Produktywny
błazen powinien codziennie znaleźć dziesięć interesujących zleceń przed
dziesiątą rano. Nie oznacza to, że będzie musiał wykonać wszystkie, ale coś
zawsze wpadnie.
Przeglądając mniej ciekawe ogłoszenia Błazen często
widuje jakieś poszukiwanie statystów. Nie ma to zupełnie nic wspólnego z tym,
czym zajmuje się na co dzień, ale po pięćsetnym zobaczeniu takiego napisu w
końcu ciekawość przeważyła i rzucił na to okiem…
- Jakieś tefałeny – mruknął do Kota. – Szukają jeleni.
Może chcemy się tak pobawić w wolnym czasie?
- Miau… – odparł Kot obojętnie.
- No dobra.
Błazen odpowiedział na ogłoszenie zgodnie z instrukcją
ogłoszeniodawcy. Nie minęła godzina, a otrzymał odpowiedź. Był to jakiś nieosobisty
gotowiec, najwyraźniej rozsyłany do wszystkich osób odpowiadających na to
ogłoszenie.
- Napisano, że zapraszają na casting w przyszłym tygodniu
– oznajmił Kotu mało przekonany, a ten tylko spojrzał szyderczo.
W
dniu castingu Błazen akurat miał już inne spotkanie. Uwinął się z nim szybko i
gdy spojrzał na zegarek to pomyślał sobie, że jeszcze by zdążył, i w sumie to
jest niedaleko…
- Może zajdźmy na ten casting po drodze?
- Miau… - skrzywił się Kot.
- Oooj, no co za różnica, to przecież nic poważnego. Może
nawet będzie zabawnie?
Po piętnastu minutach trafili pod podany adres,
ale nie mogli znaleźć tego miejsca. Budynek otaczały cztery uliczki i było w
nim wiele lokali. Mapa nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Kilka razy
przeszli się wokół budynku. „To musi być tutaj”, myślał sobie, jeszcze raz
widząc na ścianie tablicę z numerem. Ponownie przeszedł na sąsiednią uliczkę i
zobaczył, że między dwoma lokalami jest jakaś brama prowadząca na plac pośrodku
tego budynku. Całość wyglądała podejrzanie i obskurnie, ale…
- Rzućmy okiem na domofon.
- Miau, miau…
„Bingo.” Obok domofonu była malutka tabliczka z kilkoma
nazwami dodatkowych lokali, do których można się dostać właśnie tą bramą. Chociaż
znajdowała się ona przy sąsiedniej uliczce, a nie tam gdzie, teoretycznie,
powinna.
Błazen wcisnął przycisk domofonu odpowiadający poszukiwanemu
lokalowi. Czekali chwilkę, aż otworzyła się brama. Przeszli przez próg i
zaczęli rozglądać się za… czymś, co wyglądałoby na to, czego szukają. Wielki
betonowy plac z poobdzieranymi ścianami i drzwiami rozmieszczonymi tu i ówdzie, każde z innej epoki. Gdzieś po
drugiej stronie stała stara ciężarówka. Przeszli kilka kroków aż Kot zauważył:
- Miau.
- Gdzie?
- Miau.
- Ach, już widzę.
Dziesięć metrów dalej stała tablica ze strzałką w prawo,
informująca, że to tam mają iść na casting. Błazen podszedł do tablicy i
zrozumiał, iż chodzi o malusi, wysoki budyneczek obok. Poczuł się jeszcze
bardziej nieswojo i ostrożnymi krokami zbliżył się do wejścia. Zobaczył tylko
schody w górę. Wycofał się i zaczął myśleć czy to na pewno bezpieczne. Kot
siedział obok. Wtedy nadeszła jakaś dziewczyna w krótkich czerwonych włosach,
wielkich butach i skórzanej kurtce. Z obojętną miną ominęła ich idąc prosto na
schody tak, jakby była tu wcześniej wiele razy.
„Skoro ona się nie boi to może nic złego tam się nie dzieje…”
Wspięli się po schodach, aby trafić na coś w rodzaju
zadaszonego balkonu rozciągającego się wzdłuż budynku. Nie zauważył go będąc na
dole. „Dokąd teraz?”, rozglądał się.
- Miau – zwrócił uwagę Kot.
- Dobrze – odparł Błazen i podszedł do najbliższych
drzwi, które przy okazji były jedynymi otwartymi na oścież. Spodziewał się, że
będzie tam musiał pytać o kierunek, ale okazało się, iż to właśnie tutaj
zmierzał. Ustał w wejściu do malutkiego pomieszczenia i rozejrzał się
zmieszany. Pod przeciwległą ścianą widniało biureczko, za którym siedział młody
pan w okularach, a po lewej i po prawej stronie znajdowały się wyjścia na słabo
oświetlone korytarze. Przy wolnych ścianach stały krzesła, przy czym na trzech
siedzieli ludzie.
- Dzień dobry... – zaczął Błazen.
- Dzień dobry – odpowiedział pan w okularach.
- Miau… - oznajmił cicho Kot i wycofał się z
pomieszczenia.
- Miał się tutaj odbyć jakiś casting…
- Tak, tak – uśmiechał się pan. – Proszę podać imię
osoby, z którą się pan kontaktował.
- Jakiś Bartek. Nie wiem czy można to nazwać
kontaktowaniem…
- Pan jest jakiś spięty – zaśmiał się okularnik. – Proszę się
wyluzować, tu nic złego się nie dzieje. Czy jest pan u nas zarejestrowany, czy
to pierwsza wizyta?
- Pierwsza.
- Dam teraz panu dokumenty do wypełnienia, proszę sobie
spokojnie usiąść.
Z kartką i długopisem Błazen usiadł na jednym z wolnych
krzeseł. Dane osobowe, zainteresowania, umiejętności, podstawowe informacje o
wyglądzie, oczekiwane zlecenia…
„Czego nie zrobiłbym nigdy w telewizji?”, przeczytał
sobie w myślach i od razu napisał: nie rozbiorę się. „Czy jestem skłonny
zmienić wygląd na potrzeby filmu?”, przeczytał i zastanowił się… „Pewnie chodzi o jakieś trwałe, drastyczne zmiany? Inaczej chyba by nie pytali…” Zaznaczył: nie.
W tym czasie co chwilę pojawiały się jakieś panie próbujące zrozumieć kto na co czeka w tejże poczekalni. Raz zapytano czy ktoś z obecnych już wcześniej u nich grał, na co zgłosiła się tylko kobieta w średnim wieku, z krzesła naprzeciwko, wyglądając przy tym na bardzo dumną.
W tym czasie co chwilę pojawiały się jakieś panie próbujące zrozumieć kto na co czeka w tejże poczekalni. Raz zapytano czy ktoś z obecnych już wcześniej u nich grał, na co zgłosiła się tylko kobieta w średnim wieku, z krzesła naprzeciwko, wyglądając przy tym na bardzo dumną.
Po
jakichś trzydziestu minutach zaproszono go na przesłuchanie. Podążył za kimś w
korytarz po prawej stronie, gdzie weszli w ostatnie drzwi po lewej. Błazen
ustał na iksie na podłodze, który oświetlały lampy za „parasolkami”. Patrzyła na
niego kamera, fotografka z aparatem i kobieta za biureczkiem naprzeciwko.
- Jakie ma pan imponujące włosy – skomentowała kobieta na
wejściu. Później zadała typowe pytania o historię ów włosów, które Błazen
słyszał już miliard razy. Następnie poinformowano go, iż wszystko będzie
nagrywane i polecono mu się przedstawić.
- Nazywam się Błazen, mam błażń lat, obecnie jestem błaznem…
– zaczął, a następnie opowiedział w skrócie o swoim życiu, starając się przedstawić tę nienormalną
opowieść w normalny sposób. Wcielił się przy tym w wesołego głupka, bo „to nie ich
sprawa”, jak uznał.
Później fotografka zabrała się za robienie mu zdjęć. Nie powiedziano Błaznowi do czego dokładnie będą im potrzebne, zatem nie wiedział czy ma się
jakoś ruszać, czy tylko stać. Wybrał stanie. Jak słup. Aż pani zza biurka poprosiła
go o uśmiech. Uśmiechnął się zatem. I z uśmiechem dalej stał jak słup. „Skoro
nie kazano mi pozować…” Na koniec polecono mu zaprezentować oba profile, zakładając włosy za uszy. To polecenie wykonał równie posłusznie.
- No dobrze – zaczęła kobieta zza biurka po zakończeniu „sesji
zdjęciowej”. – Czy interesują pana
również role z tekstem?
- Nooo, jakieś tam minimalne doświadczenie już mam…
- Ale to nie o to pytam. Czy interesuje pana tylko bycie
statystą, czy chciałby pan również coś mówić w filmach?
- Może zależy jakie to filmy…
- Na przykład paradokumenty… – Tutaj zaczęła wymieniać
tytuły, które zupełnie nic mu nie mówiły. Dopiero gdy usłyszał „Trudne Sprawy”
zrozumiał o co chodzi i zaśmiał się od razu.
- Szczerze mówiąc to takie filmy mnie trochę śmieszą, no
nie wiem.
- Takim osobom bez wykształcenia aktorskiego bardzo
trudno jest znaleźć role w pełnometrażowych filmach… – Tutaj wyrecytowała
wykład tak, jakby miała właśnie ściągnąć na ziemię kogoś, kto marzy o wielkich
karierach. „Czy im się wydaje, że ja chcę być jakąś gwiazdą kina? Przyszedłem
tu tylko z ciekawości, akurat było po drodze…”
Kiwał głową z uśmiechem aż skończyła, a wtedy odrzekł:
- No dobrze, pozostawię wszystkie drzwi otwarte.
- Więc chce pan spróbować odegrać scenkę?
- Spróbuję. Jaka to ma być scenka?
- Improwizacja. Pani fotograf odegra to z panem. –
Następnie zaczęła czytać z laptopa, który stał przed nią. – Mieszka pan ze
swoją dziewczyną i zostaliście zaproszeni na przyjęcie urodzinowe pańskiego
taty. W dniu przyjęcia pańska dziewczyna powiedziała, że źle się czuje i nie
może iść z panem. Poszedł pan więc sam, a gdy pan wrócił to zastał dziewczynę
całkiem zdrową. Pod pańską nieobecność zaprosiła do domu przyjaciół i dobrze
się z nimi bawiła.
Błazen wysłuchał tej opowieści nadal odgrywając wesołego głupka,
bo głupio mu było wyrazić niesmak wobec tak płytkiej historyjki, gdy najprawdopodobniej
przeczytała mu ją autorka. „Nikt nie lubi zgorzkniałych błaznów, a weseli
głupcy są sympatyczni”, myślał sobie."Poza tym, młotki nie komentują wyboru gwoździ..."
- Haha, ja nie jestem krzyczącym typem człowieka… – spróbował
załagodzić wyrażenie swojej niechęci do odgrywania czegoś takiego.
- Ale pan nie musi krzyczeć – odparła uprzejmie.
- Ha, no w sumie…
- Pani fotografka panu pomoże, będzie odgrywać pańską
dziewczynę.
- A może mógłbym odegrać coś innego…?
- Co chciałby pan odegrać?
- No sam nie wiem… – nadal uśmiechał się jak dureń.
- Aktor jest tylko narzędziem... – Tutaj wyrecytowała kolejny wykład, a uśmiechnięty Błazen nadal grzecznie kiwał głową.
- No dobrze, to niech będzie – odparł, gdy skończyła. – Więc jak to było? Ona udawała chorą? – Zapytał o to, bo myślenie mu się wyłączyło w trakcie słuchania tej opowieści, więc nie zapamiętał szczegółów.
- Tak, pod pańską nieobecność urządziła imprezę.
- Dobrze… I mam tak od razu teraz, czy mogę za kilka
minut…? – oczami błagał o chwilkę na skupienie, bo stwierdził w myślach, iż "do odegrania czegoś tak idiotycznego
trzeba stać się idiotą".
- To improwizacja, więc od razu.
- No dobrze… - potrząsł dłońmi, jakby miało to wytrząsnąć
z niego jego własną osobowość. – Czyli ja teraz wracam do domu. – Zaczął wyobrażać
sobie drzwi po prawej i wyciągał wymyślony klucz, a jego nogi same poczęły
dreptać w stronę nieistniejącej klamki. Już prawie to miał, gdy...
- Proszę zostać na iksie, tutaj światło jest dobre – zabiurkowa
wybiła go z wyobrażenia.
- Aha… – Nie wiedział już jak stać się, jak to sobie wyjaśnił,
"chłopaczkiem mieszkającym z przygłupią dziewuchą, który wraca z urodzin tatusia".
Zastygł więc na chwilę, szukając nieruchomego sposobu na błyskawiczne wczucie
się w tak niedopasowaną do niego rolę. A gdy już sobie myślał, że może zaczynać... Gdy już
spojrzał na fotografkę... Gdy już wyobraził sobie bycie jej chłopakiem i kiedy, jak to sobie obmyślił, miał zrobić jej luzackie wyrzuty za nie podzielenie się z nim tym genialnym sposobem wymigania się z nudnego przyjęcia urodzinowego…
- O. Widzę, że wróciłeś już do domu. Jak było. Kochanie –
powiedziała fotografka drewnianym głosem z drewnianym wyrazem twarzy.
Przez pierwszą sekundę Błazen próbował obliczyć ten nowy
obrót zdarzeń, ale znowu wybił się z wyobrażenia i nic z tego nie wyszło.
Zamienił się z powrotem w siebie i wybuchł śmiechem.
- Hahahahahaha! Przepraszam, hahaha… – zasłonił dłonią twarz i zgiął
się w pół.
- Dziękuję. – Uprzejma dotychczas pani zza biurka zerwała
z Błaznem kontakt wzrokowy, a to jedno zimne słowo nie pozostawiało żadnych
wątpliwości co miała na myśli.
Błazen oczywiście mógł jeszcze wyjść z tego obronną ręką,
ale nie zależało mu na tym. Czuł, iż warto było się tu pofatygować i nie
żałował swojego wybuchu śmiechu, więc po prostu śmiał się dalej, powoli
zmierzając do wyjścia, aż nawet zaraził śmiechem fotografkę, choć starała się
to ukrywać. Nie miała pojęcia, że to z niej się śmiał...
„Dawno się tak nie uśmiałem. Co za wesołe zakończenie
popołudnia, niech no tylko opowiem Kotu”, myślał sobie wracając do poczekalni.
- Przepraszam, jak już jestem po przesłuchaniu to co
teraz? – zapytał wesoło okularnika.
- To już wszystko. Mamy pana zarejestrowanego w naszej
bazie, więc jak pojawią się jakieś zlecenia dla pana to będziemy się kontaktować
– wytłumaczył z uśmiechem.
- Dobrze, dziękuję. Do widzenia!
- Do widzenia!
„Pewnie myślał, że tak się cieszę, bo moje przesłuchanie
wypadło wyśmienicie, ha!”
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.