Zbyt
często na drodze włóczęgów, w tym Błazna Podróżnego, znajduje się Warszawa. Dlaczego?
Być może wszystkie drogi do niej prowadzą. A może aż tak promieniuje wieżami
nadawczymi, że w jakiś sposób działa niczym magnes na istoty o przeciwnej
polaryzacji, jakimi okazują się być włóczędzy. Najprawdopodobniej żadna ilość
fantastyki czy nauki nie jest w stanie potwierdzić ani zaprzeczyć jakiejkolwiek
teorii na ten temat. Włóczędzy działają w sposób zupełnie niejasny, nawet dla
nich samych.
- Miau miau miau? – zapytał Kot.
- Nie wiem dlaczego znowu tu jesteśmy, może tak naprawdę
jest więcej Warszaw, niż tylko jedna? – Błazen podrapał się po podbródku na tę
nową, przerażającą myśl, podczas gdy jego źrenice rosły w trwodze. – Nie, nie –
potrząsnął w końcu głową, tym samym wytrząsając z niej te pomysły i otrząsając
się z szoku, przy akompaniamencie dzwonków z czapki. – To niemożliwe, już dawno
byśmy wszyscy zginęli, gdyby to była prawda. Ten świat jest zbyt wrażliwy, aby
mógł znieść obecność większej ilości Warszaw, niż jedna. – Po tym stwierdzeniu czuł
się już całkiem spokojny, bo przecież było słuszne.
Szli spokojnie blokowiskiem jak każde inne, aż Błazen
zaczął zauważać, że niespotykanie często mijają go ludzie z wielkimi,
plastikowymi butelkami. Jedni nieśli puste, inni pełne…
- Czyż to nie podejrzane? – zagadał do Kota, kątem oka
spoglądając na kolejnego butelkowicza.
- Miau – potwierdził Kot.
- Pójdźmy za nim, tylko ukradkiem – zaproponował, po czym
oboje zaczęli śledzić Butelkowicza z pełną butlą. Wykorzystując technikę
śledzenia na Bonda, czyli chowając się to za krzak, to za słup, to za samochód –
chociaż Butelkowiczowi było wszystko jedno czy ktoś za nim idzie, czy nie – wyśledzili
jedynie gorycz, gdy ten wszedł do bloku, wpisał tajny kod otwierający drzwi i
zniknął na zawsze w mroku tajemnej klatki schodowej.
- Ech… I to by było na tyle – westchnął Błazen, ale wtedy
Kot pociągnął go za rękaw. – Hm? – Błazen odwrócił się i zobaczył, że z budynku
obok wychodzi kolejny Butelkowicz, tym razem z pustą butlą. – Ach! A jednak to
nie koniec…
Tego Butelkowicza śledzili taktyką okolicznościową, czyli
idąc w tym samym kierunku przez rzekomy zbieg okoliczności. Pogwizdywali przy
tym „jak gdyby nigdy nic”, zwracając na siebie uwagę wszystkich wokół. Udało
się jednak, Butelkowicz zatrzymał się przy małym budyneczku z wystającymi
trzema kranami. Odkręcił jeden, napełnił butlę i zaczął iść z powrotem w
kierunku swojego bloku.
- Hę? – Błazen nie rozumiał co właśnie widział. – Cóż to
za budyneczek z kranami w ścianie?
- To studnia – usłyszał za sobą odpowiedź. Podskoczył w
zaskoczeniu, a lecąc w górę zobaczył mijającego go kolejnego Butelkowicza.
Wylądował zszokowany z powrotem na chodniku i w zaniemówieniu patrzył, jak
Butelkowicz napełnia butlę, tak jak ten pozostały.
- To studnia? Taka dziwna? Bez korby i wiadra? –
dopytywał Butelkowcza akceptując zostanie zdemaskowanym.
- To już nie te czasy, panie, żeby korbą kręcić – zaśmiał
się Butelkowicz zakręcając kranik.
- Ach… Przyznam, zupełnie nie spodziewałem się znaleźć
studnię w środku miasta.
- To teraz całkiem popularne – wyjaśnił Butelkowicz. – No
a przy tych rosnących cenach wody to dobrze mieć w okolicy darmową.
- Darmową? – zdziwił się Błązen. – Więc kto płacił za
budowę tej studni i płaci za jej utrzymanie?
Butelkowicz oniemiał na chwilę, gdy w jego głowie zaczęła
jaśnieć odpowiedź na to pytanie, którego nigdy wcześniej sobie nie zadał.
- Eee… - jęknął w zapowiedzi odpowiedzi. – Ekhem… -
odkaszlnął nerwowo. – To my płacimy, podatnicy… I za tę w domu... I za tę tutaj...
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.