały krzesła, przy czym na trzech siedzieli ludzie.
- Dzień dobry... – zaczął Błazen.
- Dzień dobry – odpowiedział pan w okularach.
- Miau… - oznajmił cicho Kot i wycofał się z pomieszczenia.
- Miał się tutaj odbyć jakiś casting…
- Tak, tak – uśmiechał się pan. – Proszę podać imię osoby, z którą się pan kontaktował.
- Jakiś Bartek. Nie wiem czy można to nazwać kontaktowaniem…
- Pan jest jakiś spięty – zaśmiał się okularnik. – Proszę się wyluzować, tu nic złego się nie dzieje. Czy jest pan u nas zarejestrowany, czy to pierwsza wizyta?
- Pierwsza.
- Dam teraz panu dokumenty do wypełnienia, proszę sobie spokojnie usiąść.
Z kartką i długopisem Błazen usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Dane osobowe, zainteresowania, umiejętności, podstawowe informacje o wyglądzie, oczekiwane zlecenia…
„Czego nie zrobiłbym nigdy w telewizji?”, przeczytał sobie w myślach i od razu napisał: nie rozbiorę się. „Czy jestem skłonny zmienić wygląd na potrzeby filmu?”, przeczytał i zastanowił się… „Pewnie chodzi o jakieś trwałe, drastyczne zmiany? Inaczej chyba by nie pytali…” Zaznaczył: nie.
W tym czasie co chwilę pojawiały się jakieś panie próbujące zrozumieć kto na co czeka w tejże poczekalni. Raz zapytano czy ktoś z obecnych już wcześniej u nich grał, na co zgłosiła się tylko kobieta w średnim wieku, z krzesła naprzeciwko, wyglądając przy tym na bardzo dumną.
                Po jakichś trzydziestu minutach zaproszono go na przesłuchanie. Podążył za kimś w korytarz po prawej stronie, gdzie weszli w ostatnie drzwi po lewej. Błazen ustał na iksie na podłodze, który oświetlały lampy za „parasolkami”. Patrzyła na niego kamera, fotografka z aparatem i kobieta za biureczkiem naprzeciwko.
- Jakie ma pan imponujące włosy – skomentowała kobieta na wejściu. Później zadała typowe pytania o historię ów włosów, które Błazen słyszał już miliard razy. Następnie poinformowano go, iż wszystko będzie nagrywane i polecono mu się przedstawić.
- Nazywam się Błazen, mam błażń lat, obecnie jestem błaznem… – zaczął, a następnie opowiedział w skrócie o swoim życiu, starając się przedstawić tę nienormalną opowieść w normalny sposób. Wcielił się przy tym w wesołego głupka, bo „to nie ich sprawa”, jak uznał.
Później fotografka zabrała się za robienie mu zdjęć. Nie powiedziano Błaznowi do czego dokładnie będą im potrzebne, zatem nie wiedział czy ma się jakoś ruszać, czy tylko stać. Wybrał stanie. Jak słup. Aż pani zza biurka poprosiła go o uśmiech. Uśmiechnął się zatem. I z uśmiechem dalej stał jak słup. „Skoro nie kazano mi pozować…” Na koniec polecono mu zaprezentować oba profile, zakładając włosy za uszy. To polecenie wykonał równie posłusznie.
- No dobrze – zaczęła kobieta zza biurka po zakończeniu „sesji zdjęciowej”. –  Czy interesują pana również role z tekstem?
- Nooo, jakieś tam minimalne doświadczenie już mam…
- Ale to nie o to pytam. Czy interesuje pana tylko bycie statystą, czy chciałby pan również coś mówić w filmach?
- Może zależy jakie to filmy…
- Na przykład paradokumenty… – Tutaj zaczęła wymieniać tytuły, które zupełnie nic mu nie mówiły. Dopiero gdy usłyszał „Trudne Sprawy” zrozumiał o co chodzi i zaśmiał się od razu.
- Szczerze mówiąc to takie filmy mnie trochę śmieszą, no nie wiem.
- Takim osobom bez wykształcenia aktorskiego bardzo trudno jest znaleźć role w pełnometrażowych filmach… – Tutaj wyrecytowała wykład tak, jakby miała właśnie ściągnąć na ziemię kogoś, kto marzy o wielkich karierach. „Czy im się wydaje, że ja chcę być jakąś gwiazdą kina? Przyszedłem tu tylko z ciekawości, akurat było po drodze…”
Kiwał głową z uśmiechem aż skończyła, a wtedy odrzekł:
- No dobrze, pozostawię wszystkie drzwi otwarte.
- Więc chce pan spróbować odegrać scenkę?
- Spróbuję. Jaka to ma być scenka?
- Improwizacja. Pani fotograf odegra to z panem. – Następnie zaczęła czytać z laptopa, który stał przed nią. – Mieszka pan ze swoją dziewczyną i zostaliście zaproszeni na przyjęcie urodzinowe pańskiego taty. W dniu przyjęcia pańska dziewczyna powiedziała, że źle się czuje i nie może iść z panem. Poszedł pan więc sam, a gdy pan wrócił to zastał dziewczynę całkiem zdrową. Pod pańską nieobecność zaprosiła do domu przyjaciół i dobrze się z nimi bawiła.
Błazen wysłuchał tej opowieści nadal odgrywając wesołego głupka, bo głupio mu było wyrazić niesmak wobec tak płytkiej historyjki, gdy najprawdopodobniej przeczytała mu ją autorka. „Nikt nie lubi zgorzkniałych błaznów, a weseli głupcy są sympatyczni”, myślał sobie."Poza tym, młotki nie komentują wyboru gwoździ..."
- Haha, ja nie jestem krzyczącym typem człowieka… – spróbował załagodzić wyrażenie swojej niechęci do odgrywania czegoś takiego.
- Ale pan nie musi krzyczeć – odparła uprzejmie.
- Ha, no w sumie…
- Pani fotografka panu pomoże, będzie odgrywać pańską dziewczynę.
- A może mógłbym odegrać coś innego…?
- Co chciałby pan odegrać?
- No sam nie wiem… – nadal uśmiechał się jak dureń.
- Aktor jest tylko narzędziem... – Tutaj wyrecytowała kolejny wykład, a uśmiechnięty Błazen nadal grzecznie kiwał głową. 
- No dobrze, to niech będzie – odparł, gdy skończyła. – Więc jak to było? Ona udawała chorą? – Zapytał o to, bo myślenie mu się wyłączyło w trakcie słuchania tej opowieści, więc nie zapamiętał szczegółów.
- Tak, pod pańską nieobecność urządziła imprezę.
- Dobrze… I mam tak od razu teraz, czy mogę za kilka minut…? – oczami błagał o chwilkę na skupienie, bo stwierdził w myślach, iż "do odegrania czegoś tak idiotycznego trzeba stać się idiotą".
- To improwizacja, więc od razu.
- No dobrze… - potrząsł dłońmi, jakby miało to wytrząsnąć z niego jego własną osobowość. – Czyli ja teraz wracam do domu. – Zaczął wyobrażać sobie drzwi po prawej i wyciągał wymyślony klucz, a jego nogi same poczęły dreptać w stronę nieistniejącej klamki. Już prawie to miał, gdy...
- Proszę zostać na iksie, tutaj światło jest dobre – zabiurkowa wybiła go z wyobrażenia.
- Aha… – Nie wiedział już jak stać się, jak to sobie wyjaśnił, "chłopaczkiem mieszkającym z przygłupią dziewuchą, który wraca z urodzin tatusia". Zastygł więc na chwilę, szukając nieruchomego sposobu na błyskawiczne wczucie się w tak niedopasowaną do niego rolę. A gdy już sobie myślał, że może zaczynać... Gdy już spojrzał na fotografkę... Gdy już wyobraził sobie bycie jej chłopakiem i kiedy, jak to sobie obmyślił, miał zrobić jej luzackie wyrzuty za nie podzielenie się z nim tym genialnym sposobem wymigania się z nudnego przyjęcia urodzinowego…
- O. Widzę, że wróciłeś już do domu. Jak było. Kochanie – powiedziała fotografka drewnianym głosem z drewnianym wyrazem twarzy.
Przez pierwszą sekundę Błazen próbował obliczyć ten nowy obrót zdarzeń, ale znowu wybił się z wyobrażenia i nic z tego nie wyszło. Zamienił się z powrotem w siebie i wybuchł śmiechem.
- Hahahahahaha! Przepraszam, hahaha… – zasłonił dłonią twarz i zgiął się w pół.
- Dziękuję. – Uprzejma dotychczas pani zza biurka zerwała z Błaznem kontakt wzrokowy, a to jedno zimne słowo nie pozostawiało żadnych wątpliwości co miała na myśli.
Błazen oczywiście mógł jeszcze wyjść z tego obronną ręką, ale nie zależało mu na tym. Czuł, iż warto było się tu pofatygować i nie żałował swojego wybuchu śmiechu, więc po prostu śmiał się dalej, powoli zmierzając do wyjścia, aż nawet zaraził śmiechem fotografkę, choć starała się to ukrywać. Nie miała pojęcia, że to z niej się śmiał...
„Dawno się tak nie uśmiałem. Co za wesołe zakończenie popołudnia, niech no tylko opowiem Kotu”, myślał sobie wracając do poczekalni.
- Przepraszam, jak już jestem po przesłuchaniu to co teraz? – zapytał wesoło okularnika.
- To już wszystko. Mamy pana zarejestrowanego w naszej bazie, więc jak pojawią się jakieś zlecenia dla pana to będziemy się kontaktować – wytłumaczył z uśmiechem.
- Dobrze, dziękuję. Do widzenia!
- Do widzenia!
„Pewnie myślał, że tak się cieszę, bo moje przesłuchanie wypadło wyśmienicie, ha!” 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.