Są
takie dni, gdy Błazen nie obędzie się bez Internetu. „Jak ludzie radzili sobie
przed wynalezieniem wirtualnych map?”, zastanawia się wtedy. Na ogół jest
wdzięczny temu, kto je stworzył, ale czasami…
- Kocie, tu są zupełnie inne budynki – pożalił się dosłownie
zagubiony.
- Miau… - odparł Kot wyraźnie obojętny, bo to przecież nie
jego sprawy mają załatwiać.
- Jesteśmy na dobrej ulicy, ale chyba idziemy w
przeciwnym kierunku. Zawróćmy.
Zawrócili zatem i szli przez pięć minut, aż trafili na
podziemne przejście pod skrzyżowaniem. Błazen przełknął ślinkę wiedząc, że
teraz się zgubi, bo nigdy nie wie gdzie wyjść w takich miejscach. Nad schodami
były jakieś nazwy, które niczego mu nie mówiły. Po trzykrotnym wyjściu niewłaściwym
przejściem stwierdził, że to chyba nazwy przystanków tramwajowych, jednak
pewności nadal nie miał. Nie miał też czasu na to, aby się nad tym dłużej zastanawiać.
Szedł prosto ulicą, która ponoć była właściwą, ale mijał zupełnie inne budynki,
a na żadnym nie widział numeru.
- Tu chyba miała być jakaś restauracja, a widzę pralnię… -
zwolnił w zamyśleniu.
- Miau – mruknął Kot nadal obojętny.
- Przepraszam pana – usłyszał nagle Błazen za sobą, więc
się odwrócił - Czy ma pan jakieś drobne mi dać…? Bezdomnemu…
Nic nie odpowiedział, tylko szybko poszedł dalej. Obawiał
się, że gdyby otworzył usta to wyszłoby z nich coś w rodzaju „żeby w takim socjalizmie
być żebrakiem to chyba trzeba to lubić”. Nie żeby chciał kogoś zranić lub się
kłócić, dlatego nic nie powiedział. Po prostu był akurat zdenerwowany tym, że
znowu się zgubił i mimo podarowania sobie godziny na gubienie się i tak wisi nad
nim groźba spóźnienia się na umówione spotkanie.
Niespodziewanie ujrzał numer na jednym z budynków - w
dodatku był to ten numer, którego szukał, ale znajdowało się tam wiele lokali.
Najpierw obszedł tę stronę budynku, która znajdowała się przy ów właściwej
ulicy. I nic. „Może przegapiłem?”, pomyślał sobie, więc zawrócił i obszedł to
jeszcze raz. Nadal nic. Za to jakaś kobieta, którą mijał już drugi raz, zaczęła
patrzeć na niego tak, jakby miała zaraz czegoś od niego chcieć, więc szybko
popędził na kolejną stronę budynku, która przylegała do mniejszej uliczki. „Wszystko
chyba się zgadza”, patrzył na mapę, „oprócz lokali wokół”. Po tym wniosku
przestał zwracać uwagę na okoliczne budynki, a skupił się na samych ulicach.
Gdy budynek się skończył, znowu trafił na skrzyżowanie. Postanowił obejść
całość dokoła. „Prędzej czy później znajdę ten lokal, skoro to na pewno w tym
budynku”. Myśląc to prawie nadepnął na kogoś leżącego na chodniku. Obok leżały
potłuczone butelki, wymiociny i stało dwoje policjantów. Błazen ustał na chwilę,
zaskoczony, ale szybko się z tego otrząsnął i poszedł dalej, bo już widział,
jak policjanci zaczynają się nim interesować.
- Naprawdę, Kocie, jakieś interakcje z ludźmi to
ostatnie, czego mi teraz trzeba… A jak na złość, na każdym kroku coś się
trafia.
- Miau… - Kot był dzisiaj naprawdę znudzony.
Została mu już tylko jedna strona do obejścia. Skanował
wzrokiem każdy szyld. Nic. Trafił na tę samą ulicę, z której zaczynał. Tamta
dziwna kobieta nadal tam stała i znowu go zobaczyła. Co ciekawe, tym razem
trzymała parasolkę, najwyraźniej przeciwsłoneczną, co jest rzadkością w tych
czasach. Błazen szybko wszedł do najbliższej kawiarni i stwierdził, że się
poddaje. Schował swą wirtualną mapę do kieszeni i podszedł do pierwszej lepszej
kelnerki.
- Przepraszam, szukam biura takiej firmy… - pokazał jej
kartkę z nazwą. – To podobno pod tym adresem jest, ale…
- To tuż obok.
- Tuż obok?
- Tak, wychodząc stąd pierwsze drzwi na lewo.
- Ach, ale niczego tam nie widziałem – zdziwił się i
zaczął wracać pamięcią do chwili, gdy ostatnio patrzył na tamte drzwi.
- Proszę jeszcze raz spojrzeć.
- Dziękuję…
Skręcił w lewo i zobaczył napis „lokal do wynajęcia”. Pod
spodem widniała informacja, iż biuro tamtej firmy zostało przeniesione na inną
ulicę. Błazen znowu spojrzał na mapę i dowiedział się, iż ten nowy adres jest
tak daleko, że chyba tylko śmigłowcem by tam zdążył na czas.
Stał w bezruchu i sprawiał wrażenie nieprzytomnego, ale
tak naprawdę gotowały się w nim gniewne myśli, które usilnie powstrzymywał
przed wydobyciem się na zewnątrz.
- Miau…? – zmartwił się Kot po minucie.
- Tak, nic mi nie jest… - Wziął kilka głębszych oddechów,
potrząsł trochę dłońmi, zrobił kilka kroków w miejscu, pokiwał głową na boki. –
Tak, tak, już mi lepiej. Wiesz co? Skoro każą mi iść pod adres z ich strony
internetowej po to, abym pod tym adresem dowiedział się, że są zbyt leniwi lub
zbyt głupi, aby na tej swojej stronie (oraz na mapie) aktualizować takie
informacje to nie będę teraz pędzić pod ten inny adres po drodze do nich
dzwoniąc i tłumacząc dlaczego się spóźnię, tylko wracajmy do namiotu i
odpocznijmy sobie resztę dnia. Mam ich gdzieś. Ich strata.
- Miau…
- Tak, wiem. Wybacz, Kocie, że ciągnąłem cię za sobą tyle
czasu po nic.
- Dzień dobry panu! – krzyknęła do niego tamta kobieta, od
której spojrzeń wcześniej uciekał.
- Nawet nie chcę wiedzieć o co jej chodzi… - szepnął do
Kota. – Wiejmy.
- MIAU. . .
I uciekli.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.