Czy
błazny są śmieszne? Owszem, bywają. Ale czy można nazwać ich komikami? Otóż
nie, to dwa różne typy człowieka. Błazen to styl życia, a komik to zawód. Nasz
Błazen za młodu marzył o byciu komikiem, a nawet założył z Kotem własny kabaret
i na każdą rodzinną uroczystość przygotowywali okropne skecze, do oglądania
których namiętnie wszystkich zmuszali nie rozumiejąc dlaczego trzeba ich
zmuszać. Cóż, byli zbyt młodzi, aby widzieć, że tylko ich samych to bawi. Dlatego
dawno temu, w trawie…
- Miau?
- Tak?
- Miau miau miau?
- Naprawdę?
- Miau.
- Nie kłamiesz?
- Miau.
- I to w tym mieście?
- Miau.
- No to idziemy!
Łowcy.B byli wówczas sensacją i Błazen identyfikował się
z ich dziwacznością. Oczywiście rozumiał, że to tylko gra aktorska, ale nie
wyobrażał sobie, aby ludzie tworzący takie postaci mogli nie mieć z nimi nic
wspólnego. Dlatego też bardzo ucieszył się, gdy usłyszał od Kota o zbliżającym
się występie tegoż właśnie kabaretu, i to akurat w tej miejscowości, w której
obecnie pomieszkiwali.
- Kocie, uczesz ładnie futro. Może nie wyszło z naszym
kabaretem (Jeszcze zobaczą, jeszcze kiedyś…), ale zawsze możemy być eleganckimi
fanami cudzych kabaretów – mądrzył się Błazen poprawiając kokardę na szyi.
- Mllaun – odparł Kot w trakcie czesania się grzebieniem
naturalnie występującym na jego języku.
Gdy byli już gotowi, ustali przed sobą i zaczęli się
nawzajem motywować.
- Ja zaczynam. Ekhem. Kim jesteś?
- Miau.
- Kim jesteś?!
- Miau!
- Kim jesteś???!!!
- Miau!!!
- Dobrzeee! Teraz Ty.
- Miau miau miau?
- Fanem.
- Miau miau miau?!
- Fanem!
- Miau miau miau???!!!
- Fanem!!!
- Miau. Miau?
- Tak, idziemy.
Poszli. Nigdy wcześniej nie byli fanami nikogo ani
niczego, ale tym razem czuli się zdeterminowani, aby tego spróbować, zobaczyć jak to
jest.
Usiedli sobie w jednym z
wyższych rzędów i oddali się oglądaniu występu. Skecz za skeczem Błazen coraz
bardziej tęsknił za swoim nieudanym kabaretem. „Ach, jak fajnie jest się
wygłupiać… Ach, oni też to rozumieją… Tak po prostu zachowywać się jak głupek,
rozśmieszać ludzi… Ach, ach… Tyle to daje radości… Pewnie bardzo kochają swoją
pracę… Na co dzień pewnie też są zabawni? Najlepsi komicy przecież mają to we
krwi… Ach, ach, dlaczego ja nie jestem zabawny…”
Najbardziej oczywiście spodobał im się klasyczny „Szczypiorek”,
pełen krzyków i strasznego „COOO”. Po finalnym okrzyku oboje wybuchli śmiechem
nad cudowną bezsensownością całego zajścia. Spojrzeli na siebie wtedy
porozumiewawczo. „Tak, to taka życiowa bezsensowność. Czyż nie widać jej
wszędzie?” Śmiali się tak szczerze… „Miau”. Mieli naprawdę wielki ubaw. Aż
występ zakończono dziwacznym tańcem o choreografii wypełnionej głośnym tupotem.
Taka komiczna wersja stepowania, czy coś.
Mieli
już wyjść, gdy dopadł ich dylemat. Nieopodal wyjścia stali członkowie kabaretu
i wypisywali autografy. Ani Błazen, ani Kot nie zajmują się zbieraniem
autografów, bo takowe nie mają żadnego zastosowania ani szczególnej wartości
(jak dla nich), i najpewniej po prostu by je później zgubili. Ale tak się
stało, że Błazen miał przy sobie swój chaotyczny notatnik służący mu do wszystkiego.
Rysunki, mapy, wiersze, piosenki, pomysły, adresy, numery telefonów, listy
zakupów, notatki z zajęć, potajemne konwersacje, zasłyszane lub przeczytane
gdzieś słowa… Wszystkotatnik.
Znalazł kilka wolnych stron i stwierdzili z kotem, że nie
zaszkodzi im to raczej, a za to będzie nowe doświadczenie. Taki notatnik raczej
się nie zgubi, więc może też i zostanie pamiątka. W tamtych czasach Błazen był
o wiele (Wiele, wiele!) bardziej bojaźliwy w stosunku do nieznajomych, więc
stojąc w kolejce zestresował się niemało, ale postanowił sobie, że oprócz
wzięcia podpisu powie im „fajna potupaja”, nawiązując do ich tupiącego tańca z końca
występu. Ot, bo lubił pracować nad swoją płochliwością, a poza tym uważał to za
fajny tekst. Wyobraził sobie, iż rzuci go luzacko, jak gdyby nigdy nic… Taki
był plan… Aż nadeszła jego kolej i już mu się ręce trzęsły, już było mu gorąco…
To ta chwila, gdy jeśli nie powie czegoś od razu, to zablokuje mu się mowa całkowicie
i nie powie wtedy nic. Rzekł więc szybko:
- Fajna potupaja. – A tak dławił się tymi słowami, że w
efekcie wyszły przeplatane jakimś nerwowym śmiechem.
- Co? – zapytał z poważną miną pan Kałamaga, słynący ze
scenicznego żółtego swetra.
- Fajna potupaja – powtórzył Błazen głośniej, choć
jeszcze bardziej przestraszony.
- Co? – zapytał ponownie, z tą samą powagą, czyniąc
oczywistym to, że dosłyszał, ale chciał po prostu, aby Błazen znowu się
powtórzył.
- Fajna potupaja – powtórzył ponownie, mimo niechęci,
zmuszony strachem, czując się jak w skeczu o szczypiorku. Musiał znaleźć się w
tej sytuacji, aby zrozumieć, iż to jednak wcale nie jest śmieszne, gdy osoba,
której się boisz, zmusza Cię do powtórzenia czegoś trzy razy. „Ta życiowa
bezsensowność, widać ją aż nazbyt wyraźnie”, zatrwożył się w duchu. A Kot
patrzył na to zajście zdumiony…
Następnie dwoje z tych panów, w tym Kałamaga, złożyli
podpisy w notatniku Błazna uśmiechniętego ze strachu. W zamierzeniu miał zdobyć
podpisy całej grupy, ale pozostali panowie trzymali się jakoś na uboczu, a Błaznowi
dość już było, więc sobie darował.
- Ach, świeże powietrze – odetchnął po wyjściu z budynku,
a chłód zimowej pory zaczął zmywać wstyd z jego twarzy.
- Miau…– skomentował Kot nieśmiało.
- Tak, okropnie to wyszło. Nie spodziewałem się…
- Miau…
- Mhm, nieprzyjemny ten pan, może miał zły dzień… – odparł, a w myślach wyrzucał sobie, że tak głupio
poddał się temu małemu znęcaniu. W tamtych czasach nie umiał inaczej.
„Źle wyobraziłem sobie komika. W rzeczywistości jest
jednak bardziej jak typowy polityk: złoty człowiek na scenie, zwykły ch**
osobiście.” Westchnął zawiedziony, a wraz z dwutlenkiem węgla uszedł z niego
zapał do zostania komikiem. Tak samo jak kiedyś uszedł zapał do bycia
prawnikiem, gdy uświadomiono go, iż prawo i sprawiedliwość to dwie różne (często
sprzeczne) rzeczy…
Wiele
lat później, gdy Błazen znalazł przez przypadek swój stary notatnik…
- Ach! Kocie, pamiętasz jak byliśmy na tamtym występie z
potupają?
- Miau.
- Ciekawe jak się teraz miewa ten kabaret? – Po tych
słowach od razu rzucił okiem na Internety. Niemałe było jego zdziwienie, gdy na
liście „Byli członkowie” zobaczył dwa nazwiska: Kałamaga oraz Pindur.
- Oczom nie wierzę… Ci co najwięcej zapału mieli… Przecież
to właśnie ich autografy mam w notatniku. To jakaś klątwa upokorzonego błazna? Czyżby
dosięgnął ich mój gniew sprzed lat?
- Miau.
- No racja, takich mocy nie mam. Ale cóż… Jak widać życie
jest uczciwe i jeśli komuś płynny komik w żyłach nie płynie to sam zda sobie z
tego sprawę… Mózg wymyśla różne rzeczy, ale na koniec i tak nasze stopy zawsze wiedzą
najlepiej jaka droga im pasuje… – wymądrzył się zwyczajowo.
- Miau.
- Może kiedyś moje też się ockną – zadzwonił czapką, co była już przyciasna.
Miłego absurdu,
Błazen Podróżny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jakieś przemyślenia? Pytania? Propozycje? Nie bój się zbłaźnić, Błazen wysłucha.