Jak
miło jest czasem myśleć, że te straszne rzeczy, o których się słyszy, są gdzieś
daleko stąd i wcale nas nie dotyczą…
Ostatnio Błazen ma coraz więcej na głowie, i nie chodzi
tu tylko o jego szybko rosnące włosy czy dzwoniącą czapkę nasiąkającą jesiennym
deszczem. Życie nabiera tempa, a on nadal ma za duże buty, więc nie zostawanie
w tyle bywa męczące. Jakiś czas temu usiadł sobie w namiocie, aby trochę
odpocząć. Z nudy sięgnął po lusterko i zaczął badać czy ostatnio się zmienił...
Zauważył wówczas, że między jego brwiami powstaje zagłębienie.
- Ach, Kocie, zawsze jak mocno się na czymś skupiam, albo
kiedy się martwię lub gniewam, to marszczę brwi… Chyba czeka mnie groźna
zmarszczka! – zaśmiał się najpierw, ale później oddał się przemyśleniom. – Hm,
Kocie… Błazny raczej nie powinny wyglądać groźnie, to nie sprzyja osiąganiu spełnienia
zawodowego w tej branży. Mamy być mili, zabawni i przyjemni dla oka.
- Miau…? – zapytał Kot od niechcenia, bo w tamtej chwili
obchodziło go tylko wygrzewanie się pod kocem.
- Chyba muszę jakoś zapobiec powstaniu tej zmarszczki.
- Miau…
- Nie zrozumiesz – emocjonalnie machnął grzywą.
Od
tamtego dnia minął już ponad miesiąc. Błazen nie miał więcej czasu na
przyglądanie się swojemu odbiciu, ale kupił jakąś miksturę i codziennie wklepywał
ją w twarz, z okazywaniem szczególnej troski przestrzeni między brwiami. Wypatrzył
tę miksturę latem na festiwalu koreańskim, ale wtedy nie widział powodu, aby ją
nabywać. Ogólnie mikstury do skóry leżą w kręgu jego zainteresowań, choć wiele
osób prześmiewczo spogląda na takie hobby. „Ale to dobrze”, myśli sobie wtedy, „w
końcu jestem błaznem”.
- Kooocie, jestem padnięty – wszedł do namiotu i padł na
twarz.
- Miau – odparł Kot kładąc się na plecy Błazna i zaczął
robić mu masaż z akupunkturą.
- O, dzięki…
- Miau?
- Tak, tak, dostaniesz mięso.
Przez chwilę Błazen leżał w zamyśleniu, a później sięgnął
po lusterko. Patrzył w nie i patrzył, robiąc przy tym najróżniejsze miny…
- Kocie, zagłębienia
już nie ma. Zniknęło bez śladu.
- Miau? – zapytał nadal masując i nakłuwając.
- Tego między brwiami. Mikstura chyba działa, skoro to jedyna
zmiana jaką wprowadziłem. Hm… Ciekawe czy ich pozostałe mikstury też są tak
dobre. O, ale dorzucili mi gratis jakieś próbki innych, wcześniej nawet nie
zwróciłem na nie uwagi… - Sięgnął ręką do pudełka, w którym przechowuje takie
rzeczy i wydobył garść próbek. – Jakiś cytrynowy żel złuszczający naskórek, to
możemy sobie darować. Jakiś lipidowy nawilżający krem napinający skórę, no nie
wiem, może jak kiedyś będę się nudzić. (Hm, ale ja przecież jeszcze nigdy w
życiu się nie nudziłem). Jakieś ampułki ze śluzem ślimaka, to raczej nic
nowego. A tutaj ampułki z placentą. – Po przeczytaniu tego zamilkł.
- Miau?
- Brzmi znajomo, ale… Nie, to nie może być… Zobaczę w
Internecie. – Zajrzał w Internety i znowu zamilkł.
- Miaaau?
- Kocie, placenta to łożysko.
- Miau?
- No wiesz, taki narząd płodowy…
- Miau?
- Teoretycznie to się zalicza do odpadów medycznych, ale…
Amputowane kończyny, dzieci po aborcji, usunięte organy po przeszczepach czy
innych zabiegach… To też są odpady medyczne. I jakoś nikt nie raczy
poinformować czy to tutaj to jest ludzkie czy zwierzęce łożysko, a dla wielu to
ma znaczenie.
- Miau – odparł Kot niewzruszony, schodząc z pleców
Błazna.
- Co z tego, że twoja mama zjadła swoje łożysko jak cię
urodziła? Jesteś kotem – poirytował się Błazen przewracając się na bok, aby
widzieć Kota.
- Miau?
- Taka różnica, że dla ciebie nawet zjedzenie własnego
potomstwa w pewnych sytuacjach jest normalne. Ba, zjadasz żywcem myszy i ptaki.
Nawet pająki. Karmię cię surowym mięsem. Masz przy okazji, jak już o tym
wspominam… - dał mu obiad.
- Miau…? – zapytał Kot zanim zaczął jeść.
- Nie krytykuję twojej natury, jesteśmy przyjaciółmi.
Rozumiem cię i akceptuję. (W końcu dostajesz ode mnie to mięso). Po prostu
bardzo się od siebie różnimy i nie ma sensu udawać, że to nie prawda. Natomiast
byłoby mi miło, gdybyś ty również zrozumiał teraz mnie.
- Miau… - przeprosił Kot. – Miau? – zapytał.
- Dobrze, więc Ty jedz, a ja Ci wyjaśnię. Otóż, ludzie
mają najróżniejsze poglądy i nie każdy toleruje to samo, ale jest kilka
ogólnych zasad. Jedna z nich to zakaz kanibalizmu. Panuje nawet wśród kanibali,
choć nie chcą się do tego przyznawać. Po prostu w ich świecie hipokryzji ludzie
dzielą sią na przyjaciół i jedzenie. A w świecie hipokryzji pozostałych osób,
jak widać, nieżywe ciała ludzkie dzielą się na zwłoki i odpady medyczne…
- Miau? – zapytał Kot podnosząc na chwilę głowę od miski.
- Tak, niby nikt nie je takiej mikstury kosmetycznej, ale
absorbowanie czegoś przez skórę to też rodzaj pozyskiwania z tego energii, a
przecież tym właśnie jest odżywianie. Więc ja uważam, że to bez różnicy czy
zjem coś ustami czy wchłonę skórą. Ot, odłamy kanibalizmu. Gdybym tapetował
sobie ściany ludzkimi kośćmi to też czułbym się jak kanibal. Albo gdybym nosił
buty z ludzkiej skóry. Można rzec, iż kanibalizm to styl życia. Jak na mój gust to ten kosmetyk mógłby śmiało leżeć w
sklepie tuż obok mydła z Żydów, które produkowali niegdyś naziści. Bo naprawdę,
co za różnica która to część ciała i jak została pozyskana? Czy to noga czy to
łożysko, czy to z żywej czy z martwej osoby, tak czy owak to jest ludzki organ.
Udowodni ci to każdy test genetyczny jaki sobie tylko zażyczysz wykonać. Jeśli
jest ich kilka. Nie wiem. Nie znam się. Ale udowodni, to wiem.
Kot skończył jeść i usiadł przynudzony, bo już dawno
pojął o co chodzi, ale z szacunku słuchał dalej.
- Nawet obcięte włosy i paznokcie… Choćby miały uratować
mi życie to tego się nie je i już. Przyczepianie sobie cudzych włosów? No dobrze,
to chyba tak jak przeszczep szpiku, niech im będzie. Tematu przeszczepów
jeszcze sobie nie przemyślałem i nie mam opinii, nadal to badam. Ale nie będę
robić swetra z włosów. Nie zrobię grzebienia z paznokci. Nie
będę budować z ludzi przedmiotów ani przerabiać ich na sałatkę, ani na „ampułkę”
kosmetyczną... Nie bez powodu wszystkie te wymienione przeze mnie przykłady
pojawiają się w horrorach.
- Prr… Miau?
- Jeśli to nie jest z człowieka? Wtedy dla większości
osób to nie przeszkadza. Takiej ogólnej zasady raczej nie ma, więc inne gatunki
są jadalne. Nawet ty.
Zdenerwowany Błazen postanowił na wszelki wypadek
ponownie przestudiować skład mikstury, która wygładziła jego skórę. Dowiedział
się wówczas wiele na temat peptydów, choć już wcześniej mu się wydawało, iż
dużo o nich wie. Przestraszył się na widok składnika noszącego nazwę „Human
Oligopeptide-1”. („Human” = człowiek). Internety upierały się jednak, że to
składnik „syntetyczny”, więc choć „syntetyczne” składniki też z czegoś się
przecież robi to dla własnego dobra postanowił teraz nie panikować.
- Kocie… Pamiętasz tamten smalec z psów, który kiedyś
widzieliśmy? Żartowałem sobie o zabobonnych fanach tego smalcu i wspomniałem o zjadaczach
niemowląt. Przyjąłem wtedy do wiadomości, że ten smalec naprawdę jest
popularny. O tych drugich praktykach wciąż nie myślałem poważnie… Ale to faktycznie
nadal ma miejsce. Teraz tylko zmienia się temu nazwy, aby nikomu źle się nie
kojarzyło. Na przykład niektóre takie niemowlęta to „płody”, nawet jeśli
usunięto je w „aborcji poporodowej”. A niektóre ludzkie organy to „placenta”.
Taka fikuśna nazwa, jak „karmin”, czyli pigment z żuków. Albo „sodium tallowate”,
czyli niby tylko tłuszcz ze zwierząt, ale nie wyobrażajmy sobie, że to dzięki
zdrowym zwierzętom poddającym się liposukcji... Nikt nam nie obiecuje, że białe
jelenie szły na mięso. Albo jelenie w ogóle. Czasami coś potrąconego przy ulicy
trzeba zutylizować… Jeleniem to chyba jestem ja…
- Miau…?
- Tak, trochę się zagalopowałem. Dzięki za wysłuchanie.
- Miau?
- No a jak myślisz? Wyrzucę te próbki. Przecież nie
użyję, a też nikomu nie oddam, bo ogólnie nie uznaję tego za coś, czego można
używać. Ha... Teraz wyrzucam próbki do kosza, a jak aborcja stanie się legalna to chyba będę musiał urządzać próbkom pogrzeby. Tymczasem... na razie nie wiem czy kontynuować używanie tej peptydowej mikstury…
Ja już niczego nie rozumiem, może powinienem po prostu pomarszczyć się z
godnością, a jeśli zrujnuje mi to karierę to, cóż, zajmę się czymś innym. Bez
względu na to co zrobię z tą miksturą wiem, że nie kupię od tego producenta już
niczego. Wolę wspierać rozwój uczciwych, etycznych firm, które nie używają podejrzanych
składników i informują o tym, skąd i jak pozyskują to, z czego składają się ich
produkty…
- Miau… - Kot przeciągnął się czując, że niedługo koniec
tematu.
- A niby to koreańska firma. Coraz mniej rozumiem tę
kulturę.
- Miau?
- Bo jak rodzisz się w Korei to masz jeden roczek.
Myślałby więc człowiek, że w takim razie nie chcą tam mieć nic wspólnego z profanacją
ciąży i kanibalistycznymi praktykami. Jeśli to składnik pochodzenia ludzkiego…
Cóż, w sumie poziom próżności jest u nich ponoć bardzo wysoki. Ja tam nie wiem,
nic już nie wiem… Ach, przez całą tę rozmowę marszczyłem brwi, prawda?
- Miau.
- No dobrze, niech zmartwienie postawi mi pieczątkę na
twarzy, skoro taka jest cena strachu przed ignorancją, cudzą i własną… Ja nie
umiem przekonać się do słuszności profanacji ludzkiego ciała, nawet jeśli w
jakiś sposób ma to poprawić jakość życia miliardów ludzi… Albo ratować ich
życia… Przecież naturalna selekcja do tej pory się sprawdzała… Jakkolwiek
brutalnie to może zabrzmieć. Ach… Ja naprawdę nie chcę być kanibalem, Kocie, a teraz
przecież są łożyska i dziecięce napletki (po obrzezaniu) w kosmetykach, nawet
ludzkie mleko, krew i plemniki, a tamte słynne komórki nerki pochodzącej z
aborcji, „HEK-293” (Human Embryonic Kidney cells 293), służyły
w jakiś sposób do badań prowadzonych na przykład w celu poprawienia smaku Pepsi,
i ponoć nadal służą w innych badaniach nad innymi rzeczami… Czy ja w ogóle chcę
wiedzieć jak i po co?
- Miau – odparł Kot z przekonaniem.
- Tak, masz rację, chcę. Nie chcę, ale chcę. Im więcej
wiem o „postępach w nauce i technologii” tym bardziej szanuję proste życie… i
życie ogólnie. To chyba ten moment, gdy mogę wykrzyknąć tamto historyczne
zdanie z końcówki filmu „Zielona pożywka”.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.