„Lassie,
wróć!” Wiele osób nadal pamięta te filmy i krzyczy to zdanie za każdym
napotkanym owczarkiem szkockim długowłosym. Za krótkowłosym lub ogolonym nie,
bo wygląda im na charta lub mieszańca.
- Wienna mi się przypomniała – westchnął Błazen wieczorem
przy ognisku. – Umarła tak młodo, moja psina…
- Miau?
- Taka trzykolorowa Collie. Ciebie wtedy jeszcze na
świecie nie było. Mądra i kochana… Aż kleszcz ją ugryzł, przenosząc babeszjozę.
Umarła po kilku dniach.
- Miau…
- Kochała gonić piłkę. I chodziliśmy na długie, długie
spacery… Cudowna, tak szybko i chętnie się uczyła… Umiała tyle niesamowitych
sztuczek! Ale najbardziej brakuje mi tych spacerów…
Przez kilka następnych minut siedzieli w ciszy patrząc na
iskry wznoszące się ponad płomienie. Kot widział na twarzy Błazna ogromną
nostalgię i zastanawiał się co może z tym zrobić.
- Idę już spać – powiedział w końcu Błazen. – Dobranoc –
wszedł do namiotu zostawiając Kota samego.
- Miau – odpowiedział Kot jego plecom, póki jeszcze je
widział. Nawet plecy zdawały się być w nostalgii. I nostalgicznie zapiął za
sobą zamek w namiocie. Później nostalgicznie chrapał, przyczyniając się do
nostalgicznych ruchów dachu namiotu - na zmianę w górę i w dół, niczym jego
nastrój przy tych tęsknych wspomnieniach. Tak wyraźny nadmiar nostalgii
utwierdził Kota w przekonaniu, że musi coś z tym zrobić, a więc podszedł do
swojego kotofonu i wystukał pazurkiem tajemniczy numer…
- Miau miau miau miau miau… - szeptał w słuchawkę.
Rano
Kot obudził Błazna wcześniej, niż zwykł to robić w dniach poprzednich. Przy
namiocie leżał spakowany tobołek, tuż obok świeżo zabitego gołębia w sosie
własnym.
- Nie jestem głodny – rzekł Błazen natychmiast rozbudzony
na ten makabryczny widok. Uśmiechał się niezręcznie, ukrywając szok.
- Miau – zaakceptował to Kot i spakował gołębia do
zamrażarki, na później. – Miau miau! – wykrzyknął bez zwłoki. Ekhem…
- Ale dokąd?
- Miau miau!
- Hm… Oby to była miła niespodzianka… - powiedział.
„Tym razem”, pomyślał, wspominając jeszcze gołębia, aż lekko
zadrżał.
- Miau?
- Nie, nie jest mi zimno. Ruszajmy w drogę.
Wędrowali przez dziwnie znajome polany, mijając dziwnie
znajome strumyki i chatki. Wkroczyli na dziwnie znajomą ścieżkę i zaczął
ogarniać ich dziwnie znajomy smród wielkiego miasta. Kiedy Błazen zobaczył
znajomy blok, wcale nie było to już dla niego dziwne.
- Więc odwiedzamy Klementynę?
- Miau miau – przyznał Kot.
- Och, ona ma owczarka szkockiego, prawda? Chyba rok temu
go widziałem ostatnio…
- Miau miau – znowu przyznał Kot.
- Ojej, Kocie! – Błazen już zaczynał się rozchmurzać.
- Miau miau miau miau miau – zapowiedział Kot.
- Jaka niespodzianka może być jeszcze lepsza? Ojej,
czekaj… Dostaniemy szczeniaczka?!
- Miaaau – pokręcił głową. – Miau miau miau.
- Fakt, trochę się zagalopowałem. Więc powiedz, powiedz! –
wchodzili już do windy w bloku Klementyny.
- Miau miau…
- Dobrze, dobrze – przeskakiwał z nogi na nogę nie mogąc
doczekać się niespodzianki. Wyskoczył z windy, gdy tylko drzwi zaczęły się
otwierać. Pogalopował przodem do drzwi mieszkania, które już się otwierały.
- Cześć! – powitała ich Klementyna, a tuż za nią stała trzykolorowa
Collie.
- Cześć – odpowiedział Błazen ledwie powstrzymując się
przed rzuceniem się na psa z otwartymi ramionami.
- Miau – powitał i Kot.
- Wchodźcie, wchodźcie. To jest Lila, chyba ją pamiętacie.
– Klementyna wskazała na psa, jednocześnie zamykając za nimi drzwi. - Powitajcie
się, a ja spakuję jej zabawki.
- Spakujesz zabawki? – zdziwił się Błazen witając psa,
który był onieśmielony i mimo ekscytacji w merdaniu ogona, zachowywał się
ostrożnie.
„Oddaje mi Lilę?!”, myślał.
- Miau miau miau miau miau – zwrócił się do niej Kot.
- Ach, więc to tak… Haha! No więc niespodzianka, Błaźnie,
masz cały dzień spaceru z Lilą!
Błazen zaśmiał się w duchu, że znowu spodziewał się zbyt
wiele, ale to nadal była dla niego wspaniała niespodzianka, a więc zaczął
podskakiwać ze szczęścia, płosząc przy tym psa. Wtedy Kot sięgnął do tobołka,
który wcześniej spakował Błaznowi, wyciągając z niego kilka smakołyków.
- Miau – podał je Błaznowi.
- Och, dobry pomysł! – Błazen wziął smakołyki i przy ich
pomocy błyskawicznie zdobył zaufanie Lili.
Kot
zaplanował dzień w największym i najpiękniejszym parku w mieście. Klementyna dała
im wszystko, co będzie im potrzebne do psa, w tym również coś w rodzaju
kagańca. Zaleciła wkładać go Lili tylko na wejście do pojazdów i wchodzić
tylnym wejściem, by kierowcy było za daleko na ewentualne krzyczenie, a w
środku go zdejmować. Ostatnie drzwi tramwaju były wąskie i Lila nieco się ich
bała, a więc Błazen musiał dać się im przyciąć, aby pies i popychający go Kot
zdążyli wsiąść.
W tramwaju, po zdjęciu kagańca, Lila czuła się swobodnie.
- Nie ugryzie? – niepewnie zapytała pasażerka obok.
- Nie, nie, śmiało – odparł Błazen pozwalając jej
pogłaskać Lilę.
- Jaka miękka sierść – zachwyciła się.
Później psina spokojnie wyglądała przez szyby, aż do
środka wsiadła kobieta z dzieckiem najwyżej czteroletnim.
- Aaaaa! Nieee! Boję sięęę! – krzyczało na widok psa.
- Nie bój się, nie bój, pies jest na smyczy – tłumaczyła mu
jego mama.
„Ach, dzieciaczek pewnie nie miał jeszcze okazji zapoznać
się z żadnym psem”, pomyślał Błazen. Jednak po chwili olśniło go, że może teraz
wpaść w tarapaty, jeśli nie nałoży Lili kagańca. Na szczęście nie było tłoczno,
a więc nie panował zaduch. „Może dasz radę się wentylować”, myślał wkładając
psinie kaganiec. Wkrótce po tym przyszło im przesiąść się do drugiego tramwaju.
Tym razem był to tramwaj wysokopodłogowy, a Lila podobno boi się nieznajomych
schodów, ale weszła po nich bardzo grzecznie. Być może utkwił jej w pamięci
obraz Błazna przyciętego drzwiami. Tym razem było nieco bardziej tłoczno, więc
Błazen obserwował, czy Lili nie jest zbyt duszno w kagańcu. Położyła się, ale
wyglądała raczej na znudzoną, niż niedotlenioną.
W końcu, po niecałej godzinie od wyjścia z domu, dotarli
na miejsce. Kaganiec wylądował w tobołku, a wtedy Lila podniosła głowę i zobaczyła
park. Od razu wiedziała o co chodzi, zaczęła iść w jego stronę podekscytowana.
Błazen po drodze wygrzebywał z tobołka jej zabawki, a kątem oka obserwował
innych ludzi prowadzących psy w tym samym kierunku. Kiedy weszli do parku i
znaleźli się w bezpiecznej odległości od jezdni, pies pożegnał się ze smyczą, a
powitał z zabawkami. Natomiast Błazen powitał się ze wspomnieniami, które teraz,
dzięki Lili, ożyły na nowo.
Bawili się w polowanie na kaczki płynące rzeczką, w
aportowanie piłki, przeciąganie pluszowej owcy, robienie sztuczek, gonitwy, poznawanie
innych psów… Wszystko to z przerwami na relaks w co piękniejszym miejscu.
Odkryli kilka interesujących rzeźb, ścieżki ukryte w gąszczach, grzyby,
kasztany…
Siedząc nad jednym z brzegów rzeczki i popijając wodę
spakowaną przez Kota (do rzeczki trudno było się dostać przez bogatą roślinność
brzegową), Błazen przypomniał sobie dziwną rzecz z przeszłości.
- Wiesz, Kocie? Kiedyś bawiłem się z Wienną na plaży przy
jeziorze. W pewnym momencie zobaczyła jak jakiś dzieciak kopnął piłkę, a ona
kochała piłki, więc pobiegła za nią. Ani piłce, ani chłopczykowi nic się nie
stało, ale on zaczął wrzeszczeć i grozić nam swoim tatą, że jest policjantem i
nas aresztuje. Wtedy ten tata przyszedł, nawrzeszczał na nas i wlepił nam
nielegalny mandat za brak kagańca.
- Miau… – Kot schował twarz w łapce.
- No wiem, idiotyzm. Ale chyba większość ludzi
przynajmniej z filmów kojarzy, że to nie jest rasa psów uznawana za agresywną…?
Wzruszyli sobie ramionami, wstali i poszli na dalszą
wyprawę. Lila wąchała wszystko naokoło, promieniejąc szczęściem. Równie czujne
co nos były jej uszy, a szczególnie mocny zew krwi obudził się w niej, gdy nad
ich głowami zaczęło przelatywać ogromne stado ptaków. Patrzyła na nie oczami,
uszami, nosem, może nawet włosami czuciowymi. Wyglądała tak, jakby przymierzała
się do lotu.
- Kocie, jestem szczęśliwy – powiedział wówczas wzruszony
Błazen.
Kot ma z natury stoicki wyraz twarzy, ale teraz na pewno
próbował się uśmiechać.
Gdy
nadchodził zachód słońca, wdrapali się na małe wzgórze i zrobili sobie piknik.
Kot jadł przygotowane wcześniej gołębie, pies suszone szprotki i świńskie uszka,
a Błazen kimbap i pierożki. Niebo nad nimi nasycał głęboki, ciemniejący błękit,
a chmury mieniły się różem i pomarańczą. Błazen nie mógł przestać się uśmiechać
nawet w trakcie kaszlenia po tym, jak ryż poleciał mu do płuc zamiast do
żołądka.
Zapadł zmrok, a lampy nadawały parkowi romantycznego
nastroju. Znaleźli wtedy mały, sztuczny wodospadzik, na szczycie którego
chłopak z dziewczyną zapalali świeczkę.
- Mam nadzieję, że to tak nastrojowo, a nie do uprawiania
czarów – skomentował Błazen.
Lila wydawała się wypoczęta po pikniku i znowu chciała
się bawić. Piłka była koloru trawy, a pluszak nie miał zbyt opływowego
kształtu, zatem Błazen darował sobie aportowanie. Skupili się więc na
przeciąganiu i wspólnym bieganiu. Tak oto Błazen został obskoczony i wzruszył
się na ślady zabłoconych łap na swoich ubraniach.
Aż zapadła ciemność absolutna. Usiedli na ławeczce i znów
popijali wodę… Zamiast świerkania ptaków roznosiło się krakanie gawronów, w
akompaniamencie nielicznych świerszczy i żab. Lila leżała, by zregenerować
siły, ale jej zmysły pozostawały aktywne. Rozglądała się, nasłuchiwała, wąchała
co im wiatr przynosił, i wyraźnie współdzieliła uczucie Błazna…
- Nie chcę wracać do domu.
- Miau…
- Wiem, wiem… Niedługo.
Czekał jakby na coś wyjątkowego, aby nie musieli po
prostu wstać i wyjść na tramwaj. Aż nadarzyła się okazja, gdy usłyszał czyjeś
krzyki.
- Lolek! Lolek, chodź tutaj! Lolek, do mnie! – krzyczała mała
dziewczynka na zmianę ze swoim tatką, siostrą i mamusią.
„Może ruszymy w tamtym kierunku, a wtedy ten ich Lolek
przybiegnie na widok Lili?” – Tak to obmyślił Błazen, i tak taż zrobili,
odnosząc przy tym sukces.
- Jaki słodki! – pisnęła dziewczynka na widok Lili,
podczas gdy jej rodzice przywiązywali już małego Lolka na smycz.
- Można pogłaskać – odparł Błazen przyjaźnie.
- Jaka to rasa? – zapytała dziewczynka głaszcząc Lilę.
- Collie – rzekł Błazen uśmiechnięty. – Owczarek szkocki.
Następnie skierowali się w stronę wyjścia z parku.
- Ach, Kocie, miło spotkać dzieci nauczone reakcji na psy
i ich właścicieli. Rozumiem, że niektórzy ludzie to psychopaci, a ich psy to
zabójcy, ale zwykle da się ich odróżnić… A jeśli nie, to przecież nawet oni
raczej zachowują swoje prawdziwe oblicza na specjalne okazje… Poza tym, życie w strachu to chyba najgorsze,
czego można nauczyć się od rodziców.
- Miau, miau… - jak zwykle wywody Błazna szybko spłynęły
po gładkiej sierści Kota.
Kolejny
tramwaj był znowu nieco zatłoczony, a już na wejściu jakieś dziecko zaczęło histerycznie wydzierać się na widok Lili.
- Spokojnie, spokojnie – mówiła do niego mama, jednym
okiem nienawistnie zerkając na psa. Wówczas Błazen zorientował się, iż większość
pasażerów wyglądała na wyraźnie niezadowolonych z obecności psa, tak jakby „w
pokoju był słoń”. Niektórzy specjalnie odsunęli się dalej, po trochu z
obrzydzenia, a pod trochu ze strachu przed zostaniem zaatakowanym. Lili
wyraźnie brakowało powietrza, ale nic nie wskazywało na to, aby zdjęcie kagańca
było tutaj dobrym pomysłem…
„Kamienni ludzie z kamiennych osiedli”, myślał sobie
Błazen i po kilku przystankach postanowił przesiąść się w autobus. Tam, tak jak
podejrzewał, panowała bardziej przyjazna atmosfera. Ludzi było niewielu, ale co
drugi jawnie okazywał radość na widok Lili. Ta linia nie jechała bezpośrednio
przez centrum miasta, czym Błazen tłumaczył sobie lepszy stan człowieczeństwa
tych pasażerów.
- Mój pierwszy pies to był Collie – mówił jeden poczciwy starszy
pan. – Teraz mam Pekińczyka, ale koniecznie muszę znów mieć Collie. Taki mądry,
rodzinny pies… Pewnie każdy się cieszy na jego widok? „Lassie, wróć”, krzyczą
za tymi psami…
- Hm… Dziś coś krzyczeli, owszem, ale raczej w terrorze, niż
z radości…
- No jak to? – zdziwił się staruszek.
- W tych czasach ogląda się filmy o zombie, proszę pana.
Jakbym miał zombie na smyczy to by się cieszyli i chcieli dotknąć. A jak mam
psa to uciekają.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.