Błazen
postanowił zbadać miasteczko uchodzące w Anglii za najbrzydsze: Wolverhampton. Tym
razem nie mógł rozstawiać namiotu w dziczy i wędrować beztrosko, ponieważ - jak
się dowiedział – najdzikszą dzicz mają tutaj w mieście i nie było to
bezpieczne. Osiedlił się zatem tymczasowo w domku, który miał dzielić z kilkoma
współlokatorami. Często wyprowadzali się i byli zastępowani następnymi, zatem
trudno opisać dokładny skład mieszkańców. Na chwilę obecną Błazen wiedział, aby
spodziewać się towarzystwa młodego chłopaczka z Włoch, starszego chłopaka z Łotwy,
jeszcze starszego mężczyzny z Węgier oraz młodej dziewczyny z Irlandii.
- Może to i dobrze, Kocie. W ten sposób kogoś już tutaj
znamy i może zdobędziemy więcej doświadczeń – mówił Błazen rozstawiając namiot
w wynajętym przez nich pokoju, bo jak głosi popularne kłamstwo: Starego psa
nowych sztuczek nie nauczysz.
- Miau – odparł Kot ścieląc sobie łóżko obok namiotu.
Kilka
minut drogi pieszo od domu znajdował się duży, zadbany park. Prawdopodobnie
jedyne miejsce w mieście, które nie wymagało remontu i nie zasypywały go kłęby
śmieci. Akurat gdy Błazen się wprowadził usłyszał w domu opowieść, że poprzedniego
dnia wczesnym wieczorem, tuż przed zamknięciem parku, ktoś został tam zabity
nożem.
- Hm, może zwiedzimy park innym razem, Kocie.
- Miau?
- Tutaj paralizator nie jest legalny.
- Miau?! Prr… Miau?
- Gaz pieprzowy też nie jest tutaj legalny.
- Miaaau?! Miau?! Prr… Miau?
- Noże również nie są tu legalne. Oprócz małego scyzoryka,
ale tym nawet puszki nie umiem otworzyć. No i Kocie, pewnie źle by się
skończyło dźgnięcie kogoś w samoobronie. Nawet nie wiem jak i gdzie dźgnąć, aby
bez zadania poważnych obrażeń uniemożliwić mu kontratak, więc skończyłoby się
walką na noże, czy coś… Jeśli to przeżyjemy to wszyscy trafimy do więzienia. On
(lub oni) i ja za walkę, a Ty za współudział biernego obserwatora.
- Miau?!
- Nie wpadajmy w panikę, na pewno nie jest aż tak
niebezpiecznie.
Kiedy już się rozpakowali i zadomowili, wyszli do salonu
socjalizować się ze współlokatorami, bo wcześniej ich na to zaproszono. Na
kanapie, oglądając telewizję, Irlandka jadła jakąś odgrzewaną mrożonkę. Obok
Łotysz z Węgrem pili polskie piwo i gawędzili. Włoch w kuchni gotował spaghetti.
Błazen usiadł na fotelu. Kot położył się na oparciu za
jego głową. Panowie rozpoczęli z nimi ożywioną rozmowę, z której udało się
dowiedzieć, że Węgier mieszka w tym kraju już dziesięć lat, zajmując się
prostymi pracami i ma tu jedną przyjaciółkę z Węgier, ale już od dawna wcale
nie są razem, naprawdę. Z kolei Łotysz rezyduje tu od trzech lat na wyższych
stanowiskach i zamierza niedługo wyprowadzić się do własnego domu, aby móc
sprowadzić tu swoją żonę i małe dziecko. Irlandka co jakiś czas odrywając się
od telewizora dorzucała swoje trzy pensy, z czego wyciekło głównie to, iż jest
pielęgniarką. Włoch występując czasem z kuchni opowiedział, że jest tu od roku,
a wcześniej miał dziewczynę Polkę.
Błazen opowiedział o byciu błaznem, a Kot o byciu kotem.
- Może pójdziemy po więcej piwa? – zaproponował Węgier w
kierunku Łotysza. – Przy okazji zobaczysz gdzie są sklepy w okolicy – dodał patrząc
na Błazna.
No i poszli. Uliczki były wąskie i na obu brzegach
zastawione pojazdami tak, że dwa samochody raczej nie miałyby szansy się
wyminąć, choć droga służyła do jazdy w obu kierunkach. W okolicy, póki co,
Błazen widział tylko arabów i hindusów. Odróżniał ich głównie po strojach,
które w żadnym opisanym stuleciu nie zaliczały się do europejskich. Dopiero gdy
wyszli na chodnik przy większej i bardziej ruchliwej ulicy, Błazen zaczął
widzieć również czarnych i białych ludzi. Pojawiły się też większe ilości
śmieci, a gdzie okiem sięgnąć żadnego kosza, więc z jednej strony Błazen
rozumiał przyczynę, a z drugiej nadal nie był w stanie usprawiedliwić skutku.
Ominęli drogerię, sklep komputerowy, kwiaciarnię i
monopolowy. Węgier wytłumaczył, że idą do sklepu polskiego, bo tam te piwa, na
których im zależy, powinny mieć większą szansę na bycie oryginalnym produktem.
Poczekali chwilę na zielone światło i przeszli na drugą
stronę ulicy, gdzie wokół parkingu rozciągały się knajpki i sklepiki. Wstąpili
do Delikatesów, gdzie Węgier poszedł od razu do alkoholi, a Łotysz po drodze
zatrzymał się jeszcze przy chlebach.
Kot ucieszony spoglądał na kiełbasy, Błazen zastanawiał
się dlaczego pół sklepu zajmują konserwy i herbaty.
- Zawsze kupuję tutaj ten chleb – powiedział Łotysz
biorąc do ręki „Chleb Litewski” o kolorze czekoladowym, czyli pewnie farbowany
jakimś karmelem. Poza tym taki chleb wyróżnia się chyba głównie dodatkiem
kminku, a przynajmniej dla osób z Polski i okolic, bo dla większości Anglików każde
pieczywo dostępne w tym sklepie to jakiś dziwny egzotyczny wynalazek. Z
obserwacji Błazna wynika, iż klasyczne angielskie pieczywo to chleby tostowe,
które on nazywa „poduszkowcami”, gdyż są wielkie i przesadnie miękkie. Poza tym
znalezienie takiego, w którym nie ma cukru i chemii to raczej misja niewykonalna.
Ucieszył się zatem, iż w okolicy może kupić coś, co jest bliżej normy według
jego standardów. Pogrzebał w dostępnych chlebach i wziął sobie jeden nie
zawierający drożdży. Później dołączył do Węgra, aby jednym uchem słuchać co ma
do powiedzenia o piwach, a w głowie skupiać się głównie na przemyśleniach
dotyczących „asymilacji” i „wzbogacania kultury”. Patrzył na te chleby, piwa i
kiełbasy…
„Kupując to wszystko wcale się tu nie asymiluję”, myślał.
„W sumie to nawet nie chcę. Mam zupełnie inną definicję normy w bardzo wielu
kwestiach. Chleb to nie poduszka. Ale, oczywiście, nie będę nikomu dyktować
swoich zasad. Jednak nie dostosuję się też do cudzych. Więc w sumie… Od hindusa
w barwnych szatach różnię się tym, że po mnie braku asymilacji na pierwszy rzut
oka nie widać.”
- Na pewno nie pijesz? – zapytał przyjacielsko Węgier ładując
butelki do koszyka.
- Tak, na pewno – odparł Błazen uprzejmie.
- A Ty, Kocie? – zapytał tak samo przyjacielsko co
poprzednio.
- Miau – odparł Kot kierując wzrok na jeden z dostępnych
napitków.
- Dobra, będzie jedno ciemne – uśmiechnął się Węgier
ładując do koszyka piwo wybrane przez Kota.
Ekspedientka była Polką i na początku z góry założyła, że klienci są jej rodakami, więc za pierwszym razem odezwała się po polsku. Poprawiła się dopiero po nie uzyskaniu odpowiedzi.
Gdy wyszli ze sklepu zaczepił ich wysoki, wychudzony czarnoskóry mężczyzna prosząc o drobne. Błazen ma swoje zasady i bez względu na to czym próbują go przekonać, on nie daje pieniędzy żebrakom i koniec. Nie zamierzał więc uczynić wyjątku i w tym przypadku, ale Łotysz o tym nie wiedział, zatem uprzedził Błazna:
Gdy wyszli ze sklepu zaczepił ich wysoki, wychudzony czarnoskóry mężczyzna prosząc o drobne. Błazen ma swoje zasady i bez względu na to czym próbują go przekonać, on nie daje pieniędzy żebrakom i koniec. Nie zamierzał więc uczynić wyjątku i w tym przypadku, ale Łotysz o tym nie wiedział, zatem uprzedził Błazna:
- Nic mu nie dawaj, to narkoman. – Wszyscy czworo
zignorowali żebraka i poszli w swoją stronę, a po kilku metrach Łotysz mówił
dalej. - Sporo ich tu ogólnie, a ten akurat ciągle kręci się przy tych
sklepikach. Jak kiedyś jakiś inny poprosi cię o pieniądze to jego też zignoruj.
Narkomani.
Błazen bez słowa pokiwał głową, zdumiony, powoli obracając
twarz w kierunku podłoża. Akurat tego nawet nie podejrzewał. Jeśli widział
wcześniej narkomana na żywo to nie pamięta lub był tego świadom, więc czuł się
teraz tak, jakby zobaczył jakiegoś pierwszy raz w życiu. Rzucił okiem na Kota i
otrzymał porozumiewawcze odwzajemnienie spojrzenia.
- No tak, to ma sens – odezwał się po chwili, podnosząc
głowę tak nagle, że jego czapka zadzwoniła głośno tak, jakby wiwatowała
nadejściu nowej myśli. – Socjalizm jest tu tak zaawansowany, że pewnie nawet
alkoholik znalazłby coś dla siebie. Narkomania brzmi jak wystarczająco głębokie
dno, aby nie dostać w tym kraju drabiny.
Węgier i Łotysz zaśmiali się donośnie, bo to pierwszy
raz, gdy mieli do czynienia z błaźnim komentarzem Błazna. Później wszyscy
przeszli przez te same pasy co poprzednio i Kot zagadał na jakiś luźny temat,
który zainteresował obu towarzyszy, więc Błazen mógł spokojnie się wykluczyć i
skupić na dalszym oglądaniu okolicy.
Błazen zajął się
rozpakowywaniem zakupów, a Węgier nastawianiem w telewizorze muzyki z JuTuba. W
tym czasie Łotysz rozstawiał napitki i przesuwał meble wedle własnej wizji
lepszej funkcjonalności na okazję napitkowania. Kot korzystał z tego dla
darmowych przejażdżek meblami. Włoch kończył przygotowywanie swojego spaghetti,
a Irlandka siedziała na kuchennym blacie i z uśmiechem pisała coś w telefonie.
Na blacie, w bezpiecznej odległości od Irlandki, tuż obok
swego zbioru przypraw, Błazen zaczął kroić chleb ciesząc się, że mógł kupić
niekrojony. Następnie pokroił trochę kiełbasy i skierował się z tą żywnością do
salonu. Tuż za nim ruszył Włoch ze swym włoskim spaghetti na talerzu, a
Irlandka dopiero po kilkunastu minutach zauważyła, iż została sama, więc przegapiła
polsko-węgierski toast. Nastąpił on w wyniku wyznania Węgra, że u nich w szkole
uczy się polskich patriotycznych piosenek i powiedzeń, zarówno w wersji węgierskiej
jak i polskiej.
- Polak, Węgier! – zaczął Błazen.
- Dwa bratanki! – odkrzyczał Węgier po polsku.
- I do szabli! – kontynuował Błazen.
- I do szklanki! – zapolszczył Węgier i zagrzmiały ich
napitki przy uroczystym uderzeniu. Rzecz jasna trzy, bo również piwo Kota. A
Błazen pił czarną chińską herbatę o nazwie „Książę Walii”, wyprodukowaną dla
angielskiej firmy z importowanych (z Chin?) składników, zmieszaną i zapakowaną
w krajach Unii Europejskiej. „Takie wzbogacanie kultury chyba może być, Anglicy
przecież zawsze lubili czarną herbatę”, myślał sobie biorąc łyczka tego
międzynarodowego płynu. „Byle nie zabroniono im zalewania tego mlekiem.”
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.