Z
czegoś te zasiłki, ubezpieczenia, pięćset plusy, płace minimalne, dług
publiczny, instytucje publiczne, urzędników, posłów i senatorów utrzymać
trzeba, a więc drogą podatkową jedzonko drożeje. Cóż ma uczynić Błazen Podróżny
w takiej sytuacji? Ułożył plan przetrwaniowy, który zapewniał mu minimum
potrzebne do przeżycia za jedyne trzydzieści złotych tygodniowo. Obejmowało to
również potrzeby Kota, a więc należało się solidnie głowić, aby oprócz
najedzenia zapewnić sobie również odżywienie. Na szczęście Błazen zawsze
interesował się tak zwaną „dietetyką”, a więc najtrudniejszą częścią realizacji
planu było dla niego odnajdywanie okazjonalnych cen. Badał okoliczne sklepy i
porównywał ceny, aby zaplanowane trzydzieści złotych wydać jak najkorzystniej.
To właśnie wtedy odkrył w niektórych sklepach półki z produktami przecenionymi.
Trafiały tam z powodu zbliżającego się końca ważności.
- Miau miau miau miau miau? – powątpiewał Kot widząc jak
Błazen przymierza się do kupna rzeczy, które mają przeterminować się następnego
dnia.
- Kooocie, spokojnie. To nie jest tak, że dziś to jest
dobre, a jutro nagle stanie się trujące. Po prostu do tego tu zapisanego dnia
producent gwarantuje najwyższą jakość produktu. Później nadal będzie jadalny.
Po prostu może, choć nie musi, być z upływem czasu coraz gorszy. Niektóre z
tych rzeczy to by nawet po dziesięcioletniej wojnie atomowej nadal były dobre. Po
prostu producent nie ma odwagi tego obiecać, bo różnie się zdarza.
Kot pokręcił oczami ze znudzenia i zaczął czyścić pazurki
w lewej łapce. Błazen wzruszył więc ramionami i załadował koszyk ogromnie
przecenionymi jedzonkami. Później poszedł jeszcze po owoce i warzywa, które w
sklepie uznano za nieświeże.
- Dorzucają tu codziennie nowe, więc będę kupować
codziennie po kilka. Jakbym brał dużo naraz to by mi więdło i się marnowało –
wyjaśnił dumny ze swego rozumowania, choć Kot nadal nie wykazywał
zainteresowania tematem.
Szedł już z koszykiem do kasy, gdy spotkał w sklepie
Kuzynkę.
- Czeeeść! Co za niespodzianka! – ucieszyła się na jego
widok.
Gdy już się uściskali i zapytali nawzajem o samopoczucie,
Kuzynka zwróciła uwagę na zawartość błaznowego koszyka.
- Oszczędzam – wyjaśnił Błazen szeroko uśmiechnięty.
- Z kasą cienko? – zainteresowała się.
- A jakże. W końcu tylu różnych ludzi utrzymuję.
- No tak, no tak – pokiwała głową ze zrozumieniem. – Jak
my wszyscy.
- Przy okazji ratuję te produkty, bo jutro by je
wyrzucili do śmieci.
Kuzynce na te słowa oko tak zabłysło, że oślepiło każdego
w promieniu dwudziestu metrów.
- A słyszałeś kiedyś o freeganizmie?
- A no kiedyś coś słyszałem… - zaczął rozmyślać.
- Ze śmietników też można to uratować, już jakiś czas temu poznałam
freeganów i czasem chodzę z nimi na takie akcje.
- Ojej! Też chcę! – Błazen już wyobrażał sobie te
trzydzieści złotych co tydzień trafiające do skarbonki zamiast do kas
fiskalnych. – Opowiedz mi o tym!
I zaczęła się opowieść…
Pewnego
dnia, który pozornie niczym nie różnił się od pozostałych dni, Kuzynka
przypadkiem przeczytała w Internecie coś o freeganizmie, dowiadując się w ten
sposób o jego istnieniu. I nic się nie stało… aż pewnego innego dnia, również
pozornie zwykłego, kolejnym przypadkiem trafiła na interesującą grupę na
Facebooku, która była związana z tematem freeganizmu. Nic się tam jednak nie
działo, aż… znowu nastał pozornie zwykły dzień, podczas którego jeden z
członków owej grupy postanowił zorganizować pierwszą lokalną wyprawę
freegańską. Uzbierał więc chętnych z miasta, ugadali się i wyszli na wycieczkę.
Oczywiście Kuzynka też poszła. Mieli ze sobą przygotowaną mapę z zaznaczonymi miejscami do zwiedzenia, aby
zorientować się jak wyglądają tam śmietniki: czy są dostępne, co zawierają i w
jakich ilościach.
Większość śmietników okazała się albo zamknięta na kłódkę
w klatkach, albo w ogóle nie były przechowywane na zewnątrz budynku. Niektóre,
na przykład w Kauflandzie, pozornie dostępne, okazywały się być wyposażone w
zgniatarkę. Śmieci leciały z sypu prosto do kontenera, gdzie następnie były
gniecione, aby zajmowały mniej miejsca, przez co niszczyły się doszczętnie.
"Podobno w McDonaldzie też to jakoś zgniatają i niszczą", dodała w ramach dygresji.
Oczywiście, skoro freeganizm istnieje, to znaczy, że istnieją
też dostępne śmietniki z wartościowymi „śmieciami”. Kiedy więc freeganie już trafiają na
taki kontener to zaglądają do środka i wyciągają „śmieci”, czyli produkty niewątpliwie
zdatne do użytku, ale uznane za niezdatne do sprzedaży. Uzbrojeni w gumowe
rękawice, torby na znaleziska i w latarki, ponieważ zajmują się tymi wieczorem,
po dziewiątej.
- Dlaczego? – zapytał Błazen wyobrażając sobie, że tylko
przestępcy tak by postępowali, więc zaczął się zastanawiać nad legalnością
takich zajęć, co wywołało w nim wyobrażenie wiecznej ucieczki przed policją. Odpowiedź
okazała się jednak mniej ekscytująca, ale całkiem logiczna. Mianowicie: reakcje
ludzi. Zwykle widzą ich tylko przypadkowi przychodnie i gapią się zaskoczeni,
ale się nie wtrącają. O wiele gorsze w skutkach mogą być jednak reakcje osób pracujących
w tych budynkach. Ochroniarz może ich przegonić i nic poza tym, ale takie
wydarzenie może sprowokować firmę do zamykania śmietników, aby podobne sytuacje
więcej nie miały miejsca.
- I zdarzyło ci się kiedyś żeby pracownik was przyłapał?
Kuzynka odparła twierdząco. Jeden raz miała sytuację, że pracownik
sklepu zobaczył ich w śmietniku i nie przeszedł obok tego obojętnie. Mówił, że
te rzeczy się do niczego nie nadają, że co oni w ogóle tam robią, a nawet rzekł
„taka świadoma młodzież, a takie rzeczy robi”. Wówczas świadoma młodzież
uświadomiła go, iż w rzeczy samej jest „świadoma, i dlatego to robi”. Dalsza
dyskusja otworzyła oczy pracownika na kilka spraw i odszedł przekonany, że to faktycznie
ma sens.
- Co cię w ogóle zmotywowało do zostania freeganką? –
dopytywał Błazen.
Na to pytanie pierwszą odpowiedzią Kuzynki była rzecz
bardzo prosta: „szkoda wyrzucać dobre rzeczy”. Następnie rozwinęła tę myśl… „To
wszystko się marnuje. Trzeba uwalniać cytryny! Wolność dla cytryn!” Śmiała się,
bo na ostatniej wyprawie znalazła cały worek świeżych cytryn.
Zaskakująca dla Błązna była informacja o tym, iż wiele sklepów
celowo niszczy produkty przed wyrzuceniem ich, na przykład meble, aby nikt już
nie mógł z nich skorzystać. „Cały stos porwanych i połamanych foteli” to częsty
widok. Produkty uznane za niezdatne do sprzedaży nadal są zdatne do użytku…
- Masz jakiś pomysł na alternatywne rozwiązanie tego
problemu? – zapytał Błazen skonsternowany.
- Miau miau! – wykrzyknął Kot.
- Haha! Kocie, przemoc zwykle zamiast rozwiązywać problemy
wymienia je na inne.
Kuzynka przyznała, że wcześniej się nad tym nie
zastanawiała. Miała jednak kilka myśli, więc spróbowała ubrać je w słowa. Na
początek zauważyła, iż z praktycznego punktu widzenia to tak do końca nie jest
możliwe, bo sklepy mają strategie „na pełne półki”. To znaczy, że półki sklepowe
zawsze muszą być pełne po brzegi, bo inaczej klient myśli sobie, że brakuje im
towarów, więc następnym razem pójdzie do innego sklepu, aby
na pewno znaleźć to, czego potrzebuje. W ten sposób generują się jakieś straty,
ale jedynie jako produkt uboczny maksymalizacji zysków, ponieważ bardziej
opłacają się straty w towarach, niż straty w klientach. Jedno napędza drugie i
tworzy się przez to błędne koło. Nie wiadomo co było pierwsze: czy to klienci
zaczęli oczekiwać przepełnionych półek, czy to sprzedawcy zaczęli przyzwyczajać
klientów do przepełnionych półek. Jedno jest wiadome: mamy przepełnione półki,
a wraz z nimi przepełnione śmietniki.
Idąc w kierunku poszukiwania innego rozwiązania tego
problemu, niż freeganizm, Kuzynka zawędrowała pamięcią w akcje typu „Perfekcyjnie
Nieperfekcyjne”, które mają pomóc w zmianie współczesnego wyobrażenia dobrych
owoców i warzyw. Teraz Kuzynka sięgnęła pamięcią do filmu dokumentalnego, który
zdarzyło jej się obejrzeć, gdzie pokazywano jaki mamy wzorzec idealnego banana,
a więc w sortowniach odrzuca się wszystkie banany, które odbiegają od
akceptowalnych norm rozmiaru, kształtu i koloru. Pod koniec dnia sortownia ma
usypane wzgórze odrzuconych bananów i wszystkie są wyrzucane.
- To nawet nie oddają ich na przetwory? Na przykład na
suszenie? – zdziwił się Błazen.
- No właśnie. To miałoby sens, prawda? A w tamtym filmie
szły na śmietnik – wzruszyła ramionami w bezradności. W następnej kolejności sięgnęła
po przykład innego filmu dokumentalnego, gdzie pokazano jak przerabia się
odpadki jabłkowe na produkty skóropodobne.
- Jabłkowe buty! – zdumiał się Błazen. – Czyli da się…
- Tak, ze wszystkiego może być pożytek – potwierdziła. -
Nie trzeba wywalać i kumulować śmieci.
W tym momencie Błaznowi przypomniało się jak w sklepie
Yves Rocher konsultantka opowiadała mu o firmie i wspomniała, że oni „wykorzystują
rośliny maksymalnie”. Na dowód dała przykład, iż nawet barwniki do nadruków na
etykietkach są produkowane z tych samych roślin, których używają do produkcji
sprzedawanych tam kosmetyków.
Jak to w konfliktach bywa, szuka się winowajców.
Konsumenci narzekają zatem na marnotrawstwo producentów, a producenci
zatrudniają naukowców do udowodnienia wszystkim przy pomocy „badań naukowych”,
że „tak naprawdę to najwięcej marnuje się u ludzi w domach”.
W ten oto sposób przerzuca się winę z jednych na drugich,
tak jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Na szczęście niektórzy faktycznie
sięgają po rozwiązania. Kuzynka próbowała przywołać z pamięci czy to Tesco
wprowadziło takie rozwiązanie, czy ktoś inny… Oddawanie niesprzedanych, dobrych
towarów do banków żywności.
- No i znowu, da się – Błazen pokiwał głową.
- Tak. I niektórzy coś w tym kierunku robią. Na pewno nie
zrobią czegoś takiego, że wezmą te swoje produkty niezdatne do sprzedaży, ale
zdatne do użytku i wystawią mówiąc: hej, weźcie sobie! Bo się boją, że stracą
klientów na rzecz „odbieraczy darmochy”.
- No tak, tak…- nadal kiwał głową.
- Miau…- Kot też.
Choć z drugiej strony, jak Kuzynka zauważyła dalej, tacy
zbieracze i tak nie są ich klientami, a przynajmniej nie takimi na jakich
liczą, bo liczą na kupujących dużo i bezmyślnie. A zbieracze są motywowani na
ogół albo kwestiami finansowymi (nie stać ich), albo ideologicznymi (chcą
zmniejszyć marnotrawstwo), dlatego nie pasują do wizji ich wymarzonego klienta…
Błaznowi burczało już w brzuchu, gdy Kuzynka na widok
przecenionych parówek sojowych w koszyku Błazna przypomniała sobie o czymś
jeszcze.
- Jest taka inicjatywa, „Food Not Bombs”. Pomijając ich wegetariańskie
zapędy, ci ludzie trudnią się zbieraniem pożywienia jak freeganie, ale
przetwarzają je na posiłki do wydawania ludziom w potrzebie. Mogliby ci
sprzedawcy się z takimi dogadać, ale łatwiej im po prostu wyrzucić. Ale podobno
we Francji jest zakaz marnowania przez sieci handlowe i chyba nawet mają coś
wdrożone w tym kierunku. Nie pamiętam dokładnie co… - ziewnęła.
- Zmęczona? Widzę, że kupujesz kawę.
- Niestety nie znalazłam żadnej w śmietniku.
Oboje zaśmiali się i ruszyli do kasy sfinalizować zakupy.
- Nie rozumiem dlaczego niszczą te rzeczy w kontenerach –
rzucił luźno Błazen, jednocześnie rzucając parówki na ruchomą ladę.
- Psy ogrodnika – odpowiedziała Kuzynka zdecydowanym tonem. - Nie chcą nic z tym zrobić i jeszcze dodatkowo zrobią tak, żeby inni
też nic z tym nie zrobili.
- Haha, więc coś jednak robią. Taki to nawyk… Taka kolejna
norma społeczna… Aby słowo „norma” było jeszcze bardziej groteskowe. I trudno
winnych szukać.
- Winny to nawet nie jest osoba - zauważyła Kuzynka z trwogą. - Winny to po prostu
stara, dobra ignorancja.
Smacznego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.