Podróże Błazna odbywają się z
zastosowaniem różnych środków transportu. Czasami jest to tylko wędrówka
piesza, czasami pociąg, autobus, samolot, łódź, a czasem przypadkowy pojazd
złapany przy drodze na kciuka.
Akurat tego dnia
Błazen złapał tak zwanego „tira”.
- Dokąd
jedziecie? – zapytał Kierowca.
- Miau –
odpowiedział Kot, bo zwykle to on przejmował rolę rozmówcy w złapanych
pojazdach.
- Aaa, to
ciekawe! – zaintrygował się Kierowca. Tym oto sposobem Kot skupił na sobie całą
jego uwagę, więc Błazen mógł w spokoju rozglądać się po pojeździe. Pod przednim
oknem, przy kierownicy, stał laptop. Nad oknem wisiały jakieś duperele,
najwyraźniej kolekcjonowane na trasie. Za fotelami, na których siedzieli,
Kierowca urządził sobie małe posłanko do snu, odgrodzone grubą zasłoną. Tu i
ówdzie walały się drobne przekąski. „W pewnym sensie żyje tak jak ja”, pomyślał
sobie. Wtedy rzuciła mu się w ucho część opowieści Kierowcy...
- Włączam tu
sobie filmy, to trochę przyjemniej się jedzie. Jak czasem złapię lepszy Internet
to mogę używać Skajpa… Trochę ciężko tak się żyje, kobieta czeka na mnie w domu,
jest w ciąży. Ale z czegoś żyć trzeba, dobrze płacą…
„A jednak nie…” Błazen
poczuł szacunek do tego ciężko pracującego człowieka. „Poświęca życie rodzinne,
paradoksalnie, właśnie dla rodziny”.
Wysiedli w takim miejscu obwodnicy, gdzie mieli blisko do miasteczka.
Kierowali się w stronę gęstszych zabudowań, gdy Kot zobaczył na słupie plakat.
- Miau – powiedział.
Zatrzymali się wtedy i przeczytali jego treść.
- Ha, akurat
dzisiaj jest ten koncert – zdumiał się Błazen. – Chcesz tam wpaść?
- Miau!
- Dobrze, więc
idziemy na koncert, ale rozglądajmy się po drodze za miejscem do rozbicia
namiotu.
- Miau.
Uruchomili mapę i
wyruszyli w kierunku placu przy parku, gdzie miał grać Dżem. Przy każdej przesiadce
zauważali oraz więcej osób o wyglądzie sugerującym, iż zmierzają na ten sam
koncert. Z ostatniego autobusu wysiedli więc razem z gromadą ludzi. Zjawili się
na miejscu pół godziny przed czasem, na scenie nadal pracowali ludzie od
dźwięku i świateł.
- Heeej, fajne
włosy – zaczepił Błazna jakiś chłopak.
- Dziękuję –
odparł Błazen skromnie.
- Czekacie tu na
kogoś?
- Nie,
przyszliśmy sami.
- Ooo, to może
chcecie dołączyć do mojej grupy? Mam świeeetnych ziomków, gdzieś tu są, właśnie
ich szukam…
Błazen nie zdążył
nic odpowiedzieć, bo Kot już się zgodził. Szli więc z Nieznajomym, który
komunikował się z kolegami poprzez wiadomości tekstowe w telefonie. Było wokół „trochę
za głośno na rozmowę telefoniczną”, jak wyjaśnił. Po kilkunastu minutach,
podczas których Nieznajomy i Kot stali się dobrymi kolegami, znaleźli wreszcie
grupkę jego kudłatych znajomych. Stali na uboczu paląc papierosy i nie tylko, a
obecność dwóch nieznanych im osób przyjęli bardzo dobrze – po prostu od razu
się przedstawili.
Kot był w swoim
żywiole i choć przyszedł tu z zamiarem posłuchania muzyki, którą tak lubi, to
cały koncert przegadał z nowymi kumplami. Błazen słuchał rozmów jednym uchem,
bo bardziej jednak podobała mu się muzyka. Tym większe było jego zdziwienie,
gdy po koncercie dostał polecenie podążania za nimi, aby przenocować w domu
jednej z tych osób.
- Kocie, jesteś
tego pewien? – zapytał dyskretnie.
- Miau – odparł Kot
przekonująco.
- No dobrze…
Jak się okazało,
mieli nocować w domu nowego najlepszego przyjaciela Kota: osiemnastoletniego
alkoholika grającego na gitarze w lokalnym zespole metalowym. A właściwie to w
domu jego mamy, gdzie mieszkał. W drodze do jego dużego pokoju powitali więc
jego niezadowoloną mamę. Nie był to jednak zwykły nocleg, gdyż przyszli tutaj
całą gromadą, a na miejscu czekało jeszcze więcej osób, i przez pół nocy trwała
popijawa. Później połowa tych ludzi nocowała na każdej dostępnej powierzchni
płaskiej.
„Rano”, czyli o trzynastej,
wszyscy zostali obudzeni głośną muzyką metalową, poczęstowani chmielowym „lekiem
na kaca”, nakarmieni wszystkim co było w kuchni i zaproszeni na kolejną
imprezę, tym razem pod gołym niebem. Ponoć mieli taką miejscówkę na obrzeżu
miasta, gdzie lubili rozbijać namioty i śpiewać przy ognisku. „Brzmi przyjemnie”,
pomyślał Błazen nie protestując, gdy Kot przyjmował zaproszenie.
- Najpierw musimy
zrobić zakupy! – oznajmił Alkoholik. Wziął ze sobą Kota, Błazna i Nieznajomego.
Nie trzeba było mówić co muszą kupić, aby każdy i tak wiedział. Dlatego też
szli do monopolowego, gdzie ponoć ich ulubione piwo było najtańsze w mieście.
- Ma ktoś szluga?
– zapytał Alkoholik po drodze.
- Nie – oznajmili
wszyscy zgodnie z prawdą.
- Przepraszam
panią, poratuje pani papierosem? – zaczepił mijaną kobietę. Odmówiła. Wtedy od
razu zaczepił następną, a ta się zgodziła, ale nie miała ognia. – Przepraszam
pana, ma pan może ogień? – zapytał następną mijaną osobę i tym sposobem udało
mu się zapalić papierosa.
- Kocie… - chciał
powiedzieć coś Błazen po cichu, ale mu przerwano.
- O nie! –
krzyknął Alkoholik. – Przecież ja mam zaraz rozmowę o pracę! Słuchajcie,
spotkamy się na miejscu, okej? Pa! – przebiegł na drugą stronę ulicy nie
czekając na odpowiedź.
- Hahaha, co za
typ… - śmiał się Nieznajomy. – Nie przejmujcie się, on tak zawsze – powiedział,
przez co zaczęli się przejmować.
Miejscówka faktycznie była dobra.
Na szarym końcu miasta, daleko od zabudowań, ruszyli łąką pełną koni i wspięli
się na wzgórze, aby odkryć wąwóz zdobiony puszkami po piwie. Wszyscy byli już
na miejscu, rozstawiając namioty i rozpalając ognisko.
- Siemankooo! –
krzyczał Nieznajomy zbiegając do wąwozu. Za nim popędził Kot, a Błazen
niezdarnie wlókł się za nimi, wspomagając się rękoma, gdyż nie miał wprawy w
schodzeniu tak stromymi zboczami, zwłaszcza niosąc na ramieniu tobołek.
- To ja rozstawię
namiot – powiedział Błazen w powietrze, gdy już zszedł. Kot albo nie usłyszał,
albo usłyszał jednym uchem, gdyż od razu zapoznawał się z tymi, których jeszcze
nie znał.
Błazen uznał, że
woli rozbić swój namiot bardziej na uboczu. Źle wspominał posiadanie sąsiadów… Odgruzował
więc z puszek uboczny kawałek terenu, tym samym odkrywając wyjście z wąwozu
dające piękny widok na wypasające się konie, które wcześniej mijali. „Gdyby nie
ci ludzie i ich bałagan, to byłoby naprawdę dobre miejsce na dłuższy pobyt”,
myślał.
Zaczęło robić się
ciemno, gdy wszystko było już gotowe, a na gitarze rozbrzmiewały pierwsze
piosenki. Wtem ze wzgórza dobiegł krzyk:
-
Tęskniliścieee?! – staczał się na dół Alkoholik. – Nie dostałem tej pracy! –
poinformował, gdy już się stoczył. – Dawać piwko!
- Co to była za
praca? – zapytał Ktoś.
- Kasjer w
supermarkecie – odparł Alkoholik otwierając otrzymaną puszkę.
- W takim stroju
poszedłeś? – zapytał Inny Ktoś, patrząc na jego poplamioną piwem koszulę i
podarte spodnie ozdobione łańcuchami.
- Bo zapomniałem
o tej rozmowie, ledwie tam zdążyłem! A takiego mam kacaaaa! Trzeba go zapić –
siorbnął sobie piwko.
Najmłodsi imprezowicze
mieli lat piętnaście, a najstarsi trzydzieści pięć. Mimo to wszyscy bawili się
tak samo: pili, palili, paplali, śmiali się, śpiewali i podrywali nieliczne
osobniki płci żeńskiej. Największym hitem była ich własna piosenka, której
melodia leciała w kółko, a słowa wymyślano na bieżąco, spontanicznie.
- Nie miałem, kur**,
dziś co pić – zaśpiewał gitarzysta typowe rozpoczęcie każdej zwrotki. – Kupiłem
seee nalewkę! – dokończył improwizacją.
- Ale że
skończyła się – kontynuował facet siedzący obok. – Kupiłem jeeeszcze zgrzewkę!
Wtedy wszyscy, śmiejąc
się ze zwrotki, chóralnie ruszyli z refrenem polegającym na śpiewaniu na zmianę
nazwy dwóch wyjątkowo trujących alkoholi. Powtórzyli je cztery razy i następny koleś
wyszedł z kolejną zwrotką. Było wulgarnie, ale kreatywnie i zabawnie. Błazen
pozostawał trzeźwy, więc miał podwójny ubaw, a Kot , nieco dalej od ogniska, popijał
czerwone winko z Alkoholikiem i mniejszą grupą winiarzy.
Nadchodzi taki czas na imprezach,
gdy ludzie się wykruszają, a ci co jeszcze mają siły, zaczynają rozmawiać o poważniejszych,
często smutnych, sprawach. Zacieśniają więzy. Błazen siedział akurat na
szczycie wzgórza oglądając gwiazdy, gdy wypatrzył go z dołu Alkoholik i
postanowił się przyłączyć.
- Co tak sam
siedzisz?
- Aaa, wiesz…
Poszedłbym spać, ale jakaś para zajęła mój namiot – wyjaśnił Błazen. – To usiadłem
tu sobie, bez celu. Może wyjdą jak skończą.
- Aha… Bez celu…
Znam to… A gdzie Kot?
- Upchnął się z
innymi w cudzym namiocie i śpi.
- Aha… Fajny ten
Kot, dobry przyjaciel…
- Taaak, Kot jest
w porządku. Akurat tutaj akurat nostalgia go dopadła na widok waszego stylu
życia, to niech się nacieszy odbiciem swojej burzliwej młodości.
- Tacy z nich wszystkich
przyjaciele… żadni! Nie jak Kot – mówił Alkoholik tak, jakby nie słyszał tego,
co przed chwilą powiedział Błazen. – Ja z nimi tylko piję i gram muzykę.
Porobiłbym coś innego, ale się nie nadaję…
- Dlaczego się
nie nadajesz?
- Bo piję.
- Dlaczego
pijesz?
- Bo do niczego
innego się nie nadaję.
Błazen zamilkł na
chwilę, nie mogąc uwierzyć w to, jak bardzo ta wymiana zdań przypominała
fragment książki Mały Książę. Kiedy otrząsł się już z tego skojarzenia nadal
nie wiedział co powiedzieć, gdyż rozmowa zamknęła się błędnym kołem. Pomyślał
więc najpierw, nim rzekł:
- Może pójdź na
odwyk?
- Ale ja się nie
nadaję…
- Dlaczego?
- Bo ja chcę pić.
- Dlaczego
chcesz?
- Bo do niczego
innego się nie nadaję.
Tutaj znowu
Błazna zagięło. „Co mu powiedzieć? Czy on w ogóle kontaktuje? Czy powinienem
brać to do siebie? Może to tylko alkoholowy smutek, który mu minie, gdy już wytrzeźwieje?
Jeśli on czasami trzeźwieje…”
- Wiesz? –
przerwał mu Alkoholik przemyślenia.
- Hm?
- Rodzina mnie
nienawidzi.
- Dlaczego?
- Bo piję.
- …
- Ale ja przecież
do niczego innego się nie nadaję.
- Czy próbowałeś
kiedyś zasięgnąć profesjonalnej pomocy?
- Tak.
- I co z tego
wyszło?
- Wyszło, że się
do tego nie nadaję.
- A próbowałeś
nadawać się kiedyś do czegoś całkiem nowego, że tak stwierdzasz swoją
niezdatność do wszystkiego? Może… - nie dokończył zdania, bo otrzymał
wymiocinami po butach.
- Ja się nie nadaję…
– bełkotał między wymiocinami. – Do próbowania czegoś… – osunął się na ziemię. – Przyjacielu…
– Zasnął.
Błazen nie doczekał się
zwolnienia swojego namiotu. Wszyscy usnęli, więc i on musiał znaleźć sobie
miejsce. Opuścił więc wąwóz i ułożył się na łące między końmi. Patrząc w przejaśniające
się niebo myślał… „Szkoda mi chłopaka, ale czy mogę z tym cokolwiek zrobić?
Tylko on sam może sobie naprawdę pomóc, ale leni się zmotywować… Być może potrzebny
mu bardzo niski upadek… Czasem trzeba tak upaść… Byle tylko innych za sobą nie
ciągnął… Hm… W tym również mnie… i Kota…”
Po kilku minutach
zaglądania do namiotów Błazen znalazł ten, w którym spał Kot.
- Kocie, wstawaj –
próbował wyciągnąć Kota spod gromady ludzi.
- Miau… - mruknął
zaspany Kot na lekkim kacu winnym.
- Wstawaj, Kocie.
Po następnych
kilku minutach Kot był już na nogach, choć markotny. Usiedli na szczycie
wzgórza i wraz ze wschodem słońca wznosiły się słowa Błazna:
- Kocie,
nauczyłem się czegoś tej nocy.
- Miau?
- Że to już nie
jest impreza, gdy nigdy nie trzeźwiejesz. Ale musisz wytrzeźwieć, aby to
zauważyć.
- Miau…? – nie rozumiał
Kot.
- Chodzi mi o to,
Kocie, że musimy stąd już odejść. Ci ludzie mają na ciebie zły wpływ, a z
czasem i mnie by to zrujnowało. Odejdźmy już, Kocie. Może teraz tego nie
widzisz, ale te dwa dni to był krok na skraj urwiska. Musimy uciekać póki czas.
Ten Twój przyjaciel ma problem…
- Miau…?
- Tak, dałoby się
mu pomóc… gdyby tylko naprawdę tego chciał. A póki co jedyną pomocą jaką możemy
mu zaoferować jest odcięcie go od naszej pomocy. Będzie w stanie z niej
skorzystać dopiero wtedy, gdy sam zauważy, że jej potrzebuje.
I odeszli,
zostawiając mu chustkę z wiadomością: „Stać Cię na więcej.” Przeczytał ją
nawet, a później wytarł nią usta i napił się piwa.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny