Kot
zachorował. Błazen natychmiast zabrał go do weterynarza.
- Więc co się dzieje? – zapytał Weterynarz.
- Miau miau miau miau miau – wyjaśnił Kot.
- Hm…
- Ale dieta jest bez zmian?
- Miau.
- Były ostatnio jakieś infekcje?
- Miau miau miau.
- Rozumem…
Po wykonaniu kilku badań Weterynarz stwierdził, że Kot
będzie musiał co drugi dzień przyjąć trzy lub cztery zastrzyki, w zależności od
tego czy po trzecim będzie już wyraźna poprawa czy nie. Od razu wykonał
pierwszy, zalecając Błaznowi częstowanie go przysmakami dla uspokojenia.
- Nie trzeba, to twardziel – wyjaśnił Błazen.
- Jak pan woli… - wzruszył ramionami Weterynarz i zrobił
zastrzyk. – Hm, faktycznie twardziel – przyznał widząc, że Kot w żaden sposób
nie zareagował.
- Czyli wracamy tu za dwa dni – zapytał Błazen zdaniem
oznajmującym.
- Tak, środa, piątek i ewentualnie niedziela. Przez ten
czas może być trochę osowiały, ale to normalne, niech wypoczywa.
- Miau – przypomniał się Kot.
- Ach, tak przepraszam, nie przywykłem do rozmawiania bezpośrednio z pacjentami – śmiał się
Weterynarz w zmieszaniu. – Także proszę odpoczywać i mieć oko na objawy.
Błazen wyszedł na ulicę, tym razem Kota miał w
transporterze. Na co dzień nie korzystali z takich wynalazków, ale w przypadku
choroby to najwygodniejsze rozwiązanie.
- Zdrzemnij się, Kocie, będę nieść Cię delikatnie.
- Miau… - Zamknął oczy.
Niesienie Kota delikatnie okazało się nie lada wyzwaniem.
Dopiero w takich sytuacjach zauważa się jak bardzo niedelikatne są miasta… Niby
chodniki i światła są dostosowane do wszelkich możliwych potrzeb, a jednak gdy
już jest się jedną z osób o specjalnych potrzebach to i tak podnosi się
adrenalina. Ludzie wokół oczekują, że będziesz iść prosto i w stałym tempie,
oraz wymijać ich płynnie według niepisanych praw wymijania się pieszych. Z tego
powodu większość zautomatyzowanych osób oblewało Błazna gniewnym spojrzeniem, a
niektórzy już całkiem zamienieni w cyborgi wpadali na niego. „Chcę po prostu w
spokoju donieść Kota na przystanek autobusowy”, myślał kierując te słowa w zachmurzone
niebo. Z kolei światła na przejściach niby nawet niewidomych biorą pod uwagę, a
jednak już w połowie trasy pokonanej w zwykłym „domyślnym” tempie zmieniają się
na czerwone. „Nie każdy przecież może biec”, poirytował się Błazen będąc na
środku ulicy i widząc, że samochody chcą już jechać, chociaż szedł szybko. Później
jednak poczuł nieco ulgi, bo obok chodnika zobaczył ścieżkę rowerową. „Przynajmniej
rowery na tym odcinku mam już z głowy”. Szybko jednak skrzywił się ponownie, bo
ujrzał nadjeżdżające z naprzeciwka dwa wózki dziecięce, pchane przez dwie
kobiety. Zajmowały cały chodnik i nie zapowiadało się, aby planowały zejść z drogi.
Błazen wcisnął się zatem na sam brzeg chodnika, jedną nogą będąc już na trawie.
Wyszedłby całkiem na trawę, ale rosnący tu żywopłot to uniemożliwiał. „Pewnie
trochę skręci”, myślał sobie obserwując zbliżający się do niego wózek. Szedł
więc dalej tym brzegiem, aż w chwili wymijania się usłyszał, jak wózek uderza w
transporter z chorym Kotem. Błazen spojrzał na kobietę z niedowierzaniem, a ona
bez słowa idąc dalej obrzuciła go oburzonym spojrzeniem tak, jakby to on zrobił
coś złego.
- Miau…? – jęknął Kot.
- Wybacz, czołgi jechały – wyjaśnił Błazen.
Niedługo po tym wsiedli do autobusu. Na szczęście nie
było w środku wielu osób, więc Błazen nie czuł dyskomfortu przez konieczność
postawienia transportera na podłodze przy zajętym siedzeniu. „Każdy będzie mógł
śmiało go ominąć”, pokiwał głową zadowolony. W trakcie podróży trochę trzęsło,
więc Błazen założył nogę na transporter tak, aby stał stabilniej. Przez otwory
było widać, że Kot smacznie śpi. „Uff, jest dobrze, byle nie było żadnych większych
dziur w ulicy”. Mieli jechać ponad pół godziny, zatem Błazen wydobył z plecaka
plik papierów i długopis, aby zająć się kilkoma ważnymi sprawami. Po kilku
minutach do autobusu wsiadła kobieta z wózkiem. Zaparkowała w wolnym miejscu
naprzeciw drzwi i wysiadła po trzech przystankach. „To chyba naprawdę będzie
spokojna podróż”, uśmiechnął się Błazen zerkając znów na Kota, po czym w
poczuciu bezpieczeństwa całkiem deaktywował swoje mentalne bariery ochronne. Po
paru następnych przystankach zobaczył kątem oka, że wsiada kolejna kobieta z
wózkiem, ale założył, że zaparkuje w miejscu przed drzwiami jak ta poprzednia.
Nie podniósł więc głowy znad papierów, aż usłyszał:
- Przepraszam.
Podniósł głowę i ujrzał oburzoną twarz kobiety.
Najwyraźniej skręcała, aby zaparkować w drugim miejscu, bardziej oddalonym od
wejścia. Błazen spojrzał na podłogę między transporterem a metalowym słupem,
którą to zamierzała się tam udać. „Zmieści się”, pomyślał, ale mimo to
przesunął nogę, którą wspierał transporter. Od razu po tym znów patrzył na
papiery, ale po krótkiej chwili znowu usłyszał:
- Przepraszam!
Spojrzał na nią zdumiony, a później na ogrom podłogi, po
której mogła bez problemu przejechać. „Masz za co”, pomyślał sobie tracąc w
duchu cierpliwość. „To jakaś demonstracja siły?”, oburzył się nie widząc innego
wytłumaczenia i postanowił ją zignorować w ramach nie okazywania uległości.
Wrócił więc bez słowa do pisania, aż kobieta fuknęła i przejechała w końcu w
upragnione odległe miejsce, po drodze kopiąc transporter i budząc tym Kota.
Błazen spotkał się przez otwory z jego spojrzeniem i przeprosił go za nią bez
słowa.
- Zajął całą podłogę – ogłosiła kobieta na cały autobus,
parkując wózek. Później spojrzała na Błazna w poszukiwaniu wstydu, ale on nie
zwracał na nią uwagi. Kontynuowała więc:
- Pan jest jakiś tępy, albo udaje – tłumaczyła to swojemu
dziecku.
„Takie rzeczy
dziecku mówić?”, zdziwił się Błazen w myślach. „Jej sprawa…”, westchnął
mentalnie i pisał dalej w papierkach, choć znów z włączonymi barierami
obronnymi, a więc był świadom swojego otoczenia. Z tego powodu był na bieżąco z
tym, co robi ta groźna kobieta, widząc ją kątem oka i wyraźnie słysząc.
Wyglądało na to, że jej dziecko jest bardzo niegrzeczne, narzuca jej swoją wolę
i nie słucha poleceń. „Ciekawe czy dziecko ma to po niej, czy może to ona
znerwicowała się przez dziecko”. Po około dziesięciu minutach dziecko
zajęczało, gdy autobus zatrząsnął się mocno na dziurach w ulicy.
- No trzymam wózek, ale pan kierowca jedzie jak jakiś
oszołom – mówiła kobieta dziecku na uspokojenie. – To ten sam pan, któremu już
wcześniej zwracałam uwagę.
„Nie ma to jak uczyć dziecka braku szacunku do ludzi. Później
się nie dziw, gdy nie będzie szanować ciebie”, pomyślał sobie Błazen
przewracając oczami w poirytowaniu. Od razu po tej myśli zapakował papiery z
powrotem do plecaka, bo zbliżali się do ich przystanku. Już po chwili autobus
ustał i zaczęły otwierać się drzwi. Błazen delikatnie podniósł transporter i
zaczął wychodzić pierwszy, bo miał najbliżej ze wszystkich, ale za sobą usłyszał
oburzoną kobietę:
- Pcha się pierwszy!
Zdziwiony obejrzał się za siebie. Stała tak daleko, że
nie rozumiał dlaczego miałaby wychodzić przed nim. „To chyba normalne, że ci
bliżej wyjścia wychodzą pierwsi, inaczej cały autobus by się zakorkował. Wózek
z dzieckiem nie oznacza automatycznie specjalnych przywilejów w każdej sytuacji…
Trzeba było zaparkować bliżej…” Stawiając pierwszy krok poza drzwi rozejrzał
się jeszcze po autobusie w poszukiwaniu porozumienia na czyjejś twarzy, ale
wszyscy patrzyli na niego jak na degenerata. „Ciekawe czy byłoby lepiej, gdybym
ryzykował kłótnie mówiąc na głos swoje
komentarze”, pomyślał wystawiając za autobus drugą nogę. Wtedy ktoś wypchnął
się z autobusu na siłę, popychając go i uderzając transporter. Błazen szybko złapał
równowagę i poszedł dalej, wzdychając. „Chyba nie…”
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny