Istnieje
wiele „tradycyjnych rymowanek”, których autorów zwie się „anonimowymi”. Błazen
nigdy nie zastanawiał się nad przyczynami anonimowości tych poetów… aż do
teraz.
- Cześć, Mamo! – radośnie uścisnął swą rodzicielkę na
powitanie.
- No cześć, cześć! – odwzajemniła się tym samym.
- Miau.
Usiedli przy herbatce i zaczęli rozmawiać o wszystkim i o
niczym. Mama Błazna jest z tych, co poświęcają wszystko dla swoich dzieci –
nawet życie towarzyskie. Na pierwszy rzut oka wydaje się to przykre, ale jeśli
spojrzeć z bliska to odkrywa się, iż dzięki temu wychowała sobie najszczerszych
przyjaciół - wartych więcej, niż wszystkie milusińskie koleżanki razem wzięte. To
ten rodzaj przyjaciela, który potrafi wyznać przykrą prawdę zamiast zamiatać ją
pod dywan słodkim kłamstewkiem. To ten rodzaj przyjaciela, którego nie traci
się nawet po największej kłótni. Taki przyjaciel może ciebie krytykować, ale
gdy usłyszy jak jesteś krytykowany przez kogoś innego to zawsze stanie w twojej
obronie. Gdybyś wymagał kiedyś przeszczepu serca to możesz być pewien, że ten
przyjaciel zgłosi się na dawcę – bo jego serce przecież już od dawna było
twoje. Co ciekawe, to ostatnie stwierdzenie ma pewien związek z tym, jak Błazen
nauczył się gorzkiej prawdy o „anonimowych autorach”…
- Wiesz co, Mamo? Jest taki konkurs na najlepszy komiks,
chyba wezmę w nim udział - oznajmił.
- Ech… - Mama nagle zbladła. – Nie lubię takich
konkursów. Kiedyś wzięłam udział w konkursie na najlepszą rymowankę. Miałam
napisać własną i nagrać jak recytuję ją przy podkładzie muzycznym. Nagrałam i
wysłałam to do jakiegoś wydawnictwa płyt, czy coś takiego, bo to był
organizator konkursu. I wiesz co? Nigdy się do mnie nie odezwali. Ale to
jeszcze nic. Później zaczęłam słyszeć tę rymowankę wśród dzieci. Ba! Słyszę ją
po dziś dzień.
Kot zrobił wielkie oczy, a Błazen jeszcze większe.
- No jak to? Dzieci recytują twoją rymowankę?
- Tak, moją rymowankę. Dzieci, telewizja, radio… Po tym
zajściu zniechęciłam się do pisania. Ciekawe kto uznaje się za autora mojej
rymowanki…
- Zrujnowali Twój potencjał… A jak szła ta rymowanka?
- Niech pomyślę… „Mamo, mamo, coś ci dam – jedno serce,
które mam”…
- To jest Twoja rymowanka?! - Błazen zszokowany szybko wyszukał
tę rymowankę w Internecie. – „A w tym sercu złoty kwiat. Mamo, mamo, żyj sto
lat!” – przeczytał resztę, a Mama pokiwała głową w zadumie. – Podobno autor
jest anonimowy.
- Pfff! – parsknęła Mama na te słowa. – Anonimowy, też mi
coś!
- Ile miałaś lat, gdy to napisałaś?
- Pomyślmy… To było jakoś w latach siedemdziesiątych,
więc… czternaście, może szesnaście.
- Ach, więc ja jestem taki jak ty! Też w tym wieku
pisałem już piękne wiersze.
- Ale wtedy to było zupełnie inaczej, nie było realnej
szansy dla zwykłych ludzi, aby zostać zauważonym. Sam widzisz jakie skutki
przyniosły moje próby. „Anonimowy autor”, pff…
- Na pewno możesz ubiegać się o jakieś odszkodowanie i
przyznanie ci praw autorskich. To po prostu oburzające, zasługujesz
przynajmniej na tyle.
- To było tak dawno, już nawet nie pamiętam gdzie ja to
wtedy wysłałam… No i jak ja to udowodnię?
Mama miała rację. Błazen westchnął ciężko i jeszcze raz
zajrzał do Internetu. Po wypróbowaniu kilku różnych haseł trafił na nową
informację.
- Wikiquote zawiera ten wierszyk, a jako źródło podaje
„Tradycyjne zwyczaje i obrzędy śląskie. Wypisy, Wydaw. UO, 2004, s. 128.” To
oznacza, że ktoś bezprawnie wydał Twój wierszyk. W dodatku w zmienionej formie,
czyli to może nie do końca kradzież, ale na pewno plagiat. A Śląsk to przecież
zupełnie przeciwny koniec Polski… Nieźle zawędrowała ta twoja rymowanka, Mamo.
- No możliwe, że tamto wydawnictwo znajdowało się na
Śląsku, nie wiem.
- Nie zostawię tak tego. Jeśli ktoś zarabia na twoim
wierszu to powinnaś dostawać część tych pieniędzy i przestać być nazywaną
„anonimowym autorem”.
- Ale jak im udowodnisz, że to mój wierszyk?
- A jak oni mi
udowodnią, że to ich? Może próbując sami dokopią się do prawdy. Warto dać temu
szansę. A czy tam był jakiś regulamin konkursu, który mówił, że wysyłając im
rymowankę zrzekasz się praw autorskich?
- Nie było nigdzie żadnych regulaminów, a jeśli były to
nie zostały upublicznione.
Wieczorem
Błazen wrócił do swojego namiotu i usiadł w zadumie.
- Kocie, po tym weekendzie spróbuję zadośćuczynić tej
kilkudziesięcioletniej zbrodni… Chociaż bardziej chyba ze złości, niż z wiary w
sprawiedliwość…
- Miau?
- Tak… Chciałbym chociaż wierzyć, iż mogę coś z tym
zrobić, ale przecież nie urodziłem się wczoraj…
- Miau…
- Musi być jakiś sposób na odanonimowienie mojej Mamy…
Na chwilę
zapanowała cisza. W końcu przerwał ją Kot:
- Miau?
- Kocie, no przecież! Masz rację… Mogę zasiać
przynajmniej jedno małe ziarenko prawdy, i być może kiedyś wyrośnie z niego ogród
o wiele piękniejszy od tamtych plonów zakłamania. A nawet jeśli nic nie
wyrośnie, to przecież nawet na ziarenko ktoś czasem może trafić. Więc tak czy
owak będzie pewność, że przynajmniej kilka osób pozna prawdę… Tak jak mówisz,
zacznijmy od zawalczenia o dopisanie na Wikiquote, iż oryginalna wersja tego wierszyka
została napisana w latach siedemdziesiątych przez nastoletnią wówczas Alicję
Markiewicz z Podlasia, obecnie dorosłą Alicję Dudziuk. No i zastanawiam się, ciekawe
jak wielu „anonimowych autorów” nosi ten tytuł z podobnego powodu?
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.