Dopiero nad ranem Kot zrozumiał dlaczego zeszłej nocy, w
czasie kąpieli, Błazen zawył do księżyca.
Dziś wyraźnie kulał i każdy kolejny krok sprawiał mu coraz większy dyskomfort. Ktoś
inny po prostu by usiadł i przestał się fatygować, ale przecież Błazen jest
Podróżny. Usiadł więc tylko na chwilkę, aby w dziennym świetle zbadać stan
swoich stóp. Tak jak podejrzewał, tarka do stóp - którą dostał gratis przy
zakupie lnianych skarpet, i której z ciekawości użył zeszłego wieczoru - utarła
mu stopy tak, jakby były potrzebne do surówki. Zastanowił się czy iść do
dermatologa, ale przypomniał sobie swoje ostatnie doświadczenia z lekarzami i odłożył
to rozwiązanie na koniec listy. Następnie pomyślał o podologu, ale później
skojarzył, że w Polsce trochę za bardzo przypominają przeciętne kosmetyczki,
zatem to odłożył na przedostatnie miejsce na liście. Nad następną alternatywą
nie myślał zbyt długo, większość ludzi decyduje się na nią jeszcze zanim
pomyśli o pozostałych rozwiązaniach. Czyli: najpierw zwlekał przez pół
miesiąca, a później bolesne kroki skierował ku miasteczku, a konkretniej w
stronę ekonomicznej chimery, jaką jest drogeria apteczna.
Ze względu na słoneczność dnia
drzwi były szeroko otwarte, imitując klimatyzację - aby ułatwić wiarę w to, że
te wszystkie leki i kosmetyki wcale tam nie kisną.
Błazen szedł wzdłuż półek szukając produktów do stóp. Nie
było to łatwe zadanie, gdyż jakaś niepisana zasada głosi, iż twarz i włosy są najważniejszymi
częściami ciała. Kiedy znalazł już ubogą ofertę produktów do pielęgnacji stóp,
zaczął z niezadowoleniem odrzucać każdy po kolei ze względu na ich składy
obfitujące w substancje wysuszające i podrażniające skórę. Tak jakby ktoś z
góry założył, że i tak nikt tego nie kupi, a jeśli już, to ma tak kamienne
pięty, że i tak nie poczuje różnicy.
Smutny Błazen coś jednak wybrać musiał. Sięgnął więc po
jakiś krem, który według frontowej etykiety zawierał aloes i mocznik, a według
drobnego druczku na odwrocie skłaniał się bardziej ku silikonowi i alkoholowi. „Oby
nie piekło”, przełknął ślinkę na myśl o przyłożeniu tego do swoich zniszczonych
stóp. Po drodze wziął jeszcze jakieś rzekomo naturalne masło kakaowe i jakiś
podobno antyseptyczny krem do ran. Przy okienku poprosił dodatkowo o opatrunki
i wodę utlenioną.
Kot
bez wyrazu obserwował dziwne zachowanie Błazna, który najpierw syczał jak wąż, polewając stopy bezbarwnym
płynem, a później tłumił jęki przy nakładaniu substancji delikatnie
śmierdzących chemikaliami. Na koniec nałożył opatrunki i spoczął przy namiocie,
aby napawać się chłodnym wiaterkiem, jaki wiał tu na wzgórzu ponad
miasteczkiem. Przez jakiś czas siedzieli tak sobie, aż…
- Miau? – zapytał Kot przerywając ciszę.
- Rozumiem dlaczego to sugerujesz, ale gdybym chodził na
palcach tak jak Ty, to oprócz wyrzeźbienia okazałych mięśni łydek, niestety,
skazałbym palce na podzielenie losu pięt.
- Prr… - pokiwał Kot głową w zrozumieniu.
Znów zapadła cisza, aż słońce znudzone osiągnęło zenit.
- Miau? – zaproponował znowu Kot.
- To ciekawe… Faktycznie, Ty masz na palcach poduszki. Myślisz,
że u mnie trzymałyby się na taśmę?
- Miau.
- No w sumie racja, co mi szkodzi.
Przez
następnych kilka tygodni Błazen dwa razy dziennie nakładał opatrunek, a zamiast
nosić buty przyklejał sobie taśmą poduszki, dzięki czemu powoli - ale jednak - nadal
podróżował. Aż pewnego dnia z
zadowoleniem stwierdził, że jego stopy są już prawie zdrowe i nawet może po
staremu używać pumeksu bez ryzyka przywołania niegdyś utartych ran. A nawet
znowu włożył buty. Jednakże zapas jego apteczno-kosmetycznych produktów bardzo
wyszczuplał, zatem należało wyruszyć po kolejne porcje. Na miejscu, przy kawałku
półki z produktami do stóp, jeszcze bardziej pustym niż ostatnio, stały jakieś
dwie kobiety. Blokowały Błaznowi przejście, a więc ustał obok i nieśmiało
czekał, aż się przemieszczą. Coś by im powiedział, ale prowadziły tak głośną i ożywioną
rozmowę, że trudno było o okazję, aby wtrącić się w sposób grzeczny. Gestykulowały
kremami - między innymi takim, po jaki przyszedł tu Błazen.
- W ogóle nic nie działa! – krzyczała jedna. – Nawilżenie
może i jest, ale tylko przez pierwszą minutę!
- Tak! I trzeba całą tubę zużyć, żeby coś poczuć! –
zatwierdzała druga.
- Używałam tego co drugi lub trzeci dzień, bo to nie ma
sensu w ogóle! – krzyczała dalej pierwsza.
- Tak! A skóra jak była popękana tak i jest! – nadal zatwierdzała
druga.
- Napiszę do nich skargę! Niech ktoś mi zwróci moje
pieniądze!
- Tak! Mamy przecież jakieś prawa konsumenckie.
- Czy pan czegoś chce? – zapytała nagle pierwsza, nadal
krzycząc.
- Eee… - przestraszył się Błazen. – Ja chciałem tylko ten
krem wziąć i już znikam…
- Pan tego nie kupuj, szkoda pieniędzy. Naobiecywali
cudów, że mocznik, że aloes, że na popękane pięty, a to nic nie robi! – wykrzyknęła
radę pierwsza.
- Tak! To pan już równie dobrze może nie używać – zatwierdziła
radę druga.
- Mi pomogło po tym, jak mi tarka uszkodziła skórę –
wzruszył ramionami Błazen, sięgając po krem nad głowami kobiet.
- Eeeee tam! Takie coś to i samo by minęło!
- Jakoś nie mijało – Błazen zaczął już odchodzić, ale
dalej do niego mówiły, więc się zatrzymał.
- Czeka się tydzień i skóra znów gruba!
- Ale ona nie ma być gruba, bo później usycha i pęka –
zauważył Błazen.
- Więc później się idzie po takie kremy co nie działają! –
krzyknęła oburzona znowu machając tubkami tak, jakby trenowała przed występem
tańca z ogniem.
- Taki to świat, taki to świat… - kiwała głową druga.
Później nadal narzekały i przebierały w ubogiej ofercie
kremów, wykluczając Błazna z rozmowy tak, jakby nigdy go nie było. Więc sobie
poszedł - a gdy już dotarł z powrotem do namiotu, ułożył nowe opakowania kremów
przy starych i westchnął ciężko.
- Miau?
- Tak, znowu…
- Miau?
- No bo jakieś kobiety tam głosiły, że jak producent
obiecał poprawę patologicznych zmian skórnych to znaczy, że obiecał ich
uleczenie. A przyczyn takich problemów skórnych mogą być setki, i to od nich
trzeba zacząć.
- Miau.
- Wiem, wiem, znowu się mądrzę, a wcale nie jestem lepszy.
Sam też nie poszedłem ani do podologa, ani do lekarza…
- Prr… - pomyślał Kot przez chwilę. – Miau – zauważył.
- Może i szukam usprawiedliwień tak samo jak one, ale… - Nagle
Błazen się rozchmurzył. - Ja przynajmniej nie oczekiwałem cudów od jakiejś mieszanki
mocznika z silikonem. No i przecież była to tylko część mojego domowego zabiegu.
- Miau – skarcił go Kot.
- Dobrze, koniec z hipokryzją, następnym razem nie sprawdzę co kupuję, skoro i tak nie wiem co mi dolega, i
jak normalny człowiek będę wrzeszczeć w sklepach o swoich piętach.
- Miau?
- "Bo producent obiecał".
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny