Po
licznych namowach Kotu wreszcie udało się przekonać Błazna do odwiedzenia ich
wielodzietnej znajomej. Zadzwonił więc do niej…
- No z nieba mi spadłeś! – wykrzyknęła z telefonu. –
Akurat mam w tę sobotę zjazd rodzinny, a mój mąż wyjechał na tydzień i zamartwiałam
się, że nie dam rady zabrać się z tymi dzieciakami… Mógłbyś pojechać z nami,
prawda? – zapytała stwierdzająco, aby trudniej było odmówić.
- Jasne, czemu nie… - odparł Błazen węsząc spisek.
W sobotę z samego rana zapakował śpiącego Kota do plecaka
i zjawili się pod drzwiami Wielodzietnej. Otworzyła im w piżamie, zaspana.
- Czeeść… Już szósta? – zapytała ziewając i wpuściła ich
do środka. – Muszę obudzić dzieci… - westchnęła. – Chcesz kawy? Mógłbyś
zaparzyć? Ale jestem zmęczona… - mamrotała coś jeszcze w drodze na piętro.
Błazen odłożył plecak ze śpiącym Kotem na fotelu, po czym
poszedł do kuchni zaparzyć kawę jemu oraz Wielodzietnej. Gdy parowała już w
kubkach, gotowa do wypicia, z piętra zaczęły schodzić dzieci, przebrane i
gotowe na śniadanie, którego jeszcze nie było. Gdy Błazen zdał sobie z tego
sprawę złapał się za głowę i od razu ruszył do lodówki. Za dziećmi szła
Wielodzietna nadal w piżamie.
- Obudź po drodze Kota – poprosił Błazen.
- Wstawaj, Kocie – szturchnęła plecak przechodząc obok.
- Miau… - wygramolił się na podłogę i zaczął podążać za
wonią kawy.
Błazen błyskawicznie smażąc jajka na ogromnej patelni spojrzał
na gromadkę dzieci zasiadających do pustego stołu i stwierdził, że chyba jest
ich jeszcze więcej, niż zwykle. Dorzucił więc dodatkowe jajka. W tym czasie Kot
kawoszył czytając gazetę, a Wielodzietna kawoszyła robiąc makijaż.
„Nie pisałem się na to”, myślał sobie krojąc pomidory.
- Kocie, czy mógłbyś nalać dzieciom soku? – zapytał czując
się jak kura domowa na łaskach męża.
- Miau – odparł Kot niechętnie odkładając gazetę.
- Dziękuję wam, chłopaki – padły magiczne słowa z ust
Wielodzietnej, dzięki czemu atmosfera od razu się poprawiła. – Twarz mam już
wyjściową, skoczę jeszcze się przebrać. .. – Po tych słowach spojrzała na
gazetę i szybko wyrwała jedną stronę. – Nieprzyzwoite zdjęcie – wyjaśniła.
Zegar wskazywał siódmą, gdy
siedzieli już wszyscy w minibusie. Czekały ich cztery godziny drogi. Dzieciaki
najpierw zasnęły na pół godziny, a później dopadła je głupawka i Błazen musiał
opanować sytuację organizując im gry i zabawy. Wielodzietna z zadowoleniem prowadziła
pojazd, a Kot siedząc obok niej kontynuował czytanie gazety, którą zabrał sobie
z kuchni.
O dziewiątej zrobili przystanek na mijanej stacji paliw
połączonej z małym barem mlecznym. Gdy tylko Wielodzietna wysiadła z samochodu,
wydobyła z siebie okrzyk przerażenia. Następnie rozpoczęła ochrzanianie
zaparkowanego obok pojazdu.
- To jest publiczny parking! Co państwo robią! Jestem tu
z dziećmi!
Błazen wysiadł zobaczyć co się dzieje. Okazało się, że w
samochodzie obok na siedzeniu pasażera siedzi facet, a na facecie siedzi kobieta,
i obściskują się namiętnie. Jej krzyki sprawiły, że niechętnie odkleili się od
siebie. Błazen uspokoił Wielodzietną i wypuścili dzieciaki z minibusa.
- Idziecie teraz za Błaznem do toalety, a ja z Kotem skoczymy
na szybką kawę – wyjaśniła dzieciom nadal lekko roztrzęsiona, po czym wszyscy
zabrali się za wykonywanie jej polecenia.
„Na to chyba też się nie pisałem.”, myślał Błazen
pilnując dzieci w kolejce do jedynej czynnej toalety. Kiedy weszło do środka
ostatnie, zjawiła się Wielodzietna z Kotem.
- To skandal – mówiła cicho, żeby tylko Błazen słyszał. –
Sprzedają Playboye na tej stacji paliw. Dobrze, że nie poszłam tam z dziećmi. –
Później spojrzała na drzwi toalety i wśród szpetnych „graffiti” zobaczyła
popularny rysunek męskiego narządu rozrodczego. Jej oczy automatycznie
przybrały kształt monet o nazwie błędnie sugerującej jakąś realną wartość.
- Dzieci, wychodzimy! – krzyknęła.
- Ale ja jeszcze nie skończyłem! – odezwał się chłopiec z
toalety.
- Będziemy czekać na zewnątrz, Błazen tu zostanie –
powiedziała wyprowadzając resztę gromadki.
Kiedy Błazen wyszedł z toalety z ostatnim chłopcem,
zastali Wielodzietną krzyczącą znów na tamtą parę, która tym razem obściskiwała
się pod ścianą.
- Chodźmy już, proszę – zwrócił się do niej Błazen.
Machała jeszcze pięścią, gdy szli do samochodu.
- Co ci ludzie sobie myślą – biadoliła.
- Rozumiem twoją frustrację, ale takie już mamy w tych
czasach realia...
- Realia, realia… Dlaczego muszę wychowywać dzieci w
takich realiach?!
- No wiesz… Nie musisz. Tak wybrałaś… - zauważył
nieśmiało.
- To mam dzieci nie mieć?!
- Albo wynieść się gdzieś na pustynię…
Wsiedli do samochodu. Tym razem to Kot usiadł z dziećmi,
bo przeczuwał, że będzie to dla niego mniej kłopotliwe, niż towarzystwo
zdenerwowanej Wielodzietnej. Błazen przytrzasnął sobie czapkę drzwiami.
- I co ja mam zrobić Błaźnie? – wzdychała wyjeżdżając z
parkingu.
- Trudno powiedzieć… - odparł otwierając na chwilę drzwi,
aby uratować czapkę. - Z jednej strony może trochę przesadzasz, a z drugiej
strony może masz trochę racji… - Zamknął drzwi z powrotem. - Z jednej strony dobrze
dzieci chronić, a z drugiej strony dobrze przygotowywać je do życia w świecie
takim, jaki jest, a nie w takim, jaki chcielibyśmy, aby był…
- Mądrze to powiedziałeś – pokiwała głową. – Więc tak czy
owak będą dorastać w tym otoczeniu…?
- Jeśli uważasz to otoczenie za tak bardzo złe to masz
nad dziećmi taki autorytet, aby nauczyć je w nim dobrze żyć i czynić lepszym.
- Ach… Trochę mnie pocieszyłeś, dziękuję.
Dotarli
wreszcie na zlot rodzinny, gdzie serce imprezy leżało w ogromnej jadalni
połączonej z salonem. Dorośli siedzieli przy wielkim stole, a dzieci biegały
wokół. Jeden odludek leżał na kanapie i oglądał filmy w ogromnym telewizorze.
Błazen nie czuł głodu, więc na początku więcej czasu spędzał z dziećmi, za co
spojrzeniami dziękowała mu Wielodzietna. Kot zdominował rozmowę i był gwiazdą
dnia, chociaż nigdy wcześniej na oczy tych ludzi nie widział.
- Koniiiik! – wskoczyło nagle na Błazna jedno z dzieci,
gdy pochylał się do podniesienia czapki strąconej na podłogę po zderzeniu ze
ślepo biegnącym chłopczykiem. Tym sposobem Błazen stał się koniem, co
zainspirowało powstanie całego zaprzęgu. Ciągnęli wóz z królową, czyli dywanik
z dziewczynką w tiarze. Dociągnęli ją pod sam telewizor, a wtedy jedna z kobiet
przyniosła im tam talerz ciasta. Dzieci zabrały się za jedzenie ciasta, a
wówczas ich oczy odruchowo powędrowały na ekran. Błazen zbielał. Odludek
oglądał tam Grę o Tron.
„I to tyle z chronienia przed tym dzieci”, pomyślał. „Ech…
Co mam teraz zrobić? Nawet nie lubię tego serialu… Naskarżyć Wielodzietnej?”
Siedział tak jeszcze chwilę i nie wiedział czy ma się czuć jak gej, bo ogląda
to z tamtym facetem, czy jak pedofil, bo ogląda to z dziećmi. A może pederasta?
Po chwili jednak zauważył, że dzieci oglądają z zainteresowaniem i nie
przeszkadzają im przedstawiane tam treści erotyczne. Wtedy jedna dziewczynka
odwróciła się do niego i powiedziała:
- Oglądamy to zawsze z tatą jak mama jest u koleżanek.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.