niedziela, 18 września 2016

Natarczywość najlepszym przyjacielem sprzedawcy.

                Od iluś tygodni operator truł Błaznowi, że musi zarejestrować swój numer telefonu. Jedna wiadomość tekstowa za drugą… Najpierw tylko proste przypomnienie, a później także próby przekupstwa.
- Nie potrzebuję waszych darmowych minut i Internetów… - westchnął zaspany Błazen czytając kolejną zachętę. – Kocie, czy zdążymy dziś rano skoczyć do tego ich salonu?
- Miau… - odparł Kot niechętnie, przeciągając się.
- Może wstańmy już i  wyjdźmy wcześniej… - zaproponował Błazen ziewając.
- Miau…
                O dziewiątej stali już w drzwiach salonu. Nie wchodzili do środka, bo było tam za ciasno, a pracownicy zajmowali się innymi klientami. A przynajmniej jeden, podczas gdy jego współpracownica krzątała się na zapleczu. Pracownik co chwila spoglądał na Błazna przepraszająco, jednocześnie tłumacząc parze klientów, że mają simlocka w telefonie. Kiedy za Błaznem ustała jakaś dziewczyna, tym samym tworząc kolejkę, zestresowany pracownik zaczął wzywać spojrzeniem swoją koleżankę. Wynurzyła się zatem z zaplecza i zaprosiła Błazna do biurka.
- W czym mogę pomóc? – zapytała, gdy już usiedli.
- Chciałbym zarejestrować swój numer telefonu – odparł.
- Rozumiem, proszę o dowód osobisty i… - W tym momencie klienci obok zaczęli szeleścić jakąś torbą i Błazen nie usłyszał pozostałych słów kobiety, jednak patrzyła na niego tak groźnie, że bał się poprosić o powtórzenie, więc spróbował wywnioskować o co chodziło z usłyszanych urywków. Coś o wysłaniu wiadomości i o numerze telefonu… „Pewnie potrzebuje wysłać mi jakąś wiadomość?”, pomyślał i po wręczeniu jej swojego dowodu osobistego zaczął dyktować swój numer.
- Nie potrzebuję pańskiego numeru. Proszę wysłać wiadomość o treści „numer” – uśmiechała się sztucznie.
- Aha, przepraszam… Nie dosłyszałem…
Kiedy Błazen wysyłał wiadomość, ona zaczęła jakiś nadprogramowy wywiad:
- Ile pan miesięcznie wydaje na telefon?
- Ee… Nie wiem… Może z pięćdziesiąt złotych… - odparł niechętnie. „Czasami nic, zależy jak się trafi, więc nie proponuj mi abonamentu…”
- Dlaczego ma pan numer na kartę? Mógłby pan mieć abonament.
W odpowiedzi Błazen ze speszonym uśmiechem pokiwał ramionami. „Tylko nie to”, myślał sobie.
- Otrzymał pan już wiadomość zwrotną?
- Tak.
- Proszę pokazać – nakazała, oddając mu dowód osobisty.
Podał jej swój telefon, popatrzyła w niego i kontynuowała pisanie czegoś w komputerze.
- Mogę panu przedstawić kilka ofert abonamentu – powiedziała obserwując go kątem oka.
- Ee… Wolę nie.
- Niektóre oferty mogłyby panu odpowiadać – napierała.
- Może kiedyś o tym pomyślę i sam poprzeglądam je w domu…
- No jak pan woli – odpowiedziała z niezadowoleniem. – A Internet pan ma?
„Nie, nie mam Internetu, będę te oferty przeglądać w źdźbłach trawy”, pomyślał sobie ironicznie coraz bardziej przejęty tym, iż tak długo to wszystko trwa.
- Tak – odparł.
- Od innego dostawcy?
- Tak.
Skrzywiła się i oddała mu telefon. Na sekundę nawiązała kontakt wzrokowy z kolegą obok, który obsługiwał już następną osobę. Jego oczy się śmiały, a jej wrzały gniewem. Wyglądało tak, jakby ze sobą konkurowali i on wygrywał. Później popatrzyła z powrotem na Błazna i zapytała:
- Czy wyraża pan zgodę na to, abyśmy kontaktowali się z panem telefonicznie w celu przedstawiania ofert i promocji?
- A mogę nie wyrazić takiej zgody? – zapytał kojarząc, że zazwyczaj niby pytają, ale nie dają wyboru.
- Może pan.
- To wolałbym, aby do mnie nie wydzwaniano.
- Dobrze… - ukrywała złość. - Więc to już wszystko. W nagrodę przysługuje panu teraz tysiąc darmowych minut i Internet przez miesiąc. – Zapisała mu na kartce instrukcje do odebrania ów nagrody za bycie grzecznym niewolnikiem.
- Dziękuję.
Na zewnątrz czekał Kot. Cała ta wizyta trwała dwadzieścia minut.
- Kocie… Obyśmy teraz zdążyli na umówione spotkanie – ruszyli od razu na przystanek autobusowy. - Przychodzę tylko zarejestrować numer, żeby nikt mnie za terrorystę nie uznał, a oni wykorzystują moją przymusową wizytę do wciskania mi swoich durnych ofert – narzekał. - Rozumiem, że taką mają pracę, ale gdybyś widział tę jej groźną twarz…
- Miau...
- Głos miała spokojny, a oczami rozdzierała moją duszę. Ale w sumie to jej współczuję...
- Miau? – zaciekawił się Kot. 
- Dla mnie to było tylko dwadzieścia minut, a ona zajmuje się tym codziennie. Ciężkie życie sprzedawcy... 
- Prr... - przytaknął. 
- A co zrobimy z naszą zbędną nagrodą?
 
Miłego absurdu, 
Błazen Podróżny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.